Reklama

Nie należymy do ludzi, którym życie kiedykolwiek coś ułatwiało. Ale też nigdy nie narzekaliśmy. Ja mam trzydzieści cztery lata, jestem nauczycielką angielskiego w podstawówce, Krzysztof jest programistą o duszy spokojnej jak jezioro o świcie. Poznaliśmy się przypadkiem, na kursie tańca, który oboje zapisaliśmy się... nie wiadomo po co. Ja z nudów, on, jak później przyznał, bo był zakład z kolegą.

Reklama

A jednak coś zaiskrzyło. I to nie taką spektakularną iskrą jak w filmach, tylko tą cichą, stabilną. Po kilku miesiącach wspólne mieszkanie. Po roku wspólne konto. Po dwóch – oświadczyny i plany na ślub. Może skromny, może w ogrodzie. Wakacje raz w roku – Grecja, Chorwacja, raz Włochy. Żyliśmy... dobrze. Czasem może zbyt spokojnie.

Ale ja marzyłam o czymś więcej. Przygoda, wolność, śniadania bez pośpiechu, zapach kawy w kamperze gdzieś na norweskim fiordzie. Krzysztof mówił, że to piękne marzenia. Ale był człowiekiem z planem. Stabilnym. Praca, dom, rodzina. Kredyt spłacany na czas.

A potem wygraliśmy. 5,3 miliona złotych. To był zwykły los kupiony w kiosku dla żartu. Najpierw śmiech. Potem cisza. A potem ja – cała w planach: rzucić pracę, kupić kampera, podróżować. Wreszcie żyć!

Krzysztof popatrzył tylko na ekran laptopa i powiedział:

Nie zamierzam rzucać pracy.

Zawiesiłam się.

– Co?

– Ja nie chcę siedzieć i nic nie robić – odparł spokojnie.

Wtedy pierwszy raz poczułam, że może nie gramy w tej samej drużynie...

Nie podzielał mojej wizji

– Wyobraź to sobie – zaczęłam z błyskiem w oku, siadając naprzeciwko Krzyśka przy kuchennym stole. – Wstajemy, o której chcemy. Żadnych budzików. Kawa z widokiem na ocean. Kamper, może jakiś porządny Mercedes albo Volkswagen, przerobimy go razem. Jedziemy, gdzie chcemy, śpimy, gdzie chcemy. Islandia, Hiszpania, może Maroko? Wystarczy nam kasy i miejsca na całe życie.

Uśmiechnęłam się szeroko, czekając na jego entuzjazm. Zamiast tego usłyszałam tylko:

– Brzmi... fajnie. Ale wiesz, ja jednak zostaję przy pracy.

– Co? – roześmiałam się nerwowo. – Ale... przecież nie musisz już pracować. Mamy pieniądze! Miliony, Krzysiek!

– No właśnie – odłożył kubek. – Ale ja lubię to, co robię. Praca to dla mnie coś więcej niż tylko zarabianie.

– Ale przecież teraz możesz robić cokolwiek – przerwałam mu. – Prowadzić bloga o podróżach, pisać książkę, uczyć dzieci w Nepalu! Cokolwiek!

Milczał przez chwilę. Wzrok wbity w blat. A ja... ja już wiedziałam, że coś się zaczyna rozjeżdżać.

W mojej głowie pojawił się cichy głos: „Dlaczego się nie cieszy tak jak ja? Czy on naprawdę chce być ze mną, skoro nie chce żyć tym życiem?”.

Chciałam wierzyć, że to tylko stres, szok, może musi się z tym oswoić. Ale jego obojętność bolała. Czułam się, jakbym sama niosła radość z naszej wspólnej wygranej. Jakby... nie była już taka wspólna.

Jakby był obcym człowiekiem

– Natalia, możemy pogadać poważnie? – zapytał pewnego wieczoru, odkładając laptopa. Wiedziałam, że to nie wróży niczego dobrego. Usiadłam na brzegu kanapy, czując nieprzyjemne napięcie.

– Jasne – odpowiedziałam ostrożnie.

– Chcę, żebyś wiedziała, że naprawdę nie rzucę pracy. Nie mogę. Nie chcę. Dla mnie to… to jest sens. Codzienność. Rutyna, której potrzebuję.

Zmarszczyłam brwi.

– Ale przecież mówiłeś, że chcesz więcej luzu. Że marzy ci się zmiana, tylko wcześniej nie było okazji...

– Zmiana, tak. Ale nie... aż taka. Łażenie bez celu, tylko podróżowanie, wydawanie pieniędzy. To dla mnie bezsens.

Poczułam, jak w gardle zaczyna rosnąć gula.

– Czyli nasze marzenia są... bez sensu?

Krzysiek na chwilę zawiesił wzrok na widoku za oknem.

Nie nasze. Twoje – powiedział cicho, ale wyraźnie. – Natalia, to ty wygrałaś. To twoje pieniądze.

Zamarłam.

– Co ty wygadujesz?

– No przecież to twój los. Ty go kupiłaś. To nie moja kasa. Nie chcę żyć na cudzy rachunek.

Wstałam gwałtownie.

– Krzysztof, do cholery, jesteśmy razem od lat. Planujemy ślub. Mieszkamy razem, dzielimy wszystko! A teraz nagle mówisz, że to nie twoje?

– Bo nie jest. I może właśnie dlatego tak różnie do tego podchodzimy...

Zrobiło mi się zimno. Stałam tam, nie mogąc wykrztusić słowa. A w głowie krążyło tylko jedno: „Czy on mnie w ogóle zna? Czy to była tylko wygodna relacja? Gdybyśmy wygrali razem… byłoby inaczej?”.

Tego wieczoru po raz pierwszy pomyślałam, że może... może nie powinniśmy brać ślubu.

W ogóle mnie nie rozumiał

Nie podsłuchiwałam celowo. Przysięgam. Po prostu wróciłam wcześniej do domu. Drzwi były lekko uchylone, Krzysztof siedział w kuchni, telefon przy uchu. Zatrzymałam się, słysząc znajomy ton jego głosu – ten cichy, pełen zmęczenia, który rzadko pojawiał się w naszej rozmowie.

– ...nie wiem, Hania. Naprawdę nie wiem, kim ona się stała. Jakby ta kasa ją całkowicie zmieniła.

Zamarłam.

– Mówi o kamperach, o rzucaniu pracy, o jakimś życiu z Instagrama. A ja… ja przecież nigdy nie byłem taki. Ja chcę normalności. A teraz czuję się, jakbym miał być tylko dodatkiem do jej „nowego życia”. Nie chcę być facetem, który żyje na cudzy koszt.

Usłyszałam, jak z cichym „dobrze, pa” rozłącza się i odkłada telefon.

Weszłam bez słowa do kuchni.

Natalia?! – podskoczył na krześle.

– „Nie wiem, kim ona się stała”? – powtórzyłam chłodno.

Zbladł.

– To nie tak, tylko...

– Tylko co?! – wybuchłam. – Miałam czelność mieć marzenia? Chciałam być razem z tobą w tym wszystkim! Ale ty... ty postanowiłeś mnie z tego wyłączyć!

– Bo ty już mnie nie słuchasz! Wszystko kręci się wokół ciebie i tej wygranej!

A ty się boisz! Bo łatwiej ci wmawiać sobie, że jesteś ofiarą, niż przyznać, że nie chcesz ze mną żyć naprawdę!

Chciał coś powiedzieć, ale tylko spuścił wzrok. Cisza była głośniejsza niż wszystkie krzyki.

Tego samego wieczoru zadzwoniłam do mamy i powiedziałam:

– Ślubu nie będzie.

Okazało się, kim jesteśmy naprawdę

– I co teraz? – zapytała Anka, moja przyjaciółka od liceum, kiedy położyła przede mną kieliszek wina.

Siedziałyśmy na balkonie jej mieszkania. Było zimno, ale wzięłyśmy koce. Lubiłyśmy ten balkon – zawsze tam trafiałyśmy, kiedy życie waliło się w gruzy.

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Pusto mi.

– Tęsknisz za nim?

Za nim sprzed wygranej – tak. Za tym, który planował ze mną wycieczkę rowerową do Włoch. Za tym, który lepił ze mną pierogi w Wigilię i śmiał się, że wyglądam jak mączny potwór.

– Może... on wciąż tam jest? – Anka spojrzała na mnie z nadzieją.

– Nie wiem. Może i gdzieś jest. Ale może tak naprawdę nigdy go nie było. Może po prostu dobrze nam się żyło w tej bezpiecznej rutynie. A kiedy coś się zmieniło... okazało się, że jesteśmy zupełnie inni.

Zamilkłyśmy. Z balkonu widać było dachy i neony osiedlowych sklepów. Zwykły widok. Ale dla mnie – już nie taki sam.

A ślub? Nie żałujesz?

