„Perfumy teścia tak mi się spodobały, że chciałam mieć je na swojej skórze. Nie musiałam długo się prosić”
„Wróciliśmy do hotelu w milczeniu. Na naszym piętrze zatrzymaliśmy się pod drzwiami. Powinnam była odejść. Powiedzieć „dobranoc” i zamknąć za sobą drzwi. Ale nie ruszyłam się. On też nie. Jedno spojrzenie, jedno niezauważalne dotknięcie. To wystarczyło. Nie było już odwrotu”.

- Redakcja
Zawsze wiedziałam, że Marek, mój teść, mnie nie lubi. Nie próbował nawet tego ukrywać – jego spojrzenie zawsze pełne było dystansu, a rozmowy krótkie, wymuszone. Każda kolacja u teściów, każda rodzinna uroczystość była dla mnie testem cierpliwości. Z czasem przestałam się starać. Wiedziałam, że cokolwiek zrobię, on i tak mnie nie zaakceptuje.
– On po prostu taki jest – powtarzał Tomek, mój mąż. – Nie znosi ludzi, nie lubi zmian. Nigdy nie był wylewny.
Nie do końca w to wierzyłam. Widziałam, jak traktuje innych. Jak rozmawia z córką, jak patrzy na swoją żonę. Może i był oschły, ale nie wobec wszystkich. Wobec mnie – tak.
Nigdy nie dawałam po sobie poznać, jak bardzo mnie to bolało. W końcu to tylko teść. Mąż mnie kochał, układało nam się dobrze, mieliśmy swoje życie. Ale potem przyszła ta konferencja.
Nie chciałam tam jechać. Firma wysłała mnie na delegację, kilkaset kilometrów od domu. Dwudniowe spotkanie, prezentacje, wykłady. Wszystko wydawało się nudną rutyną – do czasu, aż nie spojrzałam na listę gości i nie zobaczyłam jego nazwiska. Marek, mój teść.
Zacisnęłam zęby. Będzie tam. Pewnie nawet mnie nie zauważy. Ale los bywa przewrotny. I miał dla nas zupełnie inny plan.
Czułam, że to dopiero początek
Nie chciałam go spotkać. Wmawiałam sobie, że wśród tylu ludzi nie będziemy mieli ze sobą żadnej styczności. To była duża konferencja, kilkuset uczestników, dziesiątki prelekcji, osobne panele. Wystarczyło trzymać się z daleka. Los jednak bawił się mną jak dziecko nową zabawką. Pierwsza nieprzyjemna niespodzianka? Pokoje w hotelu – na tym samym piętrze. Kiedy otworzyłam drzwi do swojego, w tym samym momencie Marek wychodził z windy. Nasze spojrzenia się spotkały. Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że jest równie zaskoczony jak ja.
– Karolina – mruknął.
– Dobry wieczór – odpowiedziałam chłodno.
Nie zatrzymał się. Minął mnie i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Przez resztę dnia unikałam go jak ognia. Na szczęście plan konferencji był napięty, każdy był zajęty swoimi sprawami. Ale wieczorem czekał nas bankiet. Obowiązkowy. Niechętnie zeszłam na dół, przywdziewając swoją najlepszą maskę profesjonalizmu. Rozmowy, uśmiechy, wymiana wizytówek. Trzymałam się grupy znajomych z pracy, dopóki nie poczułam, że potrzebuję chwili wytchnienia. Wyszłam na taras. Wtedy zobaczyłam, że nie jestem tam sama. Marek stał przy barierce, z kieliszkiem whisky w dłoni. Nie patrzył na mnie, choć musiał słyszeć, że przyszłam.
– Nie sądziłem, że tu będziesz – powiedział w końcu.
– Tak samo jak ja nie sądziłam, że będzie pan tutaj.
Zaśmiał się cicho, ale nie było w tym rozbawienia.
– Nadal „pan”? Po tylu latach?
Przewróciłam oczami.
– A nie powinno tak być?
Spojrzał na mnie. Pierwszy raz nie było w tym chłodu. Było za to coś innego – coś, czego nie umiałam nazwać.
– Czasem życie zmusza cię do bycia kimś, kim nie chcesz być – rzucił nagle.
Zmarszczyłam brwi.
– To brzmi jak wymówka dla bycia zimnym draniem.
Marek upił łyk alkoholu, po czym uśmiechnął się smutno.
– Może… A może to jedyny sposób, żeby nie robić głupstw.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Coś w tym momencie się zmieniło. Jeszcze nie wiedziałam co, ale czułam, że to dopiero początek.
Nie było już odwrotu
Cały dzień unikałam Marka, chociaż nie było to łatwe. Konferencja powoli dobiegała końca, a wszyscy krążyli po tych samych salach. Kilka razy spotkaliśmy się spojrzeniami, raz nawet przypadkiem usiedliśmy przy tym samym stole. Oficjalni, zdystansowani, jakby nic nieznacząca rozmowa na tarasie nigdy się nie wydarzyła.
Wieczorem, gdy grupa znajomych zaproponowała spacer po mieście, Marek do nich dołączył. Starałam się nie zwracać na niego uwagi, ale czułam jego obecność, jakby zajmował więcej miejsca, niż powinien. Mimo to udawało mi się utrzymać dystans – do czasu.
Nagle lunął deszcz. Ludzie rozbiegli się do taksówek, ale dla mnie i Marka zabrakło miejsca. Utknęliśmy pod dachem jakiegoś sklepu, przemoczeni, patrząc, jak reszta odjeżdża.
– Pięknie – mruknęłam, ociekając wodą.
– Chodźmy do baru – zaproponował, jakby to było najprostsze rozwiązanie.
W środku było ciepło, pachniało alkoholem i drewnem. Zamówiliśmy drinki, usiedliśmy przy oknie. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu nie wytrzymałam.
– Nigdy mnie nie lubiłeś – rzuciłam.
Marek spojrzał na mnie z cieniem uśmiechu.
– To nieprawda.
Parsknęłam śmiechem.
– To jak nazwiesz ten dystans?
Nie odpowiedział od razu. Upił łyk whisky, jakby ważył każde słowo.
– Trzymałem się z daleka, bo musiałem.
Zmarszczyłam brwi.
– Musiałeś?
Jego spojrzenie było zbyt intensywne.
– Byłoby łatwiej, gdybyś mi się tak nie podobała.
Zamarłam. Nie powinnam była tego słyszeć. On nie powinien był tego mówić. Wróciliśmy do hotelu w milczeniu. Na naszym piętrze zatrzymaliśmy się pod drzwiami. Powinnam była odejść. Powiedzieć „dobranoc” i zamknąć za sobą drzwi. Ale nie ruszyłam się. On też nie.
Jedno spojrzenie, jedno niezauważalne dotknięcie. To wystarczyło. Nie było już odwrotu.
Niczego nie żałowałam
Rano obudziłam się z pulsującym bólem głowy i dziwnym uciskiem w piersi. Pokój wyglądał tak samo jak przedtem, ale ja już nie byłam taka sama. Przez chwilę wpatrywałam się w sufit, jakby mogło mi to pomóc cofnąć czas, ale nic się nie zmieniło.
Nie pamiętam, kiedy Marek wyszedł. Może nad ranem, może tuż po wszystkim. Może tak było lepiej. Podniosłam się powoli, chociaż całe moje ciało protestowało. Czułam jego obecność w każdym drobnym detalu – w lekkim zapachu jego perfum na mojej skórze, w zagnieceniach na pościeli, w drżeniu palców, gdy podniosłam szklankę z wodą.
Na śniadaniu chciałam go unikać, ale los znowu z nas zakpił. Siedział przy stole, otoczony grupą ludzi, uśmiechnięty, spokojny. Jakby nic się nie stało. Kiedy usiadłam kilka stolików dalej, nie spojrzał na mnie ani razu.
Z ulgą wróciłam do pokoju, ale gdy tylko zamknęłam drzwi, usłyszałam pukanie. Wiedziałam, że to on, zanim jeszcze zdążyłam spojrzeć przez wizjer.
– Musimy o tym porozmawiać – powiedział cicho, gdy tylko otworzyłam.
Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Był spięty, ale nie wyglądał na kogoś, kto żałuje. Ja też nie żałowałam. Może dlatego było mi jeszcze gorzej.
– To była… – zaczęłam, ale nie dokończyłam.
– Chwila słabości? – podsunął, patrząc na mnie uważnie.
Przytaknęłam, choć nie wiedziałam, czy to prawda.
Marek odwrócił wzrok, zacisnął szczękę.
– Tak będzie lepiej – powiedział w końcu. – Dla wszystkich.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że ma rację. Ale kiedy wyszedł, poczułam, jak coś ściska mnie w środku. Jakbyśmy oboje powiedzieli sobie coś, w co tak naprawdę nie wierzyliśmy.
Czułam się pusta
Kiedy wróciłam do domu, wszystko wydawało się dokładnie takie samo. Mieszkanie, kuchnia pachnąca kawą, ciepło dłoni Tomka, kiedy mnie objął. Nic się nie zmieniło – oprócz mnie.
Starałam się zachowywać normalnie, ale nie potrafiłam. Każdy dotyk męża wydawał mi się obcy, jakby należał do kogoś, kogo nie znałam. Każde słowo, które do mnie kierował, odbijało się ode mnie bez echa. Czułam się pusta, ale nie była to pustka, jaką czuje się po czymś złym. To było coś gorszego – to było pragnienie.
Na rodzinnej kolacji u teściów Marek zachowywał się dokładnie tak samo jak zawsze. Nie patrzył na mnie dłużej, niż było to konieczne. Nie było w jego gestach nic, co mogłoby nas zdradzić. A jednak, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wiedziałam, że on czuje to samo.
Tomek zaczął coś podejrzewać. Może nie od razu, może nawet sam nie potrafił tego nazwać, ale widziałam to w jego oczach. Przyglądał mi się uważniej, dopytywał, czy wszystko w porządku, czemu jestem taka zamyślona. Odpowiadałam wymijająco, uśmiechałam się, całowałam go w policzek, a potem zamykałam się w łazience, patrząc na siebie w lustrze i zastanawiając się, kim się stałam.
Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem na kanapie, mąż nagle spojrzał na mnie inaczej.
– Coś się stało między tobą a ojcem? – zapytał niespodziewanie.
Zamarłam.
– Skąd ten pomysł? – Uśmiechnęłam się, może trochę za szeroko.
– Nie wiem… Jesteś inna. On też.
Roześmiałam się, choć serce waliło mi w piersi.
– Przecież wiesz, że nigdy się nie lubiliśmy.
Tomasz pokiwał głową, jakby sam próbował przekonać się, że to prawda. Ale prawda była zupełnie inna.
To jeszcze nie koniec
Marek zadzwonił do mnie pierwszy. Krótko, rzeczowo, bez zbędnych słów. Nie zapytałam, dlaczego. Po prostu się zgodziłam.
Spotkaliśmy się poza miastem, w małej kawiarni, gdzie nikt nie mógł nas zobaczyć. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, oboje napięci, jakbyśmy nagle stali się obcymi ludźmi.
– To był błąd – powiedział od razu, zanim zdążyłam się odezwać.
Poczułam, jak coś ściska mnie w środku. Wiedziałam, że to powie. Sama powtarzałam to sobie setki razy. Ale usłyszeć to od niego - to bolało bardziej, niż byłam gotowa przyznać.
– Wiem – odpowiedziałam.
Marek westchnął, pocierając dłonią twarz.
– Nie możemy tego powtórzyć. Nie możemy nawet o tym myśleć.
Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w swoje splecione palce, czując, jak jego słowa osiadają we mnie jak ciężki kamień.
– A jeśli nie chcę zapomnieć? – zapytałam cicho.
Teść spojrzał na mnie ostro, ale w jego oczach było coś, co zdradzało, że czuje dokładnie to samo.
– Karolina, nie możemy – powiedział twardo, ale jego głos nie był przekonujący.
Patrzyłam na niego długo. Chciałam zapytać, czy naprawdę w to wierzy. Czy potrafi wrócić do swojego życia, patrzeć mi w oczy na rodzinnych spotkaniach i udawać, że nic się nie stało. Ale nie zapytałam. Bo oboje wiedzieliśmy, że nie ma dobrej odpowiedzi.
W końcu wstałam.
– Masz rację – powiedziałam, choć wcale tak nie myślałam. – Nigdy więcej.
Marek skinął głową, ale nie wyglądał na kogoś, kto poczuł ulgę. Nie pożegnaliśmy się. Po prostu wyszłam. Ale czułam, że to jeszcze nie koniec.
To było naszą karą
Czas powinien wszystko naprawić. Powinnam była wrócić do swojego życia, do Tomasza, do normalności. Powinnam była zapomnieć. Nie zapomniałam. Wspomnienia wspólnej nocy nie dawały mi wytchnienia.
Każde rodzinne spotkanie było jak cichy teatr pozorów. Marek unikał mojego wzroku, a ja udawałam, że mnie to nie obchodzi. Tomasz, choć nie mówił nic wprost, wciąż patrzył na mnie z tym samym, pełnym wątpliwości spojrzeniem. Wiedział, że coś jest nie tak, ale nie potrafił tego nazwać. A ja nie miałam odwagi mu powiedzieć.
Byliśmy wszyscy na świętach u teściów, kiedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że to nigdy się nie skończy. Przy wigilijnym stole, wśród śmiechu i rozmów, nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. W tym jednym geście było wszystko – pamięć, napięcie, tęsknota, której nie potrafiliśmy się wyzbyć.
Wiedziałam, że to się nie powtórzy. Obiecaliśmy sobie, że to był koniec. Ale to nie znaczyło, że byłam w stanie o wszystkim zapomnieć.
Kiedy Tomasz objął mnie ramieniem, poczułam, jak moje ciało sztywnieje. Przez ułamek sekundy wyobraziłam sobie, że jestem gdzie indziej. Że ktoś inny mnie dotyka. Jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale moje małżeństwo właśnie zaczynało się rozpadać. Może nie dziś, może nie jutro, ale już nic nie było takie samo. A Marek? On też to wiedział. I to było naszą największą karą.
Karolina, 29 lat