Reklama

Kiedy poznałam Tomka, był narzeczonym Sylwii, mojej koleżanki z liceum. Spotkaliśmy się wtedy wszyscy u Iwony, w jej nowym mieszkaniu. Sylwia miała nogę w gipsie, więc jej facet prawie ciągle nosił ją na rękach. Pamiętam, jak pomyślałam wtedy, że chętnie złamałabym nawet obie nogi, żeby ktoś się tak mną zajmował. Tomek wyglądał na idealnego mężczyznę. Był troskliwy, uważny, a do tego przystojny i jeszcze z poczuciem humoru. Zapytałam dawną koleżankę, od kiedy są parą.

Reklama

– Och, to już pół roku! – ucieszyła się moim zainteresowaniem. – W zeszłym tygodniu się zaręczyliśmy! Nie pytaj, dlaczego tak szybko! Po prostu oboje wiemy, że to jest to!

Pokiwałam głową i dla odmiany zapytałam, w jakich okolicznościach złamała nogę.

– Och, to zabawne! – prychnęła, choć moim zdaniem jakoś dziwnie nerwowo.

– Tomek mi się oświadczył w restauracji, powiedziałam tak i postanowiliśmy zatańczyć. Gdy wstawałam, mój obcas zaplątał się w kabel od głośnika, upadłam i noga złamana…

Zobacz także

Otworzyłam szerzej oczy. Złamała nogę pięć minut po przyjęciu oświadczyn? No, to się nazywa mieć pecha!

Kilka miesięcy później spotkałam Sylwię w galerii handlowej. Była bez gipsu na nodze, a za rękę trzymała innego faceta.

Odciągnęłam ją na bok i zapytałam, co stało się z Tomkiem.

– Ach, no wiesz… rozstałam się z nim.

Odruchowo spojrzała na swojego nowego partnera, który czekał na nią z naręczem kolorowych toreb z butików.

– Z tego, co wiem, jest teraz z Agnieszką. Kojarzysz ją z tamtej imprezy?

Kojarzyłam. Ładna dziewczyna, świetnie ubrana. Zapamiętałam ten szczegół, bo przez dwadzieścia minut siedziałam naprzeciwko niej i kontemplowałam jej markowe czółenka z czerwoną podeszwą, drogą biżuterię i torebkę, która musiała kosztować kilka moich pensji. Potem wypytałam gospodynię przyjęcia i dowiedziałam się, skąd ta kasa.

– Agnieszka pracowała w jednej ze stacji telewizyjnych na stanowisku menedżerskim, podobno znała osobiście większość gwiazd show-biznesu, no i zarabiała krocie.

Nie potrafiłam powstrzymać się od zazdrości. Ta Agnieszka to miała szczęście! Nie dość, że miała fantastyczną pracę, mnóstwo pieniędzy, to jeszcze związała się z przemiłym, opiekuńczym mężczyzną, który pewnie traktował ją jak księżniczkę.

Miałam okazję osobiście się o tym przekonać niewiele później, bo spotkałam Agnieszkę i Tomka na ślubie wspólnej znajomej.

Zdziwiłam się, bo pani menedżer nie wyglądała już tak jak kiedyś. Miała zwykłą, wręcz tanią torebkę, znoszony płaszczyk i odrosty. Tomek wprawdzie trzymał ją za rękę, przytulał i pomagał jej wysiąść z samochodu, ale miałam wrażenie, że dziewczyna i tak jest przybita.

Chcesz zwolnić tempo? Ale dlaczego? Nie podobam ci się?

Niebawem okazało się, dlaczego. Otóż Agnieszka, niedługo po tym jak zamieszkała z Tomkiem, dosłownie z dnia na dzień straciła pracę w stacji telewizyjnej. Podobno zawaliła jakiś arcyważny projekt i w środowisku poszła fama, że nie można na niej polegać. Nie dostała zatem już pracy w mediach, obecnie była bezrobotna i musiała wyprzedawać na Allegro swoją kolekcję markowych torebek, ciuchów i biżuterii.

Ukradkiem obserwowałam tę parę podczas wesela i wyraźnie widziałam, że Agnieszka unika czułości ze strony swojego faceta. Może uznałabym, że coś mi się wydawało, gdyby nie to, że tuż po oczepinach wyszłam się przewietrzyć i usłyszałam fragment ich rozmowy na balkonie.

– …nie mam nic! Straciłam wszystko!

Poznałam, to był jej głos, lekko tylko zmieniony przez alkohol.

– Masz mnie, przecież jestem przy tobie! To nic, że masz teraz trudniejszy okres, razem to jakoś przetrwamy… – Tomek mówił spokojnie, niemal błagalnie.

– Jasne, mam ciebie! Wiesz, że gdyby nie ty, w ogóle by do tego nie doszło! Mój laptop był w twoim samochodzie, kiedy go ukradli! Tak, wiem, że to nie twoja wina, ale jednak… Zanim poznałam ciebie, miałam świetną pracę, pieniądze i wszystko szło doskonale!

Opanowałam się i przestałam w tym momencie podsłuchiwać. Zrozumiałam tylko, że kolejną kobietę tuż po wejściu w poważny związek z Tomaszem dosięgła katastrofa.

Nie zdziwiłam się, kiedy kilka miesięcy później dowiedziałam się od wspólnych znajomych, że i ta para się rozstała. Tyle że tym razem Tomasz zniknął z mojego radaru. Nikt z przyjaciół nie wiedział, gdzie się podział po zerwaniu z Agnieszką, która – nawiasem mówiąc – właśnie otworzyła własną agencję reklamową i znowu świetnie sobie radziła zawodowo.

Jestem z natury ciekawska i postanowiłam wyszukać Tomka na Facebooku. Nie było to trudne, szybko odkryłam, gdzie pracuje i jaka jest jego ulubiona knajpka. Poszłam tam dwa razy, za trzecim na niego wpadłam.

– Hej! – zawołałam, udając zdziwienie. – Tomek? Ty tutaj? Też uwielbiasz tutejsze risotto z grzybami?

Powiedział, że woli placki z cukinii, a potem przyniósł je do mojego stolika. Wstaliśmy od niego dwie godziny później, a ja czułam się, jakbym znała tego mężczyznę od lat.

Tym razem to ja pozwoliłam mu zaczepić się na Facebooku i zaproponować kolejne spotkanie. W ogrodzie botanicznym odbywała się akurat wystawa roślin owadożernych, Tomek mnie tam zaciągnął.

– Nie sądzisz, że to niezła ironia natury z punktu widzenia wegetarian? – szepnął przy wyjątkowo drapieżnej rosiczce. – Rośliny, które żywią się mięsem!
Roześmiałam się i nagle zdałam sobie sprawę, że przy tym człowieku niemal ciągle się śmieję. Było mi z nim po prostu dobrze. Chciałam, żeby to trwało, żeby było czymś więcej, na dłużej

Jednak Tomek nie był taki skory do przenoszenia naszej znajomości na kolejny poziom. Musiałam odczekać aż pięć randek, nim odważył się mnie pocałować. A kiedy to zrobiliśmy, wyglądał na bardziej wystraszonego niż zadowolonego.

Zaczęłam się zamartwiać, że go nie pociągam. Godzinami rozważałam, czy on czasem nie widzi we mnie tylko dobrej przyjaciółki, i czy ten pocałunek nie był jakoś tak „z obowiązku”. No bo czym wyjaśnić to jego skandalicznie powolne tempo w przyśpieszaniu naszych wzajemnych relacji?!

A jednak się doczekałam.

Któregoś razu, w moim mieszkaniu, gdy niemal upiłam go czerwonym winem, Tomek wreszcie wyznał mi, że niesamowicie mnie pożąda. Nie pytałam już, dlaczego zatem czekał z tym tyle czasu, tylko zaciągnęłam go do sypialni.

Tomek okazał się czułym kochankiem i miałam wrażenie, że moje potrzeby stawiał na pierwszym miejscu. Wiedziałam także, bo kobiety zawsze wiedzą takie rzeczy, że i jemu było ze mną dobrze. Dlatego byłam w takim szoku, kiedy rano, już przy drzwiach, powiedział:

– Ewelina, było super, ale chciałbym nieco zwolnić tempo. Może w sobotę wybierzemy się na rolki albo na ściankę wspinaczkową?

– Yyy… myślałam, że spędzimy weekend u mnie – wydukałam. – Ugotowalibyśmy coś, pooglądali filmy, poleżeli w łóżku…

– Jednak wolałbym iść z tobą na rolki – powiedział, skrupulatnie omijając wzrokiem moją twarz. – Masz kask?

Kasku nie miałam, ale kupiłam. Jego zaletą była ponoć zwiększona odporność na uderzenia, za to niewątpliwą wadą – niemożliwość całowania się w nim na głowie.

Próbowałam zatem pocałować swojego chłopaka już po jeździe po torze, ale miałam wrażenie, że mi się wymyka z objęć.

Znowu zaczęłam się zastanawiać, czy ja go aby na pewno pociągam

– Może wejdziesz? – zapytałam pod domem, kiedy mnie odprowadził.

– Nieee… – odmówił, chociaż miałam wrażenie, że tego chce; dziewczyny wyczuwają takie rzeczy.

– Dobra, co jest grane? – nagle straciłam cierpliwość. – Spotykamy się od kilkunastu tygodni, dzwonisz do mnie codziennie, mówisz, że tęsknisz i wysyłasz gorące SMS-y, ale kiedy się całujemy albo – co gorsza! – uprawiamy seks, ty nagle chcesz zwolnić?! Odpychasz mnie! O co ci chodzi?

W jego oczach zobaczyłam autentyczny ból i przeraziłam się, że może jest śmiertelnie chory albo musi mnie zostawić z jakichś innych tajemniczych przyczyn. Kiedy zaproponował, żebyśmy poważnie porozmawiali, przeczuwałam najgorsze.

I to rzeczywiście było bardzo niemiłe, ale też kompletnie zaskakujące. Bo Tomek zaczął mi opowiadać o swoich byłych.

Po rozstaniu z Tomkiem każdej wiodło się lepiej niż wcześniej

– Moją pierwszą dziewczyną była taka jedna Asia – zaczął swoją historię. – Dopóki tylko ze sobą chodziliśmy, wszystko było w porządku, ale kiedy przedstawiła mnie swoim przyjaciółkom, a w liceum to był bardzo poważny krok… – tu nabrał tchu

– …następnego dnia jej psa potrącił samochód. Donik wybiegł do mnie na ulicę. To było straszne! Biegaliśmy potem z tym psem do weterynarza, biedak mało się nie przekręcił… W końcu się z tego wylizał, ale wiem, że to była moja wina.

Nie zrozumiałam, jednak nie chciał mi nic tłumaczyć, dopóki nie wysłucham kolejnej historii. Jej bohaterką była Eliza, niespełniona pisarka i poetka. Spotkali się, zakochali i było pięknie. A kiedy Eliza zabrała Tomka na ślub siostry i przedstawiła całej rodzinie, podczas wesela rozpętała się burza. Drzewo spadło na nowiutki samochód dziewczyny.

– A to ja go zaparkowałem pod tym drzewem… – wyjaśnił Tomek i zaczęłam pojmować, co chce mi powiedzieć.

Tych opowieści było więcej. Wszystkie zaczynały się tak samo: wzajemnym zauroczeniem, nawet miłością, potem Tomek i jego aktualna ukochana decydowali się na jakiś poważny krok w związku i zawsze wtedy następowała katastrofa.

Złamana noga, utrata pracy, zdemolowany samochód, potrącony pies… Usłyszałam jeszcze o wykrytym raku jajnika, pożarze w domu i ataku szerszeni.

– Teraz rozumiesz? – zapytał smętnie Tomek. – Zrozum, Ewelina, ja naprawdę za tobą szaleję, ale wiem, że jeśli będziemy razem na poważnie, stanie ci się coś złego. Ja przynoszę pecha swoim kobietom! Każdy mój związek kończy się katastrofą i każda z moich dziewczyn zrywa ze mną, kiedy dotrze do niej, że wszystko, co złe, dzieje się przeze mnie!

Długo wtedy rozmawialiśmy. Oczywiście, przytoczone fakty wyglądały przekonująco, jednak mnie naprawdę zależało na tym mężczyźnie. Dlatego powiedziałam, że nie wierzę w to, iż przynosi pecha.

– A nawet jeśli, to ja chcę zaryzykować! – oznajmiłam stanowczo. – Nie zrezygnuję z ciebie z powodu jakiegoś przesądu i irracjonalnego strachu.

Bardzo się opierał, ale w końcu postawiłam na swoim. Ustaliliśmy, że będziemy parą na poważnie, tak oficjalnie.

Przez dwa tygodnie nic złego się nie stało. Triumfowałam, powtarzałam, że złamałam fatum. A potem u Tomka w pracy była impreza firmowa, na którą pracownicy zostali zaproszeni ze współmałżonkami i partnerami życiowymi. Poczułam się szczęśliwa, że mnie na nią zabrał, i przedstawiał wszystkim jako swoją dziewczynę.

Kiedy rano wróciłam do domu, okazało się, że moje mieszkanie zostało zalane. Sąsiedzi wydzwaniali do mnie na komórkę przez całą noc, ale impreza firmowa Tomka odbywała się w klubie w podziemiach i nie miałam tam zasięgu…

– Mówiłem ci! – rozpaczał Tomek na widok mojego zalanego parkietu, zniszczonych mebli i sprzętów. – To moja wina! To ja cię tam zabrałem i wtedy oczywiście to się musiało stać! Teraz rozumiesz, dlaczego nie możesz ze mną być…?

Nie miałam czasu na takie rozważania. I kategorycznie zapowiedziałam mu, że ma mi nie zawracać głowy jakimiś głupotami. Byliśmy parą i zażądałam, żeby wspierał mnie jak na mojego partnera przystało. Nie chciałam nawet słyszeć, że to szczególny pech, który wybrał sobie na ofiarę właśnie mnie. Uznałam, że powódź może zdarzyć się każdemu w każdym momencie i nie jest to żaden powód do zerwania z kimś, kogo się kocha. A poza tym musiałam zająć się zrujnowanym mieszkaniem. Na szczęście było wysoko ubezpieczone, bo tego wymagał bank przy udzielaniu kredytu. Kiedy podliczyłam straty, okazało się, że dostanę bez problemu odszkodowanie.

– Wiesz co? Ten mój parkiet miał już dwadzieścia lat, a meble były jeszcze z domu rodzinnego. I od dawna planowałam remont – wyznałam Tomkowi. – No i dzięki tej powodzi dostanę pieniądze na całkowitą renowację mieszkania. Rozumiesz, co to znaczy? To nie był pech! Wyszłam na tym wyśmienicie! Nie ma żadnego fatum!

Z początku nie mógł w to uwierzyć, ale potem zaczęliśmy analizować historie jego byłych dziewczyn. Zapytałam, co stało się z Aśką, tą od potrąconego psa, kiedy już się rozstali.

– Wiesz, to ciekawe… – zastanowił się. – Wtedy, dzięki tym codziennym wizytom w lecznicy, zafascynowała ją weterynaria, zdała na studia. Dzisiaj ma własną klinikę dla zwierząt. W Londynie. Więc chyba też dobrze wyszła na tym moim „pechu”.

Dalej Tomkowi przypomniało się, że Eliza, ta od drzewa i samochodu, jako ofiara wichury udzieliła wywiadu lokalnej gazecie. Poznała wtedy redaktora naczelnego czasopisma, który zachwycił się napisaną przez Elizę powieścią do szuflady i pomógł jej ją wydać. Dzięki swojemu pechowemu chłopakowi Eliza zadebiutowała jako pisarka i spełniła swoje życiowe marzenie.

Kiedy przeanalizowaliśmy życiorysy kolejnych „pokrzywdzonych” kobiet, wyszło na jaw, że każda z nich po katastrofalnym incydencie z udziałem Tomka albo znajdowała swoją miłość życia (jak Sylwia, która właśnie szykowała się do ślubu z ortopedą, który zakładał jej gips), albo zmieniała ścieżkę kariery (jak Agnieszka, której agencja reklamowa właśnie realizowała kontrakt dla znanej marki), albo odnosiła inny życiowy sukces.

– Ta dziewczyna, którą pogryzły pszczoły… Miśka… – przypomniał sobie mój chłopak. – Ona była alergiczką, miała uczulenie niemal na wszystko. Mało wtedy nie umarła, ale jak ją spotkałem rok później, to powiedziała, że jej organizm przeżył taki szok, że przeszły jej wszystkie alergie! Po tych pszczołach kompletnie wyzdrowiała!

– A ta od pożaru? – zapytałam z ciekawością.

– To było mieszkanie po jej babci. W pożarze spaliła się boazeria i Ewka znalazła w ścianie schowek, do którego ta babcia przez całe życie upychała złotą biżuterię. To był majątek, zbudowała za to dom!

Nawet dziewczyna od raka jajnika w końcu zwalczyła chorobę, a po terapii hormonalnej urodziła zdrowe bliźnięta. Ona jako jedyna nigdy nie obwiniała Tomka o swojego „pecha” i nie wierzyła w związek pomiędzy fatalną diagnozą a tym, że dzień wcześniej jej partner ucieszył się na widok pozytywnego testu ciążowego.

– Gdyby nie zrobiła tego testu i nie poszła wtedy do ginekologa na usg, nowotwór zostałby wykryty u niej za późno. A tak dowiedziała się, że to nie ciąża tylko choroba, i mogła szybko podjąć leczenie. Kiedyś powiedziała mi, że w jakimś sensie związek ze mną uratował jej życie. A rozstaliśmy się w przyjaźni i do dzisiaj ciepło o niej myślę.

Po tamtej rozmowie zrozumiałam, że mam szczęście, a nie żadnego pecha! Poznałam człowieka, który obdarzył mnie miłością, opiekował się mną i chciał spędzić ze mną życie. Kochałam i byłam kochana. Może rzeczywiście te wydarzenia, które były udziałem kolejnych dziewczyn Tomka, układały się w jakąś tajemniczą historię, ale przecież na świecie wiele jest rzeczy niezbadanych, niezrozumiałych dla naszych umysłów. Dla mnie najważniejsze jest to, że siła naszej miłości pokonała fatum!

Nie dałam sobie wmówić, że mój chłopak przynosi pecha i wygrałam z losem!

Dzisiaj mamy dwie córki, a naszej rodziny nie prześladują żadne nieszczęścia. Przeciwnie, wiedzie nam się zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. Czasami śmiejemy się, że w naturze zawsze musi być zachowana równowaga, i skoro mój ukochany przez tyle lat miał złą passę, to teraz czas na to, by fortuna łaskawiej się do niego uśmiechała.

Jest jeszcze w tej historii coś, co wymyka się zdrowemu rozsądkowi. Wydaje nam się, że nasza starsza córka odziedziczyła po tacie tajemnicze umiejętności. Wczoraj pochwaliła się, że pocałowała kolegę w przedszkolu. Wyciągnęliśmy z niej, że kolega natychmiast uciekł w popłochu. Ponoć uciekał tak szybko, że wpadł po uszy w błoto, z którego wyciągnęła go dopiero przedszkolanka. Ale za to w tym błocie znalazł swoją zagubioną dawno temu figurkę Batmana.

Reklama

Przypadek? No, nie wiem…

Reklama
Reklama
Reklama