Reklama

Po rozwodzie moje życie zmieniło się w nieustanne balansowanie – między pracą, wychowywaniem Maksa, a próbami stworzenia czegoś nowego z Michałem. Miałam nadzieję, że wszystko powoli się ułoży. Komunia Maksa miała być momentem, który nas zbliży – rodzinnie, spokojnie, choć na chwilę. Ale to był tylko naiwny plan.

Reklama

Zamiast radości pojawiła się rywalizacja – ja i Paweł, każde z nas chciało, by Maks wybrał jego stronę. Michał próbował być wsparciem, ale chłopiec go ignorował. Zaczęłam zauważać, że Maks coraz bardziej się w sobie zamyka. Że jego oczy gasną, kiedy patrzy na mnie i Pawła. A może i na siebie.

Był tylko dzieckiem

– Gdzie chciałbyś być po komunii? – zapytałam go spokojnie, choć moje wnętrze było napięte jak struna. – U mnie, czy u taty?

Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Przed Maksem leżał pusty talerzyk po jogurcie i łyżeczka, którą teraz uparcie obracał między palcami. Milczał. Spuszczony wzrok, ramiona zgarbione, jakby ktoś nagle zdjął mu z pleców dziecięcą lekkość.

– Nie wiem – powiedział cicho. – Chciałbym być tu i tu.

– Wiem, kochanie. Ale musimy to zaplanować. Żeby wszystko się udało. Chciałabym, żebyś miał piękny dzień. I żebyś sam wybrał.

Uśmiechnęłam się, jakbym właśnie dała mu największy przywilej, ale w środku czułam rozczarowanie. Przecież szykowałam wszystko – balony, tort z ulubioną postacią z bajki, rodzinę, Michał nawet zamówił fotografkę. Tyle starań. A on tego nie wiedział?

Zadzwoniłam do Pawła, chcąc „ustalić szczegóły”.

– Maks sam zdecyduje – rzuciłam, nieco zbyt ostro.

– W porządku. Mam tylko nadzieję, że nie będzie się obwiniał za zły wybór – odpowiedział z chłodnym spokojem.

Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że mnie prowokuje. Ale jego słowa, jakby niechcący, dotknęły prawdy. Bo Maks już teraz wyglądał, jakby dźwigał coś, co go przerastało.

Nie potrafiłam tego zatrzymać. Ani w sobie, ani w nim. Zamiast ulgi czułam coraz silniejsze przekonanie, że pozwalając mu wybierać, wrzuciliśmy go w sam środek konfliktu, w którym nigdy nie powinien brać udziału. A przecież miał tylko dziewięć lat.

Sytuacja wymknęła się spod kontroli

Ludzie tłoczyli się przed kościołem, składali życzenia, robili zdjęcia, chwalili Maksa, choć większość znała go tylko z widzenia. Michał trzymał aparat, kręcił się z uśmiechem, próbując uchwycić każdą chwilę. Paweł stał z boku – sztywny, z rękami w kieszeniach, jakby to nie była uroczystość jego dziecka, tylko jakiś przykry obowiązek.

– Chodźcie wszyscy, zdjęcie rodzinne! – zawołał Michał.

Podbiegłam do Maksa, chciałam go ustawić obok mnie. Michał objął mnie lekko ramieniem. Maks spojrzał na ojca – Paweł nawet nie drgnął.

– Trochę tanio to wygląda jak na taką okazję – rzuciła ciocia Kasia, stojąc obok Pawła z krzyżującymi się rękami i uśmieszkiem, który potrafił mnie doprowadzić do furii.

– Słucham?! – wybuchłam. – Może następnym razem ciocia sfinansuje lepszą imprezę, co?

– Kamila, spokojnie – Paweł podszedł bliżej. – Znowu twoje uczucia są ważniejsze niż Maksa?

– Nie chodzi o uczucia, tylko o to, żeby nie był traktowany jak piłeczka! – warknęłam. – Nie bawi mnie już to udawanie przed obiektywem!

– To ty nie umiesz się powstrzymać – odparł zimno.

Mam dosyć! – krzyknął nagle Maks. Jego głos był jak wystrzał. Wyrwał się od nas, wbiegł między ludzi i zniknął w tłumie.

Zamarłam. Michał jeszcze trzymał aparat, ale ręka mu opadła. Paweł ruszył za Maksem. Ja nie mogłam się ruszyć. Coś we mnie pękło. Wiedziałam, że przekroczyliśmy granicę. I że to już nie było święto.

W końcu to do mnie dotarło

Wszystko się rozmywało – głosy, twarze, światło. Biegłam, ale nie wiedziałam, dokąd. Serce waliło mi jak młot. Maks przepadł. Michał krzyczał moje imię, ktoś złapał mnie za ramię, ale wyrwałam się i biegłam dalej.

Maks! – wrzasnęłam na całą ulicę.

Zatrzymałam się przy bocznej alejce. Rozglądałam się gorączkowo. Dzwoniłam do Michała, do Pawła, do sąsiadki – może tam poszedł? Może się czegoś przestraszył?

Paweł stanął obok mnie, zdyszany, spocony. Spojrzał na mnie z mieszaniną furii i paniki.

– Gdzie on jest?! – wycedził.

– Myślisz, że ja wiem?! – odburknęłam. – Zajmowałeś się nim przez całą ceremonię?

– Zawsze wszystko robisz po swojemu! – krzyknął.

Bo ty nigdy nie bierzesz odpowiedzialności! – wyrzuciłam. – Odsuwasz się i czekasz, aż ktoś inny zrobi to za ciebie!

W tej chwili nienawidziliśmy się bardziej niż kiedykolwiek. Ale to nie miało znaczenia. Maks był gdzieś sam. Nasz syn. I żadne z nas nie miało pojęcia, co się z nim dzieje.

Zamilkliśmy. Obok przeszła jakaś kobieta z dziewczynką w białej sukience. Złapałam się na tym, że patrzę na nią, jakby mogła być moim dzieckiem. Wszystko się we mnie skręcało. I wtedy dotarło do mnie coś strasznego.

Od kilku minut krzyczeliśmy na siebie, wzajemnie się oskarżaliśmy, przerzucaliśmy winą – a nikt z nas nie zadał pytania: co on czuje? Co czuł w tamtej chwili? Przez chwilę naprawdę zapomniałam, że Maks to nie trofeum do zdobycia. To dziecko. Nasze dziecko.

Wszystko zrozumiałam

Telefon zadzwonił, gdy siedzieliśmy już w milczeniu na schodach kościoła. Paweł odebrał. Po chwili spojrzał na mnie z wyrazem ulgi, który pierwszy raz od miesięcy nie zawierał w sobie złośliwości.

– Jest u mamy. Pojechał tam sam – powiedział cicho. – Mówi, że nic mu nie jest.

Pojechaliśmy razem. Droga była dziwnie cicha. Nawet radio nie grało. Każde z nas coś rozumiało, ale jeszcze nie umiało tego nazwać. Gdy weszliśmy do mieszkania byłej teściowej, zobaczyłam ich przy kuchennym stole. Maks pił sok z kartonu, na stole leżały herbatniki. Światło było ciepłe, miękkie. Jakby nic się nie stało. A może właśnie tu wszystko się stało.

Martwiliśmy się o ciebie – powiedziałam, przyklękając obok.

– Ja też się martwiłem – odpowiedział spokojnie. – Że się znowu pokłócicie. Wszyscy.

Paweł usiadł po drugiej stronie stołu. Patrzył na syna z miną człowieka, który nagle zobaczył coś, co przez lata miał przed oczami, a nigdy nie zauważył.

– Maks... – zaczął, ale urwał. Chłopiec tylko wzruszył ramionami.

– Tutaj nikt mnie nie ciągnie w swoją stronę – powiedział. – Babcia dała mi spokój. I sok. I nikt nie mówił, że musi być idealnie.

Zamknęłam oczy. To wszystko, co robiłam – dla niego, z miłości, z troski – nagle zamieniło się w ciężar. Nagle spojrzałam na to wszystko z jego perspektywy. Chciałam, żeby było pięknie. A on tylko chciał mieć spokój.

Musieliśmy odpuścić

Zostawiliśmy Maksa u Ireny na noc. Nie protestował. Powiedział tylko cicho, że chce jeszcze posiedzieć z babcią. Nie zabroniliśmy mu. Nie tego wieczoru. Wyszliśmy razem. Ja i Paweł. Bez słów wsiedliśmy do samochodu. I tak jechaliśmy przez miasto – światła, ludzie, wieczór – jakby nas nie dotyczyli.

Zatrzymał się pod moim blokiem. Silnik jeszcze szumiał. Siedzieliśmy w środku, każde ze swoimi myślami. Paweł wyglądał inaczej. Starzej. Albo po prostu – szczerze.

Nie jesteśmy dla niego żadnym wsparciem – powiedział w końcu.

Kiwnęłam głową. Nie musiałam się z nim spierać. Wiedziałam to już wcześniej. Ale teraz brzmiało to jak werdykt.

– Myślisz, że nam wybaczy? – spytał cicho.

– Nie wiem. Może nie od razu. Może nigdy. Ale jeśli chcemy mu pomóc, musimy przestać walczyć. Ze sobą. O niego. Skończyć tę bezsensowną rywalizację.

Paweł odetchnął głęboko, przetarł twarz dłonią.

– Wiesz, czasami myślę, że gdybyśmy tak się nie starali wszystkiego kontrolować… może byłoby łatwiej.

– Może. Ale też może wtedy zrobilibyśmy mu krzywdę inną drogą. Jesteśmy jego rodzicami. A zachowujemy się jak rywale.

Wysiadłam z auta. Nie obejrzałam się. Weszłam do mieszkania i długo stałam w korytarzu, w płaszczu, w butach, w ciszy. Nie czułam ulgi. Tylko zmęczenie. I coś jak początek rezygnacji. Ale nie tej złej. Tej, która pozwala odpuścić i zobaczyć, że teraz naprawdę trzeba zacząć od nowa.

To musi się zmienić

Następnego dnia pojechałam po Maksa. Nie czułam się gotowa. Ale przecież bycie matką nie ma nic wspólnego z gotowością. Czekał już w przedpokoju, ubrany, z plecakiem na ramieniu. Uśmiechnął się lekko do babci, uściskał ją i wyszedł razem ze mną bez słowa.

Wsiadł do auta, zapiął pas. Ruszyłam. Jechaliśmy w ciszy. Nie puszczałam radia. Droga trwała może dwadzieścia minut, może dwie godziny – nie umiem powiedzieć. Nie powiedziałam mu, że go kocham. Nie powiedziałam, że przepraszam. Żadne słowo nie chciało przejść mi przez gardło. Bo każde brzmiało jak pusty gest. I wiedziałam, że teraz już nie słowa są potrzebne.

Zatrzymałam się na światłach. Spojrzałam na niego kątem oka. Wpatrywał się w okno. Dłoń miał opartą o kolano, jakby był dużo starszy niż swoje dziewięć lat.

– Wiesz... – zaczęłam, ale przerwałam. Nie wiedziałam, co dalej.

– Wiem – powiedział cicho, nie odwracając głowy.

Może wiedział więcej, niż przypuszczałam. Może i tak już wszystko rozumiał. Zrobiłam zakupy. Wieczorem upiekliśmy razem pizzę – jego ulubioną. Pozwoliłam mu decydować, co ma na niej być. Pomidory, ser, pieczarki. Michał nie przyszedł. Zadzwonił tylko. Powiedziałam, że dam znać jutro.

Tej nocy Maks zasnął na kanapie przed telewizorem. Przykryłam go kocem i usiadłam obok. Nie dotykałam go, nie całowałam. Po prostu byłam. I miałam cichą nadzieję, że dostanę jeszcze jedną szansę, by pokazać, że teraz będzie inaczej.

Kamila, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama