Reklama

Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Pamiętam, jak siedziała w tej kawiarni – wiecie, z tych starych, gdzie krzesła chwieją się na boki, a kelner ledwo podchodzi, bo zajęty rozmową przy kasie. Kasia też była nieco roztrzepana; włosy ledwo spięte, a błoto jeszcze na butach. Zupełnie nie przejęta miastowymi obyczajami. Miała w sobie coś… prawdziwego. Gdy wchodziła, od razu przyciągnęła uwagę. Mnie wciągnęła z marszu, jakbym znów miał szesnaście lat i pierwszy raz poczuł się poruszony.

Reklama

Szybko poszło – chyba oboje wiedzieliśmy, że chcemy być razem. Ślub odbył się miesiąc później, tak szybko, że moi rodzice nawet nie zdążyli przysłać kartki gratulacyjnej. Nie przeszkadzało mi to, bo wyobrażałem sobie nasze życie jak scenę z filmu: razem, blisko natury, Kasia przy moim boku – śliczna, uśmiechnięta, dzierżąca bukiet kwiatów z własnego pola. Tylko że to byłoby za piękne.

Nie znam życia na wsi. Dla mnie najcięższą pracą było kiedyś wciągnięcie torby zakupów na czwarte piętro bez windy. Kasia natomiast wstawała o świcie i zasypiała, kiedy ja dopiero zaczynałem myśleć o dniu. Na gospodarstwie, które odziedziczyła po ojcu, pracowała odkąd pamięta, dbając o wszystko – od krów, przez pszenicę, po stare traktory, które jakimś cudem udało się jej naprawić. Wiedziałem, że była przywiązana do tej ziemi i dorobiła się na niej, ale myślałem, że gdy przyjdzie co do czego, ona zdecyduje się odejść i pojechać ze mną do miasta. Albo przynajmniej zmienić tempo.

Nasza wspólna droga miała być przygodą – i była, tylko zupełnie inną, niż się spodziewałem.

Żona zaskoczyła mnie

– Co to jest? – zapytałem, patrząc na błotniste gumiaki i wielki, niebieski kombinezon, który Kasia bez słowa mi podała, zanim jeszcze nasza noc poślubna się skończyła.

Za oknem wciąż było ciemno.

– Zakładaj – powiedziała spokojnie, jakby chodziło o zwykłe kapcie. – Musimy ogarnąć krowy, zanim będzie można pomyśleć o śniadaniu.

Wpatrywałem się w nią, nie wierząc w to, co słyszę. Czy ona naprawdę oczekiwała, że zaraz po ślubie, w naszej pierwszej nocy jako mąż i żona, pójdę z nią do… obory? Przecież miałem wizję lampki wina, może jakiejś kolacji przy świecach. Tymczasem przed sobą widziałem wyłącznie… krowy.

– Kasiu, ale… serio? Myślałem, że będziemy mieli chwilę dla siebie – próbowałem jakoś to wyrazić, bo miałem nadzieję, że jednak zmieni zdanie.

– Bartek, ja codziennie muszę to robić. Sama – powiedziała twardo. – A skoro jesteśmy teraz małżeństwem, to chyba nie masz nic przeciwko, żeby mi pomóc?

Jej ton nie brzmiał jak propozycja, tylko jak rozkaz. Założyłem więc kombinezon, czując się jak dzieciak, któremu kazano odrabiać lekcje. W oborze uderzył mnie zapach i wilgoć; powietrze ciężkie, zupełnie inne niż w mieście, w którym się wychowałem. Kasia przeszła między krowami jak po wybiegu. Ja – potykając się na każdej kałuży – czułem, jak romantyzm paruje ze mnie razem z potem.

– Bartek, no szybciej – rzuciła, nawet nie patrząc w moją stronę.

Patrzyłem na nią, a frustracja rosła we mnie. Naprawdę, tak miała wyglądać nasza pierwsza noc i życie?

Inaczej to sobie wyobrażałem

Kolejnego dnia obudziłem się z bólem pleców i dziwnym uczuciem zawieszenia. Noc nie miała w sobie nic z romantycznych wyobrażeń – była pełna krów, błota i zapachu, który jakimś cudem wciąż unosił się nad moją poduszką. Kasia już nie było. Rozejrzałem się po pokoju, szukając śladów, że mogłaby… nie wiem, zostawić mi jakąś wiadomość, cokolwiek.

Nagle usłyszałem dźwięk kroków na schodach. Kasia pojawiła się w drzwiach, opierając ręce na biodrach, jakby patrzyła na coś, co trzeba naprawić.

– Dzień dobry, mężu – rzuciła, a w jej oczach pojawił się cień ironii. – Śniadanie zaraz gotowe.

– Kasiu, musimy pogadać – zacząłem, podchodząc do niej. – Ja… ja chyba nie byłem przygotowany na to wszystko.

Oparła się o framugę i popatrzyła na mnie spokojnie, choć widziałem, że zacisnęła lekko szczękę.

– Bartek, myślałeś, że jak będzie? Że będziemy siedzieć, patrzeć sobie w oczy i zapominać, że gospodarstwo samo się nie ogarnie?

– Myślałem, że… może znajdziemy jakiś balans – wyjąkałem. – Ja po prostu nie jestem przyzwyczajony do tego wszystkiego, wiesz? Praca od rana, a właściwie nocy? Wydaje mi się, że przeszliśmy za szybko do tego… całego wiejskiego życia.

– Bartek, tak wygląda codzienność tutaj – poprawiła mnie zniecierpliwiona. – To moje życie. I teraz twoje.

Byłem rozgoryczony

Patrzyłem na nią, próbując zebrać w sobie chociaż odrobinę spokoju. W głowie miałem mętlik, a w sercu wzbierała bezsilność.

– Kasiu, ja naprawdę chcę z tobą być. Tylko… tak nagle mnie rzuciłaś na głęboką wodę. Nie rozumiem, dlaczego od razu mnie do tego zmuszasz, jakbyś testowała, czy dam radę – wyznałem, a w moim głosie zabrzmiała nuta żalu.

Kasia zaśmiała się gorzko i przysiadła na skraju stołu, spoglądając na mnie z przymrużonymi oczami.

– Bo właśnie to robię, Bartek. Testuję cię – powiedziała, a mnie aż zatkało. – Nie jestem naiwna. Mam gospodarstwo, ziemię, coś, na co całe życie harowałam. I nie pozwolę, żeby ktoś traktował mnie jak łatwą przepustkę do wygodnego życia.

Myślisz, że poślubiłem cię dla… pieniędzy? – zapytałem, czując, jak serce zaczyna bić szybciej. – Kasiu, to absurd! Kocham cię za to, jaka jesteś!

– Słyszałam już te wyznania. A potem, kiedy zaczynała się prawdziwa praca, to każdy zwiewał, zostawiając mnie samej z tym wszystkim – powiedziała cicho, ale stanowczo.

Jej słowa bolały. Nagle poczułem, jak moje wcześniejsze wyobrażenia rozsypują się jak domek z kart.

Chciałem udowodnić, że się nadaję

Po tej rozmowie poczułem, że coś we mnie pęka. Niby rozumiałem, skąd w Kasi to podejście, ale jednocześnie miałem wrażenie, że zamieniłem się w jakiegoś… parobka. Miłość z testami? Jakoś nie tak to sobie wyobrażałem.

Nie chciałem jednak od razu się poddać. Skoro dla niej praca w gospodarstwie to jedyny sposób na sprawdzenie moich uczuć, zamierzałem jej pokazać, że dam radę.

Następnego dnia zacząłem wcześnie, zanim Kasia zdążyła wstać. Chciałem zrobić coś sam, jakby udowodnić jej – ale też sobie – że mogę być tym kimś, kto wytrzyma. Znalazłem stare widły w szopie i poszedłem do stajni. Pamiętam, jak wszedłem tam pewnym krokiem, pełen zapału. Po chwili zorientowałem się, że nie wiem ani jak się za to zabrać, ani od czego zacząć.

Kiedy Kasia przyszła, byłam cały w słomie, z widłami w dłoniach, jak dziecko, które próbuje złapać motyla.

– Co ty robisz? – zapytała, przyglądając się mi z nieukrywaną rozbawioną miną.

– Pomagam. – Uśmiechnąłem się, próbując ukryć, że kompletnie sobie nie radzę.

Pomagasz, hmm? – Uniosła brew, patrząc na stos słomy, który zamiast być uporządkowany, był rozrzucony w chaotycznych kupkach.

Oparłem widły o ścianę i westchnąłem.

– Kasia, staram się. Naprawdę. Ale to wszystko jest… – zamilkłem, próbując znaleźć słowa.

– Nie jest łatwe – dokończyła za mnie, wzdychając. – Ale to moje życie, Bartek. Ty musisz sam zrozumieć, czy jesteś gotowy na taką codzienność.

Musieliśmy szczerze pogadać

Minęło kilka dni, a nasze milczenie ciążyło mi coraz bardziej. Czasem miałem wrażenie, że Kasia celowo wyznacza mi coraz trudniejsze zadania. Czy to naprawdę był kolejny „test”?

Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem do domu ledwo trzymając się na nogach, zobaczyłem ją siedzącą przy stole z kubkiem gorącej herbaty. Czekała na mnie.

– Bartek, musimy porozmawiać – zaczęła spokojnie, ale w jej oczach widziałem zaciętość, której nie sposób było zignorować.

Usiadłem naprzeciw niej, a ona zaczęła mówić, jakby wyrzucała z siebie słowa, które długo w niej narastały.

Chcę, żebyś zrozumiał, dlaczego jestem taka… wymagająca. – Przebiegła dłonią po blacie stołu, unikając mojego wzroku. – Odkąd pamiętam, to gospodarstwo to było moje życie. Cała rodzina mówiła, że muszę o nie dbać, bo to mój spadek, mój obowiązek. I wiesz co? Nie przeszkadzało mi to. Ale kiedy dorosłam, to ludzie wokół zaczęli patrzeć na mnie inaczej.

– W jakim sensie? – zapytałem cicho, choć odpowiedź znałem już chyba z tonu jej głosu.

– Tak, jakby widzieli nie mnie, tylko… ten majątek – wyznała, a w jej głosie słychać było gorycz. – Wielu próbowało mnie oczarować, obiecywali mi cuda, wielkie słowa o miłości i wsparciu, a potem nagle znikali, gdy tylko zorientowali się, że to nie jest życie na kanapie i spacerach po polach. Kiedy więc pojawiłeś się ty… musiałam być pewna.

Patrzyłem na nią, a słowa grzęzły mi w gardle. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo nagle wszystkie nasze kłótnie, frustracje i testy nabrały innego znaczenia.

– Kasiu, ja nie jestem jak tamci – powiedziałem, choć czułem, że dla niej moje zapewnienia to za mało.

– Może i nie jesteś. Ale po prostu chcę wiedzieć, że tu ze mną zostaniesz, że będziesz gotowy na takie życie – powiedziała, a w jej oczach pierwszy raz zobaczyłem coś, czego wcześniej nie dostrzegłem. Strach.

Miałem wątpliwości

Kiedy Kasia zasnęła, siedziałem w kuchni, przeglądając telefon. W końcu zadzwoniłem do Kuby, mojego przyjaciela z miasta. On znał mnie najlepiej i wiedział, że nie pasuję do życia, jakie właśnie próbowałem udźwignąć. Odebrał od razu.

– No, jak tam, żonaty chłopie? Wygląda na to, że uciekłeś do raju na wsi? – zażartował na wstępie.

Westchnąłem ciężko.

– Kuba, to wszystko jest trudniejsze, niż myślałem… – powiedziałem, a słowa płynęły same, bez zastanowienia. – Kasia… testuje mnie. Każe mi udowadniać, że naprawdę ją kocham. Przez cały czas czuję, jakby czekała, aż się poddam.

Kuba milczał przez chwilę, a potem powiedział, zaskakująco spokojnym tonem:

– Stary, a ty kochasz ją? Tę Kasię, taką, jaka jest. Nie tę wyobrażoną w głowie, z bukietem kwiatów, ale prawdziwą Kasię? Tę, która woła cię do krów, zamiast na kolację przy świecach?

– Nie wiem… – wyrwało mi się. – Chyba nie byłem gotowy na to, że życie z nią to ciągła walka. Myślałem, że miłość wystarczy, żeby… wiesz, jakoś to wszystko się ułożyło.

Kuba zaśmiał się cicho, ale w jego głosie słychać było powagę.

– Bartek, jeśli kochasz ją naprawdę, to musisz ją zaakceptować z całym tym bałaganem. Miłość to nie tylko romantyczne chwile, ale i błoto po kolana.

Zamilkłem, a słowa Kuby wpadły we mnie głęboko, jakby trafiły w miejsce, którego sam nie chciałem wcześniej zauważyć. Czy byłem gotów na życie, w którym miłość to nie piękne chwile, ale kompromisy, nie tylko śmiech, ale i zmęczenie?

Nagle uświadomiłem sobie, że wracam do domu, żeby raz jeszcze spróbować.

Może nam się uda

Kolejnego dnia Kasia siedziała przy stole, stukając paznokciami o blat. Widać było, że czekała na mnie, a jej twarz była zamyślona, jakby i ona miała coś do przemyślenia.

– Bartek… musimy coś ustalić – zaczęła, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. – Zrozumiem, jeśli uznasz, że to nie dla ciebie. Wiem, że od początku stawiałam ci warunki, może za surowo, ale…

Przerwałem jej, siadając naprzeciwko.

– Kasiu, właśnie dlatego wróciłem. Wiesz, myślałem, że miłość to będzie samo piękno – wiejskie zachody słońca i nasze uśmiechy. Ale Kuba mi coś uświadomił: może właśnie chodzi o tę codzienność, nawet jeśli czasem jest ciężka jak… no, jak wczorajsze widły – zaśmiałem się nerwowo, choć nie była to do końca żartobliwa sytuacja.

Ona spojrzała na mnie z cieniem uśmiechu i z wyczekiwaniem.

– Bartek, dla mnie to niełatwe – powiedziała powoli. – Ja tylko chcę być pewna, że zostaniesz. Nie na chwilę, nie na piękne słowa, tylko naprawdę.

– Kasiu, chcę być z tobą – odpowiedziałem, spoglądając prosto w jej oczy. – Może jeszcze nie wiem, jak przetrwać w twoim świecie, ale chcę próbować. Bez gwarancji, że zawsze będzie łatwo, ale chyba nikt takich nie ma.

Chwilę milczała, po czym wyciągnęła dłoń i ścisnęła moją. Po raz pierwszy od ślubu widziałem na jej twarzy prawdziwą ulgę, jakby ciężar, który nosiła, wreszcie zaczął ustępować.

– Bartek… myślę, że oboje mamy czego się uczyć – szepnęła, a w jej głosie po raz pierwszy pojawiła się czułość.

Tego wieczoru, bez zbędnych słów, zasnęliśmy, trzymając się za ręce.

Reklama

Bartek, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama