„Donosiłam nowemu księdzu gorące ploteczki ze wsi. Zamiast niewdzięcznice, co zdradzają mężów, to mnie wytknął z ambony”
„Przysłali młodego księdza, tylko co to za ksiądz! Przyszłam do kościoła z kwiatami. Ksiądz przyjął, podziękował, zaprosił na kawę. O, myślę, dobrze jest, jak dawniej z proboszczem, nic się nie zmieniło. I zaczęłam mu opowiadać... Wtedy się zaczęło!”.
- Zofia, 68 lat
Przyszedł do naszej parafii niedawno. Młody jeszcze, chyba czterdziestki nie ma. Do pomocy go przysłali, bo nasz proboszcz stary, chorowity. Proboszcz był u nas w parafii, odkąd sięgam pamięcią. No, jak mała byłam, to nie, wtedy inny tu urzędował. Ale teraz mam prawie siedemdziesiątkę, a on jeszcze więcej, a zawitał do nas jako młody chłopak. Dobry był z niego gospodarz. Zawsze na kazaniu coś mądrego powiedział, mowy pogrzebowe dobrze wygłaszał, ludzi słuchał. Może ostatnio to już trochę mniej, bo wiek daje znać o sobie… Ludzie gadają, że na emeryturę go przeniosą, bo z pamięcią u niego nie bardzo. Fakt, zdarza mu się zapomnieć, co miał powiedzieć na kazaniu, a i przysnąć w konfesjonale też. Tak to już jest, że wszystko się zmienia, stare odchodzi, nowe przychodzi. Ale ten młody, to się tu chyba nie sprawdzi.
Jak pani Hania, księdza gospodyni znaczy, przybiegła do nas z nowiną, że nowego wikarego przysłali, to my zaraz wszystkie baby poleciałyśmy na plebanię. Nie, żeby z ciekawości – jak to śmiali się z nas co poniektórzy – ale z grzeczności, co by się przywitać. Ja ciasto upiekłam z truskawkami, a Alina chleb własny, żeby go chlebem i solą powitać. Na początku to nawet wydał nam się do rzeczy. Może taki trochę nieśmiały, zahukany, miałam nawet wrażenie, że się przestraszył, gdy nas zobaczył. Ale kulturalny za to, nie powiem. Za ciasto podziękował, chleb jak trzeba ucałował. I wysłuchał życzliwie, wdzięczność wyraził, że chcemy przy parafii pomagać, że zawsze pomocą służymy. Ucieszyłam się, że nasz proboszcz kochany odpowiedniego pomocnika dostał.
On się na naszą wieś nie nadaje!
Ale już niedługo potem, to się bardzo nowym księdzem rozczarowałam. No bo jakże to tak – ja mu chciałam życie u nas ułatwić, a on mnie wcale nie słuchał! A to było tak:
Przyszłam do kościoła z kwiatami, bo mi mieczyki pięknie zakwitły. Ksiądz przyjął, podziękował, zaprosił na kawę. O, myślę, dobrze jest, jak dawniej z proboszczem, nic się nie zmieniło. I zaczęłam mu opowiadać, jak to u nas na wsi jest. Przyjezdny przecież, nikogo nie zna, nie wie, kto tu dobry, a na kogo uważać należy. Powiedziałam, że u nas to ja i Jadzia zawsze chętnie pomocą służymy. Ale żeby uważał na Alinę, bo ona niby do kościoła lata, niby taka pobożna, ale w poście to jej syn imprezy w domu urządza, a ona na to pozwala! A znów pan Marian, ten co to pod lasem mieszka, zawsze się pcha do niesienia sztandaru i baldachimu, ale w domu to chleje i żonę bije! Chciałam mu jeszcze opowiedzieć o żonie Stafana, która podejrzanie często chadza do mojego sąsiada. Sama widziałam, jak w południe, kiedy moja sąsiadka jest w pracy, bo na poczcie robi, ta bezwstydna zdzira przyłazi do chałupy obok. Ale ksiądz mi przerwał w połowie i powiedział, że on plotek słuchać nie lubi, a w ogóle to musi kazanie przygotować, i nie ma czasu.
No słyszał kto, jaki bezczelny! Dobrą wolą i radą gardzi, bo ja przecież z serca chciałam mu pomóc, powiedzieć, co i jak. Nikogo nie zna, to i pomylić się łatwo może, a ludzie, wiadomo, różni bywają. Mało to teraz takich Judaszy, co własną rodzinę za pieniądze by wydali? A i księdza oszukają, powiedzą, co trzeba, przy konfesjonale albo jak po kolędzie będzie chodził, a potem, za plecami, obsmarują. Ostrzec go chciałam, uprzedzić, a on mnie niemal z plebani pogonił! A poza tym, jakich plotek on słuchać nie lubi? Mnie o plotki posądzać?! Widzicie go!
No i dlatego właśnie stwierdziłam, że nie bardzo ja go tu u nas widzę. Podejścia do ludzi nie ma, słuchać nie potrafi. A na dodatek okazało się, że i Jadzię też tak potraktował! Kilka dni po mnie na plebanię poszła, ugadać, jak zwykle, co na przyjęcie pielgrzymów uszykować. Na początku to ten ksiądz z nią rozmawiał normalnie, pytał, doradzał. Ale potem – pogonił tak samo jak mnie!
Jakie plotki, jaki grzech?
– No mówię ci, kochana, myślałam, że tam zawału dostanę – żaliła mi się pani Jadzia.– Ustalili my, co i jak z tymi pielgrzymami. Powiedziałam, kto co zawsze robi, jak to wygląda. I od razu go uprzedziłam, że Alina to niby chętna do pomocy, ale tak naprawdę, to tylko wygląda, żeby coś dla siebie uszczknąć.
– A bo to święta prawda – przytaknęłam. – A w kościele zawsze w piersi się bije, aż echo idzie, ale sama widziałam, jak karkówkę w piątek kupowała, mówiąc, że musi się pospieszyć, żeby na obiad wstawić. W piątek!
– No właśnie – potwierdziła.
– A ten nowy zamiast wysłuchać, to powiedział, że plotka to grzech.
– No, po prawdzie to i grzech – wyszeptałam, nie przyznając się, że i mnie plotkarą nazwał.
Okazało się, że nie tylko my byłyśmy tak przez nowego księdza potraktowane. Co i raz któraś z kobiet narzekała, że ksiądz, zamiast słuchać o ludziach, to mówi, żeby językiem nie grzeszyć. Nas, porządne kobiety, grzesznicami nazywać. A jak chciałam mu powiedzieć, że młoda Marysia bez ślubu z chłopakiem w mieście żyje, więc żeby uważał, jak do komunii przyjdzie, to powiedział, że sumienie ma każdy, i że to Bóg nas będzie rozliczał, a obmawianie ludzi to jeden z cięższych grzechów!
Nie to, co proboszcz. Ten zawsze chętnie wysłuchał, nawet jeszcze dopytał, kto i co, z kim, kiedy. Przed konfesjonałem to czasem i pół godziny klęczałam, zanim wszystkie wieści mu przekazałam. A ten nowy? Zaraz mówi, że o swoich grzechach przyszłam opowiadać, a nie o cudzych, i żebym sobie złych uczynków nie dokładała. Słyszał ktoś coś takiego? Złych uczynków! Z tego wszystkiego zaczęłam rzadziej do spowiedzi chodzić, i tylko wtedy, jak nasz proboszcz w konfesjonale siedzi, a nie nowy.
Miarka się przebrała
Całkiem nas do siebie zniechęcił, jak kiedyś kazanie wygłosił. O ludzkich językach, o plotkach, o tym, żeby każdy własnym życiem i sumieniem się zajął, a nie tym, co bliźni robią. I jeszcze powiedział, że takim gadaniem można komuś krzywdę prawdziwą zrobić, a to już grzech ciężki jest! Pewna jestem, że on to do mnie mówił i do Hani. Myślałam, że ze złości i wstydu to się tam spalę w tej ławce. Dobrze, że nazwisk żadnych nie podał.
W dodatku umyślił sobie zrobić jakieś koło dla młodzieży! I kto tam chodzi? Ano Marysia, co to już do domu wróciła, po szkołach. I Romek mojej sąsiadki – a ja już dobrze wiem, jaki z niego za łobuz. Mało to razy go widziałam, jak w sobotę po pijaku z dyskoteki wracał, jak się zataczał i śpiewał? No, odkąd na te kółko do księdza chodzi, to może już mniej. Ale co to za kółko, pożal się Boże. Śpiewają tam, tańczą nawet. Dzieciaki ciastka przynoszą, napoje – kto wie, może i alkohol jakiś! A ten ksiądz razem z nimi siedzi, bawi się. Wszystkie doszłyśmy do wniosku, że to nie przystoi.
Ale już całkiem serce do niego straciłyśmy, kiedy zabrał tę całą hałastrę na wycieczkę. Rowerami! A sam w spodenkach pojechał – latem to było – i w koszulce z krótkimi rękawami. Tyle że koloratkę miał. No, może w sumie i lepiej, niż gdyby w sutannie był, zawsze to wstyd mniejszy. No i wtedy stwierdziłyśmy, że do proboszcza trzeba iść, rozmówić się.
– Księże proboszczu nasz kochany, tak dalej być nie może – mówiłyśmy jedna przez drugą, gdy już usiadłyśmy w ogrodzie za plebanią, przy kawie. Pani Hania, gosposia, ciasto podała, dosiadła się do nas. – Przecież zaraz we wszystkich okolicznych wsiach będą o nas plotkować! Taki wikary to skaranie, grzech, kara Boska chyba jakaś!
– Ale co on zrobił? – proboszcz patrzył na nas przerażony, a i Hania nie wiedziała, o co nam chodzi.
– No jakże? – zdumiałyśmy się.
– Z młodzieżą po polach lata, na gitarze gra. Żadnego poważania dla nas, starszych, nie ma. Jak ma porządku we wsi upilnować, skoro nie wie, co kto robi? A nie wie, bo słuchać nas nie chce.
– Bo on plotek nie lubi – wtrąciła swoje trzy grosze gosposia, ale zakrzyczałyśmy ją.
– To nie plotki są, prawda sama – wołałyśmy. – Mówimy, co widzimy, mądry by słuchał i korzystał z wiedzy. Ale on młody i życia nie zna. A już wsi to zupełnie. Napiszemy do biskupa, ot co!
Ale proboszcz nas rozczarował. Coś tam bąknął, że ksiądz Paweł to dobry człowiek, że młodzieżą się zajął. I przeprosił, że gorąco, że musi się położyć. No tak, staruszek z niego, więc tym bardziej musimy coś zaradzić, bo nie daj Boże, na emeryturę pójdzie, a my z nowym zostaniemy.
Uradziłyśmy, że napiszemy do biskupa, przedstawimy, co i jak. Co prawda, na razie nic z tego nie wyszło, bo my w pisaniu niedoświadczone, a do biskupa to zdania mądre wymyślić trzeba, i bazgrać nie wypada. Ale działać musimy, bo ten nowy ksiądz jest po prostu do niczego!