Reklama

Zawsze uważałam nasze życie za uporządkowane. Nie było w tym życiu miejsca na wielkie emocje, ale właśnie ta powtarzalność była moim schronieniem. Córka, Karolina, studiowała za granicą, więc cisza w domu wydawała się naturalna. Nie spodziewałam się, jaki koszmar mnie czeka.

Reklama

Najgorszy poranek w życiu

Obudziłam się chwilę przed siódmą. Paweł zwykle wstawał pierwszy, zaparzał kawę i robił tosty. Tym razem w kuchni panowała cisza. Spojrzałam na łóżko – puste. Zsunęłam się na podłogę i włożyłam szlafrok. W powietrzu unosił się zapach… niczego. Żadnej kawy, żadnych tostów. Pomyślałam, że może wybiegł w pośpiechu. Ale wtedy mój wzrok padł na stół w salonie. Pusty blat. Nie było laptopa Pawła, ani żadnych dokumentów, które zawsze tam leżały. Zniknęło też zdjęcie naszej trójki w ramce.

W kuchni zabrakło ekspresu do kawy. „Czyżby oddał do naprawy?” – pomyślałam. Ale dlaczego nie powiedział? Zmarszczyłam brwi i otworzyłam drzwi wyjściowe. Przed domem – pusto. Nasz samochód… zniknął. Wyszłam na ulicę i odruchowo wyciągnęłam telefon. Zadzwoniłam do Pawła. Raz, drugi, trzeci. Automat poczty głosowej.

Otworzyłam drzwi do garażu. Pusto. Ani roweru, ani narzędzi, ani nawet skrzynki z kablami. Tylko echo. Coś we mnie się zacisnęło. Pojechałam pod firmę Pawła. Zamiast znajomego szyldu – kartka: „Lokal na wynajem”. Zadzwoniłam do Karoliny, próbując mówić normalnym tonem:

– Cześć, córeczko. Wszystko w porządku?

– Mamo? Coś się stało? Czemu tak dziwnie mówisz?

– Nie, nie… Tata pojechał gdzieś chyba. Nie wiem. Odezwę się wieczorem, dobrze?

Janina, moja sąsiadka, zatrzymała mnie, kiedy wracałam do domu.

– Tereska, ty dobrze się czujesz? Masz jakąś dziwną minę.

– Paweł… chyba wyjechał. I chyba… zabrał wszystko.

Pół godziny później znalazłam w skrzynce kopertę. Dokumenty dotyczące sprzedaży domu. Naszego domu.

Tego się nie spodziewałam

W gabinecie notariusza pachniało lawendowym odświeżaczem, który gryząco mieszał się z zapachem papieru. Starszy mężczyzna w okularach spojrzał na mnie zza biurka z profesjonalnym uśmiechem.

– Pani Teresa N.?

– Tak. Chciałam zapytać o… dokumenty sprzedaży domu. Znalazłam je w skrzynce. Z pana pieczątką.

Zrobił się poważniejszy. Przeklikał coś w komputerze, wyjął teczkę.

– Tak, wszystko się zgadza. Transakcja została przeprowadzona legalnie. Było pełnomocnictwo. Podpisane przez panią.

– Przepraszam, co?

Przesunął kartkę w moją stronę. Mój podpis. Data sprzed kilku miesięcy.

– Nie… to chyba pomyłka. Ja niczego takiego nie podpisywałam.

– Proszę wybaczyć, ale dokument wygląda prawidłowo. Może podpisywała go pani przy innej okazji?

Wtedy mnie tknęło. Obiad w lutym. Paweł położył mi kilka papierów obok talerza.

– Kochanie, podpisz, proszę. To tylko pełnomocnictwo do firmy, żebym mógł coś przyspieszyć. Wiesz, jak u nich biurokracja wygląda.

Podpisałam bez czytania. Wyszłam z kancelarii jak z sali sądowej z wyrokiem. W domu czekała Janina z zupą.

– I co, kochana?

– Jak mogłam być taką idiotką?! – krzyknęłam i talerz z zupą wypadł mi z rąk, rozpryskując się na podłodze. – Podpisałam mu wszystko. Dom, firmę. Wszystko!

Janina chwyciła mnie za ramiona. Milczała. Bo co mogła powiedzieć?

Zaczęłam łączyć kropki

Następnego ranka otworzyłam laptopa. Ten stary. Pawłowego oczywiście już nie było. Zalogowałam się do bankowości. Ostatnie logowania: on. Przelewy – regularne. Od ponad roku. Kwoty nie były wielkie, ale wystarczały, żeby wypłukiwać konto powoli. Wysłane na konto, którego nie znałam.

Weszłam w maile. Tysiące wiadomości – większość zawodowych, faktury, umowy. Ale były też wiadomości prywatne. Jedna, która przykuła moją uwagę, miała tytuł „Nocleg w Marsylii”. Kliknęłam.

„Potwierdzamy rezerwację dla dwóch osób. Pokój z widokiem na morze, kolacja wliczona”.

Dwa tygodnie wcześniej. Paweł, który wtedy mówił, że jedzie na konferencję do Bydgoszczy.

„Zostanę tylko kilka nocy, skarbie. Będziesz miała czas na swoje książki”.

Zadzwoniłam do Marka – znajomego detektywa z dawnych lat. Kiedyś pomógł znajomej w sprawie rozwodowej.

– Teresa? Coś się stało?

– Potrzebuję twojej pomocy. Chyba ktoś mnie okradł.

– Kto?

– Mój mąż.

Zgodził się spotkać wieczorem. W międzyczasie zadzwoniła Karolina. Tym razem nie odebrałam od razu. Kiedy oddzwoniłam, zaczęła bez powitania.

– Powiesz mi, co się dzieje? Mamo, proszę cię!

– Tata... wyjechał. I zabrał wszystko.

– Co?! – Jej głos pękł. – Mamo, jak mogłaś mu zaufać? Jak można być aż tak naiwna?

Zamilkłam. Nie miałam siły się tłumaczyć.

– Daj mi dzień, dwa. Przyjadę.

– Nie. Zostań tam. Ucz się.

Po zakończonej rozmowie siedziałam w salonie i gapiłam się na puste ściany. Jakby życie właśnie się z nich wyprowadziło.

Dowiedziałam się, kim jest ta kobieta

Detektyw zadzwonił po trzech dniach. Głos miał suchy, zawodowy.

– Mam dla ciebie coś. Trop prowadzi do Hiszpanii. Wygląda na to, że Paweł nie podróżował wcześniej sam.

– Kobieta?

Wspólniczka z jego firmy. Małgorzata K. Kojarzysz?

Kojarzyłam aż za dobrze. Smukła, zawsze elegancka, mówiła do mnie „pani Tereso”, jakby była moją asystentką, a nie partnerką mojego męża.

Wieczorem pojechałam do niej. Drzwi otworzyła niechętnie.

– Małgorzato. Chciałabym porozmawiać. O Pawle.

– Tereso… nie wiem, co...

– Daruj sobie. Gdzie on jest?

– Nie mam pojęcia.

– Nie pytam, czy wiesz. Pytam, gdzie on jest.

Zacisnęła usta. Ale jej twarz zdradzała wszystko – strach, niepewność, złość. Patrzyłyśmy na siebie jak dwie kobiety, które wiedzą, że dzielą tego samego mężczyznę – tylko żadna nie chce wypowiedzieć tego na głos.

– Zasługuję na odpowiedź. Chociaż jedną – powiedziałam spokojnie. – Nie po tym, jak mi wszystko zabraliście.

– On… powiedział, że musiał wyjechać. Długo to planował.

– A ty mu pomogłaś.

Nie zaprzeczyła.

Wróciłam do domu. Zabrałam walizkę, kilka ubrań, stare zdjęcie Karoliny, zeszyt z cytatami. Przeniosłam się do Janiny.

– Możesz spać na kanapie, ale masz lodówkę pełną i dobre wino – powiedziała.

Wieczorem otworzyłam jedną butelkę i zapytałam:

– Powiedz mi, jak się podnosi, kiedy nie zostało nic?

Janina tylko nalała mi wina.

– Najpierw się siada. Potem się płacze. A potem… się wstaje.

„Nie wrócę”

Mail przyszedł niespodziewanie, o 2:47 nad ranem. Obudziłam się i zerknęłam na telefon tylko dlatego, że nie mogłam zasnąć. „Od: Paweł. Temat: Przepraszam”. Serce zabiło mi szybciej, ale nie z tęsknoty. Z gniewu.

„Musiałem odejść. Nie dawałem już rady. Wszystko się waliło, a ja nie umiałem ci tego powiedzieć. Wiem, że cię skrzywdziłem. Przepraszam. Nie wrócę”.

Tyle. Ani słowa więcej. Żadnego wyjaśnienia. Żadnej odwagi, żeby stanąć twarzą w twarz.

Rano przeczytałam maila Janinie. Usiadłyśmy na balkonie, przykryte kocami.

– Zawsze wiedziałam, że coś w nim nie gra – powiedziała. – Tacy zbyt idealni są zwykle pęknięci w środku.

Później usiadłam do laptopa i zaczęłam pisać do niego odpowiedź. Pisałam długo, bez gniewu, bez wyzwisk. Opisałam, co zostawił. Nie rzeczy, tylko ciszę. Puste pokoje, których nikt nie zamknął. Pamięć, której nie można wyczyścić jednym kliknięciem.

Nie wysłałam tego maila. Zapisałam go w wersjach roboczych. Wieczorem, pierwszy raz od dawna, wyszłyśmy z Janiną do ludzi. Mały teatr, potem kawiarnia. Usiadłam wśród obcych i poczułam coś dziwnego – nie smutek, a spokój.

– A może napiszesz o tym książkę? – rzuciła Janina, żartobliwie.

– Jeszcze nie potrafię. Ale może kiedyś.

Bo nie chciałam już mówić o Pawle. Nie chciałam o nim pamiętać. Ale wiedziałam, że nie zapomnę. Nie tak łatwo zapomina się ludzi, którzy zabrali ci życie.

Rzeczy materialne przestały mieć znaczenie

Nie zgłosiłam Pawła na policję. Nie ścigałam go sądownie. Nie wynajęłam prawników. Wszystko, co mogłam odzyskać, przestało mieć znaczenie. Nie dlatego, że było mi obojętne. Tylko dlatego, że zrozumiałam, że walka o rzeczy, których już nie ma, zabiera resztki sił potrzebnych do życia.

Znalazłam pracę w szkole w innym mieście. Niewielkie liceum, stare mury, ale ciepła atmosfera. Wynajęłam kawalerkę na trzecim piętrze. Wieczorami siadam przy biurku i piszę. Czasem o kobietach, które wszystko straciły. Czasem o takich, które się odnalazły. Jeszcze nie wiem, czy któraś z nich to ja. Jeszcze nie umiem się na to zdobyć.

Karolina odwiedza mnie częściej. Czasem śpimy razem, jak kiedyś, gdy miała gorączkę. Jest zła na ojca, ale nie pozwalam jej o tym mówić. Chcę, żeby umiała rozmawiać o czymś więcej niż zdrada. Bo życie nie może się kręcić wokół zdrady.

Nadal nie ufam ludziom. Patrzę im w ręce, zanim podam swoje. Ale zaczynam rozumieć, że samotność może być wyborem, a nie wyrokiem. I że czasem mniej oznacza lepiej – mniej oczekiwań, mniej złudzeń, mniej pustych słów.

Paweł zniknął. Zabrał wszystko, co miałam. Ale nie zabrał tego, co we mnie zostało. Odzyskałam siebie. Kawałek po kawałku. Nie ma happy endu. Ale jest cisza. Taka, którą sama wybrałam.

Teresa, 47 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama