Reklama

Zawsze miałam wrażenie, że dla Grażyny – mojej teściowej – nigdy nie byłam dość dobra. Odkąd wyszłam za Adama, musiałam znosić jej kąśliwe uwagi, przesadną troskliwość o „jej jedynego synka” i permanentne ocenianie każdego mojego ruchu. Nigdy nie powiedziała tego wprost, ale jej spojrzenia i półsłówka wystarczały. A Adam? On zawsze udawał, że nie słyszy, albo zbywał wszystko żartem. Taki był – wieczny neutralny obserwator.

Reklama

Ostatnia większa awantura wybuchła przy świątecznym stole. Wystarczyło jedno zdanie Grażyny o tym, że moje pierogi są „inne niż te, które Adam lubi” i pękłam. Wstałam od stołu, trzasnęłam drzwiami od kuchni i powiedziałam kilka słów za dużo. Od tamtej pory widywaliśmy się rzadziej, a atmosfera między nami zrobiła się lodowata. I chociaż próbowałam zachować spokój i utrzymać pozory rodzinnej harmonii, w środku czułam się coraz bardziej samotna. Nie lubię konfliktów, naprawdę. Ale czasem czuję, że wszystko, co robię, to gaszenie pożarów, które ktoś inny nieustannie roznieca. I właśnie wtedy, gdy myślałam, że może już będzie spokojnie, zdarzyło się coś, co zniszczyło moje poczucie bezpieczeństwa bezpowrotnie.

Miałam od razu podejrzenie

W piątkowy wieczór Grażyna przyszła do nas na kolację. Adam, jak zwykle, próbował rozładować atmosferę, żartując i podając kolejne porcje lazanii, którą upiekłam specjalnie na tę okazję. Grażyna siedziała sztywno przy stole i co chwilę poprawiała serwetkę na kolanach. Zapytała raz, czy Adam nie schudł i czy na pewno dobrze się odżywia. Mnie nie zapytała o nic. Po kolacji poszłam do łazienki, żeby zmyć makijaż. Sięgnęłam na półkę po mój flakon z perfumami – prezent od cioci Celiny, z którą byłam bardzo blisko. Ale półka była pusta. Przesunęłam wszystko na boki. Zajrzałam za kremy, nawet do szafki pod zlewem. Nic. Wróciłam do salonu, próbując zachować spokój.

– Adam, widziałeś moje perfumy? – zapytałam, siadając obok niego na kanapie.

– Perfumy? Nie, może się przewróciły gdzieś? – odpowiedział, sięgając po kieliszek wina.

– Nie, one zawsze stoją na tej półce. Nie mogły się przewrócić. Tylko twoja matka była dzisiaj w łazience… – spojrzałam na niego znacząco.

Adam spojrzał na mnie z niepokojem.

– Mariola, chyba nie sugerujesz, że… że mama coś zabrała?

– A co, jeśli tak właśnie było? Znasz ją. Ostatnio nawet mówiła, że mój zapach „gryzie ją w nos”.

Zapanowała cisza. Adam się skrzywił, a ja poczułam, jak złość miesza się we mnie z bezsilnością. Może to naprawdę tylko przypadek? Ale coś w środku już zaczęło pękać.

Nie jestem głupia

Następnego dnia nie mogłam myśleć o niczym innym. Przeszukałam całe mieszkanie jeszcze raz. Bez skutku. Perfum nigdzie nie było. W końcu usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam mówić na głos, do samej siebie, co mogło się wydarzyć. Adam właśnie wrócił z pracy.

– Coś się stało? – zapytał od razu, odstawiając torbę.

– Jestem przekonana, że twoja matka zabrała moje perfumy. I nie rozumiem, dlaczego miałaby to zrobić, ale... po prostu to czuję.

Zmarszczył czoło, od razu poddenerwowany.

– Mariola, błagam cię. Moja mama? Po co miałaby to robić? Przecież to jakiś absurd!

– Absurd?! – podniosłam głos. – Twoja matka mnie nie znosi. Od lat robi mi pod górkę, a teraz udaje, że nic się nie dzieje. A ty, zamiast mi pomóc, znowu udajesz, że nie ma problemu.

– Może po prostu zapomniałaś, gdzie je postawiłaś? Przecież to się zdarza...

– Nie jestem głupia, do cholery! Stały tam. Codziennie ich używałam. Wiesz, jak ważne były dla mnie te perfumy.

Patrzył na mnie z napięciem, ale nie mówił nic. Przełknęłam ślinę, zaciskając palce na kubku z herbatą.

– Zadzwonię do niej. Powiem wprost, że chcę je z powrotem. Zobaczymy, co powie.

– Nie rób scen. Naprawdę... nie chcę kolejnej awantury.

– A ja nie chcę być wiecznie traktowana jak natręt. Ktoś musi w końcu powiedzieć prawdę, skoro ty nie potrafisz.

Przyparłam ją do muru

Zadzwoniłam do Grażyny jeszcze tego samego wieczoru. Serce waliło mi jak młotem, ale nie mogłam dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Odebrała po trzecim sygnale.

– Halo? – jej głos jak zwykle oschły.

– Dzień dobry, pani Grażyno. Dzwonię, bo... zniknęły moje perfumy. Te, które stały na półce w łazience. Może pani je przypadkiem zabrała?

Po drugiej stronie zapadła cisza. A potem – śmiech. Szybki, nerwowy.

– Co też ty wygadujesz, Mariolu? Myślisz, że potrzebuję twoich tandetnych flakoników?

– Nie są tandetne. Były prezentem... bardzo ważnym dla mnie – powiedziałam chłodno. – I nie zniknęły same.

– Nie wiem, o czym mówisz. Może się przewróciły do kosza. A może ich nigdy nie było. Cokolwiek się stało, ja nie mam z tym nic wspólnego – rzuciła i się rozłączyła.

Stałam z telefonem w ręku, jakbym dostała w twarz. Weszłam do salonu, gdzie Adam siedział przy laptopie.

– Wiedziałeś, że tak zareaguje? – rzuciłam ostro. – Nie wydaje ci się, że to... dziwne?

Spojrzał na mnie, ale unikał wzroku.

– Dlaczego w ogóle do niej dzwoniłaś? Robisz z igły widły.

– Bo nikt inny nie był w łazience. Tylko ona. A ty od wczoraj zachowujesz się, jakbyś chciał zamieść wszystko pod dywan.

Wzruszył ramionami, ale jego twarz była spięta, szczęka zaciśnięta.

– Naprawdę nie wiem, czemu robisz z tego aferę.

I wtedy pierwszy raz przyszło mi do głowy, że to może nie Grażyna... tylko on.

Prawda była gorsza

W sobotę rano, kiedy Adam poszedł do sklepu, postanowiłam jeszcze raz przejrzeć łazienkę. Tym razem dokładnie. Szukałam na dole na kolanach i zaglądałam za każdą półkę. W końcu otworzyłam szafkę z ręcznikami. Na samym dole leżała stara foliowa torba. Pociągnęłam ją i usłyszałam charakterystyczny dźwięk. Wyjęłam ją drżącymi rękami. W środku był mój flakon. Pęknięty, owinięty w ręcznik, jakby ktoś próbował ukryć szkody. Pachniało mocno, intensywnie. Kawałki szkła wciąż tkwiły w środku. Stałam tak chwilę, zanim zawołałam Adama. Wrócił akurat, niosąc siatkę z pieczywem.

– Znalazłam... – powiedziałam cicho, pokazując mu torbę.

Zamarł. Spojrzał na nią, potem na mnie.

– To nie tak...

– To nie tak?! – uniosłam głos. – Rozbiłeś je? I co? Schowałeś, żeby się nie przyznać? Wolałeś, żebym myślała, że to twoja matka?

– Bałem się twojej reakcji. Ty zawsze... robisz ze wszystkiego dramaty.

– Dramaty?! To był prezent od cioci Celiny. Moja ostatnia rzecz po niej. Wiedziałeś o tym!

– Wiem, ale... nie chciałem, żebyś się na mnie wściekła. Myślałem, że... ci może z czasem przejdzie...

Patrzyłam na niego, jakby był obcym człowiekiem.

– Naprawdę wolałeś, żeby to twoja matka oberwała?

Nie odpowiedział. Usiadł ciężko na krześle, chowając twarz w dłoniach. A ja czułam, że nie roztrzaskane perfumy były najgorsze. Najgorsze było to, że wybrał kłamstwo.

Coś we mnie pękło na zawsze

Wyszłam z mieszkania bez słowa. Nie chciałam nawet słyszeć, jak Adam próbuje się tłumaczyć. Zdjęłam z wieszaka kurtkę, włożyłam pierwsze buty z brzegu i wyszłam. Potrzebowałam powietrza. Ciszy. Czegoś, co nie będzie kolejnym rozczarowaniem. Spacerowałam bez celu przez ponad godzinę, mijając znajome ulice, które nagle wydały mi się obce. W głowie wciąż brzmiały jego słowa: „Bałem się twojej reakcji”. Jakby to było normalne, że lepiej zrzucić winę na matkę niż przyznać się do błędu.

Usiadłam na ławce w parku. W rękach trzymałam telefon, ale nie miałam do kogo zadzwonić. Wtedy dopiero uderzyło mnie, jak bardzo jestem samotna. W myślach wracałam do momentów, które teraz wyglądały zupełnie inaczej. Gdy jego matka mówiła coś niemiłego, a on się tylko uśmiechał. Gdy stawałam za nim, a on nawet nie próbował mnie wesprzeć. Byłam zawsze tą silniejszą, tą, która łagodziła konflikty, tłumiła łzy, przyjmowała milczenie za odpowiedź. Tylko że teraz coś we mnie pękło. Coś się przelało. Wiedziałam, że on już zawsze będzie unikał odpowiedzialności, byleby było mu wygodnie. Kiedy w końcu wróciłam do mieszkania, Adam siedział na kanapie, pochylony do przodu, jakby się kurczył od środka. Podniósł na mnie wzrok, ale nie odezwał się. Nie miałam siły pytać, czy jest mu, chociaż żal tego, co zrobił. Czułam, że jeśli muszę się o to pytać, to coś tu zupełnie nie działa.

Nie wiedziałam, co dalej

Weszłam do kuchni. Adam nie ruszył się z miejsca. Usiadłam przy stole, otworzyłam okno, mimo że wieczór był chłodny. Potrzebowałam powietrza. Chciałam, żeby ten ciężar miał gdzie ulecieć, chociaż trochę. Po chwili wszedł za mną, cicho, jakby się bał, że jego kroki mnie rozsypią.

– Zrobiłem herbatę... – powiedział cicho. – Może coś zjesz?

– Nie jestem głodna – odpowiedziałam, nie odwracając się.

Usiadł naprzeciwko i milczał. W tym milczeniu było wszystko, czego nie potrafił powiedzieć. Żadnego „przepraszam”, żadnego „żałuję”. Tylko ciężkie, obce milczenie człowieka, którego znałam przez lata, ale nagle nie poznawałam. Wpatrywałam się w parującą filiżankę. Wiedziałam, że coś się we mnie zmieniło. Nie krzyczałam, nie płakałam. Nawet nie chciałam go karać. Po prostu… coś we mnie zgasło. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię. Czy zostanę, czy odejdę? Ale już wiedziałam, że zaufanie to coś delikatnego, co buduje się latami i czasem wystarczy jeden gest, jedno tchórzliwe kłamstwo, żeby je zniszczyć na zawsze. I chyba właśnie wtedy, kiedy nie mogłam spojrzeć mu w oczy, po raz pierwszy poczułam, że jestem sama. I że to już nie boli.

Mariola, 47 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama