„Pierwszy dzwonek usłyszałam nie tylko na szkolnym korytarzu. Ten rok szkolny zaczęłam od prywatnych lekcji informatyki”
„Wszystko zaczęło się od ogłoszenia w pokoju nauczycielskim. Dyrekcja szukała chętnych do prowadzenia projektu edukacyjnego o bezpieczeństwie w sieci. Kiedy przeczytałam kartkę, od razu wiedziałam, że to nie dla mnie”.

- Redakcja
Mam trzydzieści sześć lat i jestem rozwódką. To ostatnie nie jest już tak dramatyczne, jak kiedyś – w końcu rozwód przestał być skandalem. Ale dla mnie nadal brzmi jak porażka.
Zostałam sama
Przeprowadziłam się niedawno do średniej wielkości miasta. Nie znałam tu nikogo, co było dokładnie tym, czego potrzebowałam. Zostawiłam za sobą wspomnienia, znajomych i mieszkanie, w którym każdy kąt przypominał mi o jego zdradzie.
Zaczęłam pracę jako nauczycielka języka polskiego w technikum. Wchodzę do klasy, mówię o Mickiewiczu, o figurach retorycznych i udaję, że wszystko jest w porządku. Ale prawda jest taka, że wieczorami wracam do pustego mieszkania i rzucam się na kanapę z książką lub włączam Netflixa.
Nie ufam mężczyznom. Zresztą uczucia to teraz dla mnie coś zupełnie niedostępnego. Świetnie gram rolę, ale w środku czuję się wypalona. Nie dopuszczam jednak do siebie tych myśli. Przecież wszystko się ułożyło.
– Nie możesz tak żyć jak pustelnik, dziewczyno! Przecież ty zawsze byłaś taka otwarta, taka ciepła! – powtarza w kółko moja mama.
– Już nie jestem. I naprawdę, proszę cię, nie zaczynaj znowu – odpowiadam jej.
Bo uczucia… teraz są jak luksusowy apartament z widokiem na morze. Ja mam kawalerkę na trzecim piętrze bez windy. I nie chcę już się wspinać.
Potrzebowałam odmiany
Wszystko zaczęło się od ogłoszenia w pokoju nauczycielskim. Dyrekcja szukała chętnych do prowadzenia projektu edukacyjnego o bezpieczeństwie w sieci. Kiedy przeczytałam kartkę, od razu wiedziałam, że to nie dla mnie. Nie miałam ochoty na dodatkowe obowiązki, na wspólną pracę z innymi, na entuzjastyczne planowanie. Chciałam jedynie przechodzić przez swoje lekcje jak przez kolejne zadania do odhaczenia i wracać do domu.
Dlatego kiedy nauczyciel informatyki podszedł do mnie z uśmiechem i zapytał, czy nie chciałabym dołączyć do projektu jako opiekunka od strony językowej, odruchowo odmówiłam.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powiedziałam krótko.
– No trudno – odpowiedział bez urazy. – Szkoda, bo myślałem, że to mogłoby być coś ciekawego. Ale może jeszcze zmienisz zdanie – dodał i odszedł spokojnie, jakby naprawdę nie robiło mu to różnicy.
Minęło kilka dni. Okazało się, że nie ma chętnych, a dyrekcja zaczęła delikatnie naciskać. Brak wymówek i poczucie obowiązku wzięły górę. W końcu zgodziłam się dołączyć. Zespół projektowy składał się głównie z młodszych nauczycieli, energicznych i zgranych. Czułam się jak ciało obce, ale informatyk Bartek od początku traktował mnie normalnie, bez nachalności, bez sztucznej serdeczności.
Zgodziłam się
Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu. Praca była konkretna i poukładana.
– Pani od polskiego z kamienną twarzą. To brzmi jak tytuł thrillera – rzucił kiedyś Bartek.
Nie zaśmiałam się, nie odwzajemniłam żartu, ale zauważyłam, że jemu to nie przeszkadza. Po prostu robił dalej swoje, nie próbując na siłę mnie otwierać. Nie przypominał mojego byłego męża. Tamten potrafił być czarujący na pokaz, a zimny na co dzień. Bartek był spokojny. Mówił cicho, nie dominował rozmów.
Po jednym ze spotkań zostaliśmy dłużej, omawiając prezentację. Bartek wskazywał kolejne slajdy, ale ja ledwo go słuchałam. Złapałam się na tym, że po prostu dobrze mi było w tym spokoju. Nie chciałam się do tego przyznać, nawet przed sobą. Wiedziałam, że nie powinnam się zbliżać. Uczyłam się trzymać dystans, jak innych uczą kaligrafii – z precyzją i powtarzalnością. Miałam swoje granice i trzymałam się ich kurczowo. A jednak, kiedy wracałam do domu, myślałam o nim.
Nasze spotkania nad projektem zaczęły się przeciągać. Czasem siedzieliśmy po lekcjach nawet do siedemnastej, rozpisując harmonogramy, przeglądając materiały, poprawiając prezentacje. Większość zespołu odpadała wcześniej. Zostawałam z Bartkiem sama w sali informatycznej.
Wpadłam po uszy
Z początku rozmawialiśmy tylko o pracy. On mówił o kwestiach technicznych, ja o języku. Ale z czasem słowa zaczęły dryfować w inne rejony. Bartek zaczął opowiadać o sobie – nie wylewnie, raczej między wierszami. Mówił o swoim psie, który wszystko gryzie, o matce, która wciąż traktuje go jak dziecko. Uśmiechał się do tych wspomnień z lekkim rozbawieniem.
– Wiesz, miałem kiedyś dziewczynę, która planowała wszystko z półrocznym wyprzedzeniem. Dosłownie wszystko, nawet kiedy mamy się pokłócić. Ale nie przewidziała, że przestaniemy się lubić – powiedział kiedyś.
– Nie jestem gotowa na nic poważnego.
Nie zdziwił się, nie zawahał, nie zadrwił.
– Nie powiedziałem, że chcę czegoś poważnego. Chcę cię po prostu lepiej poznać – odparł spokojnie.
Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. Uderzyło mnie, że jego ton był zupełnie niewymuszony. Jakby naprawdę nie chciał mnie do niczego przekonywać, tylko dać przestrzeń.
Był subtelny
Ale ja znałam ten scenariusz, w którym ktoś robi pierwszy krok. Słowa: „chcę cię poznać” oznaczają początek gry, a potem – powolne wycofywanie się, nieobecność, chłód. I znów ten wstyd, że się człowiek odsłonił. W głowie miałam jedno: nie dam się znowu podejść. Nie pozwolę sobie zbudować czegokolwiek na nadziei. A jednak coś mnie do niego ciągnęło. I tego już nie umiałam tak łatwo zignorować.
Pewnego dnia po zakończeniu lekcji Bartek zagadnął mnie na korytarzu. Uczniowie już dawno się rozpierzchli, szkoła była cicha, tylko echo kroków nauczycieli odbijało się od ścian.
– Mam taki pomysł – zaczął. – Może poszlibyśmy coś zjeść? Tak po prostu. Bez prezentacji, bez projektów, bez uczniów.
Spojrzałam na niego jak na kogoś, kto właśnie przekroczył granicę. Po prostu powiedziałam to, co wydawało mi się najrozsądniejsze.
– Nie mogę. To nie jest dobry pomysł.
Skinął głową, ale przez sekundę widziałam zawód na jego twarzy. Szybko jednak znów się uśmiechnął.
– Nie szkodzi. Ale musisz wiedzieć, że naprawdę lubię z tobą być – powiedział, po czym odszedł bez żadnej pretensji.
Grałam niedostępną
Czułam w sobie złość. Nie na niego, na siebie. Bo znowu zareagowałam tak, jak zawsze: ucieczką.
Wieczorem otworzyłam szafkę z kosmetykami i spojrzałam w lustro. Nie było tam kobiety gotowej na bliskość. Była ostrożność, chłód, spięta szczęka i zmęczone oczy. „Znowu to robię – pomyślałam. – Odpycham ludzi, zanim zdążą mnie zranić”.
Nie potrafiłam przyjąć czyjejś troski. Za długo byłam sama. Za bardzo przyzwyczajona do tego, że wszystko, co dobre, ma swój termin ważności. A może po prostu nie umiałam już ufać, nawet gdy ktoś był wobec mnie szczery.
Po tamtej rozmowie nasze kontakty się urwały. W pracy mijaliśmy się, mówiąc sobie „dzień dobry”, „do widzenia”, „czy możesz podpisać?”. Bartek nie unikał mnie, ale też nie szukał okazji do spotkań. Był uprzejmy, spokojny, jakby zaakceptował moje „nie” bez reszty. A ja czułam pustkę. To nie była tęsknota za kimś, z kim dzieliłam życie. Raczej za kimś, przy kim czułam się przez chwilę lżejsza.
Brakowało mi go
W domu coraz bardziej doskwierała mi samotność. Myślałam o jego wzroku, o tym, że nie nalegał, że dał mi przestrzeń i że w tej ciszy zaczęło mi go brakować. Zamknęłam oczy. Nie chciałam już analizować. Po prostu chciałam znów usłyszeć jego głos. Zadzwoniłam do niego.
– Cześć – powiedziałam. – Możemy się spotkać? Poza szkołą.
Zgodził się bez zbędnych pytań. Umówiliśmy się w małej kawiarni przy rynku. Przyszłam przed czasem, Bartek wszedł kilka minut później, usiadł naprzeciwko i nic nie mówił.
– Bałam się – zaczęłam. – Nie ciebie, tylko Siebie, tego, co czuję i co mogłoby się wydarzyć, gdybym cię dopuściła bliżej.
Spojrzał na mnie uważnie.
– A ja się bałem, że nie znajdę drogi, żeby cię nie przestraszyć – odpowiedział.
– Nie jestem pewna, czy potrafię znowu zaufać – przyznałam cicho.
– A ja nie jestem pewien, czy potrafię cię nie lubić – odparł z lekkim uśmiechem.
Poczułam, że nie muszę nic decydować od razu. Że możemy po prostu spróbować, bez obietnic, bez scenariuszy. Po prostu być razem w tej chwili.
Joanna, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowie darli ze mnie łacha, bo poszłam na grzyby w pantofelkach. Pokazałam kto jest królową grzybobrania”
- „Uciekłam od rodziców ze wsi, bo miałam apetyt na lepsze życie. Po roku życie w mieście odbiło mi się jednak czkawką”
- „W tym roku na działce zbierałem nie tylko mirabelki. Wśród wielu kwaśnych śliwek znalazłem dorodną, słodką brzoskwinię”