Reklama

Budzik zadzwonił o 6:30. Zawsze ustawiam go wcześniej, żeby mieć te dziesięć minut ciszy, zanim Marta się obudzi. Tylko ja, kuchnia i filiżanka parującej kawy – tej najtańszej z dyskontu, którą rozcieńczam mlekiem. O tej porze wszystko jest jeszcze znośne. Nie trzeba mówić, nie trzeba się tłumaczyć.

Reklama

Martwiłam się

Z szafki wyciągnęłam stertę kopert. Część z nich nawet nie była już zamknięta. Znałam te litery, te słowa – „ponaglenie”, „termin zaległy”, „ostateczne wezwanie”. Brałam jedną po drugiej i liczyłam, czy po wypłacie starczy na cokolwiek więcej niż rachunki i najtańsze parówki z przeceny.

– Znowu siedzisz przy tych listach? – usłyszałam za plecami głos Marty.

Zamrugałam szybko, chowając papiery pod gazetę. Udawałam, że czytam ogłoszenia.

To tylko rachunki, nic takiego – odpowiedziałam z udawaną obojętnością.

Ale w środku mnie wszystko się ściskało. To było wszystko. Każda z tych kopert miała więcej władzy nad moim życiem niż ja sama. Spojrzałam na Martę. Miała już siedemnaście lat, ale ostatnio jakby dojrzała. Nie chciałam jej jednak obarczać problemami. I właśnie dlatego codziennie kłamałam. Właśnie dlatego wciąż się uśmiechałam, choć od dawna nie miałam ku temu powodu.

Córka była na mnie zła

Trzasnęły drzwi do łazienki. Marta weszła jak burza, z plecakiem rzuconym pod ścianę.

– Mamo, gdzie są moje czyste spodnie?! – wrzasnęła przez mieszkanie, nie czekając nawet, aż odpowiem.

Stałam przy zlewie, z rękami w zimnej wodzie, myjąc naczynia po wczoraj. Cisza to był mój jedyny obronny mechanizm.

– W koszu. Miałam dziś wrzucić pranie, ale…

– Ale co? – przerwała mi ostro. – Ale znowu siedzisz i gapisz się w te koperty?!

Odwróciłam się powoli, mokre ręce wytarłam w fartuch.

– Nie krzycz, Martuś.

– Nie mów do mnie Martuś! – krzyknęła i wtedy w jej oczach zobaczyłam coś więcej niż złość. Rozczarowanie. Albo żal. – Może lepiej byłoby, gdyby to nie ty byłaś moją matką!

Zamilkłam. Jakby ktoś mnie uderzył otwartą dłonią w twarz. Powietrze zrobiło się ciężkie. Marta spojrzała na mnie wyczekująco, chyba czekała, aż coś powiem. Że ją kocham. Że przesadza. Że mnie rani.

– Skoro tak uważasz... – powiedziałam tylko.

– Serio? To wszystko?

Pokiwałam głową, nie odrywając wzroku od zlewu. Nie rozumiała. Ale nie mogłam jej tego tłumaczyć. Nie tego wieczoru. Nie wtedy, gdy moje serce waliło jak opętane. Marta wybiegła do pokoju, trzaskając drzwiami. Ja stałam dalej. Z zimną wodą ściekającą po przegubach i jednym pytaniem w głowie: kiedy moja córka przestała mnie lubić?

Miała do mnie pretensje

Pamiętam, jak Marta miała pięć lat i potrafiła zasnąć tylko wtedy, gdy trzymała mnie za rękę. Kiedyś byłam jej całym światem – dawałam mleko z miodem, głaskałam po włosach, śpiewałam „Z popielnika na Wojtusia”. Teraz? Nawet nie chciała, żebym weszła do jej pokoju bez pukania. Siedziałyśmy przy stole. Ja z notesem i długopisem, Marta z telefonem, wpatrzona w ekran.

Dlaczego nic nie robisz z tym wszystkim? – zapytała nagle, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.

– Co masz na myśli?

– No te wszystkie problemy. Te koperty, lodówka, która jest prawie pusta... Rachunki, które chowasz po szafkach.

Zamilkłam.

– Bo już nie mam siły. Nie wiem, co mam robić.

– Więc po prostu się poddałaś?

Spojrzałam na nią. W oczach miała więcej gniewu niż współczucia.

– Tak. Może właśnie tak – szepnęłam.

Cisza rozlała się po kuchni. Marta wstała, zgarnęła telefon i odeszła. A ja? Siedziałam. I bałam się, że naprawdę zaczęłam być tą matką, którą kiedyś przysięgłam, że nigdy nie będę – zmęczoną, zrezygnowaną, przegraną. Ale nie miałam już w sobie nawet tyle siły, żeby się tego wstydzić.

Chciałam pożyczyć pieniądze

W kuchni było ciemno, chociaż była dopiero siedemnasta. Jedna żarówka migotała nad stołem jakby też się wahała, czy jeszcze ma siłę świecić. Trzymałam telefon przy uchu, głos starałam się utrzymać cichy, spokojny.

– Leszek, ja wiem, że już pożyczałam... Ale potrzebuję jeszcze 600 złotych. Do poniedziałku. Przysłali pismo, że odetną prąd.

Z drugiej strony cisza. Potem ciężkie westchnięcie.

– Agnieszko... Ja naprawdę chcę ci pomóc, ale sam mam zaległości. Nie dam rady tym razem.

Zacisnęłam powieki. Łzy zbierały się pod powiekami, ale nie spadły. Jeszcze nie.

– Rozumiem. Przepraszam.

Rozłączyłam się. Schowałam twarz w dłonie, oparłam łokcie o blat.

– O jakim prądzie mówisz?

Podniosłam głowę gwałtownie. Marta stała w drzwiach kuchni, w jednej ręce trzymając kubek, w drugiej telefon. Oczy miała szeroko otwarte.

– Podsłuchiwałaś mnie?

– Nie trzeba było – rzuciła lodowato. – Wszystko słyszałam. A to co? – Wskazała na jedną z kopert wystającą spod gazety. – „Ostateczne wezwanie do zapłaty”?! Serio, mamo?

– Marta… Nie chciałam cię martwić.

– Martwić?! Przecież mogą nam odciąć prąd! – jej głos złamał się w połowie zdania.

– Bo nie chcę, żebyś musiała mnie nienawidzić bardziej, niż już to robisz – wyszeptałam.

Marta cofnęła się o krok, jakby te słowa ją uderzyły. Odeszła bez słowa, a ja znów zostałam sama. Tym razem nawet cisza była przytłaczająca.

Postanowiłam być szczera

Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy stole. Bez telefonu, bez radia, bez światła nad głową. Tylko świeca, którą Marta zapaliła, kiedy zrobiło się całkiem ciemno. Milczenie rozciągało się między nami jak lina – napięta, krucha, gotowa pęknąć przy pierwszym słowie.

W końcu powiedziałam cicho:

– Twój ojciec zniknął. Zostawił nas. Nie płaci, nie dzwoni. A ja... udawałam, że jakoś dam radę.

Marta spojrzała na mnie. W jej oczach nie było już złości. Tylko coś, co bolało bardziej – zawód zmieszany ze strachem.

– Czemu mi nic nie mówiłaś?

– Bo jesteś moją córką, nie moim powiernikiem. Bo chciałam cię chronić. Ale chyba tylko cię oszukiwałam.

– Nie wiem, co powiedzieć... – wyszeptała.

– Wiem. Ale może wystarczy, że wiesz – odpowiedziałam, pierwszy raz od dawna nie uciekając wzrokiem.

Patrzyłam, jak jej ramiona drżą, jak próbuje ukryć to, że chce płakać. Wstała i wyszła z kuchni, nie mówiąc nic więcej. Zostawiła mnie samą przy stole. Myślałam, że poszła do siebie. Ale usłyszałam drzwi. Zamarłam. Czy właśnie straciłam córkę? Czy to był moment, w którym moje przyznanie się do porażki sprawiło, że przestała mnie potrzebować?

Córka mnie zaskoczyła

Zegar w kuchni wskazywał 222, gdy usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Marta weszła cicho, bez trzaskania, bez słowa. W dłoniach trzymała kartkę – wydrukowaną stronę z internetu.

– Byłam u koleżanki, jej mama pracuje w urzędzie – zaczęła, zdejmując kurtkę. – Powiedziała, że może pomóc. Dała adresy instytucji, gdzie można złożyć wniosek o zasiłek.

Podała mi kartkę. Palce mi drżały, gdy ją brałam.

– Marta…

Nie chcę już siedzieć i patrzeć, jak płaczesz. Ja też coś zrobię.

Zakręciło mi się w głowie. Przez moment poczułam się jak dziecko, które nie zna odpowiedzi na zadane pytanie.

– Ale jesteś jeszcze dzieckiem… – wyszeptałam.

– A ty jesteś zmęczoną matką – odpowiedziała spokojnie.

Patrzyłam na nią, nie poznając tej dziewczyny. Jakby w ciągu kilku godzin wyrosła z buntowniczki na kobietę, której ja powinnam zazdrościć siły. Wzięła się za zmywanie. Ot tak, bez słowa. A ja siedziałam i patrzyłam, jak moja córka, ta sama, która jeszcze niedawno rzucała we mnie gniewem, teraz milczy z godnością. Nie wiedziałam, czy to, co robi, wynika z miłości, czy z obowiązku. Ale czułam, że cokolwiek to jest – ratuje mnie bardziej niż jakakolwiek pożyczka.

Może razem damy radę

Rachunki dalej przychodziły. Listy przestawały mieścić się w szufladzie. Ale wieczorne milczenie już nie bolało – siedziałyśmy razem. Przy jednym stole, choć przy najtańszej herbacie.

Marta siedziała z laptopem na kolanach.

Szukam pracy na weekendy. Może ulotki, może jakaś kawiarnia. Coś się znajdzie – rzuciła, nie patrząc na mnie.

– Nie musisz, córeczko… – powiedziałam, ale mój głos był słaby nawet dla mnie samej.

– Wiem, że nie muszę. Ale chcę.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko, jak jej palce przebiegają po klawiaturze. Tak samo zwinne jak wtedy, gdy miała sześć lat i układała puzzle na dywanie. Nie było wzruszającej muzyki w tle. Żadnej ulgi. Życie dalej bolało, ale ten ból był teraz jakiś… wspólny. Podzielony na pół.

Wieczorem powiedziała cicho:

– Może nie jesteś idealną matką. Ale jesteś moją. I to wystarczy.

Uśmiechnęłam się. Może pierwszy raz szczerze od miesięcy. Nie wiedziałam, co przyniesie jutro. Ale wiedziałam, że już nie będę w tym sama.

Agnieszka, 48 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama