Reklama

O chorobie ojca dowiedziałam się z samego rana, gdy zadzwoniła mama.

Reklama

– Gabriela, ja wszystko rozumiem, ale ojciec umiera. Zrób to dla niego i przyjedź. I ja też za tobą tęsknię. To już piętnaście lat. Czy nie wystarczy? Proszę.

Piętnaście lat. Jak ten czas leci, myślałam, patrząc, jak szosa umyka za oknami autobusu. Piętnaście lat mojej nieobecności w R., miasteczku, w którym się wychowałam, które kochałam i w którym zamierzałam mieszkać do śmierci. Jednak los chciał inaczej.

Autobus dojeżdżał tylko do miasta powiatowego, a stamtąd do R. trzeba się było dostać na własną rękę. Kiedy w południe w Wigilię wysiadłam na rynku, czekała już na mnie Alicja, moja kuzynka. Widziałyśmy się jakieś dwa lata wcześniej, gdy przyjechała do Wrocławia na badania lekarskie i mieszkała u mnie przez tydzień.

– Schudłaś – powiedziała z zazdrością, gdy już mnie wyściskała. – I nie mów, że ja też, bo mam wagę. I ciągle nowe ciuchy, co jest jedynym plusem tej sytuacji – mrugnęła okiem.

Do R., miasteczka z trzema tysiącami mieszkańców, było siedem kilometrów. Przez ten cały czas Alicja nadawała. Zanim zatrzymałyśmy się przed bramą wiodącą na podwórze mojego rodzinnego domu, znałam już wszystkie ploty. Nawet te, których znać nie chciałam. Jak tę, że mój brat, Damian, został zastępcą burmistrza.

– Ale tak naprawdę to on trzęsie miastem – kończyła opowieść. – Damianowi nie można powiedzieć „nie”, prawda? Rodzina przy nim nie zginie, to jedno ci powiem.

Oczywiście, pomyślałam z goryczą. Jest przecież naszym mężem opatrznościowym.

Wysiadłam z samochodu i spojrzałam na drugą stronę ulicy, na jasnozielony dom z ciemnożółtymi okiennicami. Kiedyś były niebieskie, a dom biały, jakby stał na słonecznej gorącej greckiej wyspie, a nie w zimnej Polsce. Jego mieszkańcy też mieli gorącą południową krew. Po tamtej tragedii sprzed piętnastu lat wyjechali z miasteczka. Odwróciłam głowę.

Nic się nie zmieniło

Kiedy weszłam do domu, było tak, jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżała. Mama mnie uściskała, użaliła się nade mną, że jestem za chuda.

– Ojciec teraz śpi – powiedziała. – Potem do niego pójdziesz. Twój pokój już na ciebie czeka. Ogarnij się i zejdź. Pomożesz mi. Dzisiaj Wigilia.

W moim pokoju nic się nie zmieniło, jakbym dopiero wczoraj z niego wyszła. Usiadłam ciężko na krześle i spojrzałam przez okno na linię lasu za rzeczką. Za drzewami, z których dawno pospadały liście, widziałam szczyt kopuły kościoła.

Odsunęłam nadciągające wspomnienia.

Ten dzień był naprawdę ciężki. Spotkanie z ojcem, które rozdarło mi serce. Nigdy nie byliśmy ze sobą blisko, on wolał Damiana, ale miał swoje miejsce w moim sercu. Bolało mnie więc gdy widziałam go leżącego w łóżku, postarzałego, słabego. Wzięłam go za rękę.

– Tato – wyszeptałam. – Tak mi przykro.

Uniósł pergaminowe powieki i spojrzał na mnie. Jego wychudzona dłoń zacisnęła się na mojej z zaskakującą siłą.

– Gabi… pamiętaj. Milcz.

To było jak uderzenie pięścią w splot słoneczny. Mimo że umierał, wciąż myślał tylko o jednym. Jakby tych piętnastu lat nie było. Jakby niczego się nie nauczył, niczego nie zrozumiał.

A potem była Wigilia, której gwiazdą był, jak zwykle, Damian. Wysoki, postawny, rumiany, z tubalnym głosem – wszędzie zabierał więcej przestrzeni, niż mu przysługiwało. Nie widziałam go od wyjazdu stąd.

– Witaj siostrzyczko, kopę lat – powiedział, chwytając mnie mocno za ramiona.

Na twarzy miał szeroki radosny uśmiech, ale jego oczy patrzyły badawczo, oceniająco. Jednak nic nie powiedział, a potem, podczas kolacji zachowywał się tak, jakby naprawdę cieszył się z mojego powrotu. Jakby zapomniał. A ze mną było wręcz przeciwnie. Powrót do domu, do znajomych kątów, zapachów, ludzi, przywołał wspomnienia i emocje, nad którymi traciłam kontrolę. Co mnie przerażało.

Po kolacji wymknęłam się na ganek na papierosa. Owinęłam się ciepłym płaszczem i spojrzałam na jasnozielony dom po drugiej stronie ulicy. Ten, który kiedyś był biały i mieszkała w nim rodzina z greckimi korzeniami. Mieli córkę w moim wieku, Elenę, która była moją najlepszą przyjaciółką, i starszego syna, Konstantina, w którym się podkochiwałam od czasu, gdy potrafiłam wymówić jego imię. I o którym wciąż nie mogłam zapomnieć.

Im bardziej Damian brylował, tym bardziej jego rodzina nikła

Ktoś stanął obok mnie. Irena, żona Damiana. Nie odezwała się podczas kolacji ani razu. Tak jak jej piętnastoletnia córka i trzynastoletni syn. Im bardziej Damian brylował, huczał i puszył się, tym bardziej jego rodzina nikła i zatapiała się w sobie, w swoim nieistnieniu. Jakby z całych sił starali się, by nikt ich nie zauważał. Choć zapewne chodziło tylko o jedną osobę.

– Słyszałam o tej tragedii sprzed piętnastu lat – powiedziała cicho Irena. – Współczuję ci. Mam nadzieję, że czas uleczył twoje rany.

Patrzyłam na nią i niemal jak na dłoni widziałam jej życie z moim bratem. Coś na moment ścisnęło mnie za gardło.

– To ja ci współczuję – wyszeptałam. – I bardzo przepraszam. To moja wina.

– Nie rozumiem – zdziwiła się. Ale ja niczego nie wyjaśniłam.

Przed północą poszliśmy na pasterkę.

Mama została z ojcem, który spał. Ze wszystkich domów wysypywali się ludzie, trzeźwi, podpici, młodzi, starzy, i szli wyasfaltowaną drogą przez mostek i zagajnik do kościoła. Obserwowałam brata, jak bryluje, jak rozdziela łaski, jak udzielny książę otoczony swoimi wasalami.

Obserwowałam mieszkańców R. i niekiedy widziałam na ich twarzach niechęć do mojego brata. Może to mnie ośmieliło? A może widok lęku na twarzy mojej bratanicy, która niezbyt szybko ustąpiła miejsca ojcu, a on spojrzał na nią wzrokiem, który mówił wyraźnie „zapamiętam to i się odpłacę”.

Tak samo patrzył na mojego narzeczonego, gdy ten prosił mojego ojca o moją rękę. To był ten sam wzrok, którym patrzył na Elenę, gdy ta odrzuciła jego zaproszenie na sylwestrowy bal.

Proszę o wybaczenie

Stałam w kościele pełnym alkoholowych wyziewów, a jednocześnie jakbym się przeniosła piętnaście lat wstecz. Ksiądz był w trakcie kazania, ale nie słyszałam nawet słowa. Tkwiłam jakby w dziwnej bańce czasowej – nic nie czułam – ani strachu, ani wahania. Wiedziałam, co muszę zrobić. Że przyszedł czas. Wstałam z ławki i podeszłam do ołtarza, odwróciłam się i spojrzałam na mieszkańców R. Zapadła cisza, zdumiony ksiądz przerwał kazanie.

– Pewnie wszyscy mnie pamiętacie – powiedziałam głośno. – To ta, na której oczach piętnaście lat temu podczas nocy wigilijnej ludzie zatłukli narzeczonego i przyjaciółkę. To ta, która wyjechała z miasta, bo wspomnienia tej tragedii nie pozwalały jej tu żyć. Tak uważacie. Ale to nieprawda. Tak, mój ukochany i jego siostra zginęli na moich oczach, ale z ręki mojego brata – cała się trzęsłam, wspomnienia zalewały mnie falami. Przypomniałam sobie swoje ówczesne przerażenie, niezrozumienie, szok.

– Najpierw skrzywdził Elenę, bo go odrzuciła. Wracałam wtedy z Konstantinem po pasterce przez las. Usłyszeliśmy jej krzyki i pobiegliśmy tam. Gdy Kostek zobaczył leżącą siostrę, a nad nią Damiana, zastygł w szoku. Jak ja. A wtedy mój brat po prostu podszedł do niego i zaczęli się szarpać. Uciekłam do domu, do ojca. Powiedziałam mu wszystko. Chciałam, by poszedł ze mną na policję. Ale mój ojciec powiedział, że mam milczeć. Bo przecież to jego syn, mój brat, cudowny człowiek z wielkimi ambicjami. Nie możemy zniszczyć mu życia. A ja po złożeniu wyjaśnień miałam wyjechać stąd i nigdy więcej nie wracać. Wasze życie to moja wina, wybaczcie mi – popatrzyłam na zdumioną szwagierkę i jej dzieci. Damian już szedł w moją stronę z pochmurną twarzą i tym swoim wzrokiem „pamiętam i się odpłacę”. Czas mi się kończył.

– Moje milczenie to wielki grzech, za który proszę Boga i was wszystkich o wybaczenie.

Mój brat dotarł do mnie, spojrzał z pogardą, a potem odwrócił się do ludzi. W kościele wciąż trwała cisza pełna osłupienia.

– Moja siostra po tamtych strasznych wydarzeniach załamała się. Nie wie, co mówi. Ale ja tu, w tym świętym miejscu – uniósł ramiona jak jakiś Mojżesz czy inny prorok Starego Testamentu – przysięgam wam, że znacie prawdę. Nie skrzywdziłem Eleny i Konstantina. Zrobili to inni, których, niestety, do dziś nie odnaleziono. A jeśli kłamię – zrobił efektowną przerwę i rozejrzał się po twarzach wiernych – to niech mnie tu, na miejscu, dosięgnie karząca ręka Boga. Bo w ten święty, wyjątkowy dzień, kłamstwo jest grzechem śmiertelnym.

Umilkł. Zapadła cisza pełna oczekiwania. Spojrzałam z boku na uniesioną twarz Damiana. Widziałam, jak kąciki jego ust unoszą się w uśmiechu zwycięstwa. Przeniosłam wzrok na Irenę. Patrzyła na mnie ze współczuciem. Wiedziała, że przegrałam.

I wtedy Damian upadł. Jego ciało z hukiem uderzyło o posadzkę. Znieruchomiało. Przez kościół przetoczył się szum. Stałam jak wryta. Do Damiana podbiegł proboszcz i obrócił jego ciało na plecy. W kopułę kościoła spojrzały szeroko otwarte, martwe oczy mojego brata. Lekarz potem orzekł, że był to wyjątkowo gwałtowny atak serca. Jakby ktoś po prostu je zatrzymał. Ale ludzie w R. wiedzą swoje – Bóg przyjął wyzwanie i ukarał kłamcę.

Reklama

Minął rok, powoli wracam do normalności. Moja mama przyjeżdża na Wigilię do mnie do Wrocławia. Cieszę się na te święta.

Reklama
Reklama
Reklama