Reklama

Czasami życie układa się tak, że nawet kiedy próbujesz coś naprawić, to i tak wszystko rozsypuje się w dłoniach. Siedzę teraz w swoim wynajętym mieszkaniu, patrząc przez okno na rozświetlone miasto, które wydaje się kompletnie obojętne na mój ból. W głowie kłębią się wspomnienia – nasze pierwsze spotkania z Tomkiem, wspólne plany, śmiechy, a potem coraz częstsze kłótnie, ciche dni, aż w końcu krzyki i trzaskające drzwi. To był proces, powolny rozkład naszej miłości, której nie udało mi się uratować. Od dawna żyliśmy obok siebie, aż w końcu

Reklama

Z Bartkiem poznaliśmy się niedawno. Próbuję z nim zacząć nowe życie, ale nie potrafię się cieszyć – coś we mnie pękło, coś zostało tam, w tamtym mieszkaniu, gdzie Tomek nadal zostawia kubki na stole i swoje buty przy drzwiach. Czuję wstyd, żal, a najbardziej... pustkę. Mam wrażenie, że nie do końca rozumiem siebie i swoje uczucia. Bo jak można jednocześnie kochać, nienawidzić, żałować i tęsknić? Wszystko się pomieszało, a ja stoję w tym chaosie i nie wiem, jak iść dalej.

Dałam się ponieść chwili

Tamtego dnia weszłam do naszego mieszkania z dziwnym uczuciem w brzuchu. Tomek siedział na kanapie, z twarzą ukrytą w dłoniach. Na stole stała pusta szklanka po whisky, a obok przewrócony kubek z zimną herbatą. Odetchnęłam głęboko, próbując zebrać myśli, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, Tomek podniósł głowę i spojrzał na mnie z tym swoim chłodnym, cynicznym uśmiechem.

– Znowu przyszłaś robić przedstawienie? – zapytał, a jego głos był jak ostrze noża.

– Tomek, nie przyszłam tu się kłócić, tylko ustalić ostatnie rzeczy przed rozprawą – odpowiedziałam, starając się brzmieć spokojnie, choć serce waliło mi jak oszalałe.

– Ostatnie rzeczy? Nie rozśmieszaj mnie. Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda? – rzucił z pogardą.

Zmarnowałeś mi życie – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język. – Wszystko, co mieliśmy, wszystko, co zbudowaliśmy... zniszczyłeś to.

Tomek wstał gwałtownie, przewracając krzesło. Podeszedł blisko, aż czułam jego oddech na twarzy.

– To ty zniszczyłaś nasze małżeństwo. Swoją histerią, wiecznym narzekaniem... Kto by z tobą wytrzymał? – syknął, patrząc na mnie z góry.

– Nie wiesz, co to znaczy być prawdziwym mężczyzną. Nigdy nim nie byłeś. Zawsze tylko myślałeś o sobie – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Zapadła cisza. Chciałam już wyjść, ale on nagle dotknął mojego ramienia. Spojrzał na mnie tak, jak wtedy, dawno temu, kiedy jeszcze się kochaliśmy. Zanim zdążyłam zareagować, przyciągnął mnie do siebie. Nasze usta spotkały się w pocałunku, którego sama nie potrafiłam powstrzymać. Było w tym wszystkim coś desperackiego, namiętnego i... obrzydliwego zarazem.

Przepełniał mnie lęk

Kilka tygodni po tamtej nocy czułam się dziwnie. Niby nic się nie działo, a jednak codziennie rano budziłam się z uczuciem, że coś jest nie tak. Mdłości, zawroty głowy, zmęczenie – to wszystko pojawiło się nagle i w najmniej odpowiednim momencie. Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w kubek kawy, której nawet nie chciałam tknąć. Bartek krzątał się w kuchni, śpiewając coś pod nosem, zupełnie nieświadomy, że moje myśli błądzą gdzie indziej.

– Wyobrażasz sobie naszą przyszłość? – zagadnął nagle, siadając obok i kładąc mi rękę na ramieniu. – Dom, dzieciaki biegające po ogrodzie, ty na tarasie z książką… – mówił z uśmiechem, jakby właśnie planował nasze wspólne szczęście.

– Tak… – odpowiedziałam, ale mój głos zabrzmiał obco, jakby należał do kogoś innego.

– Coś się stało? – Bartek spojrzał na mnie z troską, której teraz nie potrafiłam znieść.

Pokręciłam głową i przygryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć płaczem. W mojej głowie kłębiły się myśli: Co ja zrobiłam? Strach ściskał mnie za gardło, a sumienie krzyczało coraz głośniej. Chciałam powiedzieć Bartkowi prawdę, ale nie wiedziałam, od czego zacząć. Każdego dnia patrzyłam na niego, jak opowiada o wspólnej przyszłości, i czułam, jak ogarnia mnie poczucie winy.

Może to minie, wmawiałam sobie. Może wszystko się jakoś ułoży. Ale z każdym kolejnym dniem lęk stawał się silniejszy, a ja czułam się coraz bardziej zagubiona. Bałam się tego, co może się wydarzyć, i tej jednej, cichej myśli, która nie dawała mi spokoju: Co jeśli jestem w ciąży? I jeśli to dziecko naprawdę nie jest Bartka?

Grunt osunął mi się spod stóp

Stałam w łazience, patrząc na dwie czerwone kreski na teście ciążowym. Ręce mi drżały, a serce waliło tak głośno, że miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z piersi. Chciałam, żeby to był tylko zły sen, żeby te kreski zniknęły, a jednak patrzyły na mnie jak wyrok. Czułam, jak powoli osuwa się pode mną grunt.

Przez chwilę po prostu stałam bez ruchu, jak sparaliżowana. Potem automatycznie chwyciłam telefon i wybrałam numer Tomka. Słyszałam, jak po drugiej stronie łączy się sygnał, raz, drugi...

– No? – usłyszałam w końcu jego głos, zmęczony, jakby znudzony.

– Tomek... ja... musimy porozmawiać. – Głos mi się łamał, nie mogłam złapać tchu.

– Mów.

– Jestem w ciąży – wyrzuciłam z siebie. – To może być twoje dziecko.

Zapadła cisza. Długa, bolesna cisza, która świdrowała mi uszy.

Nie obchodzi mnie to. Zniknij z mojego życia – odpowiedział spokojnie, bez cienia emocji, jakby właśnie wyrzucał stare papiery do kosza.

– Tomek, jak możesz tak mówić?! – prawie krzyknęłam, ale on już się rozłączył.

Stałam w tej łazience, a łzy płynęły mi po policzkach, rozmazując tusz do rzęs. Czułam się jak idiotka, jakbym właśnie dostała w twarz. Nie miałam siły, żeby iść do kuchni, więc po prostu usiadłam na podłodze i oparłam się o zimne kafelki.

Kilka godzin później Bartek wrócił do domu z naręczem moich ulubionych ciastek.

– Kupiłem coś pysznego, może dziś wieczór zrobimy coś fajnego? – zaproponował z uśmiechem, a ja spojrzałam na niego przez zaszklone oczy, z sercem rozrywającym się z poczucia winy.

Prawda wyszła na jaw

Odkąd zrobiłam test ciążowy, unikałam Bartka jak ognia. Każdy jego dotyk wywoływał we mnie dreszcz – nie z przyjemności, tylko ze strachu. Czułam, jak moje życie sypie się w rękach, a ja nie potrafię go poskładać. Zaczęłam wracać późno z pracy, wymyślałam bzdurne powody, żeby nie spędzać z nim czasu. Zamiast patrzeć mu w oczy, wbijałam wzrok w podłogę. A on, jakby zaczynał coś podejrzewać, robił się coraz bardziej nerwowy.

Pewnego wieczoru, gdy wróciłam do mieszkania, Bartek siedział na kanapie z miną, której nie umiałam odczytać. Wyłączył telewizor i spojrzał na mnie tak intensywnie, że czułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Aneta, co się z tobą dzieje? – zapytał cicho, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że zadrżałam. – Od kilku tygodni jesteś inna. Coś przede mną ukrywasz?

Zacisnęłam palce na pasku torebki, jakby mogła mnie przed czymś ochronić. Milczałam, ale w końcu, nie wytrzymując ciężaru spojrzenia Bartka, wybuchłam.

– Ja... Nie wiem, jak ci to powiedzieć... – zaczęłam drżącym głosem, a potem cisnęłam torbę na podłogę i usiadłam obok niego. – Jestem w ciąży.

– Aneta, czy to dziecko... – urwał, jakby bał się wypowiedzieć te słowa na głos. – Czy to na pewno moje dziecko?

Spojrzałam na niego przez łzy. Słowa więzły mi w gardle. Chciałam zaprzeczyć, ale nie mogłam. Nie umiałam tego powiedzieć. Tylko siedziałam, z dłońmi zaciśniętymi na kolanach, a łzy kapały mi na spodnie.

– Aneta, proszę cię... powiedz mi prawdę – wyszeptał, patrząc na mnie błagalnie.

Twoje – skłamałam bez zastanowienia.

Poczułam, jak świat wali mi się na głowę.

Stałam jak wmurowana

Postanowiłam spotkać się z Tomkiem. Wiedziałam, że to ryzykowne, ale musiałam spróbować. Miałam w sobie tę nikłą nadzieję, że może jednak... Może w nim coś się obudzi. Stałam przed jego drzwiami, z sercem bijącym jak oszalałe, a kiedy w końcu je otworzył, poczułam, że nogi mam jak z waty.

– Czego chcesz? – zapytał oschle, patrząc na mnie z góry, jakby byłam tylko kłopotem, którego nie chce mieć w swoim życiu.

– Tomek, proszę, posłuchaj mnie... To dziecko to... – zacięłam się. Ciężko było mi wypowiedzieć te słowa. – To może być twoje dziecko. Nie możesz tak po prostu odejść i udawać, że to cię nie obchodzi.

Tomek skrzyżował ręce na piersi i wybuchł gorzkim śmiechem.

– Nie obchodzi mnie to, rozumiesz? To już nie jest mój problem. Radź sobie sama. Masz nowego faceta, świetnie, niech on się tym zajmuje. Nie mieszaj mnie do tego – powiedział z taką obojętnością, że miałam ochotę go uderzyć.

– Tomek, błagam cię, to nie jest takie proste... – głos mi się łamał. – To twoje dziecko, czy tego chcesz, czy nie.

– Nie, Aneta. To nie moje dziecko. To twoje dziecko i twoje problemy. Skończyłaś ze mną, pamiętasz? Chciałaś czegoś innego, czegoś nowego, to masz – rzucił i odwrócił się na pięcie, jakby ta rozmowa była dla niego stratą czasu.

Stałam jak wmurowana, nie wiedząc, co powiedzieć. Wyszłam na ulicę, a zimny wiatr owiał mi twarz. Wiedziałam jedno: Tomek nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Musiałam wrócić do domu, do Bartka, do jego ciepła i jego złudzeń. I udawać. Ale jak ja teraz mam żyć z tym wszystkim?

Żyłam w kłamstwie

Siedziałam w salonie, patrząc w okno, za którym szarość dnia zlewała się z nocą. Deszcz stukał w szyby, a ja czułam, jak powoli osuwam się w bezsilność. Bartek krzątał się w kuchni, śpiewał coś cicho pod nosem, planował nasze wspólne życie, mówił o przyszłości, której w mojej głowie już dawno nie było. Patrzyłam na niego, na jego uśmiech, na gesty, którymi próbował mnie pocieszyć, i czułam, jak coś mnie ściska od środka. Kłamałam. Każdego dnia kłamałam. I chociaż mówiłam sobie, że robię to z miłości, z troski, to coraz częściej myślałam, że może po prostu robię to ze strachu.

Zastanawiałam się, czy mam prawo budować swoje życie na tak wielkim oszustwie. Czy powinnam powiedzieć Bartkowi prawdę i pozwolić, żeby to on zdecydował, czy chce być ojcem dla dziecka, które może nie być jego? Czy lepiej pozwolić mu wierzyć, że wszystko jest dobrze, że jesteśmy rodziną, że czeka nas wspólna przyszłość? Nie potrafiłam podjąć tej decyzji. Każde rozwiązanie wydawało się złe, każde miało swoje koszty.

Czułam się rozdarta. Patrząc na Bartka, chciałam, żeby wierzył, że to dziecko jest jego, że będzie naszym szczęściem. Ale gdzieś głęboko wiedziałam, że prawda w końcu wyjdzie na jaw. Tylko kiedy? I jak wtedy poradzę sobie z jego spojrzeniem pełnym zawodu?

W tej ciszy, w tej samotności, w której tak naprawdę tkwiłam, jedno było pewne – musiałam ponieść konsekwencje swoich decyzji. Niezależnie od tego, jak bardzo by bolały.

Aneta, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama