„Ostatnio nie poznaję mojego syna. Był moim darem od Boga, a dziś daję za niego na tacę i wołam o pomstę do nieba”
„Kuba zaczął się robić agresywny. Milczał przez całe dnie, po czym potrafił wybuchnąć o drobiazg. Talerz niedomyty? Trzask drzwi. Za głośno puściłam wiadomości w radiu? Rzucał pilotem. Nie poznawałam go. I siebie też nie”.

Nie wiem, kiedy to się stało. Kiedy z mojego czułego, zamkniętego w sobie, ale kochanego chłopca, Kuba zamienił się w kogoś... obcego. Może to było stopniowe. Jakby powoli odpinał się ode mnie jeden guzik po drugim. Najpierw przestał mi opowiadać, co było w szkole. Potem zaczął spędzać całe wieczory w swoim pokoju. Znikał, nie mówiąc dokąd. Odpowiadał półsłówkami. A ja… ja zaczęłam się bać. Wiem, że bywam apodyktyczna. Że nie odpuszczam. Ale po śmierci męża, zostałam z tym wszystkim sama. Ze sobą. Z żałobą. Z Kubą, który przestał płakać z dnia na dzień. Jakby zakorkował sobie wszystkie emocje. Nie sprawiał problemów, ale do czasu. Wcześniej myślałam, że może po prostu przechodzi to po swojemu. Ale teraz już nie wiem. Nie poznaję go. I czuję, że on nie chce znać mnie.
Zaczęłam sprawdzać mu telefon. Instalowałam sobie aplikacje, które śledziły, gdzie był. Przeglądałam dziennik elektroniczny codziennie rano, jakbym była kontrolerem lotów, a on miał właśnie rozbić się o ziemię. Wiem, jak to brzmi. Ale kiedy jesteś matką i boisz się, że tracisz dziecko, robisz rzeczy, które wcześniej wydawały się absurdalne.
– Przecież ty się wykończysz – powiedziała do mnie Anka, koleżanka z pracy, kiedy zeszłyśmy do pokoju nauczycielskiego na przerwę.
– A co mam robić? Udawać, że wszystko jest dobrze, jak w jego pokoju pachnie dymem, a w zeszycie z biologii nie ma ani jednej strony zapisanego materiału?
– Ale nie możesz go osaczać. To nie działa. Im mocniej ściskasz, tym szybciej ucieknie.
Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po kubek z zimną już kawą.
– Może. Ale jeśli mam być tą złą, co trzyma, kontroluje i sprawdza – trudno. Wolę być znienawidzona niż niemile zaskoczona. Bo jak się człowiek rozpręży, to potem znajduje dziecko pod mostem. Albo gorzej.
Anka milczała. Wiedziała, że nie przesadzam. Znała mnie jeszcze z czasów, gdy byłam „tą pogodną, tą z klasą, co ma wszystko poukładane”. Byłam wrakiem.
– Nie wiem już, czy to robię dobrze. Czasem… czasem myślę, że może to ja jestem problemem. Że może tracę go nie przez świat, tylko przez siebie – wyszeptałam.
Ręce mi się trzęsły
Znalazłam to przypadkiem. Szukałam ładowarki w jego plecaku, a tam ukryta kieszeń, a w niej telefon. Jego drugi. Nie miałam pojęcia, że go ma. Odblokowany. Kto zostawia odblokowany telefon? Może chciał, żebym znalazła? A może nie miał już siły, by chować się przede mną.
Zdjęcia z imprezy, dym unoszący się nad ich głowami. Podpis: „u Gienka pod garażami, klasycznie”. I komentarze: „Ojciec wie?” „Co mu powiecie, jak was złapie?” „Stary myśli, że ja dalej gram w szachy”. Przewijałam, nie mogąc złapać tchu. Wieczorem siedział na kanapie i bezmyślnie przerzucał kanały. Wzięłam telefon i położyłam go na stole, ekranem do góry.
– Co to ma być?
Nie podniósł wzroku.
– Pytam cię, co to ma być? Zdjęcia, wiadomości, wagary?
W końcu spojrzał. W jego oczach nie było strachu. Był chłód. I coś jeszcze – gniew. Powoli wstał, podszedł, spojrzał na telefon, potem na mnie.
– Przeszukałaś mi rzeczy?
– Odpowiedz.
– Przeszukałaś moje rzeczy, mamo?
– Tak, bo zaczynasz znikać. Bo nie wiesz, że ktoś się o ciebie boi.
– Boisz się, czy chcesz mnie mieć pod kluczem?
– Nie mów tak. Próbuję...
– Nie próbujesz! Ty mnie dusisz! Czaisz się! Nie dajesz mi żyć! Nie jesteś mamą, jesteś policjantem!
– Więc tak to widzisz...
– Tak! I nie dziw się, że nie chcę tu być!
Trzasnął drzwiami. A ja, nie wiem ile czasu potem, stałam w kuchni, oparta o zlew. Ręce mi się trzęsły, jakby to mnie przyłapano na czymś strasznym. Usiadłam i płakałam tak, jak dawno nie płakałam. Czy ja właśnie straciłam syna?
Nikomu nie ufałam
Po tej kłótni postanowiłam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Odbierałam go ze szkoły, czasem nawet wcześniej, z pretekstem wizyty u lekarza, żeby mieć pewność, że naprawdę tam jest. Telefon sprawdzałam codziennie. Aplikacja lokalizacyjna działała bez zarzutu. Każde wyjście wymagało mojej zgody. A raczej, rzadko je dawałam. Kuba zaczął się robić agresywny. Milczał przez całe dnie, po czym potrafił wybuchnąć o drobiazg. Talerz niedomyty? Trzask drzwi. Za głośno puściłam wiadomości w radiu? Rzucał pilotem. Nie poznawałam go. I siebie też nie. Chodziłam spięta, wieczorami nie mogłam zasnąć. Liczyłam jego kroki, gdy wracał z łazienki. Czekałam, aż zaśnie, żeby sprawdzić, czy naprawdę śpi. Nie ufałam mu. Nie ufałam sobie.
W pracy wszystko się posypało. Zapomniałam wpisać oceny do dziennika. Spóźniałam się. Nie miałam siły na uczniów, którzy zadawali pytania, na które nie znałam odpowiedzi. A może po prostu nie chciałam już ich znać. Któregoś dnia usiadłam w gabinecie dyrektorki. Siedziała po drugiej stronie biurka i patrzyła na mnie uważnie.
– Co się z tobą dzieje?
– Nic. Przepraszam, to chwilowe.
– To trwa już tygodnie.
Zacisnęłam dłonie. Nie chciałam mówić, ale słowa i tak popłynęły.
– Mój syn... Zaczęłam go kontrolować. Tak bardzo się boję, że go stracę, że robię wszystko, by go zatrzymać. I chyba przez to naprawdę go tracę.
Dyrektorka milczała chwilę, potem pokiwała głową.
– Czasem, jak próbujemy coś trzymać zbyt mocno, to właśnie wtedy to tracimy. Wiem, że chcesz dobrze. Może to już nie chodzi o to, że boisz się, że on cię straci.
Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam.
Czułam się okropnie
Dostałam telefon ze szkoły – Kuba nie dotarł na lekcje. Pojechałam pod stare garaże. Stał z grupą chłopaków, śmiali się, jeden z nich podał mu papierosa. Przez chwilę się zawahałam. Potem wysiadłam z auta i zadzwoniłam na policję. Patrol przyjechał po dziesięciu minutach. Kuba zbladł, koledzy się rozbiegli. Policjant poprosił go o plecak, zajrzał do środka. Nic nie znalazł, ale chłopak zadrżał. Patrzył na mnie zdziwiony.
– On nic nie zrobił – powiedział drugi policjant.
Nie odpowiedziałam. Kuba stał z boku i ukradkiem ocierał oczy. Tylko ja widziałam, że płakał. Czułam się okropnie. Jak ktoś, kto rzucił własne dziecko na pożarcie tylko po to, żeby je utrzymać w ryzach. Wieczorem było cicho. Kuba wrócił, rzucił buty w przedpokoju i zamknął się w swoim pokoju. Nie powiedział ani słowa. Przez godzinę siedziałam przy stole, słuchając ciszy. W końcu zapukałam.
– Możemy porozmawiać?
Nie odpowiedział, ale nie zamknął drzwi, kiedy weszłam. Usiadłam na krześle przy biurku. On leżał na łóżku, patrzył w sufit.
– Nie wiem już, co robić. Wszystko robię źle. Chcę cię chronić, a ranię.
Nie odpowiedział. Wzięłam głęboki oddech.
– Wiem, że cię zawiodłam. Że po śmierci taty nie umiałam się z tobą dogadać. To nie była twoja wina. Ani moja. Po prostu było za trudno.
Odwrócił głowę.
– Też się boję, mamo. Tylko inaczej. Boję się, że cię już nie ma. Że jesteś tylko kontrolą. Telefonem. Krzykiem. I że jak ci teraz powiem, co czuję, to też cię zawiodę.
Wtedy pociekły mi łzy. Podeszłam i usiadłam obok niego na łóżku. Dotknęłam jego dłoni.
– Nie musimy wszystkiego naprawić od razu. Ale możemy zacząć rozmawiać. Naprawdę.
– Dobrze – powiedział cicho.
I siedzieliśmy tak. Długo. W ciszy. Razem.
Monika, 40 lat
Czytaj także:
- „Poświęciłam życie, by zająć się chorą matką. Siostry nie dołożyły ani grosza, ale pierwsze wyciągnęły rączki po spadek”
- „Papierek z pieczątką był dla mnie ważniejszy, niż słowa żony. Uniosłem się dumą i wszystkim zrujnowałem życie”
- „Wesele siostry zakończyło się rozwodem i to jeszcze przed tortem. Szwagier odstawił taki teatrzyk, że głowa mała”