Reklama

Od dziecka marzyłem o psie – takim przyjacielu, który będzie ze mną przez cały czas; podczas zabawy na podwórku, gdy się uczę, gdy śpię. Słuchałby moich wymyślonych opowieści, narzekań, zwierzeń. Jednak nie miałem szans na psa, bo moi rodzice nie lubili zwierząt. Kiedy urodził mi się syn, pomyślałem, że Mateusz będzie miał więcej szczęścia.

Reklama

– Kochanie, tak naprawdę chcesz kupić psa dla siebie, nie dla Mateusza – powiedziała Julia, moja żona, kiedy wychodziliśmy z kolejnej hodowli psów, tym razem golden retrieverów.

Daj spokój, proszę!

Nie chciałem zaprzeczeniem obrazić inteligencji mojej żony, więc milczałem.

– Wiem, że całe życie o nim marzyłeś, ale może nie jest ci to pisane? Może weźmiemy królika albo świnkę morską? Albo kota ragdolla, podobno są całkowicie pozbawione agresji.

W milczeniu wsiadłem za kierownicę samochodu, zapłakany Mateusz przytulił się do matki na tylnym siedzeniu.

Zobacz także

– Jak można się bać trzymiesięcznego szczeniaka? Goldena, który jak mówią, złodzieja zalizałby na śmierć? – spytałem z goryczą.

– Nie bądź taki chojrak – powiedziała żona. – Kto w zeszłym roku uciekał przed gęsią?

– Gęsi szczypią…

– A psy gryzą.

– Ale nie nasz! Wychowany od maleńkości! Wytresowany!

– Patryk, daj spokój, proszę! – żona powiedziała stanowczo.

Spojrzałem w lusterko na smutną buzię dziewięcioletniego synka. Jak to jest, człowiek chce spełnić najgłębsze marzenie każdego małego chłopca (i przy okazji swoje, nie wypieram się), a tu okazuje się, że jego syn boi się psów. Bo słyszał, że potrafią zagryźć człowieka, bo jeden ugryzł jego przyjaciela z klasy, bo widział na filmach złe, hitlerowskie psy. Wiedziałem, skąd się to bierze. Mateusz to urodzony pesymista, on wszędzie widzi zagrożenie. Zaprzyjaźnia się boleśnie powoli, ale zdrada przyjaciela wcale by go nie zaskoczyła. Przewidywałem, że mój syn będzie miał ciężkie, smutne życie. Może nawet, nie daj Bóg, samotne.

Myślę, że także i z tego powodu chciałem, żeby miał psa, bo jaka istota – z człowiekiem włącznie – potrafi kochać równie bezwarunkowo jak pies? Żadna. Myślałem sobie, że miłość zwierzaka pomoże Mateuszowi choć trochę obłaskawić jego wewnętrzny pesymizm, to poczucie, że nad naszymi głowami nieustannie wisi Miecz Damoklesa.

Spojrzenie brązowych oczu psiaka

To była już piąta hodowla. Sprawdzona, z ułożonymi psami o łagodnym charakterze. Teriery, jamniki, labradory, owczarki polskie. A teraz golden retrievery. Łagodniejsze to są już tylko pluszaki.

– Może za rok – mruknąłem, a kiedy zerknąłem na synka we wstecznym lusterku, zobaczyłem, że wyraźnie mu ulżyło.

Hodowla psów znajdowała się pięćdziesiąt kilometrów od naszego miasta. Wracaliśmy bocznymi drogami, bo na głównej szosie były prace remontowe i korki. Przejeżdżaliśmy przez jakąś większą wieś, kiedy kilka metrów przed autem na ulicę wbiegł szczeniak wilczura, zatrzymał się i znieruchomiał z lęku jak zając sparaliżowany światłami reflektora. Dałem po hamulcach, rozległ się ich pisk, zgrzyt ABS-u, z podwórka domu obok wybiegła jakaś dziewczyna. Żona krzyknęła, Mateusz wrzasnął i pewnie ja też zakląłem, na czym świat stoi, auto wreszcie zatrzymało się. Wszystko ucichło. Dziewczyna stała znieruchomiała przy krawężniku, z ręką zakrywającą usta. Miałem wrażenie, że jeśli ktoś by nas z boku obserwował, zrozumiałby określenie: żywy obraz.

– Boże… – jęknęła Julia. – Przejechałeś go?

Wychyliłem się i za maską auta napotkałem spojrzenie brązowych oczu psiaka. Szczeknął i zły czar prysł. Dziewczyna, pewnie jego pani, podbiegła do niego i chwyciła na ręce, ja poczułem, że napięcie opuszcza moje mięśnie i zaczynam drżeć jak trącona struna.

Nie wiemy do dziś, co się stało

Wysiadłem z auta i oparłem się o maskę, próbując głęboko oddychać i uspokoić się. Z domu, skąd wybiegł pies, wyszła kobieta w średnim wieku i szybko podeszła do nas.

– Bardzo przepraszamy za Aleksa – powiedziała. – Nie wiem, co mu odbiło. To zazwyczaj taki spokojny pies. Zapraszam do nas, upiekłam właśnie ciasto. Zrobię herbaty. To panu pomoże się uspokoić. Bardzo przepraszam.

Nie byłem w stanie dalej jechać, więc przyjęliśmy zaproszenie. Przy herbacie i cieście porozmawialiśmy sobie z panią Krystyną i jej córką Małgorzatą. Mateusz siedział na kanapie i oglądał coś w telewizji.

W pewnej chwili do gospodyni podeszła suka rasy wilczur belgijski. Kto pamięta psa Cywila z polskiego serialu, ten wie, o czym mówię. Była piękna i pełna gracji. I strasznie smutna. Położyła łeb na kolanach pani. Gospodyni uśmiechnęła się i pogłaskała psa.

– To ukochany pies mojego męża. Prawie się nie rozstawali. Ona strasznie za nim tęskni. Pół roku temu mój mąż… zniknął. Wyszedł z domu i nie wrócił.

– Och – szepnęła Julia. – Współczuję.

Pani Krystyna skinęła głową.

– Nie wiemy do dziś, co się z nim stało. Policja go nie znalazła. Nie było żadnych sygnałów, że ma kłopoty, czy że chce odejść. Byliśmy dobrym małżeństwem… tak sądzę. Wciąż tęsknię… ale chyba ona bardziej – powiedziała, głaszcząc łeb suki. – To już nie ten pies, straciła całą radość życia. Czasem kładzie się przed fotelem, na którym siadywał mąż, gdy oglądał telewizję, i cicho skomli. Nie wyszła z nim wtedy z domu, bo miała rodzić na dniach. Trzy dni później urodziła. Trzy suczki i jednego psa. Daliśmy mu Aleks, po mężu, jakoś tak wyszło – kobieta wzruszyła bezradnie ramionami. – Przepraszam, ale ja wciąż…. – po jej twarzy spłynęły łzy, otarła je dłonią, wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze.

Ja i Julia popatrzyliśmy po sobie, zmieszani. Ludzkie tragedie czasem wprawiają w zakłopotanie, nie należeliśmy do wyjątków. Czas było się zbierać.

Rodziny się nie sprzedaje

Nagle Julia położyła dłoń na moim ramieniu i ścisnęła. Ruchem głowy wskazała Mateusza. Siedział na kanapie, a obok niego leżał Aleks. Z łbem na kolanie mojego syna. A Mateusz głaskał go delikatnie, nie patrzył na ekran, tylko na psa. Nagle syn podniósł wzrok, spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

Pani Krystyna nie chciała sprzedać nam psa. Rozumiałem to, więc nie napierałem. Kiedy wychodziliśmy, Mateusz płakał, a Aleks piszczał. I kiedy otworzyliśmy drzwi domu, wymknął się i pobiegł do furtki, nie zważając na wołania swojej pani. Mateusz podbiegł do niego, kucnął i objął go. Gdy obaj – mój syn i pies – spojrzeli na panią Krystynę żałosnym wzrokiem, poddała się.

– Najwyraźniej tak miało być – uznała. – Gosia, przynieś karmę, żeby nie był głodny.

– Ile… – zacząłem, ale ona uniosła dłoń.

– Nie sprzedaję go panu, tylko zgadzam się, by wybrał sobie swój nowy dom. U nas zwierzęta są członkami rodziny. A rodziny się nie sprzedaje – uśmiechnęła się.
I tak Aleks zamieszkał z nami.

Aleks miał swoje… fobie

Jakieś pół roku później Julia powiedziała:

– Mówię ci, to nie jest normalny zwierzak. Coś z nim jest nie tak.

Aleks leżał na dywanie i patrzył w telewizor, na którym leciała gra wideo, w którą grali Mateusz i jego kolega z klasy. Aleks nie był już szczeniakiem, nie dało się go wsadzić pod pachę. Miał prawie rok i był duży. Słysząc, że o nim mowa, obrócił łeb i uśmiechnął się.

– Patrz, śmieje się ze mnie – prychnęła żona.

– Taki ma wyraz pyska – powiedziałem i mrugnąłem do psa.

Uwielbiałem go. Był wszystkim, o czym marzyłem, i jeszcze więcej. Problem był tylko taki, że należał do Mateusza i tylko jego kochał. Przyznam – niekiedy byłem zazdrosny.

Wiedziałem, o czym mówi żona. Aleks miał swoje… fobie. Dziwnie to brzmi w stosunku do psa, ale inaczej tego nie można było określić. Na przykład nienawidził ognia z zapalniczki i zapałek. Zrobiliśmy sobie z tego nawet taką rozrywkę dla gości. Wyjmowałem pudełko zapałek, a zanim zdążyłem zapalić zapałkę, Aleks już delikatnie wyjmował mi pyskiem z ręki pudełko. To samo robił z zapalniczką. Za to uwielbiał piłkę nożną. W telewizji, na boisku, w grze komputerowej. Siadał przed ekranem i patrzył. A kiedy temperatura meczu wzrastała i była szansa na bramkę, to jego ogon poruszał się coraz szybciej, całe ciało drżało, a w gardle gulgotało. Przy bramce szczekał. Jakby wiedział, co się dzieje. Słowo daję.

– Ale dlaczego mówisz, że coś z nim nie tak? – spytałem żonę. – Zrobił coś nowego?

Żona milczała chwilę.

– Wzięłam go dzisiaj ze sobą do tej nowej klientki w Mławie.

Julia pracuje jako dojeżdżająca fryzjerka i kosmetyczka. Ma klientów w całym województwie…

– Mieszka w domu na skraju miasteczka, prawie w lesie. Pomyślałam, że Aleks będzie mógł się wybiegać. Jechaliśmy drogą w środku lasu, jak zwykle siedział spokojnie z tyłu, i nagle zaczął szczekać. Tak okropnie, prawie wył, że aż zjechałam na pobocze i zatrzymałam się. On patrzył na mnie i chciał, żebym go wypuściła. Pomyślałam, że może chce mu się kupę, więc założyłam mu smycz, żeby nie wleciał na szosę, i otworzyłam bagażnik. Prawie mnie przewrócił, takiego dał susa – i rzeczywiście, chciał na drugą stronę szosy.

– Spuściłaś go ze smyczy?

– Zgłupiałeś? Krzyczałam i walczyłam z nim, wreszcie udało mi się go opanować. Zapędziłam do auta i odjechałam. Jak wjechaliśmy do Mławy, to się uspokoił. To samo było w drodze powrotnej. Odbija mu.

Patrzyłem na leżącego spokojnie psa, który obserwował grę na ekranie. Byłem zaciekawiony. Dlaczego tak zareagował?

Skąd Aleks o tym wiedział?

Dwa dni później, w sobotę, kiedy Julia i Mateusz poszli do babci pomóc jej w sprzątaniu, wziąłem psa na przejażdżkę autem. Rzeczywiście, w pewnym miejscu, jakieś trzydzieści kilometrów przed Mławą, Aleks zaczął okropnie szczekać. Na szosie było pusto, więc wykręciłem i pojechałem kilkadziesiąt metrów z powrotem. Tam, gdzie Aleks zawył, zatrzymałem samochód. Założyłem psu smycz i wypuściłem go z auta. Potem ruszyliśmy w las. Aleks biegł niemal jak po sznurku, coraz głębiej w las. Wreszcie zatrzymał się i zaczął kopać. Rozejrzałem się wokół – same drzewa, krzewy. Żadnych znaków rozpoznawczych. Pies kopał jak szalony. Kucnąłem nad wykopem i spojrzałem w dół. I wtedy dostrzegłem jakby kawałek kości. Złapałem Aleksa za obrożę.

– Zostaw, Aleks. Już widzę. Zostaw.

Pies przerwał kopanie i położył się, zziajany, na trawie. Odsunąłem jeszcze trochę ziemi, i kiedy byłem pewny, że w dole są kości człowieka, wyjąłem komórkę i wezwałem policję.

Po godzinie przyjechała ekipa, wykopali szczątki mężczyzny. Aleks obserwował wszystko spokojnie, uważnie. A ja spojrzałem w komórce na mapę terenu. Po drugiej stronie lasu była droga, która prowadziła do miasteczka, gdzie Aleks się urodził. No dobrze – myślałem – załóżmy, że znalezione przez niego ciało należy do pana Aleksandra, zaginionego męża pani Krystyny… Został zamordowany, to już było pewne, i zakopany w lesie. Tylko skąd Aleks o tym wiedział, i skąd wiedział dokładnie, gdzie jest ciało? Nawet największy węchowy psi geniusz nie wyczułby tego z drogi. W dodatku Aleks urodził się po śmierci pana Aleksandra. Nigdy go nie znał. Cuda, słowo daję, cuda.

Kilka dni później pojechaliśmy z Julią do pani Krystyny, na jej zaproszenie. Policjanci powiedzieli kobiecie, dzięki komu znaleziono ciało jej męża. Chciała więc zobaczyć Aleksa. Gdy pojawiliśmy się na miejscu, czekał na niego wielki kawał polędwicy i mnóstwo pieszczot. Aleks obżerał się, podczas gdy my siedzieliśmy przy stole.

Nie, to tylko zwykły pies. A może jednak nie?

– Powiedzieli, że mój Olek był cierpiał zanim umarł – wyszeptała pani Krystyna. Julia wzięła ją za rękę. – Na resztkach ubrania i na niektórych kościach były widoczne ślady ognia… Tak jakby go podpalali.

Spojrzałem na psa, który spokojnie jadł mięso. Psa, który nie dopuszczał, by w jego obecności zapalano ogień.

– Czy pani mąż lubił piłkę nożną? – spytałem, nie myśląc.

– Uwielbiał – pani Krystyna roześmiała się przez łzy. – Oglądał wszystkie mecze i głośno reagował na gole, pomyłki… był taki śmieszny… Mój Boże, kto mógł to zrobić? Policja mówi, że spróbują znaleźć morderców, ale ja im nie ufam. Nic a nic…

Wciąż patrzyłem na psa. Odniosłem przelotne wrażenie, że Aleks potrafiłby wskazać zabójców jej męża, bo ten patrzył im w oczy, gdy umierał. Pies podniósł łeb i spojrzał na mnie – na jego przystojnym pysku widziałem tępe zadowolenie istoty, która najadła się do otumanienia. Ogon uderzył kilka razy o ziemię, łeb opadł na łapy i pies zasnął.

Reklama

Nie – otrząsnąłem się z tego dziwnego, nieprawdopodobnego wrażenia. To zwykły pies. Tylko… taki trochę dziwak.

Reklama
Reklama
Reklama