„Otworzyliśmy agroturystykę, więc kuzyni przyjeżdżają jak do hotelu. Gdy znów nie chcieli zapłacić, wyrzuciłam ich”
„ – Kasia, to nie hotel – odparłam spokojnie, ale czułam już gulę w gardle. – Dla gości mam śniadania w cenie, ale wy... no wiesz, może byście się dorzucili? – Dorzucili? – Kasia zmarszczyła brwi. – Jesteśmy rodziną, Asia. Naprawdę chcesz nam wystawiać fakturę?”.

- Redakcja
Kiedy z Tomkiem zdecydowaliśmy się rzucić wszystko i zamieszkać na wsi, nie mieliśmy zielonego pojęcia, na co się porywamy. Warszawę zamieniliśmy na podlaską głuszę – i choć na początku nawet komary wydawały się tu bardziej agresywne, dziś mogę powiedzieć, że była to najlepsza decyzja w naszym życiu. Przynajmniej do czasu…
Marzyłam o agroturystyce
Mieliśmy stary dom po babci Tomka – rozpadająca się rudera z odpadającym tynkiem i wychodkiem na podwórku, ale z duszą. Z duszą i hektarem pola. Od razu wiedzieliśmy, że nie chcemy tylko uprawiać ziemniaków. Od lat marzyłam o czymś więcej. Agroturystyka – to słowo brzmiało wtedy jak przygoda, szansa i spełnienie marzeń w jednym.
Remontowaliśmy dom przez rok. Własnymi rękami. Malowaliśmy, wierciliśmy, szpachlowaliśmy. Z Tomkiem uczyliśmy się wszystkiego od zera – on nawet nauczył się robić schody! Były łzy, były kłótnie, ale kiedy pierwszy raz pościeliłam łóżko w pokoju dla gości i zawiesiłam zasłony z haftowanymi kwiatkami – poczułam dumę jak nigdy w życiu.
Zaczęliśmy od małych kroków. Wrzuciłam ogłoszenie do internetu. Zgłosiła się para z Łodzi. Pokochali nasz sad, huśtawkę pod jabłonią, a ja poczułam się jak gospodyni z prawdziwego zdarzenia. Po nich pojawiło się jeszcze kilka osób – rodziny z dziećmi, para na emeryturze, nawet jeden student, co szukał ciszy do pisania pracy magisterskiej. Każdy z nich coś nam zostawił – trochę opinii w internecie i odrobinę wiary, że to naprawdę ma sens.
Ale wszystko się zmieniło, gdy przyszły wakacje. A z nimi... Kasia i Bartek. Moi kuzyni z miasta, których znałam od dziecka. Każde lato spędzaliśmy razem – budowaliśmy bazy, kąpaliśmy się w rzece, jedliśmy porzeczki prosto z krzaka. Tylko że tamte dzieciaki, które kiedyś bawiły się w Indian, wyrosły. I dziś to właśnie oni mają największe wymagania – ale portfele już niekoniecznie.
Nie podobało mi się to
– Dostałaś SMS-a od Kasi? – Tomek wszedł do kuchni z telefonem w ręku. – Pisze, że z Bartkiem wpadają na cały tydzień. Od niedzieli.
Zamarłam w pół ruchu z drewnianą łyżką. Piekłam właśnie ciasto drożdżowe dla gości z Krakowa, którzy mieli przyjechać następnego dnia. Miałam nawet kupioną domową konfiturę z truskawek od sąsiadki. Wszystko zaplanowane, każdy pokój wynajęty. A tu nagle...
– Znowu?! – jęknęłam, opierając się o blat. – Przecież ostatnio nie zapłacili ani grosza.
Tomek wzruszył ramionami i odłożył telefon.
– To twoja rodzina. Nie wiem, co im odpowiesz. Ale nie licz, że znowu będziemy za nich ścielić łóżka i nosić śniadania do altany.
Wiedziałam, że ma rację. Już wtedy, w zeszłe wakacje, byłam na skraju wytrzymałości. Kasia rozkazywała jak w hotelu: "Joasiu, a mogłabyś zrobić lemoniadę?" albo "A masz może dodatkowy ręcznik? Bo nasz się ubrudził." A Bartek – wiecznie na kanapie, z piwem w ręku, jakby właśnie zszedł z planu reklamy. Tyle że zamiast opłaty za pobyt zostawili... bałagan i parę brudnych skarpet pod łóżkiem. A ja, idiotka, jeszcze im wtedy piekłam bułeczki na śniadanie i dawałam im słoiki ogórków na drogę.
Patrzyłam teraz na SMS-a Kasi, który brzmiał jak komunikat, nie pytanie. „Będziemy od niedzieli. Ale nie martw się, sami się ogarniemy ”.
Wiedziałam, że to „ogarnięcie” oznacza: rozsiądziemy się, a ty będziesz się krzątała w tle. Czułam, jak we mnie rośnie bunt. Ale też... poczucie winy. Bo przecież to rodzina. Tyle że tym razem... tym razem naprawdę nie miałam już siły.
Traktowali nas jak służbę
– O, jest i nasza agroturystka! – Kasia rozłożyła ramiona na powitanie, wchodząc do kuchni z walizką na kółkach. – Ale super, że znowu jesteśmy u was! Wreszcie odpoczniemy, bo w mieście to tylko hałas i smog.
Za nią wszedł Bartek z plecakiem przerzuconym przez ramię i torbą z sześciopakiem. Cmoknął mnie w policzek i od razu ruszył w stronę salonu.
– Daj znać, jak będzie jakiś obiadek, okej? – rzucił przez ramię. – Jestem wykończony po trasie.
Stałam jak wryta. Była ósma rano. W kuchni pachniało świeżym chlebem, który piekłam dla gości z pokoju obok, i ziołami z ogródka. Kasia rozejrzała się, jakby była inspektorem sanepidu.
– Aha, a śniadanie to o której podajesz? – zapytała beztrosko, zerkając na stół, na którym leżały jajka, chleb i konfitura.
– Kasia, to nie hotel – odparłam spokojnie, ale czułam już gulę w gardle. – Dla gości mam śniadania w cenie, ale wy... no wiesz, może byście się dorzucili?
– Dorzucili? – Kasia zmarszczyła brwi. – Jesteśmy rodziną, Asia. Naprawdę chcesz nam wystawiać fakturę?
Było w tym tyle pogardy, że aż zabolało.
– Nie o to chodzi... Po prostu mamy komplet gości. Wszystko na styk, nie jesteśmy w stanie was tak po prostu przyjąć jak dawniej – próbowałam tłumaczyć.
– Czyli serio chcesz nas wyprosić? – Kasia spojrzała na mnie z rozczarowaniem, jakby właśnie jej dziecko dostało w twarz na placu zabaw.
– Nie. Ale nie możecie tu mieszkać za darmo przez tydzień. Tak się nie da – powiedziałam ciszej, czując, jak zaczyna mi drżeć głos.
– No pięknie – odezwał się z kanapy Bartek. – Kiedyś to była rodzina. A teraz tylko kasa i kasa. Szkoda gadać.
A mnie zrobiło się niedobrze. I wstyd. Ale nie dlatego, że się postawiłam. Tylko dlatego, że znów się zawahałam.
Kuzynka mnie obgadywała
– Joasiu, nie dramatyzuj – głos mamy po drugiej stronie słuchawki był ciepły, ale stanowczy. – Przecież to tylko tydzień. Czasem warto przymknąć oko, żeby nie psuć rodzinnych relacji.
– Mamo, oni się rozpanoszyli jak na wakacjach all inclusive – powiedziałam, próbując nie krzyczeć. – Wczoraj Bartek zostawił brudne gacie na tarasie, a Kasia zapytała, czy zrobię jej koktajl z malin, bo "to przecież taka twoja specjalność". Ja nie mam już siły.
Słyszałam w tle znajomy dźwięk telewizora i stuk łyżeczki w szklance.
– Kochanie, ale może oni naprawdę nie mają gdzie jechać. Może nie mają pieniędzy? Pomyśl... Po prostu ci zazdroszczą – zaczęła tłumaczyć mama, jakby mówienie komuś, że się nie płaci za tygodniowe wakacje, było objawem snobizmu.
– Czy ty ich właśnie bronisz? – zapytałam cicho. – Mnie, własnej córki, nie rozumiesz?
Zapadła chwila ciszy. Potem usłyszałam coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
– Kasia mówiła mi, że robisz z igły widły. Że zawsze byłaś taka zbyt... sztywna. I że ci teraz palma odbiła przez tę agroturystykę. Że się od wszystkich odcinasz.
Zamarłam.
– Jak to „Kasia mówiła”? – spytałam, ale już czułam, jak oczy zaczynają mnie piec.
Mama milczała przez chwilę. A potem, jakby od niechcenia, rzuciła:
– No... wpadła na herbatkę. Tak tylko, pogadać. Nie chciała ci robić przykrości, Asia.
Ale to już nie miało znaczenia. Zrobiła. I to jak. Przerwałam rozmowę. A potem po prostu usiadłam na schodach i płakałam.
Miałam dość takich gości
– Co, focha masz? – rzucił Bartek, kiedy weszłam do kuchni następnego dnia.
Siedział przy stole z rozłożonym laptopem i żarł płatki kukurydziane z mojego ulubionego kubka, który zawsze trzymałam na specjalne okazje. Kasia siedziała obok, z nogami na krześle, w moich nowych kapciach. Przeglądała coś w telefonie i nawet nie podniosła wzroku, kiedy weszłam.
– Słuchajcie. Musimy porozmawiać – zaczęłam.
– Oho, zaczyna się... – mruknęła Kasia. – Asia, my naprawdę ci nie chcemy robić problemów. Ale sama mówiłaś kiedyś, że jesteśmy rodziną. To jak, teraz to się zmieniło?
– Tak. Zmieniło się. Bo przez dwa lata z Tomkiem robiliśmy to wszystko z sercem – wskazałam dłonią za okno, na sad, taras, pokoje – i mamy tego dość. Dość bycia wykorzystywanymi.
– Wykorzystywani?! – Kasia parsknęła. – Przesadzasz. Przecież niczego nie wymagamy. Po prostu korzystamy z gościny.
– Nie. Wy korzystacie z nas. Bez pytania, bez szacunku. Wbijacie się, kiedy mamy pełny dom. Zajmujecie łóżka, które mogłyby być dla gości. Jecie nasze jedzenie. Brudzicie i nic nie sprzątacie.
– Oj, no błagam – prychnął Bartek. – Ile ty chcesz za ten swój luksus? 50 złotych za noc?
– Wiesz co? – poczułam, jak wzbiera we mnie fala, której nie umiałam już zatrzymać. – To nawet nie o kasę chodzi. To o to, że nie potraficie powiedzieć „dziękuję”. Że traktujecie mnie jak darmową usługę. Że moja własna matka broni was, a nie mnie.
– Asia, nie dramatyzuj... – zaczęła Kasia, ale nie zdążyła.
– Nie. Już nie dramatyzuję. Dzisiaj się pakujecie. Macie czas do popołudnia. I więcej tu nie wracajcie. Jeśli chcecie do mnie zadzwonić – zacznijcie od „przepraszam”.
Kasia wstała jak oparzona.
– Serio mnie wyrzucasz?
– Serio.
– W takim razie... Nigdy więcej mnie nie zobaczysz – rzuciła z pogardą.
– Trudno – powiedziałam i wyszłam z kuchni.
W ogrodzie usiadłam na ławce i po prostu się rozpłakałam. Zobaczyłam Tomka, który odłożył sekator i przysiadł obok mnie.
– Wreszcie postawiłaś granicę – powiedział cicho. – Jestem z ciebie dumny.
A ja? Ja pierwszy raz od dawna poczułam, że choć rozpadło się coś ważnego, to zrobiłam dobrze. Wieczorem siedzieliśmy z Tomkiem na werandzie, owinięci w koc. W sadzie świerszcze grały jakby nic się nie stało. Jakby świat się nie zatrząsł.
– Myślisz, że kiedyś się odezwą? – zapytałam cicho, patrząc w ciemność.
– Pewnie tak. Ale to już nie ty masz robić pierwszy krok – odpowiedział spokojnie Tomek.
Spojrzałam na nasze podwórko. Na miejsce, które stworzyliśmy własnymi rękami. Nagle zrozumiałam: nie jestem egoistką, bo się bronię. Nie jestem materialistką, bo chcę żyć z pracy swoich rąk. Jestem dorosła. I mam prawo stawiać granice, nawet jeśli tym granicom trzeba przypłacić milczenie rodziny.
Joanna, 40 lat
Czytaj także:
- „Kiedy mąż porzucił mnie dla młódki, myślałam, że jestem zerem. A potem zrobiłam coś, co zmieniło moje życie”
- „Nastoletnia córka nie złożyła mi życzeń w urodziny, ale woła kasę na nowe ciuchy. Jak ja ją wychowałam?”
- „Mama kazała mi płacić czynsz, gdy mieszkałam u niej. Traktowała mnie jak intruza, ale bratu gotowała i prała za darmo”