„Osiedlowy łobuz okazał mi serce, gdy wszyscy o mnie zapomnieli. Gdyby nie jego bezinteresowna pomoc, byłaby tragedia”
„Wzruszył tylko ramionami i odszedł. Nie chciałam wystawiać się na pośmiewisko. Ze wszystkich sił próbowałam wstać, ale kolano... Znów opadłam na chodnik. Zawiesiłam głowę. Utknęłam. Pierwszy raz w życiu byłam skazana na łaskę innych”.

- Redakcja
Mieszkam na tym osiedlu od prawie pół wieku i zawsze czułam się tu bezpiecznie. Owszem, pojawiały się jakieś łobuzy, ale rodzice szybko się z nimi rozprawiali. Ostatnio jednak nie czułam się komfortowo i coraz rzadziej wychodziłam z domu. Zresztą nie tylko ja. Sąsiadki też już nie przesiadywały pod blokiem. Szybko rozeszła się plotka, że mamy na osiedlu mały gang, który okrada staruszki. Na widok młodych bandziorów nawet pan Waldek schodził im z drogi. Ludzie gadali, że najgorszy był ich szef. Ponoć był kryminalistą.
Bałam się łobuzów
Wszyscy się tu znaliśmy. Razem pracowaliśmy w pobliskiej fabryce, razem spędzaliśmy wolny czas po pracy, bo i też nie mieliśmy nic innego do roboty. Ciężko to sobie wyobrazić, ale nie było wtedy telewizji, ani telefonów. Z czasem jednak wszystko się zmieniło. Część ludzi się wyprowadziła, pojawili się nowi. Już nie mówiło się "dzień dobry" każdej napotkanej osobie. Jedynie mały spożywczak na rogu przypominał mi stare dzieje. Często tam chodziłam. Krysia zawsze miała dobre zaopatrzenie. Teraz rzadziej stała za kasą, a większość obowiązków przejął jej syn. Ale gdy udało nam się spotkać, zawsze dzieliłyśmy się plotkami i swoimi przemyśleniami. Znałyśmy się tak długo, że uważałam Krysię za swoją przyjaciółkę.
Tego dnia pogoda była niepewna. Musiałam jednak pójść do sklepu, bo okazało się, że skończyły mi się ziemniaki. Byłam na siebie zła, ale nie miałam wyjścia. Gdy tylko weszłam do sklepu, od razu odetchnęłam z ulgą.
– A coś ty taka zasapana? – powiedziała ze śmiechem Krysia. – Miałaś sporo szczęścia, bo właśnie Mirek miał mnie zastąpić.
– Szczęście to ja miałam, bo mnie żaden osiedlowy zbir nie napadł – powiedziałam, ledwo łapiąc oddech.
– Co tu się dzieje, to jest nie do pomyślenia. Kiedyś tak nie było – powiedziała Krysia z nostalgią w głosie.
Przez chwilę milczałyśmy, wspominając stare dzieje.
Nie chciałam się ośmieszyć
– A słyszałaś, co mówiła Ela? – Krystyna nagle wyrwała mnie z zamyślenia. – O tej kosmetyczce, tej co paznokcie robi.
– Coś tam słyszałam, ale nie wiem, ile w tym prawdy. Ponoć to sprawka zazdrosnego męża...
– A co ty opowiadasz! Jaki mąż, ona panna jeszcze. Mówią, że to te osiedlowe zbiry!
– A gdzie byli rodzice? Co to się teraz dzieje na tym świecie...
– Nie jeden raz strach mnie obleciał, jak przyszedł do sklepu jeden z drugim. Niby kulturalnie, jakieś bułki, czy serek, ale wiadomo. Kolczyki wszędzie, tatuaże, włosy jakoś dziwnie wygolone. No jak z kryminału!
Wystraszyłam się nie na żarty. Ona tak sobie tu gada bezmyślnie, a ja przecież musiałam jeszcze do domu wrócić. Kupiłam te nieszczęsne ziemniaki, skusiłam się na kawałek serniczka i pięć plasterków wędlinki. Szybko pożegnałam się z Krysią i ruszyłam w stronę mojego bloku. Nie uszłam daleko, jak zobaczyłam idącą z naprzeciwka bandę łobuzów. Aż się wzdrygnęłam na samą myśl i mocniej przycisnęłam do siebie torebkę. Minęli mnie bez słowa. Głowy nie daję, ale miałam wrażenie, że ten niby ich szef to nawet mi się skłonił. A może to tylko moja wyobraźnia. Aż tu nagle, poleciałam jak długa na chodnik. Z tego wszystkiego potknęłam się o krawężnik i pozamiatane. Próbowałam się podnieść, ale kolano bolało jak pierun. A sernik rozgnieciony na miazgę.
– Pani da rękę – usłyszałam jakiś głos. – Pomogę.
Już myślałam, że to sami anieli niebiescy, ale nie. Nade mną stał ten wytatuowany bandzior z kolczykiem w nosie.
– Halo, pani da rękę. Co pani, taka niemrawa? Karetkę wezwać?
Patrzyłam i nie wiedziałam, co powiedzieć. Bałam się. A jak mnie obrabuje? Dokumenty weźmie. Teraz to się tyle słyszy o takich tragediach. Mało to potrzeba?
– Nie, wszystko dobrze, poradzę sobie... – powiedziałam cicho, a moje serce biło jak oszalałe.
Bandzior wzruszył tylko ramionami i odszedł. Nie chciałam wystawiać się na pośmiewisko. Ze wszystkich sił próbowałam wstać, ale kolano... Znów opadłam na chodnik. Zawiesiłam głowę. Utknęłam. Pierwszy raz w życiu byłam skazana na łaskę innych.
Strach mnie obleciał
– No mówiłem, żeby dać rękę. A pani uparta jak moja babcia – powiedział młody chłopak.
Sama nie wiem, jak to się stało, że nagle spojrzałam na niego nieco przychylniej. A tam bandzior od razu. Taka moda teraz na te wszystkie wynalazki, żeby się tak ozdabiać.
– Ale ja wstać nie mogę. Ciężko mi, kolano stłukłam – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy.
Myślałam, że mi pomoże, a ten drań poszedł. Zostawił mnie na pastwę losu. Westchnęłam tylko. Zaczęłam szukać w torebce telefonu, żeby zadzwonić do syna. Daleko mieszka, ale może coś zaradzi.
– Kolega weźmie zakupy, a my panią podniesiemy ostrożnie, dobrze? – tym razem to był inny głos.
Podniosłam głowę zaskoczona. Za moimi plecami stało trzech wyrostków i oglądali mnie z każdej strony. Aż ciarki mnie przeszły.
– Kolega wie, co robi, uczy się na ratownika medycznego – powiedział herszt bandy.
Zaniemówiłam. Kiwnęłam tylko głową na znak zgody. Po chwili powolnym krokiem podtrzymywana przez miejscowych kryminalistów szłam z obstawą do domu. Nikt się nie odzywał. Z pewnością wyglądaliśmy komicznie. Miałam tylko nadzieję, że nikt mnie nie zobaczył. Co za wstyd! Gdy byłam już prawie pod drzwiami, powiedziałam:
– Dziękuje panowie. Nie wiem, jakbym sobie bez was poradziła. Dobre z was chłopaki.
– Nie ma za co. Niech lepiej pani powie swoim koleżankom, że żadne z nas łobuzy – ze śmiechem powiedział ten, który miał być szefem.
– Ale...
– No przecież widzimy, jak uciekają na nasz widok. A my nic złego nie robimy – powiedział ten, co się kształcił na medyka.
– Dobrze, to już sobie pójdę – powiedziałam słabo, wzięłam swoje manele i powoli pokuśtykałam do drzwi.
Gdy tylko usiadłam na wersalce, zadzwoniłam do Eli i wszystko jej opowiedziałam. Musiałam dać upust swoim emocjom.
– No co ty mówisz? Dobrze, że się w sumie nie najgorzej skończyło, no ale wiesz... Ciekawe, kto takie plotki o nich rozpowiada...?
Przyjaciółka domagała się szczegółów. W sumie nie interesował ją moje kolano, tylko moje bliskie spotkanie z osiedlowymi kryminalistami.
Zyskałam wnuka
Kilka dni później usłyszałam mocne stukanie do drzwi. Zdziwiłam się, bo nie spodziewałam się gości. Gdy zerknęłam przez wizjer, okazało się, że za drzwiami stoi jeden z bandziorów. Ten z dziwnie wygolony z kolczykami i tatuażami. Przez chwilę się wahałam.
– Przyniosłem sernik – powiedział po chwili. – Wiem, że pani go lubi. Sam piekłem.
Miałam mętlik w głowie. Pomyślałam jednak, że chyba nie powinnam oceniać ludzi po pozorach. W końcu, gdyby chciał mnie okraść, zrobiłby to wcześniej. Powoli otworzyłam drzwi i gestem ręki zaprosiłam go do środka.
– Dzień dobry, Łukasz jestem.
– Irena – odpowietrzałam z wahaniem, bo to nie było zaproszenie do przejścia na „ty” ze smarkaczem.
Usiedliśmy w kuchni, a ja pokroiłam ciasto. Było wyjątkowo puszyste.
– Chciałem sprawdzić, czy dobrze się pani czuje, czy nie potrzebuje pani pomocy.
– Dziękuję. Nie spodziewałam się, że o tym pomyślisz.
– Tak, ludzie różne rzeczy gadają o mnie i o moich kolegach. Mam wrażenie, że w ogóle nas nie rozumieją.
– Wiesz, my starzy też się tak czujemy... W pewny wieku stajemy się niewidzialni.
– To przykre, ale może to powinno nas zmotywować do zmian – powiedział Łukasz.
– Może... – zadumałam się. – Tylko czy się znajdzie ktoś taki odważny?
– Zróbmy to razem. Osiedlowy piknik na przełamanie lodów brzmi całkiem nieźle.
Zaśmiałam się w duchu. Kto by pomyślał, że ta historia będzie miała tak zaskakujący finał. Od tego dnia Łukasz był stałym bywalcem u mnie w domu. Pomagał mi z zakupami, razem piekliśmy ciasta i wymyślaliśmy nowe wariacje klasycznych wypieków. Podczas tych spotkań zastanawialiśmy się, jak zorganizować lokalny piknik zapoznawczy i kogo zaprosić. Miesiąc później, nieopodal spożywczaka Krysi, naszego małego centrum wszechświata, przełamaliśmy lody.
Od tego czasu minęło już kilka miesięcy. Okazało się, że mimo różnicy wieku, łączy nas nie tylko podobne poczucie humoru, ale także zamiłowanie do wypieków. Pewnego dnia Łukasz zapytał pół żartem, pół serio, czy mogę zostać jego „babcią Irenką”. Zrozumiałam wtedy, że niezależnie od wieku, wszyscy chcemy być kochani i akceptowani, a samotność w tłumie jest przekleństwem nie tylko emerytów.
Nie wiem, co przyniesie nam przyszłość. Mam jednak nadzieję, że więź, jaka powstała między mną a Łukaszem przetrwa jak najdłużej. Chciałabym kiedyś zostać "prababcią Irenką", ale czas pokaże, jak się nam życie potoczy.
Irena, 78 lat
Czytaj także:
- „Na emeryturze chciałam odpocząć. Córka uważa, że jestem złą babcią, a zajmowanie się wnukami to mój obowiązek”
- „Miłe spotkanie przy grillu zmieniło się w spowiedź mojej żony. To, co od niej usłyszałem, zwaliło mnie z nóg”
- „Mięsożerna teściowa opluła jadem moje wegańskie kiełbaski i było po majówce. A mój mąż tylko się z tego śmiał”