Reklama

Od kilku lat prowadzę szkołę tańca. To zawsze było moim marzeniem. Kiedy miałam sześć lat, pojechałam z mamą i tatą do szkoły baletowej na weryfikację kandydatek. Odpadłam, ponieważ byłam za gruba. Przepłakałam całą drogę powrotną do domu. Rodzice próbowali mnie pocieszać. Tata wziął mnie na kolana, a mama odtworzyła na wideo nagranie z międzynarodowego turnieju tańca towarzyskiego.

Reklama

– Miałaś dostać tę płytę za miesiąc, na twoje urodziny – powiedział tata.

– Ale przesuwamy to święto na dziś.

– Dlaczego? – nie rozumiałam.

– Bo dziś umarła baletnica, ale narodziła się tancerka. Spójrz na ekran. Nie musisz od razu tańczyć w operze. Na parkietach całego świata tańczą ludzie, którzy kochają muzykę. Wielu ze sobą konkuruje. Między rywalizującymi parami nie liczy się, kto ile waży, tylko jaką ma fantazję. Tobie jej nie brakuje.

Zobacz także

Pewnego dnia magia muzyki sprawi, że spotkasz swoją drugą połówkę. Chłopaka, który też kocha taniec. Razem zawojujecie świat i wtedy zrozumiesz, że dzisiejsza porażka tylko pokazała ci właściwą drogę.

Ojciec miał rację. Znalazłam wspaniałego męża i przetańczyłam z nim w parze połowę życia. Parę lat temu uznaliśmy, że czas przejść na emeryturę, bo nasze ciała coraz gorzej znosiły długie i forsowne przygotowania do kolejnego turnieju czy pokazowego występu przed publicznością.

Zawsze uważałam, że muzyka ma magiczną moc, ostatnio zaś zyskałam niezbite dowody na to, że tak właśnie jest. A wszystko zaczęło się pewnego zimowego wieczoru. Od paru dni zbieraliśmy chętnych na kurs salsy w naszej szkole tańca. Zajęcia mieliśmy prowadzić z mężem na zmianę. Ja w poniedziałki i czwartki, Karol we wtorki i piątki.

Do mojej grupy zapisało się sześciu mężczyzn i cztery młode kobiety. Proporcje były zachwiane, ale – jak mówi porzekadło – dla chcącego nic trudnego. Przywitałam się z nowymi uczniami i w kilku słowach przybliżyłam im nieco, czym jest taniec, którego tajniki postanowili zgłębić:

– Otóż, kochani, salsa jest słowem, które w języku hiszpańskim znaczy „sos” albo „smak”, a zatem sugeruje doznania mocno pikantne i aromatyczne. Salsa w warstwie muzycznej łączy elementy różnych gatunków, a w warstwie tanecznej kroki wielu innych tańców. W rezultacie doznania w jej słuchaniu, jak i w jej tańczeniu bywają pikantne, a czasem nawet przejmująco gorące.

Słuchacze skwitowali moje słowa oklaskami i rozpoczęliśmy naukę.

Pod koniec pierwszych zajęć w sali zjawiła się zadbana kobieta po pięćdziesiątce. Miała burzę ułożonych w artystycznym nieładzie, kruczoczarnych włosów i niebieskie, niemal szafirowe, oczy. Była dość elegancko ubrana i straszliwie onieśmielona.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała, nerwowo gniotąc rączki torebki. – Nie mogłam się zdecydować, czy tu wejść.

– Dlaczego? – spytałam.

– Chyba trochę za późno, żeby uczyć się tańca – zauważyła niepewnie.

– Podobno na naukę nigdy nie jest za późno – uśmiechnęłam się.

Opowiedziała mi o swojej przeszłości

Ogłosiłam koniec zajęć i uczniowie poszli do szatni się przebrać, a ja zaprosiłam kobietę do stolika stojącego w rogu sali. Potem jeszcze niejeden raz zasiadałyśmy tam razem przy herbacie, żeby ze sobą pogadać, bo dość szybko się zaprzyjaźniłyśmy.

Eliza była intrygującą osobą. Życie, jak mówiła, nauczyło ją sumienności i pedanterii. Jeszcze do niedawna uważała, że wszystko da się zważyć, zmierzyć, zanalizować i przygwoździć argumentami jak szpilkami, ale to się zmieniło. Pewnego dnia opowiedziała mi więcej o swojej przeszłości oraz o kolejach losu jej mamy.

HISTORIA ELIZY

– Moja mama była główną księgową w pewnej dużej firmie. Dla niej bogiem były cyfry. Od dziecka uczyła mnie, że one są najważniejsze w życiu każdego człowieka i że z ich pomocą można wszystko opisać lub zdefiniować. Ale ja od zawsze chciałam tańczyć. Wystarczył tylko niewielki kawałek podłogi i płynąca skądś melodia, a nogi same rwały mi się do tańca. Jednak mama nie znosiła muzyki. Kiedy dobiegała zza okna, natychmiast je dokładnie zamykała. Jeśli sączyła się z radia, zaraz je wyłączała.

Gdy dorosłam, spytałam:

– Dlaczego nienawidzisz muzyki?

W oczach mamy pojawił się strach, a potem łzy. Widziałam, że walczy ze sobą i z trudem przełamuje się, żeby mi to wyjaśnić.

– To nie tak, jak myślisz – usłyszałam jej cichy szept. – Kiedyś miałam tyle lat co ty. Zdałam właśnie na trzeci rok studiów i wydawało mi się, że świat należy do mnie. Na naszym roku studiowało kilku Kubańczyków. Wszyscy mieli szalone powodzenie u dziewczyn, bo byli bardzo przystojni, wysportowani i cudownie tańczyli. Mnie najbardziej podobał się Enrique. Kilka razy nasze spojrzenia się spotkały, ale nie zamierzałam rzucać mu się na szyję jak inne.
Jak się dowiedziała, pewnego wieczoru w klubie studenckim Enrique podszedł do mamy i zaprosił ją do tańca. Właśnie grali salsę. Powiedziała, że nie umie tańczyć. Wtedy on spytał, czy potrafi kochać.

– Odpowiedziałam ze śmiechem, że tak – ciągnęła mama. – Wtedy on odparł: „Jeśli to prawda, to z tańcem też nie będziesz miała problemów”. Spytałam, co ma na myśli. Pamiętam jego odpowiedź dokładnie: „Łamiesz serca wszystkim chłopakom, ale na nikogo nie zwracasz uwagi i od wszystkich odgradzasz się murem. Ładnie to tak?”. W jego słowach więcej było pochlebstwa niż prawdy, ale brzmiały tak kusząco, że dałam się porwać do tańca. No i przetańczyłam z nim całą noc. Nad ranem obudziłam się w jego ramionach, w jego pokoju w akademiku, w którym oboje mieszkaliśmy. Parę dni później chłopak zniknął. Przeniósł się na uniwersytet we Wrocławiu.

– Poczułam się oszukana, wściekła, i wyrzuciłam go z serca – mówiła dalej mama. – Dwa miesiące później okazało się, że jestem w ciąży. Rodzice nalegali, żebym usunęła, ale ja bardzo pragnęłam tego dziecka. Wtedy usłyszałam, że nie mam po co wracać do domu. Po prostu bali się wstydu i drwin w małym miasteczku, gdzie mieszkali mali ludzie. Nie wytrzymaliby tego.

– To dlatego dotąd nie poznałam dziadków… – domyśliłam się. – Nigdy nie chcieli mnie zobaczyć?

Okazało się jednak, że dziadkowie bardzo chcieli, ale mama – zawzięta i dumna – nie pozwoliła im na to. I to był największy błąd jej życia. Została sama w dużym mieście i ciężko pracowała, żeby mnie wychować. Szybko się postarzała, a życie pełne stresów zniszczyło jej zdrowie. Zmarła kilka lat temu. Gdy widziałyśmy się ostatni raz, wyznała mi, że nigdy nie przestała kochać mojego ojca i co noc zasypiała, tańcząc z nim salsę.

Ale to nie koniec mojej opowieści z salsą w tle.

Otóż niedawno poszłam na przyjęcie wydawane przez moją firmę. Grała orkiestra. Bawiłam się wraz z innymi, tańcząc w kółku. W pewnej chwili zagrano salsę. Chciałam usiąść przy stoliku, gdy chwycił mnie za rękę jakiś mężczyzna, prosząc do tańca. Próbowałam się opierać, ale pociągnął mnie na parkiet. Nie umiałam tego tańczyć, a jednak w jego ramionach wydało mi się, że znam każdy krok i czuję w swojej krwi każde drgnienie rytmu.

Gdy taniec się skończył, otworzyłam oczy. Byłam sama na parkiecie, a zgromadzone wokół mnie towarzystwo głośno biło brawo. Podobno z zamkniętymi oczami odtańczyłam niebywale zmysłowy taniec. Zostałam królową wieczoru. Może dlatego, gdy zobaczyłam plakat na słupie ogłoszeniowym informujący o naborze uczniów do szkoły tańca na naukę salsy, pomyślałam… Powiem szczerze, że przez długi czas się wahałam, aż wreszcie powiedziałam sobie: czemu nie? No i jestem. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, ale chciałabym poczuć taniec, którym ojciec zaczarował mamę. Zresztą może już go poczułam i dlatego tu jestem?

Wspomniał, że ma uczennicę o imieniu Monika

Jakiś czas później dzieliłam się z mężem wrażeniami z kursu, opowiadałam o swoich uczniach, a on o swoich. Robimy tak zawsze, bo gdy trafia się ktoś, kto nie może załapać, o co w tańcu chodzi – razem zastanawiamy się, jak mu pomóc.

Tamtego dnia mąż wspomniał, że ma uczennicę o imieniu Monika, którą w cichości ducha nazwał kiedyś „drewniane ucho”.

– Jak na pierwszych zajęciach spróbowała tańczyć, niektórzy się z niej naśmiewali – ciągnął mąż. – Byłem przekonany, że ona kompletnie nie ma słuchu.

Spytałem ją, dlaczego chce tańczyć, kiedy wydaje się (starałem się być delikatny), że nie ma ku temu szczególnych predyspozycji. Wyznała, że od dziecka lubiła tańczyć. Kiedyś zapadła na grypę, a powikłania uszkodziły jej słuch. Straciła go niemal w 30 procentach, ale, jak stwierdziła, gdy muzyka jest głośna, to sobie radzi.

– Dlaczego zdecydowała się przyjść na kurs tańca? – spytałam. – Z tak znacznym ubytkiem słuchu?

HISTORIA MONIKI

– Zeszłego roku Monika wyjechała z mężem nad Bałtyk na wakacje, o których marzyli od lat – zaczął opowiadać Karol. – Spędzili romantyczny wieczór w restauracji. Orkiestra gdzieś w głębi grała sentymentalne melodie. Mąż poprosił ją do tańca i wyszli na parkiet. Przetańczyli jedną, potem drugą spokojną melodię. Kiedy zagrano salsę, chcieli wrócić do stolika. Wtedy jakiś mężczyzna poprosił Monikę do tańca. Powiedziała, że nie potrafi, ale tamten nie chciał słuchać i pociągnął ją na parkiet.

Gdy wziął ją w ramiona, jej ciałem zawładnął rytm. Poczuła się tak, jakby tańczyła salsę od lat. W tańcu niemal stopiła się z partnerem (tak to ujęła). Ten prowadził ją pewną ręką. Wokół nich zebrali się widzowie i zaczęli rytmicznie klaskać. Pierwszy raz poczuła, że w muzyce jest magia, która może zmienić świat, w tym też jej życie, i starego męża zamienić w pięknego młodzieńca, który jej pożąda i rozpala w niej zmysły.

Kiedy muzyka umilkła, Monika chwilę stała zdyszana na parkiecie z zamkniętymi oczami. Wówczas podszedł do niej mąż. Szepnął jej do ucha, żeby przestała już tańczyć samotnie na parkiecie. Choć z drugiej strony – dodał – w tym tańcu wyglądała niezwykle seksownie. Monikę zdumiało, że tańczyła sama – była przekonana, że wywijała na parkiecie z jakimś starszym mężczyzną. Ale chociaż rozglądała się wokół, nikogo takiego nie dostrzegła. Po powrocie do Warszawy zobaczyła plakat naszej szkoły tańca.

I przyszła do nas zajęcia.

Spoglądały na siebie z niedowierzaniem

– Jak wygląda ta Monika? – spytałam zaciekawiona.

– Brunetka, z burzą włosów – pokazał rękami mąż. – Niebieskie oczy.

– Zupełnie jak Eliza, moja uczennica… – mruknęłam, a wtedy coś mnie tknęło. – Ma jakiś znak szczególny?

– Bo co?

– Bo mam pewne przeczucie… Eliza opowiedziała mi bardzo podobną historię, jak ona postanowiła przyjść do nas na kurs tańca. Ale jest jeszcze coś.

Pewnego dnia Eliza przyszła na zajęcia w bluzce na ramiączkach, a ja na jej lewym ramieniu zobaczyłam znamię, jakby w kształcie trójkąta. Gdy spytałam o ten znak, powiedziała, że to jej jedyny spadek po ojcu, który – jak powiedziała jej mama – miał to samo na ramieniu.

Karol słuchał i oczy mu się robiły coraz większe.

– Ależ, kochana, ja widziałem takie znamię na ramieniu Moniki! – wykrzyknął. – Coś takiego! Może to siostry? Niesamowite… Zapisały się przypadkowo do tej samej szkoły, ale chodzą w inne dni i nie wiedzą o sobie nawzajem… Trzeba to sprawdzić.

– Może… – przytaknęłam. – Ale nie – oświeciło mnie nagle. – Eliza powiedziała, że jej ojciec wyjechał, zanim dowiedział się, że spłodził z nią dziecko. A jej matka już nigdy nie miała żadnego innego męża ani partnera.

Popatrzyliśmy po sobie w zdumieniu. Żyjemy na tym świecie już od tylu lat, że właściwie nic już nas nie powinno dziwić. A jednak.

W najbliższy piątek zjawiłam się pod koniec prowadzonych przez męża zajęć. Przedstawił mnie Monice.

– Przepraszam, ale czy mogłabym spytać o coś osobistego? O znamię na pani ramieniu.

– To podobno po moim ojcu.

– Podobno? Nie znała go pani?

– Był Kubańczykiem, który studiował w Polsce, we Wrocławiu. Gdy mama zaszła w ciążę, wyjechał.

– Ma pani jakieś rodzeństwo?

Spojrzała na mnie zdziwiona.

– Jestem jedynaczką.

Opowiedziałam jej historię Elizy.

– A jeśli to pani siostra? Może siła wyższa was tu skierowała, żebyście mogły się poznać?

– Wierzy pani w coś takiego?

– Muzyka was obie tu ściągnęła, a może… – wpadło mi coś do głowy – może również wasz ojciec…

Przez chwilę patrzyła na mnie osłupiała, a potem jakby się ocknęła.

– W duchy nie wierzę, ale… musimy to sprawdzić.

Monika już następnego dnia zjawiła się na zajęciach, na które przychodziła Eliza. Spoglądały na siebie z niedowierzaniem. Obie miały podobną karnację, przypominającą lekką opaleniznę, niemal identyczne oczy i włosy (nie wspominając o charakterystycznym znamieniu na ramieniu).

Reklama

Przywitały się ze sobą, a po zajęciach poszły do kawiarni. Na następne zajęcia Eliza i Monika przyszły razem. Powiedziały mi, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że ich ojcem był jeden i ten sam mężczyzna. Matkę każdej z nich uwiódł w podobnych okolicznościach: wyprowadził ją na parkiet i zatańczył z nią zmysłową salsę.

Reklama
Reklama
Reklama