Reklama

Zajęci odwożeniem i przywożeniem dzieciaków do i ze szkoły, gotowaniem, praniem, odrabianiem lekcji, zaczynamy zapominać o sobie. Dlatego gdy zdarzy się jakaś sobota czy niedziela bez milusińskich, człowiek ma ochotę, żeby przeżyć coś romantycznego. Ale ja miałam na weekend inny plan: sprzątanie.

Reklama

Randka w piwnicy

– Piwnica? – jęknął Marcin, gdy przypomniałam mu, że mieliśmy się nią zająć.

– Tak, piwnica. Obiecałeś, pamiętasz? – odparłam.

– Anka, ja cię proszę... Wolny weekend trafia się nam raz na miesiąc, a ty chcesz go zmarnować na sprzątanie piwnicy? – jego zniechęcony głos mówił wszystko.

– Wcale nie chcę, ale musimy to zrobić… – odparłam.

– A ja myślałem pizzy, lodach. I może nawet, no wiesz… – uśmiechał się porozumiewawczo. – Może innym razem…
– nalegał mąż.

– Kiedy innym razem? Z dziećmi nic nie zrobimy. Dawaj, dawaj! Tym bardziej że podstawili kontener na śmieci gabarytowe. Nie pamiętasz? – nie chciałam ustąpić.

Tym argumentem już do niego trafiłam. Westchnął ciężko, przebrał się w jakieś robocze ciuchy i zeszliśmy do naszej piwnicy, w której nie sprzątaliśmy już od kilku lat.

Pamiątki sprzed lat

Kiedy namawiałam Marcina na sprzątanie, czułam, że znajdziemy tam kilka naprawdę interesujących rzeczy. No i nie zawiodłam się, choć zanim dokopaliśmy się do warstwy sentymentalnej, trzeba było przebić się przez mnóstwo zwykłych śmieci.

– Blat kuchenny? Po co go tu trzymamy? – dziwił się Marcin.

– A jakby naszemu coś się stało? Można by wykroić kawałek… – wpadłam na pomysł.

– Anka, czyś ty oszalała? Sztukować jednolity blat? Wywalamy! – krzyknął Marcin.

Po godzinie pracy dotarliśmy do rzeczy, które obudziły w nas wspomnienia. Na przykład buty na obcasie, które dostałam od jego mamy, gdy byliśmy jeszcze narzeczeństwem. Obrzydlistwo, które natychmiast ukryłam w piwnicy, by ich nigdy nie włożyć. W tym samym kartonie z butami znalazła się też stara piłka do kosza, której Marcin używał do dnia, gdy wypadł mu dysk.

– Ale za młodu robiłem na tobie wrażenie? – wspomniał z dumną miną.

– Jak czarnoskóry z NBA! – uśmiechnęłam się, a on cisnął piłkę do śmieci na znak, że kończy temat.

– O matko! A tu… O szlag by to! Nie oddałam ich! – krzyknęłam na widok trzech rolek tapety, które miałam zwrócić do marketu sześć lat temu. – Dwie stówy poszły w piach!

Czegóż jeszcze w tej piwnicy jeszcze nie było! Chwilę później dokopałam się do starego obrazu z jeleniami, który odziedziczyłam po prababci. Zrobiło mi się przykro, że nie wieszam go na ścianie…

Daj spokój, Anka… Poważnie? – mąż popatrzył na mnie ze zdziwieniem.

– Ona nam tak dobrze życzyła… – powiedziałam cicho.

Wróciły do nas wspomnienia

Marcin w ogóle nie podchodził sentymentalnie do naszego sprzątania. Na przykład nie zrobiły na nim żadnego wrażenia moje artystyczne zdjęcia z czasów, gdy uznałam, że mam fotograficzny talent. Pejzaże, portrety, martwa natura… „Śmieci, śmieci, śmieci” – powtarzał tylko, przerzucając je do pudła z gratami.

Rozmarzył się dopiero, gdy trafiliśmy na jego ukochane bojówki, w których przechodził całą młodość. Nienawidziłam tych spodni i nakłoniłam go, żeby pomalował w nich mieszkanie. Po wszystkim były nie do odratowania. Teraz pretensje wróciły.

– Takie fajne spodnie…. Że też ja cię posłuchałem.. – oglądał je, jakby chciał je jeszcze raz włożyć. Jakby chciał je ratować.

Po chwili znalazłam też karton ze spodniami z lycry, w których ćwiczyłam aerobik, jeszcze zanim wzięliśmy ślub. Teraz chichotałam nad wzorami, które je zdobiły. Oczywiście chciałam je wyrzucić.

– Ej, co robisz? – zapytał Marcin.

– Wywalam te stare szmaty – powiedziałam nieco zdziwiona.

– Ale one wywołują wspomnienia… – odparł mój mąż.

– Nie wiem jakie… – żachnęłam się.

– Włóż… O te pamiętam bardzo dobrze. No, włóż! – prosił mnie z uśmiechem.

Odmawiałam, a on szantażował, że jeśli nie wskoczę mu w te lycry, to weźmie na górę stare bojówki i będzie je czyścił, aż nadadzą się znów do noszenia. W końcu skapitulowałam i wciągnęłam na siebie jedne z ciekawości. Pasowały!

– O rety, ale wyglądasz… – zaczął się do mnie przytulać.

– Marcin, daj spokój… – uśmiechnęłam się do niego.

– Weź je do domu… No weź, nie bój się… – uśmiechał się lubieżnie, więc szybko z nich wyskoczyłam.

Muszę jednak przyznać, że spakowałam dwie sztuki do kartonu, w którym zbieraliśmy rzeczy do wzięcia na górę. Na razie kazałam jednak mężowi kontynuować porządki. Właśnie wtedy dobrnęliśmy do warstwy prehistorycznej.

Stare listy miłosne

– Patrz, Ania, kartki z życzeniami ślubnymi! Od wszystkich są! Nie uwierzysz! Anka, nie uwierzysz! – powiedział głośno.

– Co? – zdziwiłam się.

– Twoja suknia ślubna! I mój garnitur jest! Ale numer! – pokrzykiwał.

Wyjęliśmy ciuchy z toreb i przyglądaliśmy się im z rozrzewnieniem. Niemodne, stare, obciachowe, poszarzałe i najpewniej już mocno przyciasne. Ale mimo wszystko wspaniałe!

– Pamiętasz? Pięknie wyglądałaś. Ej… A może jak weszłaś w lycrę, to i w tę suknię się wciśniesz? – zaproponował.

– Marcin, a co ty chcesz urządzić bal przebierańców? Gdzie ja w to wlezę? – starałam się go zniechęcić.

– Proszę… – Marcin nie chciał odpuścić.

– Dobra… Ale ty wciśniesz się w garnitur. – zmusiłam go do obietnicy

– Spróbuję!

Tak nam się ten pomysł przebierania spodobał, że dokończyliśmy robotę w pół godziny. Udałoby się nam to nawet szybciej, gdybyśmy nie mieli jeszcze jednego absolutnie sentymentalnego przestoju. Znaleźliśmy bowiem małą, metalową skrzyneczkę.

– Nasze listy… – westchnęłam, gdy je otworzyłam.

– Jakie listy? – nie wiedział o czym mówię.

– No, jak to, jakie? Miłosne! – wykrzyknęłam.

– To myśmy pisali listy miłosne? – nadal był mocno zdziwiony.

I to był już koniec sprzątania. Wyrzuciliśmy jedną trzecią zawartości piwnicy do kontenera, a dwa kartony zabraliśmy ze sobą na górę. Oboje podekscytowani perspektywą dalszej części wieczoru. Mnie uśmiechało się czytanie listów i oglądanie Marcina w garniturze, a on chciał zobaczyć mnie w sukni ślubnej, a potem znowu w lycrze.

Reklama

Był to więc wieczór sentymentalno–erotyczno–rozrywkowy. Nie zabrakło miłych wspomnień, nie obyło się bez małżeńskich uniesień, ale mieliśmy też kupę śmiechu. To był zaskakująco udany czas, a wszystko zaczęło się od przykrej powinności. Gdy zasypialiśmy o drugiej w nocy, umówiliśmy się, że za kilka lat znów piwnicę odgruzujemy.

Reklama
Reklama
Reklama