Reklama

Zawsze powtarzałam, że kuchnia to moje miejsce na ziemi. Od dziecka lubiłam krzątać się przy garnkach, podkradać mamie ciasto z miski i patrzeć, jak zwykłe składniki zamieniają się w coś, co pachniało domem. Moim marzeniem była restauracja – niewielka, ale przytulna, z drewnianymi stołami, świecami i zapachem zupy rybnej unoszącym się od progu. Chciałam, żeby ludzie nie tylko jedli, ale żeby czuli się u mnie dobrze.

Reklama

Przez lata to marzenie wydawało się czymś odległym. Pracowałam w różnych miejscach, odkładałam, ale wiedziałam, że samej mi się nie uda. I wtedy pojawił się Paweł – z energią, pomysłami, z takim błyskiem w oku, który sprawiał, że uwierzyłam we wszystko, co mówił. On przekonywał: „Julita, razem możemy wszystko. Ty masz serce do gotowania, ja wiem, jak się prowadzi interes. Zróbmy to!”.

Bałam się. Kredyt to nie przelewki, a kwoty, o których mówiliśmy, przyprawiały mnie o zawrót głowy. Paweł jednak powtarzał, że sukces wymaga odwagi. Że to inwestycja w przyszłość, nie ryzyko. Słuchałam go i czułam, jak moja niepewność ustępuje miejsca ekscytacji.

Podpisałam dokumenty. Wzięłam na siebie odpowiedzialność, która w nocy odbierała mi sen, a za dnia sprawiała, że chodziłam jak na skrzydłach. Bo przecież tworzyliśmy coś własnego! Wyobrażałam sobie gości, śmiech, kieliszki stukające o siebie przy stolikach. Widziałam siebie, jak witam klientów z uśmiechem, dumna, że to moje miejsce. Byłam pełna nadziei. I nawet jeśli w głębi serca czułam lęk, zagłuszałam go jednym prostym zdaniem: „Przecież Paweł wie, co robi”.

Śmiał się, że to nic takiego

Pierwsze tygodnie po otwarciu były jak sen. Klienci przychodzili, chwalili jedzenie, a ja unosiłam się kilka centymetrów nad ziemią. Ale szybko zaczęły pojawiać się rysy na idealnym obrazie. Pewnego wieczoru, gdy zamknęliśmy lokal, zauważyłam, że coś się nie zgadza w kasie. Kwota była niższa, niż powinna.

– Paweł, sprawdzałeś dzienne wpływy? – zapytałam, licząc jeszcze raz banknoty.

– Kotek, przestań się stresować – machnął ręką. – Na rozwój trzeba wydawać. Zamówiłem nowe szkło, reklama w internecie poszła, parę gratisów dla klientów. To inwestycja.

– Ale rachunki też trzeba płacić… – odważyłam się zauważyć. – A czynsz? Prąd? Dostawcy?

Paweł uśmiechnął się krzywo i klepnął mnie w ramię, jakby chciał mnie rozbawić:

– Ty to naprawdę masz duszę księgowej. Księgowa panikara! Zamiast się cieszyć, że mamy klientów, liczysz grosze.

– To nie grosze, Paweł. To nasz kredyt, nasza przyszłość… – zaczęłam, ale urwałam, widząc, że jego twarz twardnieje.

– Zostaw finanse mnie. Ty gotuj i twórz klimat tego miejsca, to umiesz najlepiej.

Ugryzłam się w język. Nie chciałam kłótni. Ale w środku narastał we mnie niepokój. Odkąd wzięłam kredyt, czułam ciężar odpowiedzialności. Chciałam mieć pewność, że wszystko jest pod kontrolą. A tymczasem Paweł traktował pieniądze jak wodę w kranie – zawsze miała płynąć, bez względu na to, ile jej ubywa.

Leżąc w nocy obok niego, zadawałam sobie pytanie: czy naprawdę wiem, co dzieje się w naszej restauracji? Czy to wszystko nie wymyka się spod mojej kontroli szybciej, niż potrafię to zauważyć?

„Zaufaj mu do końca”

Siedziałam z Magdą w małej kawiarni, w której kiedyś obie spędzałyśmy godziny, marząc o tym, jak zmienimy swoje życie. Teraz to ja potrzebowałam jej ramienia, na którym mogłabym się wypłakać.

– Magda, ja nic nie wiem o finansach restauracji – zaczęłam. – Paweł nie pokazuje mi żadnych dokumentów. Gubię się. W kasie brakuje pieniędzy, a on twierdzi, że to normalne.

Magda oparła się o krzesło i uniosła brew.

– Może nie chcesz przyznać, że on po prostu wie lepiej? – rzuciła tonem, który miał brzmieć pocieszająco, ale w jej głosie było coś ostrego. – Ty zawsze byłaś marzycielką, Julita.

– To moja restauracja… – szepnęłam.

– Wasza – poprawiła mnie z lekkim uśmiechem. – Ale skoro mu zaufałaś, to zaufaj do końca.

Poczułam, że jej słowa nie są wsparciem. Nie wiedziałam jeszcze, czy to tylko moje przewrażliwienie.

Kilka dni później spróbowałam jeszcze raz porozmawiać z Pawłem.

– Paweł, powiedz mi chociaż, jak stoimy z fakturami. Ile mamy do zapłacenia dostawcom? – zapytałam, gdy liczyłam składniki na kuchennym blacie.

– Nie zaczynaj znowu – westchnął, odstawiając szklankę piwa. – Klientela ucieka, bo zamiast się uśmiechać, masz wiecznie zatroskaną minę. Wiesz, że to się udziela?

– Naprawdę winna jestem ja? – poczułam, jak ściska mnie w gardle.

– Tak. Atmosfera to połowa sukcesu. A ty zamiast budować klimat, budujesz napięcie.

Zabrakło mi słów. Wróciłam do kuchni, żeby nie widział łez, które napłynęły mi do oczu. A w mojej głowie coraz głośniej brzmiała myśl: coś się wymyka spod kontroli. I chyba nie chodziło tylko o pieniądze.

Upadek restauracji

Nie umiem opisać tego uczucia, gdy w drzwiach restauracji pojawił się listonosz z grubą kopertą, a ja już wiedziałam, co w niej znajdę. Pismo z banku. Oficjalne wezwanie do uregulowania rat. Nasz sen właśnie się kończył.

Restauracja ogłosiła bankructwo. Tyle zostało z moich marzeń – kilka pustych stolików, sterta nieopłaconych faktur i ja, z kredytem na barkach. Paweł wzruszył ramionami.

– Tak bywa w biznesie – powiedział spokojnie, jakby mówił o pogodzie. – Raz się wygrywa, raz przegrywa.

– Paweł, nie mów mi, że to tylko pech – wyszeptałam. – Gdzie są pieniądze? Tyle ludzi przewinęło się przez lokal, a w kasie pustki.

– Koszty operacyjne – odpowiedział bez mrugnięcia okiem. – Nie masz pojęcia, ile to wszystko żre pieniędzy.

– Ale ja brałam kredyt, Paweł! – krzyknęłam, czując, jak coś we mnie pęka. – To nie są wirtualne kwoty, to moje życie!

– Twój problem, że podpisałaś. Nikt cię nie zmuszał – odparł z chłodnym uśmiechem.

Zamarłam. Wtedy zrozumiałam, że to nie była wspólna walka o marzenia. To była gra, w której ja byłam pionkiem, a on graczem, który znał zasady od początku.

Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Wpatrywałam się w dłonie, które jeszcze niedawno pachniały świeżą bazylią i czosnkiem, a teraz drżały ze strachu. Miałam pewność – ktoś mnie systematycznie oszukiwał. A tym kimś był człowiek, któremu zaufałam najbardziej.

Odkrycie zdrady

Kilka tygodni po zamknięciu restauracji przypadkiem spotkałam znajomą księgową, która współpracowała z lokalnymi firmami. Gdy usłyszała moje nazwisko, uniosła brwi.

– Julita, słyszałam, że Paweł zakłada spółkę. Z Magdą – powiedziała, jakby to była zwykła informacja.

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Magda? Moja Magda?

Następnego dnia poszłam do niej. Nie wytrzymałam.

– To prawda? – rzuciłam od progu, nie kryjąc drżenia w głosie. – Ty i Paweł?

Magda spojrzała na mnie spokojnie, wręcz z pobłażliwością.

– Nie bądź naiwna. Paweł ma głowę do interesów. Ty… ty zawsze byłaś tylko marzycielką.

– Marzycielką?! – głos mi się załamał. – Poświęciłam wszystko! Kredyt, pracę, zdrowie… A wy w tym czasie planowaliście razem?!

