Reklama

Od tamtej tragedii minęły lata, prawie szesnaście, i wydawało mi się, że rana się zaleczyła. Że wyrzuciłam przeszłość nie tylko z pamięci, ale i podświadomości. Już nie nawiedzała mnie w snach, nie budziła, każąc zwijać się z bólu w kłębek na łóżku i płakać do świtu. Słońce miłości znów świeciło na moim niebie i czułam się bezpieczna.
Jak to mówią? Z wysokiego konia upadek jest boleśniejszy.

Reklama

Nie wierzyłam w tarota

To była impreza porozwodowa Małgośki. Przyjaciółka szalała na środku klubu, tańcząc w ramionach półnagiego fordansera. Obok mnie siedziała Ilona. Jak i ja pracowała w salonie kosmetycznym, ale dorabiała sobie na boku jako tarocistka. Prawie wszystkie nasze stałe klientki po włosach czy pazurach zamykały się z nią w socjalnym, by im postawiła karty.

Tamtego dnia, w klubie, była wyjątkowo ponura. I w ogóle nie chciała na mnie patrzeć. Nalałam jej do kieliszka kolejnego szota i zaproponowałam, żeby wyrzuciła z siebie, co ją gryzie.

– Jak ci nastąpiłam na odcisk? – spytałam. – Jak nie powiesz, to nie będę wiedziała, za co przepraszać.

Wypiła jednym haustem, nawet się nie otrząsnęła.

Zobacz także

– Kilka dni temu postawiłam na ciebie karty. Wyszło mi, że przy Robercie od lat stoi młoda kobieta. I zdecydowanie nie jest z nim spokrewniona.

Zirytowałam się.

– Po cholerę mnie czytasz? Przecież uważam, że to bzdury. – wybuchnęłam.

– Wiem – odparła z pijackim uporem – ale sama mówisz, że od kilku tygodni Robert dziwnie jest nieobecny. No to sprawdziłam. Przyjaciółką jestem przecież.

Ja też byłam po kilku szotach i nie myślałam trzeźwo. Wódka osłabiła moje ekrany ochronne, te cywilizacyjne, które miały za zadanie oddzielić mnie od mojego magicznego, prymitywnego mózgu, tego, który wciąż uważa pioruny za gniew Boga i jest przekonany, że życie człowieka płynie zgodnie z jakimś nadrzędnym przeznaczeniem. I ten pierwotny mózg uważał, że moim przeznaczeniem jest zawsze być zdradzaną przez ludzi, których kocham.

Małgośka wiła się na scenie wśród ogłuszającej muzyki i pijackich śmiechów, a ja zagłębiłam się w przeszłość, która wyłoniła się z niebytu nagle i w pełnej okazałości. Aż mnie zgięło. Wypiłam dwa kieliszki wódki, jeden po drugim.
Wszyscy bliscy ludzie mnie opuścili, serce mi krwawiło

Przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć

To wciąż bolało. Znów czułam uderzenia jego pięści, słyszałam trzask żuchwy, i zalewał mnie oślepiający ból. Znów słyszałam jego wrzask: „Prędzej cię zabiję, nim pozwolę ci ją mi zabrać”. Potem była ciemność, a kiedy się ocknęłam, jego już nie było. I nie było Adelki. Nigdy więcej już jej nie było.

Kiedy urodziłam Adelkę, miałam osiemnaście lat. Mój ukochany, za którego miałam wyjść za mąż po studiach, postanowił w Niemczech zarobić na mieszkanie. Pół roku później jego kumpel, nie patrząc mi w oczy, powiedział, że Marcin wyjechał z pewną Niemką do Australii. I podał mi kopertę z trzema tysiącami euro. Dla dziecka, powiedział, i odszedł. Miałam dziwne wrażenie, że te pieniądze wcale nie dał mu Marcin. Że to on sam podzielił się swoją kasą, bo mu było wstyd za kumpla.

Moi rodzice stwierdzili, że każdy sam musi odczuć na sobie konsekwencje swoich czynów. Oni pół życia oddali dzieciom, teraz chcą trochę pożyć dla siebie. Ale, jak chcę, mogę zamieszkać w domku na nieużywanej działce. Za darmo. Nie miałam wyjścia. Nie stać mnie było na wynajem, a na działce była woda bieżąca i toi toi. „Poradzę sobie”, myślałam, choć serce mi krwawiło. Czułam się odrzucona nie tylko przez mężczyznę, którego kochałam, ale i przez najbliższych mi ludzi. Rodzice. Nigdy nie byli specjalnie opiekuńczy, ale… to bolało. A oni w dodatku twierdzili, że robią mi przysługę.

– Możesz zamiast kwiatów mieć grządki z marchewką – powiedziała mama. – Jeszcze nam podziękujesz, że pozwoliliśmy ci samej prowadzić swoją walkę. Jak dobrze odrobisz tę lekcję i przetrwasz, nikt i nic cię już nie pokona.

– A jeśli nie przetrwam? – zapytałam.

Mama nic nie powiedziała, ale odpowiedź ujrzałam w jej oczach: To znaczy, że nie byłaś tego warta. Ja i tak wiedziałam, że to wszystko bzdura i usprawiedliwianie się przed samymi sobą. Oni po prostu wybrali spokój i wygodę.

Dokonywałam złych wyborów sercowych

Działka Konrada graniczyła z moją. Właściwie należała do jego wuja, ale on lubił grzebać w ziemi, jak mówił, więc spędzał tu każdą wolną chwilę. Faktycznie, znał się na roślinach, pięknie rosły. Miał nawet tunel foliowy. Na początku nie wiedziałam, co tam rośnie, bo wejście było zamknięte na kłódkę. Kiedy już się poznaliśmy bliżej, wyjaśnił, że jako botanik amator krzyżuje tam róże i orchidee, bo chce wyhodować nową odmianę, chimerę, która przyniesie mu sławę i pieniądze.

Dopiero potem wyszło na jaw, że rosły tam takie specjalne grzybki. Ale zbyt późno się o tym dowiedziałam. Chciałam mu wierzyć. Potrzebowałam mu zaufać, bo byłam całkiem sama i się bałam. A on miał trzydzieści lat, był dojrzałym, spokojnym mężczyzną, który miał pracę, dużą wiedzę i był w dodatku całkiem przystojny. Samotnej i przerażonej nastolatce to wystarczyło, by się zadurzyła.

Jak się to między nami zaczęło? W domku Konrada był bojler i gdy mężczyzna zauważył, że podgrzewam wodę na kąpiel dla półrocznej córeczki na ognisku, zaproponował, bym korzystała z jego łazienki. Potem ugotował dla mnie obiad, bo żywiłam się kanapkami. Nauczył mnie gotować. I cudownie bawił się z Adelką.

– Uwielbiam dzieci – mówił z uśmiechem. – Są takie ufne, takie mądre, i takie pozbawione zła. Są jak anioły, czyste, z biletem wstępu do nieba. Aż szkoda, że muszą dorosnąć.

Jesienią przeniosłam się z dzieckiem do większego, ocieplonego domku Konrada. Okazało się, że on tu mieszka cały rok, żeby doglądać projektu badawczego. Chciałam, żeby mi pokazał rośliny, ale mówił, że to za wcześnie.

– Kiedy się uda, nazwę chimerę twoim imieniem – obiecywał, gdy leżeliśmy razem w sypialni, a w pokoju obok w łóżeczku, który kupił Konrad, spała Adelka.

Następne trzy lata były dobre. Nawet gdy już wiedziałam, że pod folią rosną grzybki halucynogenne, które Konrad sprzedaje amatorom odlotów, tkwiłam w bańce bezpieczeństwa i nadziei. Konrad uznał, że powinnam się uczyć.

– Ja i tak siedzę w domu, więc zajmę się Adelką – mówił. – Ty rób te swoje kursy, zdobądź zawód, żebyś mogła zarabiać na siebie. Kobieta musi być samodzielna, nie może być na łasce mężczyzny ani nikogo innego. Sama to wiesz.

Kochałam go za jego słowa. Za delikatność. Za uwagę, jaką poświęcał mojej córeczce. Za to, że traktował ją, jakby była jego własną. Och, jak się myliłam! Adelka miała pięć lat, kiedy coś mnie zaniepokoiło w zachowaniu Konrada. Może uczulił mnie jakiś artykuł, który przeczytałam…

Intuicja mnie nie myliła

Nagle inaczej spojrzałam na jego zabawy z córeczką, na to, że ciągle wyręcza mnie przy jej kąpieli. Była za mała, by mi cokolwiek powiedzieć, ale sygnały były jednoznaczne.

Pracowałam już w salonie kosmetycznym, zarabiałam. Udało mi się znaleźć pokój z kuchnią w mieście, do remontu. I pewnego dnia uciekłam z działki. Odnalazł mnie dwa tygodnie później.

– Dlaczego odeszłaś? – pytał wzburzony. – Co ja takiego zrobiłem? Przecież cię kocham, mamy się pobrać!

No to mu powiedziałam szczerze, że nie podoba mi się jego zachowanie w stosunku do mojej córki. Że mam podejrzenia. Że może to są zwykłe oszczerstwa, ale nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie posłuchała intuicji. Że przepraszam, ale…

Rozmawialiśmy prawie całą noc. Opowiedział mi o swoim smutnym, pozbawionym ciepła dzieciństwie, o tym, że zawsze pragnął mieć dzieci.

– Obiecałem sobie, że moje dziecko nigdy nie poczuje braku miłości i zainteresowania. Pokochałem Adelkę jak córkę, ale może faktycznie przesadziłem. Podziwiam cię, że ją bronisz. Obiecuję, że już nigdy nie będziesz musiała mnie podejrzewać o „zły dotyk” – uśmiechnął się ciepło, jak to on potrafił.

Uwierzyłam. Poczułam się głupio, że podejrzewałam o tak straszne rzeczy człowieka, który zaopiekował się nami, kiedy byłam sama, który dał mi dom, miłość, sprawił, że stałam się samodzielna. Jak mogłam?!

Porwał moją córkę!

Wróciłyśmy więc na działkę. Dwa miesiące później wróciłam wcześniej do domu z pracy, bo źle się poczułam, i nakryłam go, jak znów kąpał Adelkę. I dokładnie widziałam, co jej robił. I słyszałam, co jej obiecywał. Że wkrótce…

Rzuciłam się na niego z pazurami i krzykiem, że zabieram córkę i odchodzę. Odrzucił mnie jednym machnięciem ramienia, a potem skatował i zniknął z moją córeczką. Szukałam jej intensywnie kilka miesięcy, ale oboje zapadli się pod ziemię. W końcu nie wiedziałam, co mam jeszcze zrobić. Wszyscy mówili, zwłaszcza policja, że mam po prostu czekać. Więc czekałam, udając, że żyję normalnie.

Jakieś dwa lata później pies grzybiarza w lesie niedaleko szosy odkopał kości Konrada. W zetlałych resztkach ubrania znaleziono dowód osobisty. Podczas sekcji stwierdzono, że miał skręcony kark. Kilka metrów dalej, między korzeniami drzewa i krzewów znaleziono dziecięcą, zakrwawioną czapeczkę. Zbadano krew, porównano z moją – to była krew Adelki. Jej ciała nie znaleziono. Jakiś leśnik powiedział, że mogły je zjeść wilki. Przez kilka następnych miesięcy, gdy te słowa znów pojawiały mi się w głowie, wymiotowałam.

Światło w ciemnym tunelu

Jedynym sposobem, by sobie z tym poradzić, było zapomnienie. Użyłam do tego leków, alkoholu. Prawie mnie to zabiło. Uratowały mnie moje przyjaciółki z salonu. Wreszcie wyszłam na prostą. I wtedy znów spotkałam Roberta.

On mnie nie poznał, ale ja jego tak. Kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, miałam zakrwawioną twarz i połamaną szczękę po spotkaniu z pięścią Konrada. On był młodym chirurgiem, który mnie łatał. Na działce leżałam nieprzytomna dwa dni. W końcu otrzeźwiałam na tyle, by wyjść na ulicę. Ludzie wezwali karetkę i tak trafiłam na stół operacyjny. Robert asystował przy operacji, a potem się mną opiekował. Był delikatny i autentycznie przejęty.

Widziałam, jak traktował innych chorych, jak pochylał się nad staruszką ze złamanym biodrem, jak pocieszał małego chłopca. Choć wszystko mnie bolało, a mój świat rozpadł się na kawałki, w jakiś sposób widziałam różnicę między wyrachowanym „ciepłem” i zainteresowaniem mną Konrada, a autentyczną dobrocią tego młodego lekarza.

To właśnie wtedy dojrzałam. Konrad pozbawił mnie ufności i naiwności, ale Robert przywrócił wiarę w człowieka. Zrozumiałam, że po prostu muszę być ostrożna. Nie skreślać ludzi, ale i nie rzucać się im od razu w ramiona.
Kiedy kilka tygodni później, gdy już mogłam mówić i jako tako wyglądałam, przyszłam do szpitala, by podziękować chirurgowi, dowiedziałam się, że wyjechał na kilkuletni staż do Austrii. Byłam zawiedziona tak bardzo, że było to aż śmieszne.

Wydawało się, że to był epizod o małym znaczeniu. A jednak przez kolejne lata – gdy próbowałam ułożyć sobie życie na nowo i zapomnieć o przeszłości – gdzieś w głębi duszy pamiętałam o młodym lekarzu. Podświadomie porównywałam każdego poznanego mężczyznę do niego. Jakbym czuła, że tylko jemu z jakiegoś powodu mogę zaufać.

Aż wreszcie się spotkaliśmy. Przyszedł do naszego salonu, by zrobić manikiur. Minęło dziesięć lat, spoważniał, ale wciąż emanował tą dobrą energią, którą zapamiętałam. Bałam się, że nie zwróci na mnie uwagi – byłam tylko manikiurzystką, co prawda współwłaścicielką zakładu, ale o tym nie wiedział. A jednak zauważył mnie. Następnego dnia przyszedł i zaprosił do teatru. Podczas randki powiedział, że coś go do mnie ciągnie. Pół roku później zamieszkaliśmy razem.

Nie zwierzaliśmy się sobie

Ufałam mu, choć nie zwierzaliśmy się ze swojej przeszłości. Nie powiedziałam mu, że już się spotkaliśmy, bo musiałabym wyznać, co mi się stało, a to doprowadziłoby do odgrzebania horroru. A tego nie chciałam. A on… Też miałam wrażenie, że w jego przeszłości jest coś, o czym nie chce mówić. Cóż, każde z nas miało prawo do milczenia i trupów w szafie.

I może właśnie to było powodem, że nie rozmawialiśmy o małżeństwie. Zresztą nasz związek był wystarczający. Podpisy na dokumentach wszystko komplikują, jak powiedziała Małgosia rok wcześniej, kiedy postanowiła się rozwieść.

Ilona miała jednak rację. Ostatnio zauważyłam, że Robert stał się jakby odległy, nieobecny myślami. Niespokojny i mniej cierpliwy. Jako lekarz pracujący w szpitalu często był poza domem, ale teraz wydawał się gościem, który wpada, by się przebrać i pędzi dalej. Twierdził, że to trudny okres w pracy. Chciałam mu wierzyć. Ale rewelacja Ilony podkopała tę wiarę.

Siedziałam wśród pijanych, rozbawionych ludzi, sama mocno wstawiona, i przeglądałam w myślach ostatnie tygodnie. Każde jego słowo, skrzywienie warg, nerwowy tik. Tajemnicze telefony, jego pośpiech. Rzucane na mnie spojrzenia pełne winy i, co gorsze, zastanowienia.

Coś się działo, a ja chciałam wiedzieć co. Na myśl, że on od dawna ma inną kobietę, wpadałam w panikę.
Nie Robert! Tylko nie on. Bo wtedy już nie byłoby dla mnie ratunku.

Chciałam wiedzieć o co chodzi

Dziewczyny się bawiły, ale ja wstałam, wyszłam z klubu, wezwałam taksówkę i pojechałam do szpitala. Robert miał dyżur, a ja musiałam z nim natychmiast porozmawiać. Zawsze, kiedy byłam wstawiona, budził się we mnie ośli upór.
Była godzina dwudziesta trzecia.

Roberta nie było na chirurgii. Pielęgniarka powiedziała, że jest na kardiologii, u swojej pacjentki. Poszłam na kardiologię. Robert siedział przy łóżku młodziutkiej śpiącej dziewczyny, może dwudziestoletniej, podłączonej do urządzeń i tlenu, i czule głaskał ją po włosach. Wiedziałam, że nie miał dzieci, więc to nie była jego córka.
Weszłam do salki.

Robert obejrzał się i znieruchomiał na mój widok. Podeszłam bliżej.

– To tu spędzasz ostatnie tygodnie – powiedziałam cicho. Cała drżałam. – Kiedy zmierzałeś mi powiedzieć? I jak długo to trwa?

Wstał i skinął na mnie głową. Poszliśmy do salki dla odwiedzających. Była pusta o tej porze. Usiedliśmy.

– Chciałem ci powiedzieć, ale… bałem się, że wtedy ode mnie odejdziesz. To stara historia, sprzed wielu lat – opuścił na chwilę głowę, zacisnął dłonie i zaczął mówić.

– Miałem wtedy dwadzieścia siedem lat i byłem głupim sukinsynem. Chirurgiem, który ładował się narkotykami, by być lepszym od innych. By zrobić karierę. Kasę. I fakt, udało się, dostałem się na staż do renomowanego wiedeńskiego szpitala. Zrobiliśmy z kolegami imprezę nad jeziorem w wynajętej chacie. Jedni pili, ja ćpałem. Czułem się jak młody bóg.

Robert ze smutkiem opowiadał mi historię nocy sprzed wielu lat.

– I w takim stanie wsiadłem do samochodu, by wrócić do domu. Zapadał zmierzch. Jechałem, śpiewałem, wciągałem kolejne kreski. Nie zauważyłem faceta, który szedł brzegiem szosy. Uderzyłem w niego z impetem, aż go odrzuciło na drzewo. Od razu było widać, że skręcił kark. Zatrzymałem się. Gdy do mnie dotarło, co się stało, otrzeźwiałem.

Przestał mówić, a między nami zapadła cisza.

– Pierwsze, o czym pomyślałem, to żeby uciec. Drugie – że wtedy mnie znajdą i będę miał przesrane. Koniec kariery, chirurgii. Koniec wszystkiego. Nie wiem, co bym zrobił na trzeźwo. Byłem naćpany amfą po dziurki w nosie. Młody bóg. Wszystko może i wszystko się uda. I nic oprócz niego nie jest ważne. Więc zatargałem faceta kawał w las i zakopałem za pomocą saperki, którą miałem w bagażniku. Kiedy ułożyłem darń, zobaczyłam leżącą w pobliżu dziecięcą czapeczkę. Odrzuciłem ją w krzaki. Nie pytaj, dlaczego, nie wiem. Wróciłem do auta i wtedy pomyślałem o tej czapeczce, skąd się tam wzięła.

Nie mogłam doczekać się końca tej historii, ale wiedziałam, że nie mogę pośpieszać Roberta.

– Było już ciemno. A ja miałem złe przeczucia. Z latarką przeszedłem się po poboczu, i znalazłem ją – małą pięcioletnią dziewczynkę, nieprzytomną. Pewnie on niósł ją na rękach, gdy w niego wjechałem. Myślałem, że sam siebie zatłukę na miejscu. Zabiłem dziecku ojca! To jest zdarzenie, które zmienia człowieka i jego podejście do życia i jego samego. Zacząłem inaczej patrzeć na ludzi, na swoją pracę. Myślę, że stałem się lepszy. A jednocześnie wciąż byłem tym samym draniem, który bał się o swoją karierę. Więc nikomu nie powiedziałem, co zrobiłem. Nikomu nie powiedziałem o dziecku.

On znalazł moją córkę!

Robert popłakał się, a we mnie narastało przedziwne przeczucie.

– Dałem je na wychowanie znajomej rodzinie, która nie pytała, co i jak. Załatwiłem fałszywe papiery. Przez te wszystkie lata płaciłem na jej utrzymanie, na szkoły, wakacje. Odwiedzałem od czasu do czasu. Polubiliśmy się. Czuję się za nią odpowiedzialny. Kilka tygodni temu Adela zachorowała na ciężką grypę. Zamiast odpoczywać, udzielała się w wolontariacie, no i się doigrała. Rzuciło się na serce – potarł dłonią twarz. – Już jest lepiej, ale myślałem, że ją stracę. Teraz jest inne pytanie. Czy ty chcesz być z kimś takim jak ja? Człowiek może się zmienić, ale tylko do pewnego stopnia. Nie jestem dumny z tego, jak załatwiłem tamtą sprawę, że nie szukałem matki Adeli. Ze strachu, że wyjdzie, że zabiłem człowieka. Teraz wiesz, dlaczego bałem się ci powiedzieć, choć myślałem o tym każdego dnia.

Reklama

Spojrzał na mnie niepewnie, jakby oczekiwał, że wstanę i wyjdę. I właśnie to zrobiłam. Bez słowa – bo gardło miałam ściśnięte – pobiegłam do sali szpitalnej, gdzie leżała moja córka. A gdy płakałam, patrząc na jej twarz, wiedziałam, że dam drugą szansę człowiekowi, który ją uratował od strasznego losu. Teraz już mogłam o tym mówić.

Reklama
Reklama
Reklama