„Płaciłam za jego zachcianki, a on tylko grymasił. Pokazałam mu, gdzie raki zimują”
„Spisywałam wydatki z ostatnich trzech miesięcy. Na koncie głównie moje przelewy: czynsz, rachunki, zakupy, tankowanie, nawet jego dentysta. Gdy zsumowałam to wszystko, zrobiło mi się dziwnie. Coś we mnie pękło”.

- Redakcja
Z Michałem byłam już od sześciu lat. Przez długi czas mówiłam o naszym związku, że jest partnerski. Bez narzucania ról, bez patriarchalnych zapędów. Ja zarabiam więcej, ale nigdy nie robiłam z tego tematu. Nie liczyłam, kto ile dał na wakacje, kto zapłacił rachunek w restauracji. Jasne, że częściej płaciłam ja – ale myślałam, że to normalne. Raz jedno ma więcej, raz drugie. Wierzyłam, że to się bilansuje, nawet jeśli nie na koncie, to w intencjach. Zresztą, Michał był czarujący. Potrafił ugotować pyszną kolację, przytulić bez okazji. Miał w sobie coś z chłopca, który nie do końca dorósł i długo wydawało mi się to po prostu urocze. Ale coś w tym wszystkim zaczęło mnie coś uwierać. Niby nic wielkiego. Płaciłam za zakupy, a on zapomniał zapłacić za kablówkę. Nie chodziło mi o kasę. Przynajmniej nie tylko. O brak refleksji. Brak słowa „dzięki”. Brak jakiejkolwiek próby wyrównania. Jakby wszystko po prostu mu się należało. Zaczęłam się zastanawiać, czy to naprawdę jest nowoczesny związek. A może to po prostu sprytna asymetria. Jedna osoba daje więcej, a druga udaje, że tego nie widzi.
Zatkało mnie
Siedziałam wieczorem w kuchni z kubkiem herbaty i zeszytem. Spisywałam wydatki z ostatnich trzech miesięcy. Na koncie głównie moje przelewy: czynsz, rachunki, zakupy, tankowanie, nawet jego dentysta. Wyszło, że pokrywam jakieś siedemdziesiąt procent wspólnego życia. Zastanawiałam się, czy to dużo. Przecież czasem kupił pizzę. Albo zapłacił za kino. Gdy zsumowałam to wszystko, zrobiło mi się dziwnie. Coś we mnie pękło.
– Możemy porozmawiać o finansach? – zaczęłam ostrożnie, kiedy wieczorem siedzieliśmy razem na kanapie. – O tym, jak dzielimy wydatki?
Spojrzał na mnie zza telefonu.
– No możemy, ale co się dzieje?
– Przeliczyłam sobie nasze koszty. Wychodzi, że za większość rzeczy płacę ja. Może ustalmy jakiś system? Na przykład wspólne konto albo procentowo do zarobków...
Zamilkł na moment, a potem wybuchnął śmiechem. Nie ironicznym, ale takim nerwowym.
– Ty naprawdę to liczysz? Myślałem, że nie przejmujemy się takimi drobiazgami.
– To nie tak – próbowałam spokojnie. – Po prostu czuję, że robi się nierówno. I nie chodzi mi o kontrolę. Tylko o to, żebyśmy oboje wiedzieli, na czym stoimy.
– A może po prostu chcesz mieć władzę? – rzucił nagle. – Bo brzmi to tak, jakby wszystko zawsze musiało być po twojemu.
Zatkało mnie. Nie takiej reakcji się spodziewałam.
– Próbuję rozmawiać o czymś ważnym. O uczciwości – powiedziałam cicho.
– No to może ja też zacznę zapisywać, ile razy coś zrobiłem w domu, co? Albo ile razy się poświęciłem. Bo według ciebie to tylko kasa się liczy?
Chciałam odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów. Patrzyłam na niego i nagle nie widziałam już mojego partnera. Widziałam kogoś, kto mnie zupełnie nie rozumie.
Nie wytrzymałam
Od tamtej rozmowy coś się we mnie zmieniło. Niby wszystko było jak zawsze, ale w środku... coś zgrzytało. Zaczęłam liczyć dokładnie. Rachunki, paragony, przelewy. Prowadziłam arkusz w telefonie. Codziennie wieczorem wpisywałam, co i ile kosztowało, kto zapłacił. Nie po to, żeby się mścić. Chciałam mieć pewność, czy naprawdę przesadzam. Nie przesadzałam. Minął miesiąc. Różnica jeszcze się powiększyła. Michał ani razu nie zaproponował, że opłaci czynsz. Nie zauważył, że kupiłam jego ulubione płatki, nowy płyn do soczewek, zapłaciłam za jego bilet do Krakowa. Wieczorem, kiedy znowu wróciłam z torbami pełnymi zakupów i zobaczyłam, że Michał siedzi z piwem przed laptopem, nie wytrzymałam.
– Możemy pogadać? – zapytałam.
– Znowu? – mruknął. – Co teraz?
– Od miesiąca zapisuję wydatki. I naprawdę nie chodzi mi o kontrolę. Ale nie mogę być jedyną osobą, która o to dba.
– To zacznij mniej dbać – powiedział, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Słucham?
– Może masz jakiś problem, z tym że zarabiasz więcej. Ale to nie moja wina. Robisz z tego temat, jakbym był pasożytem.
– Nie jesteś pasożytem. Ale też nie jesteś partnerem – powiedziałam, ciszej, niż planowałam.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– To może się wyprowadź, skoro ci tak źle. I radź sobie sama, skoro jesteś taka samowystarczalna.
Zaniemówiłam. Patrzyłam, jak wraca do oglądania filmu, jakby nic się nie stało. I po raz pierwszy poczułam się w naszym mieszkaniu naprawdę... obca.
Trzęsłam się ze złości
To był piątkowy wieczór. Wróciłam wcześniej z pracy, bo klient odwołał spotkanie. W mieszkaniu było cicho. Drzwi do sypialni lekko uchylone, a Michał siedział na łóżku z telefonem przy uchu. Nie zauważył mnie. Chciałam wejść, ale usłyszałam swoje imię.
– Stary, no mówię ci, Malwina znowu się czepia hajsu. Że niby za dużo płaci, że za mnie robi. Masakra.
Zamarłam. Nie ruszałam się ani o krok.
– Aha, no i teraz prowadzi jakiś zeszyt czy coś. Jak księgowa. Serio. Jak ktoś chce być sponsorem, to niech potem nie płacze, nie?
Śmiech. Lekki, pewny siebie. Weszłam do pokoju bez pukania.
– Słyszałam wszystko – powiedziałam spokojnie.
Zbladł. Szybko rozłączył rozmowę, odłożył telefon.
– To nie tak...
– Nie tak? – przerwałam mu. – Mówisz kolegom, że jestem twoim sponsorem? Że jestem śmieszna, bo mam odwagę mówić o tym, co mnie boli?
– To była prywatna rozmowa. Nie podsłuchuje się ludzi.
– Nie podsłuchuje się ludzi, ale można z nich szydzić za plecami? Myślałam, że my się szanujemy.
– Daj spokój, przesadzasz – powiedział, znowu z tym swoim półuśmiechem. – Może po prostu nie jesteśmy kompatybilni. Ty chcesz żyć jak w tabelce, ja chcę mieć luz.
– Nie chodzi o pieniądze – powiedziałam cicho. – Chodzi o szacunek.
Odwróciłam się i wyszłam z pokoju, zanim zobaczył, że się trzęsę.
Czułam się wykorzystana
– Nie wiem, czy to ja zwariowałam, czy on naprawdę jest tak obojętny i nieczuły – powiedziałam, siedząc na kanapie u Oli.
W dłoni trzymałam kubek z gorącą herbatą, choć tak naprawdę nic nie czułam – ani jej ciepła, ani smaku. Przyjaciółka usiadła naprzeciwko mnie, nie przerywała. Tylko patrzyła, czekając, aż z siebie wszystko wyrzucę.
– On mówił o mnie „sponsor”. Do kumpla. Śmiał się. Jakby to było zabawne, że płacę za dwóch dorosłych ludzi i jeszcze mam czelność mieć z tym problem.
– Wiesz, że to nie chodzi tylko o pieniądze, prawda?– zaczęła ostrożnie.
– Tak – przytaknęłam. – Pieniądze były tylko sygnałem. Przestałam się czuć ważna. Widziana. Cokolwiek. A on tylko mówi, że przesadzam, że robię dramaty.
– Bo tak mu wygodnie – powiedziała Ola spokojnie. – Jak się ktoś stara nie widzieć twoich emocji, to łatwiej mu udawać, że nic się nie dzieje.
– Myślałam, że mamy partnerski związek. Że jesteśmy nowocześni. Że nie muszę być „żoną z notesem”. Ale teraz? Czuję się jak... jakby Michał mnie wykorzystał i jeszcze wmawiał, że przesadzam.
Ola pokiwała głową.
– On cię zjadał kawałek po kawałku. Ty to czułaś, ale nie umiałaś tego nazwać. A teraz już umiesz. I to nie jest szaleństwo. To jest trzeźwienie.
Zacisnęłam powieki. Z moich oczu wreszcie popłynęły łzy. I pierwszy raz od dawna nie próbowałam ich zatrzymać.
Podjęłam ostateczną decyzję
Nie spałam całą noc. Leżałam na rozkładanej kanapie u Oli, patrząc w sufit, który pękał lekko w rogu. W głowie miałam tylko jedno pytanie: co dalej? Bo przecież nie mogę mieszkać u przyjaciółki wiecznie. Ani uciekać od własnego życia. Wróciłam do mieszkania następnego dnia po południu. Klucz zadrżał w zamku. W środku panowała cisza, nikogo nie było. Michał zostawił na stole talerz z niedokończonym śniadaniem i pusty kubek po kawie. Usiadłam w kuchni. Miejsce, w którym tyle razy jadaliśmy razem kolację, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Dziś wszystko wydawało się obce. Zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy – ładowarki, dokumenty, książki. Nic wielkiego. Ale każde „moje” przedmioty teraz przypominały mi, ile rzeczy w tym domu należało tylko do mnie. Michał wrócił godzinę później. Zatrzymał się w drzwiach, zaskoczony.
– Myślałem, że już nie wrócisz – powiedział.
– Wróciłam tylko po swoje rzeczy – odpowiedziałam spokojnie.
– Możemy pogadać?
Spojrzałam na niego. Zmęczony. Może nawet przejęty. Ale nie wiedziałam już, czy to prawdziwe emocje, czy tylko strach przed zmianą.
– O czym? Mówiłam ci to wiele razy. Ty słyszałeś tylko to, co chciałeś.
Milczał.
– Nie odchodzę z powodu pieniędzy. Odchodzę, bo nigdy nie poczułam, że jesteśmy w tym razem.
Zabrałam torbę i wyszłam, zamykając drzwi bezgłośnie. Tym razem nikt mnie nie zatrzymał.
W końcu poczułam ulgę
Wynajęłam małe mieszkanie na poddaszu. Jasne ściany, krzywe kąty, skrzypiąca podłoga. Wszystko było tymczasowe, ale moje. Sama wybrałam zasłony. Sama skręcałam regał. I nikt nie pytał mnie, po co mi nowe filiżanki albo dlaczego wydaję tyle na świeczki. Na początku było dziwnie. Brak drugiej poduszki przypominał, że coś się skończyło. Ale z każdym dniem uczyłam się nowego rytmu. Własnego. Zdarzało mi się płakać. Zwłaszcza kiedy wracałam do pustego mieszkania po ciężkim dniu. Tęskniłam. Nie za Michałem – za poczuciem, że jestem z kimś. Za iluzją bezpieczeństwa, którą tak długo pielęgnowałam. Ale potem przychodziła ulga. Taka cicha, ale głęboka. Że nie muszę się już tłumaczyć, przekonywać, prosić o uwagę. Że mogę wydać pieniądze na siebie i nie czuć się winna. Że nie muszę być sponsorem, opiekunką, kucharką i sprzątaczką. To nie był happy end. To był trudny początek. Ale mój.
Malwina, 31 lat
Czytaj także:
- „Mąż zrobił ze mnie samotną matkę. Po 3 latach przypomniało mu się, że ma dzieci i chce znów być wzorowym tatusiem”
- „Córka ze mnie drwi i mówi, że jestem za stara, by mieć marzenia. Smarkula nie wie, że życie zaczyna się na emeryturze”
- „Masażysta z sanatorium mógł być moim synem, ale dał mi więcej niż mąż przez te wszystkie lata. Niczego nie żałuję”