Magda wzruszyła ramionami.

– Nie planowaliśmy. To się samo ułożyło. Wiesz, biznes lubi twardych ludzi.

– A przyjaźń? – spytałam, czując, że zaraz się rozpłaczę. – Nasze rozmowy, twoje rady… To wszystko było kłamstwem?

– Nie mieszaj w to uczuć – jej głos stał się zimny. – To tylko biznes.

Stałam osłupiała, czując, że grunt usuwa mi się spod nóg. Straciłam nie tylko pieniądze, ale i faceta oraz przyjaciółkę. Wszystko, co było dla mnie pewne, rozpadało się jak domek z kart.

Wracałam do domu z ciężarem, którego nie potrafiłam udźwignąć. W głowie kłębiły się słowa Magdy. „Marzycielka”. Tak, byłam nią. I za tę naiwność zapłaciłam najwyższą cenę – utratą zaufania do ludzi, którzy mieli być moimi najbliższymi.

Chciałam wiedzieć

Nie mogłam już dłużej milczeć. Umówiłam się z Pawłem w naszym dawnym lokalu – teraz pustym, zimnym, z oknami oklejonymi kartką „do wynajęcia”. Gdy wszedł, wyglądał na zadowolonego, pewnego siebie. Jakby nic się nie stało.

– Paweł, powiedz mi prosto w oczy – zaczęłam. – Okłamywałeś mnie od samego początku?

– Julita… – westchnął teatralnie. – Zawsze byłaś taka emocjonalna. To tylko biznes.

– Biznes?! – podniosłam głos. – Ty i Magda zakładacie firmę, a ja zostałam z kredytem na całe życie! Jak mogłeś?

Paweł uśmiechnął się krzywo, zupełnie bez wstydu.

– Kredyt na siebie, zapał, energia… ale zero rozumu do biznesu. Tacy jak ty są potrzebni, żeby interes się kręcił.

– Wykorzystałeś mnie! – łzy same cisnęły mi się do oczu. – Zabrałeś moje marzenia, pieniądze, nawet przyjaciółkę.

– Nie dramatyzuj – wzruszył ramionami. – Przegrasz tylko wtedy, jeśli się poddasz. Ja idę dalej. Ty też powinnaś.

– A długi? – zapytałam, czując, jak głos mi drży. – Kto je spłaci?

– To twoje długi – jego odpowiedź była szybka, bezlitosna. – To twoje nazwisko widnieje na umowie.

Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Poczułam, jak gniew miesza się z rozpaczą. W jednej chwili miałam ochotę go uderzyć i błagać o wyjaśnienia. Ale wiedziałam, że nic to nie da.

Jeszcze odważę się marzyć

Zostałam sama z kredytem. Puste naczynia przypominały mi o stołach, przy których śmiali się ludzie, a faktury spoglądały z szuflady jak oskarżenia. Czułam ciężar odpowiedzialności na ramionach.

– Co teraz? – wyszeptałam do siebie pewnego wieczoru.

Odpowiedzi nie miałam. Był tylko smak żalu. Myślałam o Pawle i Magdzie, o ich uśmiechach, które teraz wydawały się wyłącznie teatralnymi maskami. Pomyślałam o tym, jak łatwo dawałam się uwieść obietnicom i jak niewiele czasu zajęło im przejście od planów do zdrady. Przeklinałam własną naiwność, ale też czułam coś innego — resztkę uporu, która nie pozwalała mi się rozpaść.

Zaczęłam robić listę. Najpierw — rozmowy z bankiem, renegocjacja rat, potem konsultacja z prawnikiem. Potem — praca. Nie od razu w restauracji, bo tam były moje wspomnienia, ale w kuchni innego lokalu, gdzie mogłam znów poczuć puls obiadu, widelca i rozmowy gości. Nie chciałam się poddać.

W środku nocy, gdy cisza stawała się najgorszym sędzią, zadawałam sobie pytanie, które nie dawało spokoju: czy jeszcze kiedyś będę potrafiła zaufać komukolwiek? Nie znałam odpowiedzi. Wiedziałam tylko, że zaufanie będzie musiało narastać powoli, kropla po kropli. I mimo że rana była świeża, jakieś maleńkie ziarenko wiary we mnie pozostało. Może kiedyś — z bagażem nauk i większą ostrożnością — znowu odważę się marzyć.

Julita, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama