„Oświadczyłem się Marcie przy wielkanocnym stole, bo mama mi kazała. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem”
„Nie planowałem tego. Naprawdę nie. Ale nagle poczułem się jak pionek, który już nie może się cofnąć. Klęknąłem obok krzesła Marty”.

- Redakcja
Z Martą jestem od prawie sześciu lat. Poznaliśmy się przez wspólnych znajomych na parapetówce. I niby wszystko było dobrze. Mieszkanie na wynajem, wspólne poranki z kawą, piątkowe wieczory z serialem. Ale kiedyś Marta zapytała mimochodem, czy mogłaby się spodziewać czegoś więcej. Czy ten pierścionek, o którym wszyscy mówią, kiedykolwiek się pojawi? I wtedy mnie zatkało. Nie z braku miłości. Nie dlatego, że nie widzę jej jako matki moich dzieci. Tylko… boję się schematów. Miałem wrażenie, że już wystarczająco długo żyłem nie swoim życiem. Spełniałem oczekiwania, zakładałem odpowiednią koszulę na rodzinne imprezy, przytakiwałem, gdy mama pytała, kiedy wnuki. A wewnętrznie? Czasem chciałem po prostu niczego nie musieć.
Czułem, że ten temat oświadczyn to jak bomba z opóźnionym zapłonem. I właśnie zbliżała się Wielkanoc.
Zrobiło mi się duszno
Stół wielkanocny uginał się od jajek w majonezie, ćwikły, pieczeni i mazurków. Siedziałem między Martą a Iwoną, mając wrażenie.
– No i co tam u was? – zagaiła mama, ledwo siadając. – Pewnie już się rozglądacie za jakimś większym mieszkaniem, co?
– Jeszcze nie – odparła Marta spokojnie. – Czekamy na lepszy moment.
– A może na jakieś „tak”? – dorzuciła Iwona z przekąsem.
Zrobiło mi się duszno. Babcia spojrzała znad talerza z żurkiem.
– Ile już razem jesteście? Pięć lat? Marta to skarb. Nie wolno tak długo trzymać dziewczyny w niepewności...
Roześmiałem się nerwowo. Marta ścisnęła mi rękę pod stołem. Spojrzałem na nią – delikatny uśmiech, trochę zawstydzona, trochę speszona. Ale nie powiedziała nic. Mama dołożyła mi jajka na talerz.
– Wnuki by się przydały. Ty wiesz, jak ja marzę, żeby kogoś przy święconce trzymać za rączkę?
Nie planowałem tego. Naprawdę nie. Ale nagle poczułem się jak pionek, który już nie może się cofnąć. Klęknąłem obok krzesła Marty.
– Wyjdziesz za mnie?
Marta zamarła. Cała rodzina zamarła. Po chwili pokiwała głową i wyszeptała:
– Tak...
Rozległy się brawa. A ja? Uśmiechałem się, ale czułem, że właśnie powiedziałem „nie” samemu sobie.
Zrobiło mi się wstyd
W mieszkaniu zapanowała cisza, przerywana tylko stukaniem łyżeczki o brzeg filiżanki. Marta dolała sobie herbaty i usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. Związała włosy w niedbały kok, zdjęła kolczyki, które dostała od mamy na święta.
– Możemy pogadać? – zapytała cicho, ale bez wyrzutu.
Jakby się bała, że jak powie to za głośno, to coś we mnie pęknie. Skinąłem głową. W gardle miałem sucho, jakbym połknął kredę. Wciąż miałem w uszach głosy: "ale piękna chwila", "wreszcie", "doczekaliśmy się".
– Kocham cię, wiesz? – zaczęła i na chwilę zawiesiła głos. –Nie musisz tego udowadniać w ten sposób.
Patrzyła na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem, które zawsze mnie rozbrajało.
– Ale dziś… – westchnęła. – Wiedziałam, że to nie było z serca. Znam cię zbyt dobrze, żeby tego nie poczuć.
Chciałem zaprzeczyć, powiedzieć coś, cokolwiek, ale nie potrafiłem. Milczenie mówiło za mnie.
– Wolałabym poczekać jeszcze dziesięć lat – powiedziała, zaciskając palce na kubku – niż usłyszeć oświadczyny wypowiedziane z przymusu.
Zrobiło mi się wstyd. Nie dlatego, że ją zraniłem, ale dlatego, że oświadczyny były gestem dla innych, nie dla nas.
– Przepraszam – wyszeptałem.
Marta pokiwała głową. Nie było w tym ani zgody, ani ulgi. Tylko zrozumienie. I smutek.
– Musimy pogadać o nas – powiedziała. – Ale nie teraz. Nie na gorąco.
I wstała.
Nie wiedziałem, kim jestem
Siedzieliśmy w salonie. Tata, jak zwykle, udawał, że nic nie słyszy, mamrocząc coś pod nosem, siostra siedziała z założonymi rękami, gotowa do boju. Mama parzyła herbatę, ale kiedy w końcu usiadła, jej spojrzenie mówiło wszystko. Chciałem zwierzyć się ze swoich trosk i nie spodziewałem się usłyszeć tego.
– Marta była dziś u mnie – zaczęła. – Płakała. Mówiła, że coś jest nie tak. Że może wcale nie chcesz tego ślubu.
Zamilkłem. Nie chciałem mówić. Ale Iwona, jak to ona, nie mogła wytrzymać.
– Po co się w ogóle oświadczałeś, skoro miałeś zamiar potem się z tego wycofać? Show chciałeś zrobić?
– Iwona! – syknęła mama.
– Bo… – odchrząknąłem – bo wszyscy na to czekali. Bo wszyscy pytali. Bo jak nie ty, to babcia, jak nie babcia, to Iwona.
– My tylko chcieliśmy, żebyś był szczęśliwy – powiedziała mama miękko.
– Nie, chcieliście, żebym był taki, jak sobie wymarzyliście – wybuchłem. – A ja nawet nie wiem, kim jestem. Całe życie robię to, co wypada. Szkoła, studia, robota. Teraz ślub. Bo tak trzeba. A ja… ja nie wiem, czy ja tego chcę.
Zrobiła się cisza. Tata popatrzył na mnie spod oka i pierwszy raz w życiu powiedział coś, co naprawdę trafiło:
– Może czas, żebyś zrobił coś dla siebie. Nawet jeśli nam się to nie spodoba.
A mnie się zrobiło mi się żal. Ich, Marty, ale najbardziej – siebie.
Miałem chaos w głowie
Nie wróciłem do domu. Pojechałem gdziekolwiek. Zatrzymałem się na parkingu przy Wiśle, wysiadłem z auta i szedłem przed siebie, jakby to miało coś naprawić. Noc była chłodna, powietrze ostre, ale przynajmniej w końcu byłem sam. Bez pytań, bez oczekiwań. Usiadłem na ławce przy brzegu. Rzeka szumiała, miasto mrugało z oddali światłami.
Zawsze byłem grzeczny. Ambitny. Ułożony. Z tych, co nie robią problemów. A teraz byłem człowiekiem, który oświadczył się wbrew sobie i zawiódł kobietę, którą kocha. Wciągnąłem kaptur na głowę. Zacząłem się zastanawiać, czy ja w ogóle chcę być mężem. Ojcem. Czy chcę ślubów, wspólnych zdjęć na tle fontanny, rozwrzeszczanych dzieciaków. A jeśli nie? Jeśli to nie moja droga? Czy to czyni mnie złym człowiekiem? Niewdzięcznym? Nie wiedziałem, co będzie dalej. Czy stracę Martę, czy ona mi da czas? Nie mogłem wiecznie zadowalać wszystkich poza sobą. Musiałem się zatrzymać. Zrozumieć, kim jestem. Nawet jeśli to oznaczało, że coś się skończy.
Zrobiło mi się zimno
Wróciłem do mieszkania dopiero następnego dnia. Klucze zgrzytnęły w zamku, jakby same chciały mnie zapytać, czy na pewno wiem, co robię. W środku panowała cisza. Marta siedziała na kanapie, przykryta kocem, z kubkiem herbaty, który już dawno wystygł. Na stole leżał pierścionek.
– Myślałam, że nie wrócisz.
– Myślałem o tym – przyznałem, zdejmując kurtkę.
Usiadłem na fotelu, nie za blisko.
– Nie powinienem się wtedy oświadczać. Nie tak. Nie tam.
Spojrzała na mnie. Miała łzy w oczach.
– Wiem – odparła. – Wiedziałam w tej samej sekundzie, kiedy klęknąłeś.
Chciałem powiedzieć, że przepraszam, ale to było za małe słowo.
– Kocham cię – powiedziałem w końcu. – Ale nie wiem, czy jestem gotowy na to wszystko. Na ślub, rodzinę, całe „dorosłe życie” według podręcznika. Czuję się, jakbym próbował założyć buty, które nie są moje.
– To nie koniec świata – powiedziała cicho. – Ale musisz się dowiedzieć, czego chcesz. Naprawdę. Nie tylko wobec mnie. Wobec siebie przede wszystkim.
Zamilkliśmy.
– Proponuję przerwę – dodała po chwili. – Może to ci pomoże.
Zrobiło mi się zimno. Ale też... po raz pierwszy nie było we mnie wstydu, tylko ulga. Bo ktoś mi właśnie pozwolił poszukać siebie.
– Zgadzam się – powiedziałem.
Marta przytaknęła, podniosła się, wzięła pierścionek i położyła mi go na dłoni.
– Dasz mi go, jak będziesz tego pewny.
Byłem pogubiony
Minął tydzień, odkąd Marta wyjechała do swojej siostry. Zostawiła kilka ubrań, kilka książek, nawet szczoteczkę do zębów – jakby chciała mi powiedzieć: „to jeszcze nie koniec”. A jednak w mieszkaniu było pusto. Nawet cisza brzmiała inaczej. Nie jak ulga, tylko jak echo straconych chwil. Codziennie wracałem do tego momentu. Do oświadczyn przy wielkanocnym stole, do spojrzenia Marty, do tych kilku sekund, które zmieniły wszystko.
Zacząłem wychodzić wieczorami. Bez celu, bez mapy. Po prostu chodziłem. Do kawiarni, nad rzekę, po osiedlu, którego nigdy nie miałem czasu poznać, choć mieszkałem tu od lat. I zacząłem pisać. Dla siebie. O sobie. Kim byłem. Kim jestem. Kim chciałbym być. Pierwszy raz od lat nie czułem się trybikiem w cudzym planie. Czułem się jak człowiek z pustą kartką i piórem w ręku. Nie wiedziałem, czy wrócę do Marty. Czy ona będzie czekać? Może już nie będzie mnie chciała. Ale nie próbowałem teraz tego naprawiać. Nie szukałem końca. Szukałem początku. I może właśnie dlatego, gdy pewnego dnia spojrzałem rano w lustro, zobaczyłem coś, czego dawno tam nie było. Siebie. Bez masek, bez roli. Może trochę potarganego, może zmęczonego. Ale prawdziwego. Na komodzie nadal leżał pierścionek. Nie jako wyrzut sumienia. Jako pytanie, które czekało na odpowiedź. I po raz pierwszy... nie bałem się, że ją znajdę.
Kamil, 34 lata
Czytaj także:
- „Ukochany zawrócił mi w głowie, ale nie tylko ze mną kręcił piruety. Zemściłam się. To było jego ostatnie warszawskie tango”
- „W willi jak z francuskiego romansu otworzyłam swoje serce na nowe doznania. Czułam się jak bogata emerytka z Warszawy”
- „Obiecałam mężowi, że zaopiekuję się teściową. Nie wiedziałam, że ta miła staruszka będzie mnie żywcem wpędzać do grobu”