Reklama

Nigdy nie byłam typem marzycielki. Praktyczna, zorganizowana, z listą rzeczy do zrobienia i drugim śniadaniem w plecaku. Ale tego lata... coś się we mnie złamało. Może to była ta bezsenność. Może łzy Oliwki, które coraz częściej pojawiały się bez powodu. A może ta cisza między mną a Arturem – tak gęsta, że mogłabym ją kroić nożem.

Reklama

Zawsze myślałam, że wystarczy dobrze wszystko planować, żeby wszystko się układało. Ale w naszym domu planowałam tylko ja. Mąż – wiecznie zajęty. Dzieci – każde w swoim świecie. A ja? W środku już dawno usychałam. Tylko jeszcze nikt tego nie zauważył.

Wzięłam sprawy w swoje ręce. Zarezerwowałam domek nad jeziorem, spakowałam walizki i wymusiłam na Arturze, by wziął tydzień wolnego. Marzyłam, że to będzie nasz nowy początek. Wakacje, które uleczą nasze zmęczone relacje. Uratują, zanim będzie za późno.

– Artur, może po drodze zatrzymamy się na chwilę w tej smażalni przy trasie? Oliwia ją uwielbia, a Maks... no wiesz, zawsze coś zje – zaczęłam nieśmiało, patrząc na jego odbicie w lusterku.

– Zobaczymy – rzucił sucho, nie odrywając wzroku od drogi.

– Naprawdę trudno się z tobą dogadać ostatnio – westchnęłam cicho.

– Klara, prowadzę. I nie dramatyzuj – odpowiedział.

– Nie dramatyzuję. Po prostu... chciałam, żeby te wakacje były dla nas. Żebyśmy znów zaczęli być rodziną – powiedziałam, bardziej do siebie niż do niego.

Nie odpowiedział. Włączył głośniej muzykę, a ja przestałam próbować. Przez resztę drogi dzieci spały, a ja patrzyłam na rozmywające się za oknem pola i drzewa. Jeszcze nie wiedziałam, że wszystko, co miało się naprawić, właśnie zaczyna się sypać.

Wszystko było na mojej głowie

Deszcz zaczął padać jeszcze zanim wysiedliśmy z auta. Taki ciężki, sierpniowy, co wali o dach jak pięści. Maks zaczął płakać, bo jego ulubiony miś zmókł, zanim zdążyłam go wyjąć z bagażnika. Oliwia milczała, ale widziałam po jej minie, że już wie: to nie będą wakacje marzeń.

Domek nad jeziorem w internecie wyglądał na uroczy. W rzeczywistości śmierdział stęchlizną, a drzwi skrzypiały tak, że Maks się przestraszył i przytulił do mojej nogi jak mały koala.

Mamo, zimno tu – powiedziała Oliwia, zgarbiona przy oknie.

– Zaraz zrobi się przytulnie, kochanie – skłamałam, choć sama chciałam uciec.

Artur tylko wszedł, rozejrzał się i rzucił torbę pod kanapę.

Idę się przejść. Potrzebuję chwili spokoju – powiedział, jakby zostawienie mnie z dwójką zmęczonych dzieci było czymś absolutnie naturalnym.

– Serio? Właśnie przyjechaliśmy. Możesz mi chociaż pomóc się rozpakować?

– Potrzebuję ciszy – powtórzył i zniknął za drzwiami.

Zostałam sama. Maks płakał, bo chciał bajkę, a telewizor nie działał. Włączyłam mu ją na telefonie. Oliwia poszła do pokoju i zamknęła drzwi. Usiadłam w łazience na zimnych kafelkach. Nie płakałam od miesięcy, ale teraz... teraz coś się we mnie rozsypało.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, wrócił Artur. Mokry, pachnący papierosami. Zimny.

Klara, co ty znowu…? – zapytał, widząc mój wzrok.

– Ja tego nie uniosę sama, Artur. Naprawdę nie dam rady.

Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Nie tylko ty – odburknął i poszedł się wykąpać.

Zostałam z ciszą. Z tym że moje „my” przestawało istnieć.

Byli jak nasze odbicie

Dojechali w południe. Moja siostra Paulina z mężem, Tomkiem i ich idealnymi dziećmi w pastelowych kurtkach. Ona wysiadła z samochodu w balerinkach, mimo że błoto po kolana, i od razu uściskała mnie jakbyśmy się nie widziały latami.

– Klara, ty tak dobrze wyglądasz! – powiedziała tonem, który sugerował dokładnie odwrotność. – I te dzieciaki, jakie duże! Oliwka, jakaś taka... poważna, a Maks? Jaki wyrośnięty!

Maks schował się za moją nogą, a Oliwia tylko skinęła głową. Widziałam, że się cofa, zamyka, chowa. Tak samo jak ja.

Paulina miała ze sobą ciasto. Domowe. Idealne, oczywiście. A ich dzieci jadły je bez kruszenia, siedząc równo przy stole jak małe figurki.

– Klara, a ty nie piekłaś nic swojego? – zapytała mimochodem, nie patrząc na mnie, tylko na swój telefon.

Artur nagle ożył przy niej. Zaczął opowiadać o pracy, o nowym projekcie. Śmiał się z jej żartów, komentował coś przyciszonym tonem. Nie słyszałam dokładnie, ale widziałam, jak się nachylają do siebie. Jakby mnie tam nie było.

Wieczorem dojechała moja mama.

Po co tyle tego jedzenia? I czemu Maks taki brudny? – zaczęła jeszcze w progu.

– Bo padało, mamo. I... bawił się – odpowiedziałam zmęczona.

– No ale nie można go było przypilnować?

Przy stole atmosfera była gęsta. Paulina opowiadała o swojej nowej kuchni w domu, a mama dopytywała, czemu my jeszcze mieszkamy w „tym starym bloku”. Nikt nie zapytał, jak ja się mam.

Wyszłam. Nie krzyknęłam, nie trzasnęłam drzwiami. Po prostu wyszłam. Usiadłam na schodku i pozwoliłam sobie pierwszy raz od lat poczuć się jak ktoś niepotrzebny.

Nagle ich usłyszałam

To był przypadek. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Wyszłam po wieczornym spacerze nad jezioro, żeby ochłonąć. Deszcz już nie padał, tylko mżyło, a powietrze było lepkie, ciężkie. Wracałam cicho, nie chcąc budzić dzieci, i wtedy usłyszałam głosy. Rozlegały się z tarasu domku obok – naszego domku. Zatrzymałam się, kiedy rozpoznałam śmiech Artura i cichy, zdecydowanie zbyt czuły ton Pauliny.

– Myślisz, że ona coś podejrzewa? – powiedziała Paulina.

– Nie wiem. Ale musimy być ostrożni – odpowiedział Artur.

Stałam tam jak sparaliżowana. Ciało mi zesztywniało, ręce zaczęły drżeć. Chciałam wejść i ich zdemaskować, ale coś mnie zatrzymało. Strach? Niedowierzanie?

Weszłam dopiero po chwili, kiedy już zamilkli. Usiadłam na kanapie w kuchni i czekałam. Artur wszedł z herbatą, jakby nic się nie stało.

– Musimy pogadać – powiedziałam chłodno.

– Teraz? Klara, jestem zmęczony...

Słyszałam was. Ciebie i Paulinę. Na tarasie.

Zamilkł. Spojrzał na mnie, jakby próbował ocenić, ile naprawdę wiem.

– To wcale nie tak, jak myślisz.

– A jak? Wyjaśnij mi to.

To był moment. Tylko rozmowy. I trochę... bliskości.

– Aha. Trochę bliskości ze szwagierką?

– Klara...

Po prostu powiedz prawdę. Albo wyjdź.

Patrzył na mnie długo. Ale nic nie powiedział. A to milczenie zabolało mnie bardziej niż tysiąc słów.

Wygarnęłam jej wszystko

Paulina siedziała na werandzie, sącząc wino z kieliszka, jakby była bohaterką reklamy „stylu życia”. Podeszłam bez słowa. Chciałam się wycofać w ostatniej chwili, ale coś mnie pchało. Może wściekłość. Może desperacja.

– Pogadamy? – zapytałam, zatrzymując się kilka kroków przed nią.

– Oczywiście – odpowiedziała lekko zaskoczona, ale nie przestraszona. – O czym?

– Nie udawaj, Paulina. Wiem o tobie i Arturze.

– Wiesz? – uniosła brwi. – A co takiego wiesz?

Usłyszałam was wczoraj. Nie jestem idiotką.

Chwilę milczała. Potem westchnęła teatralnie i odstawiła kieliszek.

– Klara... To był tylko moment. Nic poważnego. Artur był słaby, ja miałam trudny czas... Dorośli ludzie popełniają błędy. Nic się nie wydarzyło.

– Moment? – powtórzyłam, czując, jak oczy mi się szklą. – Ty, moja siostra, wiesz, co my przechodzimy, i... Moment?

– Nie przesadzaj. To nie było wielkie uczucie. Nie planowaliśmy niczego.

– Ale wiedziałaś. Wiedziałaś, co on dla mnie znaczy. Co WY oboje dla mnie znaczycie. A mimo to...

Paulina wzruszyła ramionami.

– Ty zawsze byłaś taka... zbyt emocjonalna. I trochę zazdrosna, prawda? O mnie. O wszystko.

– Zazdrosna?! – wybuchłam. – O twoje idealne życie, które ustawiasz jak dekorację? Może. Ale dziś nie. Dziś ci współczuję. Bo musisz być naprawdę pusta w środku, skoro odbierasz siostrze męża, tylko po to, żeby poczuć, że nadal coś znaczysz.

Nie odpowiedziała. Tylko popatrzyła na mnie jak na dziecko, które zrobiło scenę w sklepie. Wróciłam do domku, cała w środku drżąca. Jakby coś się we mnie złamało i już nie dało się tego poskładać.

Zostawił mnie już dawno

Z samego rana zastałam Artura w kuchni. Siedział przy stole, blady, z kubkiem zimnej kawy, jakby nie spał całą noc. Przez moment spojrzał na mnie jak dawniej, ale zaraz ten wzrok uciekł gdzieś w bok. Usiadłam naprzeciwko niego. Dzieci jeszcze spały. To była ta cisza, która bolała najmocniej.

– Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziałam cicho.

Skinął głową. Nie protestował. Dziwnie milczący. Zmęczony.

– Wiesz, czego nie mogę ci wybaczyć? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Nawet nie tego, że to się wydarzyło z Pauliną. Tylko tego, że mnie zostawiłeś, jeszcze zanim to się zaczęło.

Spojrzał na mnie uważnie, ale milczał.

Byłam sama. Od miesięcy. Chciałam, żebyś mnie zauważył. Nie tylko jako matkę twoich dzieci. Nie jako kucharkę, organizatorkę wakacji i opiekunkę. Tylko jako kobietę. I nie potrafiłeś.

– Klara... – zaczął.

– Cicho. Posłuchaj mnie do końca. Dla ciebie to był „moment”. Dla mnie to było ukruszenie wszystkiego, co jeszcze trzymało nas w całości.

– Nie wiem, jak to się stało – powiedział w końcu. – Nie planowałem. To nie miało znaczenia...

– Ale miało – przerwałam. – Bo to nie był tylko jej dotyk. To była twoja decyzja, by nie stanąć po mojej stronie. Ani razu.

Zaczęłam płakać, ale cicho. Już nie było we mnie krzyku. Była pustka.

Wtedy do kuchni weszła Oliwia. Ubrana w piżamę, z potarganymi włosami, ale z oczami utkwionymi we mnie jak radar.

Dlaczego nie rozmawiacie normalnie? – zapytała nagle.

Zamarliśmy oboje. Artur spuścił wzrok. Ja otarłam łzy i powiedziałam:

– Czasem dorośli muszą się najpierw nauczyć słuchać. A potem mówić.

Oliwia nie powiedziała nic więcej. Usiadła przy stole i sięgnęła po kromkę chleba. Jakby chciała nam dać jeszcze jedną szansę. Ale ja nie wiedziałam, czy potrafimy ją przyjąć.

Klara, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama