„Myślałam, że moje życie to moja sprawa, dopóki moja mama ciężko nie zachorowała”
„Nie miałam najmniejszej ochoty nikomu mówić, że każdego ranka budzę się ze strachem. Boję się, czy wytrzymam, a może jednak tego dnia złamię się i znowu zapalę. Boję się, że stanie się coś takiego, że ani rusz bez dymka”.
- Alicja, 41 lat
Postanowiłam zadzwonić do mamy, więc zapaliłam sobie papierosa, bez którego od dwudziestu lat nie odbywałam żadnej rozmowy telefonicznej. Zaciągnęłam się głęboko i wolną ręką wystukałam numer.
– Cześć, kochanie – głos mamy był dziwnie przygaszony, więc od razu wiedziałam, że coś się stało. – Zosia nie żyje – powiedziała mama. – Właśnie miałam do ciebie dzwonić. W czwartek pogrzeb.
– Zosia! – aż się zakrztusiłam z wrażenia i sucho kaszląc, jednocześnie zaciągnęłam się papierosem, aby ukoić nerwy.
A więc jednak przegrała walkę! Moja kuzynka miała od urodzenia chore serce. Była młodsza ode mnie o piętnaście lat, więc doskonale pamiętam, jak zawsze o siebie dbała. Zdrowy tryb życia, zdrowe odżywianie. Ona by nawet nie spojrzała na papierosa, a palaczy unikała jak ognia!
– Bierne palenie szkodzi najbardziej! – goniła mnie od siebie. – Ala, nie gniewaj się, lecz ja naprawdę muszę dbać o swoje serce, a nie fundować mu dawki twojego dymu – powtarzała.
Zobacz także
Nigdy nie miałam jej tego za złe. Więcej! Szanowałam ją za to, że jest taka niezwykle konsekwentna. Jednak mimo jej starań serce miała w coraz gorszym stanie. Bałam się, że naprawdę jej szkodzę. Ostatnio była nawet przygotowywana do przeszczepu. Niestety, dawca nie znalazł się w porę…
Powstrzymałam się
Na pogrzebie Zosi nie zapaliłam ani jednego papierosa, chociaż widziałam wujów i kuzynów wystających za murem cmentarza z fajką w ustach. Myślę, że będzie to z mojej strony taki hołd złożony kuzynce, którą lubiłam i szanowałam. I, o dziwo, nawet mi się zwyczajnie nie chciało wtedy palić! A przecież normalnie nie wytrzymam godziny bez papierosa. Dostaję wtedy takiej głupawki, że mogę myśleć tylko o tej paczce tkwiącej w mojej torebce lub leżącej w domu na stoliku i nie ma ze mnie żadnego pożytku, dopóki nie dostarczę organizmowi dawki nikotyny.
Po jakimś czasie jednak odkryłam, że od pogrzebu Zosi coś się we mnie zmieniło. Wcześniej uważałam, że palę, bo jestem nałogowcem i poza tym lubię tzw. dymka. On mnie uspokaja, sprawia, że mam czym zająć ręce w chwilach konsternacji, no i poza tym dzięki papierosom od lat utrzymuję doskonałą sylwetkę. Gdyby nie one, to pewnie już dawno bym się paskudnie roztyła, bo po rodzicach mam do tego tendencję.
Wybór zawsze można zmienić
Zawsze podkreślałam, że jestem palaczem z wyboru. A teraz nagle… zaczęłam się wstydzić swojego nałogu. Nie, nie przed innymi ludźmi, tylko przed samą sobą, no i przed… Zosią. Za każdym razem, kiedy przypalałam papierosa, moje myśli wędrowały ku zmarłej kuzynce. „Ona tak obsesyjnie dbała o swoje zdrowie, bo wiedziała, jak jest kruche. A ja co? Męczę serce, dowalam sobie smoły w płuca codziennie i dobrowolnie skracam sobie życie” – myślałam. „I jeszcze za to płacę, wydając niemałe pieniądze!”. Nagle napis na paczce papierosów nabrał dla mnie zupełnie innego sensu. Do tej pory właściwie go nie zauważałam, a teraz zaczął mieć twarz Zosi.
Jestem silną kobietą i jak sobie coś postanowię, to konsekwentnie dążę do celu. Potrafię dokonać zmian w swoim życiu, wyznaczając sobie nieprzekraczalne terminy. Jeśli chodzi o papierosy, to doprowadziłam się do takiego stanu, że kiedy przypalałam kolejnego, myślałam tylko: „Czy to ten, który mnie zabije?”.
I nagle nie mogłam już palić dłużej! Wypaliłam ostatniego papierosa. Resztę paczek pozbierałam, rewidując wszystkie swoje torebki i domowe schowki, a potem zalałam je wodą i wyrzuciłam do kosza na śmieci. Poczułam ulgę. Moje wyrzuty sumienia nagle ucichły, ale wiedziałam, że to nie koniec mojej walki z nałogiem, tylko jej początek.
Psychicznie było ciężko
Okazało się, że mój organizm fizycznie zniósł dobrze odstawienie nikotyny. Wcale nie wzrósł mój apetyt na słodycze, raczej zaczęłam chrupać więcej jabłek i innych owoców. Za to psychicznie… Byłam w rozsypce i musiałam nad sobą pracować. Zaczęłam więc prowadzić pamiętnik, zapisując w nim swoje przemyślenia. A także, w chwilach kiedy czułam się silniejsza, słowa otuchy dla samej siebie, żebym w momentach załamania mogła to przeczytać. Na pierwszej stronie umieściłam w punktach swoją motywację, dlaczego rzuciłam palnie. To było od tego momentu moje motto – chcę żyć zdrowiej i bardziej świadomie.
W pamiętniku znalazło się także miejsce na rozmaite informacje na temat szkodliwości palenia, które znalazłam w internecie i kolorowych magazynach. I te o zdrowym trybie życia – wszystko, co wydawało mi się ważne i potrzebne. Chwaliłam siebie także za załatwienie trudnych i stresujących spraw.
Wszyscy czekali na potknięcie
Zdumiewającą rzeczą była dla mnie reakcja otoczenia na moje niepalenie. Byłam pewna, że ludzie będą mi gratulować, wspierać, podnosić na duchu. I faktycznie początkowo to robili. Ale ile razy ja się potem nasłuchałam złośliwych komentarzy, że wściekam się, bo nie palę! I to już po tym, jak nie paliłam rok, półtora. Jakby ludzie nie mogli mi tego zapomnieć, tylko ciągle musieli mi wypominać, może i czekać na potknięcie, bo to przecież takie ludzkie – rzucić, a potem się załamać. Inni rzucają palenie z bólem, odzwyczajają się powoli, z gumą albo e-papierosem. A ja to niby tak – szast-prast, i po wszystkim. Nie wiedzieli o moim pamiętniku, który podtrzymuje mnie na duchu, a ja nie zamierzałam się nikomu z tego zwierzać.
Nie miałam najmniejszej ochoty nikomu mówić, że każdego ranka budzę się ze strachem. Boję się, czy wytrzymam, a może jednak tego dnia złamię się i znowu zapalę. Boję się, że stanie się coś takiego, że ani rusz bez dymka! „Przestań! Do tej pory sobie radziłaś, to teraz także sobie poradzisz!”
– strofuję się wtedy, ale przecież nie mam stuprocentowej pewności, że wytrwam.
Mniej papierosów, więcej czasu
Wiem tylko jedno – od kiedy nie palę, bardzo się zmieniłam. Kiedyś dym przysłaniał mi wiele ważnych rzeczy, zupełnie jakbym się za nim chowała. Po co bowiem zastanawiać się nad czymś, porozmawiać z innymi ludźmi, a nawet się z kimś wykłócić o swoje, skoro można te pięć minut wykorzystać na papierosa? A teraz to chyba nawet bardziej poznaję siebie, bo bez papierosa widzę dokładniej wiele swoich reakcji. Mam także… więcej czasu! Naprawdę! Z tych wielu „pięciu minut”, które kiedyś poświęcałam na papierosa, każdego dnia zbiera się tyle wolnych chwil, które mogę wykorzystać na spacer, jazdę na rowerze, relaks!
I często wtedy myślę o swoje kuzynce Zosi. To jej dedykuję swoje zerwanie z nałogiem, ona mnie do tego pośmiertnie „namówiła” i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Nie mówiąc już o tym, że serce mamy też sprawuje się jakoś lepiej.