Reklama

Jestem kolejarzem w trzecim pokoleniu. Na kolei pracuję czterdzieści lat. Na niektórych trasach kierownik ma dodatkowe obowiązki, bo trzeba odebrać i wydać przesyłki konduktorskie. Przyjmujesz od nadawcy paczkę przez okno wagonu, a na stacji końcowej czeka ktoś, żeby ją wziąć. To dodatkowy zarobek dla kolei i świetne rozwiązanie dla ludzi, którzy muszą coś pilnie przesłać. Każdy kierownik pociągu ma kilku stałych klientów. Zazwyczaj to duże firmy, które wybierają pociąg, żeby było szybciej niż kurierem. W paczkach najczęściej są dokumenty albo jakieś próbki, a paczki mają firmowe pieczątki.

Reklama

Jednak rudy brodacz z Gdańska nie był wysłannikiem żadnej firmy. Potężny mężczyzna przychodził na peron w zniszczonej kurtce z demobilu, wytartych dżinsach i znoszonych, turystycznych butach. Może nie znam się na męskiej modzie, ale żaden korporacyjny goniec tak nie wygląda. Przesyłki nadawał w Gdańsku Głównym i zawsze były odbierane w Poznaniu. Adresatów było kilku, sami mężczyźni, choć w różnym wieku. Oni też zupełnie nie robili wrażenia wysłanników jakiejś firmy i nie wyglądali na bogatych.

I chyba właśnie to sprawiło, że zacząłem się zastanawiać… Przesyłka konduktorska jest kosztowna, czasem nie ma wyjścia, ale regularnie? Raz na dwa tygodnie? Zagadkowa była też zawartość paczek. Były niewielkie i bardzo lekkie, podłużne.

Powinienem otworzyć paczkę. To mój obywatelski obowiązek!

– Zmieściłyby się w zwykłej kopercie z bąbelkami nadanej listem poleconym i byłoby dużo taniej – opowiadałem Oli, mojej żonie. – Nie uważasz, że to podejrzane? Może to są jacyś bandyci? Przesyłają sobie coś nielegalnego?

Ola popukała się w czoło i zasugerowała, że czytam za dużo kryminałów. – Może ten facet z Gdańska jest kucharzem, a to są smakołyki, które się szybko psują? Próbowałeś powąchać paczkę? – kpiła sobie ze mnie, ale kobiety w ogóle nie znają się na takich sprawach.

Zobacz także

Postanowiłem, że więcej już niczego jej nie opowiem, ale następną przesyłkę z Gdańska powąchałem. Nie pachniała niczym szczególnym, a już na pewno żadnym jedzeniem. Swoimi obserwacjami podzieliłem się też z Waldkiem, innym kierownikiem pociągu jeżdżącym na tej trasie. Przyznał mi rację – sprawa była podejrzana.

– Lesiu, a może tam są jakieś nielegalne substancje? Pomyśl. Na lotniskach bardzo dokładnie wszystko sprawdzają, więc samolot odpada. Poczta jest dość ryzykowna, bo a nuż paczka się uszkodzi. Z kolei samochód i kierowcę widać na monitoringu… A taka przesyłka w pociągu jest bezpieczna! Mówię ci!

Na wszelki wypadek każdą przesyłkę od brodacza starannie fotografowałem, mierzyłem i ważyłem. Zapisywałem także daty i godzinę nadania. Sporządziłem rysopisy nadawcy i tych z Poznania. Kiedy przyjdzie dzień, że zostaną aresztowani, będę miał świetny materiał dowodowy i policja z pewnością mi podziękuje!

– Myślę, że powinienem otworzyć jedną z tych przesyłek – rzuciłem przy obiedzie. – To mój obywatelski obowiązek. Muszę to tylko zrobić tak, żeby ten z Poznania się nie zorientował, że coś jest nie tak…

Nie powtórzę, co wtedy powiedziała moja Ola, zwłaszcza że moja żona rzadko używa takich słów. Miała trochę racji. Kierownikowi pociągu absolutnie nie wolno otwierać przesyłek i gdyby się wydało, ryzykowałem utratę stanowiska, pracy, a nawet większe kłopoty. Ale ja byłem już zbyt nakręcony, żeby się zatrzymać.

Przygotowałem sobie kilka rodzajów papieru pakowego, pisaki, nożyczki, folię bąbelkową, taśmę klejącą. Nawet specjalne gumowe rękawiczki – żeby nie zostawić odcisków palców. Zabierałem to wszystko ze sobą w każdą trasę. Pozostawało czekać na właściwy dzień.

Nadszedł po dwóch tygodniach. Brodacz z Gdańska wręczył mi podłużną paczuszkę, ja wręczyłem mu pokwitowanie, pociąg ruszył. Kiedy wreszcie zostałem sam w przedziale, wyciągnąłem narzędzia. Drżącymi z emocji rękami, bardzo delikatnie, rozciąłem papier. W środku było kartonowe pudełko, które bez trudu otworzyłem.

Ostrożnie rozwinąłem folię i wyciągnąłem… Przepiękny model niemieckiego wagonu pocztowego z okresu przed drugą wojną światową! Przez wiele lat pasjonowałem się modelarstwem, więc nie tylko od razu poznałem, z czym mam do czynienia, ale też umiałem docenić klasę rzemieślnika – to był doskonały fachowiec.

Zrozumiałem, dlaczego wszystkie paczuszki były lekkie i podłużne. To były modele wagonów i lokomotyw. Brodacz z Gdańska musiał być modelarzem, a poznaniacy jego klientami – kolekcjonerami zakochanymi w kolei. A ja, idiota, wziąłem ich za przestępców…

Zawinąłem z powrotem wagon w folię i już miałem się zabrać za ponowne pakowanie paczki, kiedy drzwi przedziału się otworzyły i stanęła w nich Marzena – konduktorka, która w tym momencie powinna była sprawdzać pasażerom bilety. Musiała się zdziwić, widząc mnie w gumowych rękawiczkach, ale nie było czasu na pytania.

– Panie kierowniku, trzeba zawiadomić nadzór, musimy się zatrzymać. W dwunastce kobieta zaczęła rodzić, niech pan idzie za mną. Krysia z Warsu była kiedyś pielęgniarką, powiedziałam, żeby przyszła.

Pośpiesznie wcisnąłem wagon do teczki, teczkę wrzuciłem na półkę i ruszyłem za Marzeną. Nie miałem wyboru, bo w takich przypadkach obowiązują procedury – musiałem zawiadomić nadzór, wezwać pogotowie i zatrzymać pociąg na najbliższej stacji albo przejeździe, czyli tam, gdzie najszybciej dojedzie karetka. Do momentu przyjazdu pogotowia byłem odpowiedzialny za zdrowie i życie tej kobiety.

Wszystko dobrze się skończyło. Krysia faktycznie okazała się bardzo pomocna, a pogotowie przyjechało szybko i w dodatku z lekarką, która przyjęła poród jeszcze w przedziale. Potem były jeszcze formalności, opóźnienie, zdenerwowani pasażerowie. Nie miałem szans zapakować z powrotem przesyłki od modelarza. Maszynista szybko nadrabiał czas, a ja z każdym kilometrem czułem się coraz gorzej. Na stacji w Poznaniu czekał już człowiek, któremu miałem wręczyć otwartą paczuszkę.

Kiedy pociąg kończył bieg, podjąłem decyzję. Szybko wydałem wszystkie przesyłki, poza tą od brodacza, a mężczyznę, który po nią przyszedł, poprosiłem, żeby poczekał na mnie w przedziale. Kiedy w pociągu zrobiło się pusto, zamknąłem drzwi przedziału i wyjąłem wagon z teczki…

Powiedziałem mu prawdę, oświadczając, że jestem gotów ponieść konsekwencje swojej głupoty i całkowicie go zrozumiem, jeżeli wniesie skargę. Dodałem, że modelarz jest świetnym fachowcem i zazdroszczę jego klientom, chociaż muszą stale biegać na dworzec.

Co jakiś czas zostaję w Poznaniu, żeby pobawić się kolejkami

– Nie, to nie tak – uśmiechnął się Romek, jak się potem okazało, były policjant.

– My jesteśmy wszyscy z jednej paczki, mamy taki klub miłośników pociągów. Odbieramy przesyłki na zmianę i dziś akurat jest mój dyżur. Janek mógłby wysyłać nam te modele pocztą, ale, widzi pan, my naprawdę kochamy kolej. Lubimy tu przychodzić i chcemy, żeby nasze modele jeździły prawdziwymi pociągami, pod opieką prawdziwych kolejarzy. Dlatego nie wniosę na pana żadnej skargi. A przy okazji, skąd pan wie, że to wagon z lat trzydziestych? To dość rzadki typ…

Reklama

Ola mówi, że jestem szczęściarzem, który zawsze spada na cztery łapy. Coś w tym jest. Poród w pociągu zdarza się raz na 50 lat. A moja dziecinna, „szpiegowska” akcja, mimo tak pechowego zbiegu okoliczności, zakończyła się bez kary. Więcej. Zaprzyjaźniłem się z Romkiem, Witkiem i Piotrem. Co jakiś czas zostaję w Poznaniu, żeby pobawić się kolejkami. Mężczyźni nie rosną, tylko się starzeją – mawia moja żona. Chyba ma rację…

Reklama
Reklama
Reklama