Reklama

Nie wiem, czy to ja się zestarzałem, czy świat zwariował, ale mam wrażenie, że coraz mniej rzeczy trzyma się kupy. Kiedyś wszystko było na swoim miejscu. Łyżki w szufladzie z lewej, klucze w miseczce na komodzie, a ogórki kiszone zawsze szczelnie zakręcone. Zwłaszcza ogórki. Perfekcyjnie w rządku, z etykietką i datą. Tak robiła Monika. Moja żona. Lubię porządek. Lubię ciszę. Lubię, jak wszystko jest tak, jak ma być. Książki według alfabetu, skarpetki według koloru.

Reklama

Monika… ona kiedyś była taka jak ja. Może nawet bardziej uporządkowana. Kiedy gotowała, jej kuchnia wyglądała jak sala operacyjna – zero przypadkowości. W ogrodzie – każda roślina w odpowiednim miejscu, żadnego chaosu. I właśnie dlatego wiedziałem, że coś jest nie tak. Bo kiedy kilka tygodni temu znalazłem słoik ogórków, który nie był dokręcony – poczułem, że coś się zaczyna sypać. Zacząłem podejrzewać, że ten niedokręcony słoik jest znakiem. Nie przypadkiem. Nie błędem. Znakiem, że coś się między nami zmieniło. I nie w tę stronę, co trzeba.

Coś mi nie pasowało

Był czwartek, późne popołudnie. Wróciłem z pracy, zdjąłem buty, ułożyłem je równo przy szafce. W kuchni pachniało koperkiem i czosnkiem. Monika siedziała na tarasie z jakąś kolorową gazetą. „Relaksuje się”, pomyślałem. Dobrze. Niech się relaksuje. Zajrzałem do spiżarki – miała przyjść siostra, a Marta uwielbiała nasze ogórki. No właśnie – nasze. Bo to niby Monika je kisiła, ale to ja dbałem, żeby słoiki były idealnie ustawione i opisane. Tymczasem jeden... był inny.

Co to ma być? – mruknąłem sam do siebie.

Pokrywka słoika była luźna, a ogórki pływały w mętnej zalewie, a na powierzchni pojawiła się cienka warstwa białego nalotu. Zepsute. Wyszedłem na taras, trzymając słoik w dłoni jak dowód rzeczowy.

– Ten słoik był otwarty? – zacząłem spokojnie.

Spojrzała na mnie przelotnie, jakby nie rozumiała pytania.

– Co znowu? Słoik ci się nie podoba?

– Wszystkie inne są w porządku, tylko ten jeden... – podszedłem bliżej. – Ty go robiłaś?

Wzruszyła ramionami.

– Może. Nie wiem, przecież to tylko ogórki, a nie operacja na otwartym sercu.

Ale ja już wiedziałem. To nie był przypadek. Ona takich błędów nie popełniała. Chyba że... W głowie pojawiła się pierwsza myśl, jeszcze niejasna, ale już piekąca od środka: ktoś jej przeszkadzał. Albo się spieszyła, żeby... wrócić do kogoś. Dlaczego akurat to przyszło mi na myśl? Przecież to mogłoby być cokolwiek.

Coś mi nie pasowało

To był deszczowy poniedziałek. Z pracy wyszedłem wcześniej. Monika nie wiedziała. Chciałem ją zaskoczyć – może zabrać na kolację, może po prostu posiedzieć razem na kanapie. Drzwi do domu były otwarte. Nie na oścież, ale tak… delikatnie przymknięte. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, coś mnie zatrzymało. Na stole – dwa kieliszki. W jednym ślad po czerwonym winie.

Wtedy poczułem zapach. Coś intensywnego, obcego. Perfumy. Męskie, drogie, zbyt nachalne. Jakby ktoś chciał, żeby go zapamiętać. Monika zeszła z góry, w zbyt krótkim szlafroku.

Nie mówiłeś, że wrócisz wcześniej – rzuciła lekko.

– Nie mówiłem. Awaria w robocie – odparłem cicho, czując, jak coś się we mnie ściska.

– Zjemy obiad? – zmieniła temat. – Jest makaron z łososiem. Co wolisz?

Kto tu był? – spytałem, patrząc na kieliszki.

Zamarła. Przez sekundę jej twarz była bez wyrazu.

– Koleżanka… z pracy. Ona uwielbia wino.

– Koleżanka? – spojrzałem jej prosto w oczy.

– A ty znowu swoje? Bo kieliszki nie tak. Bo słoik. Bo zapach. Przestań szukać problemów, których nie ma – głos jej zadrżał. – Jesteś tak skupiony na szczegółach, że przestajesz mnie widzieć.

Zamknęła się w łazience.

Zastygłem

Siedziałem w gabinecie, przy otwartym oknie, z książką, której nie potrafiłem przeczytać. Myśli błądziły gdzie indziej. Nagle usłyszałem głos. Cichy, stłumiony, dochodzący z balkonu. Monika rozmawiała przez telefon. Nie słyszałem słów wyraźnie, ale wystarczająco, by zrozumieć ton. I kilka urwanych zdań.

– …nie, dzisiaj nie… wrócił wcześniej…

– …myślałam, że będzie jak zawsze…

– …ten słoik… serio, nie wiem, czemu się czepił…

– …prawie nas przyłapał, Arek…

Zastygłem. Każdy mięsień we mnie się napiął, jakby ciało wiedziało szybciej niż rozum. Arek, sąsiad z naprzeciwka. Wyszedłem na balkon cicho, bez słowa.

– Monika – powiedziałem tylko, a ona aż podskoczyła.

Odwróciła się błyskawicznie, telefon zsunął jej się z dłoni i zniknął wśród poduszek na fotelu.

– Boże, przestraszyłeś mnie…

Z kim rozmawiałaś?

– Z Martą. Przecież mówiłam ci wcześniej. Dlaczego się tak skradasz? Podsłuchiwałeś?

Nie jestem idiotą – powiedziałem twardo. – Słyszałem każde słowo.

Milczała.

– Arek. Co łączy cię z Arkiem?

– Darek, nie tutaj… – wyszeptała. – Proszę, wejdźmy do środka.

– Nie. Powiedz mi teraz. Chcę wiedzieć.

Patrzyliśmy sobie w oczy, przez chwilę. I wiedziałem, że już nic nie będzie takie jak dawniej.

Zaparło mi dech

Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Monika bawiła się łyżeczką, obracała ją w dłoni. W końcu podniosła głowę. Spojrzała mi prosto w oczy, bez cienia skruchy, bez łez.

To się nie miało tak potoczyć – powiedziała cicho. – Serio. To miał być jeden wieczór.

Nie odpowiedziałem. Czekałem.

– Naprawiał mi rower. Wiesz, tamten stary, co od miesięcy prosiłam cię, żebyś ogarnął. Wziął go z podwórka i zrobił w dwa dni. Po prostu przyniósł mi pod drzwi z dopompowanymi kołami i czystym łańcuchem. A potem... pogadaliśmy. Dobrze się gadało. Jak dawno nie z tobą.

A ogórki? – przerwałem jej. – Serio, nie potrafiłaś zakręcić jednego słoika?

– Byłam roztrzęsiona. Robiłam je w pośpiechu. Nie byłam sobą.

– A potem co? Wpadłaś mu w ramiona na klatce? – powiedziałem z goryczą.

– To nie było jak w filmach. Po prostu się wydarzyło. Byłam zmęczona... tym życiem, ciszą między nami, twoim wiecznym poprawianiem szczegółów. Nigdy nie pytałeś, jak się czuję. Czy jestem szczęśliwa? Zauważałeś kurz, nie mnie.

Zaparło mi dech.

– Więc poszłaś do niego, bo... cię nie pytałem, jak się czujesz?

Bo czułam się niezauważona. A przy nim... znowu żyłam. Chociaż na chwilę.

Wstałem. Nie byłem w stanie jej słuchać.

Chciałem mu przyłożyć

Nie zapukałem. Po prostu zadzwoniłem domofonem. Trzy razy. W końcu w drzwiach stanął on – w koszulce, z lekko mokrymi włosami, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. Na jego twarzy pojawił się grymas. Jakby się tego spodziewał. Może nawet czekał.

Chyba nie po cukier? – powiedział z niechętnym uśmiechem.

Wpuścił mnie. Mieszkanie było urządzone nowocześnie, trochę za gładko jak na samotnego faceta. Pachniało jakimś męskim żelem pod prysznic i... znajomo. Bo ten sam zapach czułem kilka dni wcześniej w mojej kuchni. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Bez piwa, bez kurtuazji.

– Od jak dawna? – spytałem wprost.

Westchnął. Przetarł twarz dłonią.

Prawie dwa miesiące. Może trochę więcej. Nie planowaliśmy tego.

– Czyli to nie był „jeden wieczór”?

– Nie był. Ale… – zatrzymał się. – Nie podrywałem twojej żony. Przysięgam.

– Samo? – prychnąłem.

Zamilkł.

– Słuchaj – zaczął znów – Monika była... nieszczęśliwa. Opowiadała o waszym życiu, jakby to był katalog mebli – wszystko równo, wszystko funkcjonalne, ale bez duszy. Ja po prostu... słuchałem.

– Gratulacje – powiedziałem chłodno.

– Nie wiem, czy to był błąd. Może tak. Ale wiem jedno – ona żyła obok ciebie jak duch. Przez lata.

Patrzyłem na niego, a we mnie gotował się wstyd i gniew. Chciałem mu przyłożyć. Bo najgorsze nie było to, że Monika mnie zdradziła. Najgorsze było to, że ją rozumiałem.

Czułem tylko pustkę

Dom był cichy jak nigdy. Monika wyprowadziła się dwa dni po tamtej rozmowie. Bez krzyków. Bez dramatów. Zabrała tylko ubrania, kosmetyki i kilka książek. Słoiki zostały. Stały na półkach w spiżarce – równo ustawione, z podpisami dat i smaków. Tyle że teraz już nie mogłem na nie patrzeć. Każdy z nich był jak wyrzut sumienia. Otworzyłem drzwi spiżarki. Przez chwilę tylko stałem. Potem wziąłem pierwszy słoik i wrzuciłem go do reklamówki. Potem kolejny. I kolejny. Aż półki były puste. To był koniec.

Wyszedłem na śmietnik boso. Reklamówka ciążyła. Wrzuciłem ją do kontenera i usiadłem na schodkach. Gapiłem się w ciemność. Nie płakałem. Nie tego dnia. Czułem tylko pustkę. I coś jeszcze – rodzaj ulgi. Jakby ta cała misterna konstrukcja, którą budowałem przez lata – z detali, nawyków, rutyny – wreszcie runęła. I został tylko ja. I cisza. I wiem jedno. Już nigdy nie zignoruję drobnych szczegółów. Bo czasem jeden niedokręcony słoik wystarczy, żeby całe życie zaczęło się psuć od środka.

Darek, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama