Reklama

Deszcz dudnił o dach kościoła, a ja siedziałam w pierwszej ławce, wpatrując się w trumnę. Nie czułam smutku. Nie czułam niczego, co wypadałoby czuć na pogrzebie własnego męża. Czułam tylko ulgę, którą skrzętnie ukrywałam pod woalką żałobnego kapelusza. Obok mnie siedział Marek, mój syn, nerwowo poprawiając krawat. Po drugiej stronie, kilka rzędów dalej, stała córka. Przez lata nie chciała mieć z nami nic wspólnego. Teraz też wyglądała, jakby przyszła tu tylko po to, by się upewnić, że to prawda. Że on naprawdę nie żyje.

Reklama

W kościele unosił się zapach kadzidła, a ludzie w milczeniu wpatrywali się w księdza. Ten odchrząknął, spojrzał na mnie, jakby chciał się upewnić, że może mówić.

– Zanim zakończymy ceremonię – powiedział powoli – muszę spełnić ostatnią wolę zmarłego. Zostawił list i zobowiązał mnie do jego odczytania.

W kościele zapadła cisza. Czułam, jak wszyscy wstrzymują oddech, czekając na słowa, które padną.

Ostatnie kazanie zza grobu

Patrzyłam na księdza, ale nie mogłam skupić się na jego słowach. W głowie miałam tylko jedno pytanie: co Jan mógł jeszcze powiedzieć zza grobu? Syn ścisnął mnie za rękę, jakby szukał w tym geście otuchy. Widziałam, że był spięty. Przez całe życie zabiegał o uznanie ojca, ale nigdy się go nie doczekał. Może teraz, w tym ostatnim liście, Jan w końcu go pochwali? Córka stała z boku, wyprostowana, z chłodnym wyrazem twarzy. Nasze oczy na chwilę się spotkały, ale szybko odwróciła głowę. Pewnie podejrzewała, że list to nic innego, jak ostatnia okazja do władczego kazania.

Ktoś za mną szepnął:

– Po co on to robi? Pogrzeb to nie czas na takie rzeczy…

Ale nie było odwrotu.

– Może w końcu powie coś dobrego – powiedział cicho syn.

Pokręciłam głową.

– Nie nastawiaj się. Twój ojciec zawsze miał swoje zdanie. I ostatnie słowo.

Córka prychnęła.

To pewnie kolejne jego kazanie, tym razem zza grobu – rzuciła z przekąsem.

Patrzyłam na księdza, który rozkładał kartkę z listem. Moje serce biło coraz szybciej. Wiedziałam, że Jan nie zostawił w tym liście niczego, co chciałabym usłyszeć.

To był dopiero początek

Ksiądz wziął głęboki oddech i zaczął czytać.

– „Jeśli myśleliście, że po mojej śmierci nastąpi święty spokój, to się myliliście.”

W kościele rozległ się szmer. Poczułam, jak syn sztywnieje obok mnie. Córka uśmiechnęła się kpiąco.

– „Nie byłem człowiekiem łatwym, ale zawsze mówiłem prawdę. A prawda jest taka, że każdy z was mnie zawiódł.”

Ktoś odchrząknął, ktoś inny przesunął się na ławce. Ksiądz wyglądał na zakłopotanego, ale czytał dalej.

– „Ty, Marku. Zawsze próbowałeś mi zaimponować, ale byłeś za miękki. Nigdy nie miałeś w sobie siły, którą powinien mieć mężczyzna.”

Syn zacisnął szczękę. Nie spojrzałam na niego, nie chciałam widzieć bólu w jego oczach.

– „A ty, Anno… Żyłaś ze mną tyle lat, ale nigdy mnie naprawdę nie kochałaś. Udawałaś dobrą żonę, ale ja wiedziałem, co o mnie myślisz”

Dreszcze przeszły mi po plecach. Zacisnęłam dłonie w pięści, ale milczałam.

– „Ewo, tobie nie mam nic do powiedzenia. Już dawno wybrałaś obcych zamiast rodziny.”

Córka zaśmiała się cicho.

To ma być ostatnie pożegnanie? – szepnęła z ironią.

– On nigdy nie potrafił inaczej – powiedziałam cicho.

Ale to był dopiero początek listu.

Jan musiał być zachwycony

Słowa Jana rozlały się po kościele jak trucizna. Ksiądz czytał dalej, a napięcie rosło z każdym zdaniem.

– „Paweł, nie myśl, że zapomniałem o tym, jak próbowałeś mnie oszukać na spadku. Zofia, zawsze miałaś najwięcej do powiedzenia o cudzym życiu, ale nie zauważyłaś, jak sama znalazłaś się na dnie. Robert, ty miałeś być lojalny. A ja wiem, komu donosiłeś.”

Wybuchła wrzawa. Paweł zerwał się z miejsca.

Co za brednie! Nigdy nie próbowałem go oszukać!

– Daj spokój, Paweł. Wszyscy wiemy, że to prawda– rzuciła Zofia. – Robert też ma swoje za uszami.

– Mówi to ta, co robiła wszystko, żeby wbić mi nóż w plecy? – Robert odwrócił się do niej z wściekłością w oczach. – To ty rozsiewałaś plotki!

Ksiądz uniósł rękę, próbując uciszyć zgromadzonych, ale było już za późno.

– No proszę, ojciec nawet zza grobu potrafi nas poróżnić – powiedziała Ewa, krzyżując ramiona. – Niesamowite.

Syn spojrzał na nią ostro.

– Może gdybyś tu była, on nie umarłby z takim żalem.

– A co, miałam siedzieć cicho, tak jak wy? – odpaliła bez chwili zawahania.

Czułam, jak narasta mi puls.

Dosyć! – warknęłam, podnosząc się. – Myślicie, że ja nie miałam dość przez całe życie?!

Ludzie zamilkli. Nikt się tego po mnie nie spodziewał. Sama się tego po sobie nie spodziewałam.

Spojrzałam na trumnę. On musiał być zachwycony.

Trzymał nas w garści

Kościół powoli się uspokajał, ale napięcie wciąż wisiało w powietrzu. Ksiądz zamknął list, najwyraźniej uznając, że lepiej już nic więcej nie czytać.

– Proszę o modlitwę za zmarłego – powiedział cicho, ale nikt się nie przeżegnał.

Syn wbił wzrok w ziemię. Córka stała nieruchomo, z uniesioną brodą. Paweł przeklinał pod nosem, Zofia coś szeptała do Roberta, który nerwowo ściskał ręce.

Powoli zaczęli wychodzić. Bez słowa, bez spojrzenia na siebie nawzajem. Rozdzielali się, jakby bali się, że każde kolejne zdanie może znów rozpalić konflikt.

Ja zostałam.

Patrzyłam na trumnę, na to ostatnie miejsce, w którym spoczął człowiek, którego kiedyś kochałam. Albo przynajmniej chciałam kochać.

Wygrałeś – wyszeptałam. – Nawet teraz trzymasz nas w garści.

Wiedziałam, że tego chciał. Że to było jego ostatnie życzenie – zostawić nas z tym ciężarem, podzielonych, pełnych żalu. Ale ja nie miałam już zamiaru go nosić.

Odwróciłam się i wyszłam. Nie oglądałam się za siebie.

Syn nie pobiegł za mną. Córka nie powiedziała ani słowa.

Każde z nas poszło w swoją stronę.

W końcu byłam wolna

Po pogrzebie nikt nie zaprosił nikogo na obiad. Nie było rozmów, wspomnień, podawania sobie dłoni. Każdy rozszedł się do swojego życia, jakbyśmy byli obcymi ludźmi, przypadkiem spotkanymi w kościele.

Przez pierwsze dni czekałam, że syn zadzwoni, ale milczał. Nie miałam mu tego za złe. Całe życie gonił za ojcowskim uznaniem, a w zamian dostał tylko gorzkie słowa. Nie wiedział, co z tym zrobić.

Córka nie odezwała się wcale. Może uznała, że nie ma do czego wracać. Też nie mogłam jej za to winić.

Minęło kilka miesięcy, a ja po raz pierwszy od lat poczułam coś dziwnego – ciszę, której się nie bałam. Nie musiałam już nasłuchiwać kroków, które mówiły mi, w jakim humorze jest Jan. Nie musiałam udawać uległości, której w sobie nie miałam.

Nie tęskniłam. Nie czułam pustki.

A jednak wiedziałam, że to koniec pewnej historii. Nie tylko mojego małżeństwa, ale i rodziny, którą Jan zbudował, a potem – kawałek po kawałku – zniszczył.

Syn i córka przestali ze sobą rozmawiać. Paweł wciąż bronił się przed zarzutami, których nikt już nie chciał słuchać. Zofia i Robert udawali, że nic się nie stało.

Jan osiągnął swój cel. Zza grobu zrobił to, co robił przez całe życie – podzielił nas.

Ale ja w końcu byłam wolna.

Kiedy ostatni raz spojrzałam na grób, nie poczułam niczego.

Odwróciłam się i odeszłam.

Reklama

Anna, 54 lata

Reklama
Reklama
Reklama