„Placki z dyni teściowej zmieniły moją kuchnię w ring. Rzuciła mi rękawicę, a ja tak łatwo nie odpuszczam”
„Nie minęło pół godziny od tego, jak zaparkowałam dynię na blacie, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Maja akurat usiłowała przebrać kota w swoją piżamę, a ja stałam w kuchni z brudnym kubkiem w dłoni i z nieumytymi włosami. Kiedy otworzyłam, niemal odruchowo zrobiłam pół kroku w tył. – Cześć, Basiu – powiedziała teściowa, jak zawsze pewnym tonem”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam typem kobiety, która budzi się rano z uśmiechem i ochotą na gotowanie owsianki. W moim świecie poranki to bitwa – ja kontra mały człowiek, który nie uznaje drzemek, każe się natychmiast przytulać, żąda jeść, nocnika i oczywiście włączania bajek, które znam już lepiej niż alfabet.
Mam jedno dziecko, męża, który pracuje od świtu do nocy i teściową, która mimo że nigdy nie mówi wprost, zawsze potrafi subtelnie dać mi do zrozumienia, że „za jej czasów to się inaczej dzieci wychowywało”. Michał – mój mąż – stara się, wiem, ale często nie ma go wtedy, gdy najbardziej go potrzebuję. A ja... Czasem naprawdę nie wiem, czy jestem jeszcze kobietą, czy już tylko funkcją: mama, kucharka, praczka i wiecznie zmęczony cień.
Tamtego ranka nie działo się nic wyjątkowego. Maja – moja trzyletnia córka – wrzuciła swoje skarpetki do miski z płatkami i zażądała, byśmy „tańczyły jak panie z telewizji”. Właśnie wtedy ktoś zapukał do drzwi.
– O, to dla was – powiedziała sąsiadka z dołu, starsza pani Zosia, wręczając mi coś, co wyglądało jak... kulisty mutant. – Macie, pewnie coś z niej zrobisz.
Spojrzałam na nią, potem na ten... obiekt. Wielka, pomarańczowa dynia. Nie miałam pojęcia, co z nią zrobić. W mojej głowie to było tylko kolejne zadanie do wykonania, kolejny problem do rozwiązania. Dynia? Do czego to w ogóle służy?
Zamknęłam drzwi, postawiłam ją na blacie i przez chwilę po prostu patrzyłam.
– Maja, zobacz – westchnęłam. – Mama dostała pomarańczowego potwora.
– To smok! – wrzasnęła zachwycona córka, okładając dynię plastikową łyżką. – Smok, który daje placki!
– Oby... – mruknęłam i wróciłam do mojego porannego chaosu.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta absurdalna dynia, której nikt się nie spodziewał, stanie się wstępem do rozmowy, której bałam się od dawna.
Teściowa wpadła niespodziewanie
Nie minęło pół godziny od tego, jak zaparkowałam dynię na blacie, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Maja akurat usiłowała przebrać kota w swoją piżamę, a ja stałam w kuchni z brudnym kubkiem w dłoni i z nieumytymi włosami. Kiedy otworzyłam, niemal odruchowo zrobiłam pół kroku w tył.
– Cześć, Basiu – powiedziała teściowa, jak zawsze pewnym tonem, z torebką przewieszoną przez ramię i tym swoim spojrzeniem, które skanowało mieszkanie od progu.
Nie zdążyłam zapytać, skąd ta niespodziewana wizyta.
– Byłam w pobliżu, pomyślałam, że wpadnę zobaczyć, jak się miewacie – dodała i już była w środku.
Zdążyłam tylko mruknąć coś, co brzmiało jak „jasne”, chociaż wcale nie było mi jasno. Maja, widząc babcię, od razu porzuciła kota i rzuciła się jej na szyję. A ja w myślach próbowałam sobie przypomnieć, czy zlew nie wygląda jak po eksplozji.
Teściowa rozejrzała się po kuchni i już po chwili wypatrzyła dynię.
– O, dynia! – zawołała z entuzjazmem, jakby zobaczyła dawno niewidzianą przyjaciółkę. – Kiedyś z takiej robiłam placuszki. Twojemu Michałowi smakowały jako dziecku. Uwielbiał je.
Spojrzałam na nią, potem na dynię. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Placuszki z dyni? Nie wiedziałam, że Michał je lubił – wydukałam, siląc się na uprzejmy ton.
– Oj tak, bardzo. Z kwaśną śmietaną, aż uszy mu się trzęsły. Może byśmy je razem zrobiły? Jeśli masz chwilę...
Patrzyłam na nią przez moment, zaskoczona. Serce zabiło mi trochę szybciej, bo wspólne gotowanie z teściową nie było punktem, który zaznaczałam na liście marzeń. Ale też... nie chciałam powiedzieć nie.
– Mogę spróbować... Jeśli chcesz pomóc – odpowiedziałam niepewnie, starając się brzmieć naturalnie.
– No to super – uśmiechnęła się szeroko. – Ja pokroję, ty zetrzesz. Dasz radę?
Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po deskę do krojenia. W głowie miałam mętlik. Nie wiedziałam, co z tego wyniknie, ale chyba nie miałam wyboru. Dynia czekała.
Zaczęła mówić o moim mężu
Krojenie dyni okazało się trudniejsze, niż się spodziewałam. Teściowa chwyciła nóż, jakby robiła to co tydzień, i bez ceregieli zaczęła dzielić warzywo na kawałki. Ja z kolei drapałam się z tarką i udawałam, że kontroluję sytuację.
– Michał miał wtedy może pięć lat – zaczęła, nie odrywając wzroku od deski. – Straszny był łobuziak. Uciekał z przedszkola, a potem przychodził pod mój balkon, bo wiedział, że będą placuszki.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Nie mówił o tym. On zawsze wydawał mi się… no wiesz, taki grzeczny, uporządkowany.
– Bo ty widzisz wersję dorosłą. Ja pamiętam, jak krzyczał, że nie zje brokułów i chował marchewki w kieszeniach.
Parsknęłam cicho. Pomiędzy zapachem smażonej dyni a jej opowieściami coś się w tej kuchni rozluźniło. Nie czułam się już jak na egzaminie. Po raz pierwszy miałam wrażenie, że po prostu jesteśmy razem – nie jako teściowa i synowa, tylko dwie kobiety, które po prostu coś smażą.
Chciałam zapytać: „za co?”
Usiadłyśmy przy stole, każda z talerzem pachnących placuszków. Maja zjadła dwa i zniknęła w salonie, zostawiając nas w tej ciszy, która wcale nie była niezręczna.
Przez chwilę tylko jadłyśmy. Żadnych pytań, żadnych uwag.
– Dziękuję – powiedziała nagle teściowa.
Uniosłam wzrok. Chciałam zapytać: „za co?”, ale słowa nie przeszły mi przez gardło. Zamiast tego, szepnęłam:
– Dziękuję też.
Nie wiem, czy chodziło o dynię, placuszki, czy o coś więcej. Ale w tym momencie coś się przesunęło. Nie byłyśmy już tylko dwiema obcymi kobietami połączonymi przez Michała.
– To dobre – powiedziała po chwili. – Chyba lepsze niż moje kiedyś.
Uśmiechnęłam się, nie kryjąc zaskoczenia.
– Dzięki, że mi pokazałaś, jak to się robi.
Nie odpowiedziała. Ale została jeszcze chwilę. A ja nie miałam nic przeciwko.
Coś po dyni zostało
Teściowa wyszła niedługo po tym, jak Maja zasnęła. Nie robiłyśmy z tego wielkiego wydarzenia. Po prostu sięgnęła po płaszcz, założyła buty, rzuciła krótkie „To ja już pójdę” i zniknęła za drzwiami. Odprowadziłam ją tylko do progu. Nie było żadnego przytulenia, żadnych górnolotnych słów. Ale coś w tej ciszy między nami było inne niż wcześniej. Lżejsze.
W kuchni unosił się jeszcze zapach smażonej dyni. Był w powietrzu, na mojej bluzie, we włosach. Starałam się nie robić z tego sentymentalnej sceny, ale kiedy opłukiwałam tarkę pod strumieniem wody, poczułam, że coś mnie ściska w środku. Może to było zmęczenie. A może coś pękło, tylko tym razem w dobrym sensie.
Patrzyłam na zlew, na ręce w pianie, na odbicie w oknie. I pomyślałam, że po raz pierwszy od dawna nie muszę udawać. Nie muszę się silić, żeby być „odpowiednią żoną” dla Michała, „kompetentną matką” dla Mai ani „idealną synową” dla jego mamy. Wystarczyło, że zrobiłam placuszki z dyni. I że nie spaliłam ich na wiór.
Dzisiaj... dzisiaj było inaczej. Nie było idealnie, ale było prawdziwie. Czasem to wystarcza. Wyłączyłam światło w kuchni. Maja spała wtulona w misia, a mieszkanie cichło z każdą minutą. Usiadłam na kanapie i ostatni raz spojrzałam na blat. Dynia zniknęła. Ale coś miłego po niej zostało.
Basia, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż twierdził, że ma delegację do Wenecji. Ale gdy zobaczyłam hotelową rezerwację, już nie byłam tego taka pewna”
- „Uwielbiałam chodzić do lasu. Przestałam, gdy podczas jednego spaceru zobaczyłam coś, czego nie powinnam”
- „Mój mąż uważa, że prawdziwy facet nie zmienia pieluch. A ja nie mam już siły czekać, aż dorośnie do roli ojca”