„Siostra wymyśliła plan, jak się dorobić i się nie narobić. Szkoda, że napycha sobie portfel kosztem bezbronnej staruszki”
„– Nie miałeś z ciocią kontaktu. Nie dzwoniłeś, nie odwiedzałeś. Ja byłam przy niej, kiedy chorowała. To normalne, że ciocia... – Normalne?! – przerwałem jej, z trudem powstrzymując się, żeby nie walnąć pięścią w stół. – Ty tam chodziłaś, bo liczyłaś na spadek! I udało ci się. Brawo. Gratuluję”.

- Redakcja
Siedziałem przy stole, wpatrzony w testament cioci Heleny, który Marta położyła przede mną bez słowa. W gardle czułem gulę, a w głowie pustkę. Wszystko – mieszkanie, oszczędności, nawet pamiątkowy pierścionek, który ciocia zawsze nosiła na serdecznym palcu – wszystko zapisała Marcie. Czułem, jakby ziemia usunęła mi się spod nóg. Jeszcze niedawno ciocia powtarzała, że traktuje nas jak swoje dzieci, że dla niej jesteśmy oboje tak samo ważni. A teraz? Teraz wyglądało na to, że całe te lata, kiedy jeździłem do niej z prezentami na urodziny, rozmawiałem godzinami o jej dawnych miłościach, o podróżach, o wszystkim – to wszystko było niczym.
Marta siedziała po drugiej stronie stołu, spokojna, z miną, jakby właśnie odebrała paczkę z poczty, a nie cały spadek. Patrzyłem na nią i czułem, jak narasta we mnie wściekłość. Zawsze tak było. To ona była tą ważniejszą, tą, która dostawała lepsze prezenty, której rodzice więcej wybaczali, którą ciocia traktowała jak swoją ulubienicę. Ja byłem dodatkiem, kimś na doczepkę. Zaciskałem pięści pod stołem, czując, jak gorycz wypełnia mi gardło. Może powinienem się cieszyć, że ciocia nie musiała cierpieć, że odeszła spokojnie? Może... Ale nie potrafiłem. Bo czułem się oszukany. Przez Martę. Przez ciocię. Przez wszystkich.
Czułem, że zrobiła to z premedytacją
– Naprawdę nic ci nie obiecała? – zapytałem, choć głos mi drżał, a ręce ściskały brzeg stołu tak mocno, że aż palce mi zdrętwiały.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi, Adam – odpowiedziała Marta, ale jej głos był dziwnie spokojny, obojętny. Jakby mówiła o czymś błahym, a nie o majątku, który właśnie przejęła.
– Nie rozumiesz?! – niemal krzyknąłem, nie panując nad sobą. – Zostawiła ci wszystko! Mieszkanie, oszczędności, biżuterię... Nawet tę cholerną broszkę, którą zawsze nosiła na szyi! A ja? Ja co? Jestem nikim, tak?!
Marta wzruszyła ramionami, jakby mówiła: „Tak wyszło”. I to mnie zabolało najbardziej. Jej obojętność.
– Adam, nie miałeś z ciocią kontaktu. Nie dzwoniłeś, nie odwiedzałeś. Ja byłam przy niej, kiedy chorowała. To chyba normalne, że ciocia...
– Normalne?! – przerwałem jej, z trudem powstrzymując się, żeby nie walnąć pięścią w stół. – Ty tam chodziłaś, bo liczyłaś na spadek! Myślałaś, że jak ją popilnujesz, podasz herbatę, to ci coś zapisze! I udało ci się. Brawo, Marta. Naprawdę, gratuluję.
Patrzyła na mnie bez mrugnięcia okiem. Ani śladu poczucia winy. A może jednak? Wydawało mi się, że na ułamek sekundy zadrżały jej palce, ale zaraz znowu złożyła ręce na kolanach, idealnie spokojna.
– Adam, to nie jest moja wina. Ciocia sama tak postanowiła. – Jej głos był miękki, łagodny, ale mnie doprowadzał do szału.
– Nie, kochana. To ty ją do tego namówiłaś. Zawsze wiedziałaś, jak ustawić ludzi. Nawet mnie umiałaś zmanipulować, pamiętasz? Jak byliśmy dziećmi i...
– Daj spokój, Adam – przerwała. – Nie zaczynaj znowu.
Nie wytrzymałem. Wstałem gwałtownie, krzesło głośno przesunęło się po podłodze. Wyszedłem, zanim powiedziałbym coś, czego bym później żałował. Drzwi trzasnęły za mną, a w głowie dudniło jedno: ona to zrobiła z premedytacją. Z premedytacją.
Nie potrafiłem tego zrozumieć
Wróciłem do mieszkania Marty trzy dni później. Nie dzwoniłem, nie zapowiadałem się. Po prostu zapukałem, a kiedy otworzyła, wszedłem bez słowa, jakby to było moje miejsce, jakby miała mi coś oddać. Patrzyła na mnie z zaskoczeniem, może z lekkim niepokojem. W dłoniach trzymała filiżankę z herbatą, która parowała.
– Adam, co ty...
– Siądź – przerwałem, wskazując na fotel. Sam usiadłem na kanapie naprzeciwko, czując, jak adrenalina pulsuje mi w skroniach. – Powiedz mi wprost: dlaczego to ty dostałaś wszystko? Ciocia ci to powiedziała? Pisała coś do ciebie? Umawiała się z tobą za moimi plecami?
Marta unikała mojego wzroku. Udawała, że musi odstawić filiżankę na stół, poprawić poduszkę. Cokolwiek, byle nie patrzeć mi w oczy.
– I po cholerę to drążysz? – westchnęła w końcu. – Ciocia miała prawo zdecydować. Byłam przy niej, dbałam o nią, to chyba naturalne...
– Naturalne? – przerwałem jej. – Nie chrzań mi tu o naturalności! Ciocia zawsze mówiła, że traktuje nas równo! I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko zapisuje tobie?
– Może... może dlatego, że jej pomagałam, a ty nigdy się nie interesowałeś. Nie dzwoniłeś, nie pytałeś, co u niej – wyrzuciła, a ja poczułem, jak krew uderza mi do głowy.
– Nie interesowałem się?! – niemal wrzasnąłem. – A kto przyjechał do niej w zeszłym roku na urodziny, choć miał pracę po godzinach? Kto naprawiał jej telewizor? Kto przynosił kwiaty, bo ci się nie chciało? Ty? Ty tylko się nią „opiekowałaś”, bo chciałaś mieć czyste sumienie, a teraz... Teraz masz, co chciałaś, prawda?
Cisza. W pokoju zrobiło się duszno. Marta przygryzła wargę, a potem powiedziała cicho, prawie bezgłośnie:
– Daj spokój. I tak już nic nie zmienisz.
Poczułem, że wali mi się grunt pod nogami. Patrzyłem na nią, a w głowie miałem tylko jedno: ona coś ukrywa.
Sprzedała naszą ciocię za mieszkanie
Kilka dni później siedziałem sam w mieszkaniu cioci Heleny. Było cicho, prawie grobowo. Przesuwałem palcami po bibelotach, które znałem od dziecka – porcelanowych aniołkach, starych filiżankach, książkach, które ciocia czytała nam do snu. W powietrzu unosił się zapach lawendy, zmieszany z kurzem i czymś, co przypominało wilgoć starych ścian. Zacząłem grzebać w szufladach, bez celu, bez planu – może trochę z nadzieją, że znajdę coś, co da mi spokój.
I wtedy, w stercie starych rachunków i kartek, znalazłem dokument. Umowa – tak po prostu, jasno zatytułowana: „Porozumienie o przekazaniu spadku w zamian za opiekę”. Pod spodem podpisy: cioci i Marty.
Zamarłem. Patrzyłem na te słowa, a wszystko się we mnie gotowało. Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę istnieje – że Marta faktycznie podpisała z ciocią papiery, w których jasno ustaliły, że spadek w zamian za opiekę to transakcja. Nie było tu miejsca na przypadek, na wdzięczność, na „to naturalne, że ciocia mi zapisała”. To był czysty, wyrachowany układ.
Wziąłem dokument i pojechałem do Marty. Wparowałem do jej mieszkania, a ona, zaskoczona, podniosła głowę znad komputera.
– Co to jest? – zapytałem, machając przed nią kartką.
Zbladła.
– Adam... Proszę cię, to nie tak...
– Nie tak? – przerwałem jej, głos mi drżał. – To jest dokładnie tak. Zrobiłaś interes na własnej rodzinie.
Marta spuściła wzrok, a ja czułem, jak coś we mnie pęka.
– Nie miałam wyboru – powiedziała cicho.
Patrzyłem na nią, ale jej słowa nie robiły na mnie wrażenia. W mojej głowie huczało tylko jedno: sprzedała własną ciocię za mieszkanie.
Zdradziła mnie i nas wszystkich
Patrzyłem na Martę, jakby była obcą osobą. Siedziała przy stole, bawiła się obrączką na palcu, a jej twarz była dziwnie zmęczona. Wydawała się mniejsza, jakby coś w niej się skurczyło. Ale mnie to nie obchodziło. W głowie wciąż dudniło mi jedno: sprzedałaś ciocię za mieszkanie.
– Nie rozumiesz, że to była umowa? – mówiłem coraz głośniej, czując, jak złość we mnie narasta. – Ty się nią zajęłaś, ale tylko dlatego, że wiedziałaś, że dostaniesz mieszkanie. Nie zrobiłaś tego z serca. Nie z miłości. Zrobiłaś to dla pieniędzy.
Marta siedziała cicho. Patrzyła gdzieś w bok, jakby mnie tam w ogóle nie było. Ale widziałem, jak jej ręce drżą, jak przygryza wargę. Może się wstydziła? Może żałowała? Nie wiem. A może tylko dobrze grała swoją rolę, jak zawsze.
– Myślisz, że ja tego nie widzę? – kontynuowałem. – Myślisz, że to, że podcierałaś ciocię, karmiłaś, to ci daje prawo do wszystkiego? Ciocia traktowała nas równo. Obiecywała, że...
– Obiecywała, ale życie to nie bajka – przerwała mi nagle. Jej głos był ostry, zmęczony, jakby miała dość tej rozmowy. – Byłam przy niej, kiedy płakała, kiedy mówiła, że nie chce iść do domu opieki. Kiedy trzymałam ją za rękę, a ty w tym czasie siedziałeś sobie w domu i oglądałeś mecz.
Zatkało mnie.
– Nie masz pojęcia, ile mnie to kosztowało – dodała ciszej, jakby mówiła bardziej do siebie niż do mnie. – Ile razy chciałam rzucić wszystko i uciec. Ale nie mogłam, bo wtedy czułabym się jeszcze gorsza.
Chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Patrzyłem na nią, a w głowie miałem mętlik. Niby rozumiałem, że musiała się ciocią zająć, że to nie było łatwe. Ale ta umowa... Te podpisy... To wszystko było takie brudne, wyrachowane.
Czułem, że wszystko we mnie rozpada się na kawałki. Nasze dzieciństwo, ciocia, rodzina – to wszystko, co wydawało się kiedyś takie proste, teraz leżało w strzępach. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Nie chciałem słuchać więcej. Nie chciałem jej słów. W mojej głowie zostało jedno: zdradziła mnie. Zdradziła nas wszystkich.
Nie miałem już siostry
Stałem w drzwiach, a Marta patrzyła na mnie z chłodnym spokojem, jakby ta rozmowa była tylko formalnością. Nie wiedziałem, co gorsze – jej obojętność czy fakt, że mówiła prawdę.
– Wiesz co, Marta? – zacząłem, głos mi się łamał, ale nie mogłem przestać. – Nie potrafię ci wybaczyć. Nie za to, co zrobiłaś cioci, ale za to, co zrobiłaś mi.
Zmarszczyła brwi, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.
– Tobie? Co ja ci niby zrobiłam? – rzuciła z nutą zniecierpliwienia. – Całe życie miałeś pretensje, że to ja byłam tą lepszą, że rodzice mnie chwalili, że ciocia mnie bardziej lubiła. Myślisz, że to moja wina? Zawsze chciałeś mnie ukarać za coś, na co nigdy nie miałam wpływu.
Zacisnąłem pięści, aż paznokcie wbiły mi się w dłonie.
– Nie chodzi o to, kto był lepszy. Chodzi o to, że ja ci ufałem. Myślałem, że jesteśmy rodzeństwem, że mimo wszystkiego możemy na siebie liczyć. A ty… Ty po prostu zabrałaś mi wszystko. I nawet nie miałaś odwagi mi o tym powiedzieć.
Marta skrzywiła się, jakby moje słowa były zbyt ciężkie, by je dźwignąć.
– Nie będę się tłumaczyć. Każdy dba o siebie. Ja też. Ty myślisz, że żyjemy w jakiejś cholernej idealnej rzeczywistości? Że wszystko się dzieje „sprawiedliwie”? Obudź się. Tak wygląda życie. Ciocia chciała mieć spokój, ja jej to dałam. Ty nie. To nie jest moja wina, że ona to doceniła.
Patrzyłem na nią i czułem, jak cała ta sytuacja mnie dławi. Miałem ochotę krzyknąć, złapać coś i rozbić o ścianę, ale byłem zbyt zmęczony. Wyszedłem, trzaskając drzwiami tak mocno, że echo jeszcze długo odbijało się po klatce schodowej. Schodziłem po schodach, a w głowie huczało mi tylko jedno: już jej nie znam. Już nie mam siostry.
Adam, 38 lat
Czytam także:
- „Nie prosiłam teściowej o pomoc przy dziecku, a ta i tak musiała mnie upokarzać. To moja kolej na bycie mamą”
- „Po rozstaniu syna, chciałam mieć kontakt z synową. Miała do mnie żal, ale ta 1 rzecz uratowała nas obie”
- „Ojczym mnie poniżał, a matka udawała, że nie widzi. Obcy człowiek wyciągnął pomocną dłoń, lecz miał 1 warunek”