Reklama

Wszystko zaczęło się rok temu. Moja Krysia strasznie się połamała. Przewróciła się w kuchni i już nie mogła wstać. Szpital, badania, prześwietlenia. Jedna operacja, potem druga… To był naprawdę trudny czas. Szczęśliwie przeżyła, ale wkrótce stało się jasne, że bez długotrwałej rehabilitacji nie wróci do zdrowia.

Reklama

Dzwoniłem po przychodniach, ustawiałem się w kolejkach do zapisów, niestety, niewiele zdziałałem. Wszędzie słyszałem, że na NFZ wolnych miejsc już nie ma, że najbliższy termin jest dopiero pod koniec przyszłego roku. A jak chcę szybciej, to muszę za rehabilitację żony zapłacić. W sumie prawie 20 tysięcy złotych. Gdy to usłyszałem, złapałem się za głowę. Z czego? Krysia miała najniższą emeryturę, ja byłem rencistą. Ledwie wiązaliśmy koniec z końcem. Córka też nie mogła nam pomóc. Zarabia grosze, sama wychowuje dziecko, a jej były mąż nie płaci alimentów.

Aż oczy przetarłem ze zdumienia

– Może weźmiecie pożyczkę w banku? – zaproponowała.

– A dadzą nam? Spłacamy już lodówkę. Nie zawsze w terminie – przyznałem.

– Nie wiem. Musi tata zapytać. Pewnie będzie ciężko, ale może się uda – odparła.

Zobacz także

Biegałem po bankach jak szalony. Pytałem, prosiłem. Panie w okienkach coś tam podliczały i sprawdzały, a potem z przepraszającym uśmiechem oświadczały, że nie mamy z żoną zdolności kredytowej. I w związku z tym nie dostaniemy nawet złotówki. Byłem załamany. Bardzo chciałem pomóc Krysi, ale nie wiedziałem jak. I wtedy wpadła mi w ręce gazeta z reklamą firmy pożyczkowej. „Pieniądze na dowód, do 100 000 złotych, bez zaświadczeń i oceny zdolności kredytowej” – przeczytałem wielki napis.

Aż oczy przetarłem ze zdumienia. Nie chciało mi się wierzyć, że to możliwe. Nie zastanawiając się długo, zadzwoniłem pod numer wskazany w reklamie.

Czy to wszystko prawda, czy jakieś oszustwo? – zapytałem.

– Najprawdziwsza prawda, co do słowa. Zapraszamy do naszej siedziby, przedstawimy ofertę, omówimy szczegóły – usłyszałem po drugiej stronie miły damski głos.

To jedyny warunek

Poszedłem jeszcze tego samego dnia. W tajemnicy przed Krysią. Może gdybym się przyznał, co zamierzam zrobić, to nie byłoby tego całego nieszczęścia. Ona zawsze była bardziej ostrożna i rozsądniejsza. No i czyta w prasie o tych różnych oszustwach. Ale ja chciałem jej zrobić niespodziankę. Zabrałem więc dowód i pół godziny później siedziałem w malutkim, ale eleganckim biurze. Pani, która mnie przyjęła, była przemiła. Bardzo mi współczuła z powodu choroby żony.

– To wspaniałe, że się pan tak o nią troszczy i chce zapewnić jej jak najlepszą opiekę…

– No właśnie. Tyle tylko, że rehabilitacja kosztuje. I to bardzo słono – westchnąłem.

– A ile pan potrzebuje?

– Aż dwadzieścia tysięcy.

– Nie ma problemu. Pieniądze mogę panu przyznać już dziś! – odparła kobitka.

– Naprawdę? – ucieszyłem się.

– Tak. Musi pan jednak najpierw wpłacić pięć procent opłaty przygotowawczej – powiedziała, a mnie mina zrzedła.

– Czyli tysiąc złotych? Nie mam takiej sumy – przyznałem.

– To może pan od kogoś pożyczy na te kilkanaście dni, dopóki pieniądze nie trafią na pańskie konto? Naprawdę warto. To jedyny warunek uzyskania pożyczki.

Wahałem się tylko chwilę.

– Spróbuję – obiecałem w końcu.

– Trzymam kciuki. Jak się panu uda, zapraszam ponownie – uśmiechnęła się.

Udało się? To wspaniale!

Wracałem do domu bardzo przybity. Nie miałem pojęcia, skąd wziąć pieniądze na tę cholerną opłatę przygotowawczą. I wtedy przypomniałem sobie o sąsiedzie z naprzeciwka, Edku. Znaliśmy się od lat, przyjaźniliśmy. Jego syn pracuje w Anglii i przysyła mu czasem kilkadziesiąt funtów. Edek chowa je wszystkie w szafie, pod bielizną. Zapukałem do niego, powiedziałem, w czym rzecz.

– A to pewna sprawa? Wiesz, wszędzie teraz przestrzegają przed takimi pożyczkami… – miał wątpliwości.

– Na sto procent. Jak tylko dostanę przelew, to oddam ci wszystko, co do grosza. I jeszcze dobre wino dołożę – zapewniłem gorąco.

– W takim razie pożyczę ci te pieniądze. Musimy sobie przecież pomagać! Zdrowie Krysi jest najważniejsze – powiedział sąsiad i wręczył mi kilka banknotów.

Wymieniłem je w kantorze na złotówki i ponownie stawiłem się w firmie pożyczkowej. Pani była dla mnie jeszcze milsza niż za pierwszym razem.

– Udało się? To wspaniale! Proszę teraz wpłacić pieniądze na to konto. A ja w tym czasie przygotuję umowę – wręczyła mi druczek.

– A pani nie może ich przyjąć? – jęknąłem.

– Przykro mi, ale nie. Względy bezpieczeństwa. Nie mamy sejfu. Ale bank jest tu, dwa kroki od nas. Jak pan wróci, umowa będzie już gotowa do podpisania – przekonywała.

Poszedłem i wpłaciłem. Niestety… Kwadrans później podpisałem całkiem pokaźny plik dokumentów. Chciałem je nawet przeczytać, ale tekst był napisany bardzo drobnym drukiem. A ja zapomniałem okularów. Poza tym chciałem mieć już wszystkie formalności z głowy. W tamtym momencie potrafiłem myśleć tylko o jednym: że moja Krysia będzie wreszcie rehabilitowana! Miła pani obiecała, że pieniądze pojawią się na moim koncie w ciągu dwóch tygodni.

O tym też jest w umowie

Czekałem na przelew jak na zbawienie. Codziennie sprawdzałem, czy te upragnione dwadzieścia tysięcy już jest. Ale minął tydzień, potem drugi, a pieniędzy nie było. Zdenerwowany poszedłem do firmy pożyczkowej. Pani nie była już tak uprzejma jak przed podpisaniem umowy. Posprawdzała coś tam w komputerze i oświadczyła, że nie dopełniłem wszystkich formalności.

– Ale jak to? Przecież wpłaciłem tysiąc złotych opłaty przygotowawczej!

– Owszem. Ale nie podpisał pan weksla ani nie ustanowił zabezpieczenia pożyczki. Wkrótce dostanie pan odpowiednie pismo. Do wyboru ma pan hipotekę, poręczyciela z odpowiednim majątkiem i dochodami albo… – zaczęła wymieniać.

– Słucham? Nie mam bogatego znajomego. Jakbym miał, tobym tu nie przychodził, tylko od niego pieniądze pożyczył. A mieszkania zastawić nie mogę. Jest spółdzielcze.

– W takim razie nasza firma wypowie panu umowę i pieniędzy pan nie dostanie. Z własnej winy – dodała z satysfakcją w głosie.

– Ale jak to? Dwa tygodnie temu mówiła pani, że opłata przygotowawcza to jedyny warunek przyznania pożyczki! – krzyknąłem.

– Proszę mi tu nie wrzeszczeć! Wszystko jest w umowie, którą pan podpisał. Na każdej stronie postawił pan parafkę… Proszę sobie sprawdzić! – huknęła na mnie, aż się skuliłem w sobie.

– A co z tym moim tysiącem? – zapytałem już ciszej.

– To pan nie dopełnił warunków, a więc opłata przygotowawcza nie podlega zwrotowi. O tym też jest w umowie – stwierdziła, a potem wsadziła nos w ekran komputera, dając mi do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.

Nogi się pode mną ugięły

Nagle z przeraźliwą jasnością uświadomiłem sobie, że moja żona nie będzie miała rehabilitacji. Z bezsilności i złości chciało mi się wyć. Po wizycie w firmie pożyczkowej nie wróciłem od razu do domu. Przez godzinę włóczyłem się po mieście, próbując się uspokoić i zebrać myśli. Nie mogłem sobie darować, że byłem taki naiwny i dałem się oszukać. Gdy już trochę ochłonąłem, poszedłem do Edka. Musiałem się przecież przyznać, że nie oddam mu pieniędzy. Zdenerwował się okrutnie. Ale nie na mnie, tylko na firmę pożyczkową.

– A to bydlaki! Na ludzkim nieszczęściu żerują! Daj mi tę umowę. Pokażę zaprzyjaźnionemu prawnikowi. Może znajdzie jakąś lukę i uda się odzyskać pieniądze – zażądał.

– Proszę – podałem mu papiery. – Tylko nie mów o niczym Krysi, bo jeszcze by od tego wszystkiego zawału dostała.

– Bądź spokojny. Zadzwonię, gdy coś będę wiedział – zapewnił.

Odezwał się po kilku dniach. Przez telefon miał bardzo wesoły głos, więc byłem pewien, że ma dla mnie dobre wiadomości. Okazało się jednak, że nie do końca.

– Pieniędzy raczej nie odzyskasz. Możesz oczywiście iść do sądu, ale tylko teoretycznie. Bez adwokata sobie nie poradzisz, a ten kosztuje z dziesięć tysięcy – prychnął.

– No to nie mam żadnego powodu do radości – westchnąłem.

– Mylisz się! Ciesz się, człowieku, że masz gdzie mieszkać!

– Słucham?

– Gdybyś mógł zastawić mieszkanie, tobyś to zrobił, prawda?

– Tak – przyznałem.

– No właśnie. Mój adwokat twierdzi, że oprocentowanie tej pożyczki jest tak wysokie, że nie dałbyś rady spłacać rat. I wylądowałbyś z Krysią pod mostem – wyjaśnił.

Nogi się pode mną ugięły.

– O Jezu – jęknąłem.

– Można więc powiedzieć, że miałeś w tym całym nieszczęściu sporo szczęścia. A o tysiaka się nie martw. Oddasz w ratach albo jak będziesz miał. Najważniejsze, że ciągle jesteśmy sąsiadami – poklepał mnie po plecach.

Reklama

Rzeczywiście, całe szczęście… Szkoda tylko, że żona na rehabilitację musi czekać jeszcze tyle miesięcy… Szlag by trafił firmy pożyczkowe, szlag by trafił służbę zdrowia!

Reklama
Reklama
Reklama