– Nie żałuję. Przynajmniej w końcu zaczęłam zadawać pytania. O nas. O siebie. I chyba wolę znać prawdę teraz niż za dziesięć lat z dzieckiem na ręku.

Anka milczała chwilę, a potem zapytała:

– To co zrobisz?

Pojadę. Sama. Może nie od razu do Maroka. Ale... gdzieś. Potrzebuję zobaczyć, kim jestem, kiedy nie jestem czyjąś narzeczoną. Nie jestem nauczycielką. Nie jestem „tą, co wygrała”.

– Jesteś naszą Natalią – uśmiechnęła się. – I jesteś odważna.

Przytuliłam ją i pierwszy raz od tygodni nie czułam się pusta.

Zaczęłam żyć dla siebie

Zatrzymałam się na stacji benzynowej gdzieś pod Częstochową. Byłam w trasie na Karkonosze. Mój pierwszy samotny wyjazd. Auto, które jeszcze niedawno pachniało nowością, teraz pachniało cynamonem i jabłkami – woziłam ze sobą dom w torbie.

Weszłam po kawę. Automat buczał, jakby miał za chwilę eksplodować. Wzięłam kubek i odwróciłam się.

– Natalia?

Zamarłam. Krzysztof. Stał tam z kanapką w ręce, jakby czas się cofnął. Ta sama kurtka. Ta sama mina, której kiedyś ufałam bez zastrzeżeń.

– Cześć – powiedziałam cicho.

– Cześć – uśmiechnął się niepewnie. – Nie spodziewałem się ciebie tu spotkać.

– Ja ciebie też nie.

Chwila ciszy. Oboje jakbyśmy nie wiedzieli, co zrobić.

– Jak... jak się masz? – zapytał.

– Dziwnie dobrze. Uczę się siebie na nowo.

– Cieszę się – odstawił kanapkę na półkę. – Ja... też trochę się pozbierałem.

– Pracujesz?

– Tak. Ale trochę mniej. Zacząłem pisać aplikację do nauki języków dla dzieci. Coś, o czym kiedyś myślałem, ale brakowało mi odwagi.

Skinęłam głową.

– Fajnie, że to robisz.

A ty? Maroko?

– Jeszcze nie. Na razie Polska. Uczę się być sama ze sobą. I... z tymi milionami – uśmiechnęłam się lekko.

Zamilkliśmy. Spojrzał na mnie długo, jakby próbował coś znaleźć w mojej twarzy.

Żałujesz?

– Nie. Bo teraz wiem, że umiem być szczera. Że nie muszę trzymać się czegoś tylko dlatego, że tak miało być.

– Też nie żałuję. Tylko... szkoda, że się pogubiliśmy.

– Może inaczej się nie dało – powiedziałam. – Może tak miało być.

Skinął głową. Uśmiechnął się. Cicho, ciepło.

– Trzymaj się, Natalia.

– Ty też, Krzysztof.

I odeszłam. Bez łez. Bez żalu. Tylko z uczuciem, że naprawdę ruszyłam dalej.

Lepiej dowiedzieć się teraz

Siedzę na lotnisku z biletem do Reykjaviku w dłoni. Samotna podróż, jedna walizka, milion myśli. Nie wiem, co mnie tam czeka. Nie mam planu. I po raz pierwszy od dawna – to mi nie przeszkadza.

Miłość... zawsze myślałam, że jeśli jest prawdziwa, to wszystko da się jakoś dogadać. Ale teraz wiem, że czasem dwie osoby mogą się kochać, a mimo to pragnąć zupełnie różnych rzeczy. I że próbując trzymać się na siłę wspólnego scenariusza, można tylko zatracić siebie.

Pieniądze nie rozwiązały naszych problemów. One je tylko wydobyły na światło dzienne. Pokazały, jak bardzo byliśmy inni – w marzeniach, w lękach, w tym, jak chcemy przeżywać życie.

Kiedyś myślałam, że szczęście to dom z ogrodem, dobry człowiek obok i stabilność. Dziś wiem, że szczęście to też samotna kawa o świcie, rozmowa z nieznajomym, bilet w jedną stronę, który sama sobie kupiłam.

Krzysztofa wciąż mam w sercu. Ale już nie jako „mojego przyszłego męża”. Raczej jako kogoś, kto pomógł mi zrozumieć, czego chcę. I czego nie chcę.

Lot do Islandii za godzinę. Jeszcze nie wiem, kim będę, kiedy tam wyląduję. Ale wiem, że będę sobą.

Natalia, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama