„Planowałem niezapomniany Dzień Ojca, ale zawiodłem moje dzieci. Okazało się, że w zamian uniknęliśmy najgorszego”
„Przekręciłem kluczyk jeszcze raz. I jeszcze raz. Silnik tylko stękał, jakby się z nas nabijał. Przekląłem w myślach, po czym zaciągnąłem ręczny i zrezygnowany odsunąłem się na oparcie fotela. W samochodzie zapanowała niezręczna cisza”.

- Redakcja
Zawsze uważałem, że Dzień Ojca to tylko symboliczna data, coś w rodzaju okazji do laurki od dzieci i kubka z napisem „Super Tata”. Ale w tym roku naprawdę chciałem zrobić coś wyjątkowego – pokazać, że potrafię być tym tatą, który pamięta, planuje, organizuje, a nie tylko wraca zmęczony z pracy i pada na kanapę. Wpadłem na pomysł, żeby zabrać Michała i Zosię nad jezioro, tak po prostu – na cały dzień, z piknikiem, rowerami, wspólnym śmiechem i rozmowami.
Planowałem to od tygodnia. Wstałem wcześnie, zanim jeszcze dzieci otworzyły oczy. Kuchnia pachniała świeżymi bułkami i ciepłym kakao. Pakowałem kanapki do plecaków, dokładałem jabłka, termos z herbatą, a obok – ręczniki, koc, piłkę. Czułem, jak rośnie we mnie cicha radość – dziś będzie dobry dzień. W końcu zasługujemy na coś więcej niż rutyna i pośpiech.
– Tato, a daleko to jezioro? – Michał wbiegł do kuchni z błyskiem w oku.
– Daleko, ale mamy cały dzień przed sobą – odpowiedziałem z uśmiechem.
Zosia otuliła mnie ramionami od tyłu, wciąż w piżamce, z rozczochranymi włosami.
– Tatusiu, ja już nie mogę się doczekać!
Jeszcze tylko sprawdziłem wszystko dwa razy, wrzuciłem plecaki do bagażnika, a dzieci już stały obok samochodu, gotowe na przygodę. Wsiadłem, przekręciłem kluczyk… i wtedy usłyszałem ten dźwięk. Nie było silnika, tylko ciche stęknięcie, a potem… cisza. Cisza, która nagle wydawała się głośniejsza niż dziecięce głosy.
Dlaczego akurat teraz?
Przekręciłem kluczyk jeszcze raz. I jeszcze raz. Silnik tylko stękał, jakby się z nas nabijał. Przekląłem w myślach, po czym zaciągnąłem ręczny i zrezygnowany odsunąłem się na oparcie fotela. W samochodzie zapanowała niezręczna cisza.
– Tato, jedziemy w końcu czy nie? – Michał zapytał z nutą zniecierpliwienia w głosie. Patrzył na mnie, trzymając w rękach swoją piłkę, jakby to ona miała rozwiązać problem.
Zosia siedziała cicho na tylnym siedzeniu, zapatrzona w swoje trampki, ale po chwili podniosła głowę i wyszeptała cicho:
– Ale obiecałeś…
Poczułem, jak zaciska mi się gardło. Spojrzałem na nich i zrozumiałem, że czekali na ten dzień tak samo jak ja. Miałem być bohaterem, a zostałem gościem, który nie potrafi odpalić samochodu.
– Coś się popsuło, dzieciaki – westchnąłem, próbując ukryć frustrację. – Spróbuję zadzwonić po pomoc.
Wyciągnąłem telefon, ale nawet tu los nie był po mojej stronie. Ale warsztat nie odbierał, laweta też głucha, a znajomi pewnie świętowali w rodzinnych ogródkach.
– Nie damy rady dzisiaj – powiedziałem to, jakby to było najtrudniejsze zdanie na świecie. – Przepraszam was.
Michał westchnął głośno i rzucił piłkę na siedzenie.
– To co teraz zrobimy? – zapytał, patrząc na mnie z wyrzutem, jakby czekał, aż wymyślę coś, co odwróci bieg wydarzeń.
– Może… – zacząłem, ale w głowie miałem pustkę. Patrzyłem na dzieci, a w sercu czułem tylko narastający ciężar zawodu.
Chciałem dla nich więcej. Tymczasem miałem tylko popsuty samochód, który milczał, jakby mówił: „Nie dzisiaj, stary. Nie dzisiaj”.
Wymyśliłem coś innego
Siedzieliśmy chwilę w samochodzie w ciszy, jakby czekając, że zaraz wydarzy się cud. Ale cud nie przyszedł. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na dzieci. Michał wyglądał na rozczarowanego, Zosia ledwo powstrzymywała łzy. Pomyślałem, że muszę coś zrobić. Nie mogę pozwolić, żeby ten dzień skończył się rozczarowaniem.
– Słuchajcie… – zacząłem cicho, próbując zebrać myśli. – Może nie pojedziemy nad jezioro, ale to wcale nie znaczy, że dzień jest stracony. Co wy na to, żebyśmy zrobili piknik… tutaj, w domu? Planszówki, popcorn, może jakiś film? Co wy na to?
Michał skrzywił się, patrząc przez okno.
– W domu? Przecież to nudne…
Zosia otarła łzę z policzka i szepnęła:
– Ale… przecież obiecałeś…
– Wiem, córeczko – położyłem rękę na jej małej dłoni. – Ale czasem… po prostu coś nie wychodzi. Ale ważne, że jesteśmy razem. To może być nasza przygoda, tylko inna, niż planowaliśmy.
Nie wiedziałem, czy to do nich trafi, ale przynajmniej próbowałem.
Rozpakowałem plecaki i zacząłem w kuchni robić popcorn. Włączyłem muzykę, a potem wyciągnąłem z szafy planszówki, które od dawna leżały zakurzone.
– No dobra, kto pierwszy rzuca kostką? – zapytałem z uśmiechem, choć w środku wciąż gryzło mnie poczucie winy.
Ku mojemu zaskoczeniu Michał w końcu podszedł i usiadł przy stole. Zosia zaraz do niego dołączyła.
– Ja chcę być niebieskim pionkiem! – krzyknęła z nagłym entuzjazmem.
Patrzyłem na nich, jak stopniowo rozjaśniały im się twarze.
– Może jednak to będzie dobry dzień – powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do nich.
Zosia spojrzała na mnie i przytuliła się mocno.
– Ważne, że jesteśmy razem.
Wtedy poczułem, że może... wcale nie wszystko stracone.
Zobaczyłem coś przerażającego
Było już po południu, kiedy telefon w mojej kieszeni wibrował z powiadomieniem. Zerknąłem odruchowo, nie spodziewając się niczego szczególnego. Ekran rozświetlił się, a na nim pojawiła się wiadomość z lokalnego portalu informacyjnego: „Karambol na trasie krajowej – kilka ofiar, droga zablokowana”.
Przyciągnęło mnie jak magnes. Kliknąłem. Na zdjęciach – roztrzaskane samochody, karetki, straż pożarna, śmigłowiec. Miejsce wypadku wyglądało jak pobojowisko. Przez moment siedziałem jak sparaliżowany. To była dokładnie ta trasa, którą mieliśmy dziś jechać.
– Co się stało, tato? – zapytał Michał, zerkając na mój telefon.
– Nic… – odpowiedziałem zbyt szybko, głos mi się załamał. – To nic.
Ale dzieci patrzyły na mnie pytająco, więc westchnąłem i powiedziałem cicho:
– Był wypadek. Na tej trasie, gdzie mieliśmy jechać.
– Duży wypadek? – Michał spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Tak, bardzo duży – poczułem, jak dreszcz przechodzi mi po plecach. W głowie miałem obraz: nasze auto, dzieci na tylnym siedzeniu, mój śmiech, ich śmiech... i potem ten huk. Zamknąłem oczy, poczułem gęsią skórkę na ramionach.
Zosia wtuliła się we mnie, a Michał pokręcił głową.
– Myślisz, że… gdybyśmy tam byli… – zaczął niepewnie, ale urwał, jakby bał się dokończyć.
Spojrzałem na nich.
– Wiecie… Może ten samochód się zepsuł, żeby nas ochronić – powiedziałem, sam nie do końca wierząc w to, co mówię, ale w głowie kłębiły się myśli. Może to naprawdę był znak?
Zosia spojrzała na mnie poważnie, a potem mocno mnie przytuliła.
– Tato, to był najlepszy Dzień Ojca.
Poczułem ciepło, które ścisnęło mnie za gardło. Patrzyłem na nich, a w oczach zaszkliły mi się łzy.
Nie mogłem przestać o tym myśleć
Wieczorem, gdy dzieci już spały, siedziałem w salonie przy zgaszonym świetle, wpatrzony w ekran telefonu. Przewijałem w nieskończoność zdjęcia z miejsca wypadku. Każde kolejne ujęcie wbijało mnie głębiej w fotel – zmiażdżone samochody, pogniecione blachy, ślady hamowania na asfalcie. Ktoś zostawił tam kwiaty i znicz. Światło płomienia drgało na tle ciemnej drogi.
Poczułem, jak ściska mi się w gardle. Gdybyśmy wtedy wyjechali… Czy Michał siedziałby wtedy z tyłu, zapatrzony w swój telefon? Czy Zosia opowiadałaby coś o swojej ukochanej lalce, śmiejąc się w głos? Czy bym zdołał ich ochronić?
Przymknąłem oczy. Widziałem nas w tamtym samochodzie – mój śmiech, ich śmiech, piosenka lecąca w radiu… a potem huk, trzask metalu, krzyk. Otarłem twarz dłonią, czując jak drży.
Wyciągnąłem telefon i drżącymi palcami wybrałem numer żony. Była na wyjeździe w delegacji. Odebrała po kilku sygnałach.
– Halo? – jej głos brzmiał cicho, zmęczony.
– Słuchaj… Chciałem ci tylko powiedzieć… Mieliśmy dziś jechać nad jezioro, ale auto się popsuło. I wiesz, co? Na tej trasie był karambol. Taki straszny…
Zapadła cisza, po chwili odezwała się szeptem:
– Boże… Nie mów takich rzeczy…
– Nie mogę przestać o tym myśleć. Wiesz, dzieci by spały z tyłu… A ja… nie wiem, czy byśmy wrócili.
– Najważniejsze, że jesteście bezpieczni.
– Bezpieczni… – powtórzyłem cicho. – Ale mam wrażenie, jakbyśmy dostali drugą szansę. Jakby coś… ktoś… powiedział: „Zatrzymaj się”.
Słyszałem jej oddech w słuchawce, a potem ciche:
– Może masz rację. Może to był znak.
Patrzyłem przez okno na ciemne niebo i czułem, jak w środku coś we mnie pęka. Muszę coś zmienić w swoim życiu.
Doceniam wszystko jeszcze bardziej
Obudziłem się wcześnie, zanim dzieci zdążyły otworzyć oczy. W kuchni cicho parzyła się kawa, a ja siedziałem przy stole, patrząc przez okno na ogród, który w porannym świetle wydawał się zupełnie zwyczajny. A jednak coś było inaczej.
Patrzyłem na kubek, który trzymałem w dłoniach, i myślałem o tym, co się wydarzyło wczoraj. Może za bardzo się spieszę. Może ciągle chcę więcej, lepiej, dalej – a tak naprawdę nie widzę tego, co mam przed nosem. Próbowałem zorganizować dla dzieci wielką wyprawę, a wystarczyło po prostu… być razem. Usiąść przy planszówce, posłuchać ich śmiechu, zjeść popcorn z wielkiej miski. I to było więcej niż wystarczająco. Nie wszystko można zaplanować. Nie wszystko da się przewidzieć. Czasem los puka do drzwi i mówi: „Zatrzymaj się”.
Wtedy usłyszałem ciche kroki – to Zosia przyszła do kuchni, w piżamce, z rozczochranymi włosami. Przysiadła na krześle i spojrzała na mnie, mrużąc oczy.
– Tato… czy możemy znowu zagrać w tę grę? Wiesz, tę wczorajszą?
Uśmiechnąłem się, a serce zabiło mi cieplej.
– Możemy, oczywiście. I zrobimy to razem. Bez pośpiechu.
Michał wszedł chwilę później, przecierając oczy.
– Tato… A myślisz, że ten samochód… naprawdę się zepsuł, żeby nas uratować?
Spojrzałem na niego i poczułem, jak coś we mnie pęka.
– Może… A może po prostu mieliśmy szczęście. Ale jedno wiem na pewno – powiedziałem, patrząc na nich oboje. – To, że jesteśmy razem, to jest najważniejsze.
I w tamtej chwili wiedziałem – muszę nauczyć się mniej planować, mniej gonić, a więcej być. Dla nich. Dla siebie.
Ważne są małe rzeczy
Wieczorem, kiedy dom cichł, a dzieci położyły się spać, usiadłem na kanapie w salonie. Za oknem ciemniało, światło ulicznej latarni rozmywało się w szybie, a ja patrzyłem w to rozmycie, jakby tam, w tej mgle, była odpowiedź. Trzymałem w dłoniach kubek z herbatą – już zimną, bo zapomniałem o niej w natłoku myśli.
Nie wszystko mogę kontrolować. Nie wszystko da się przewidzieć. Ale mogę być tu – dla nich. Słuchać, kiedy mówią, nawet jeśli to zwykłe opowieści o szkole. Przytulać Zosię, kiedy się boi. Grać w planszówki z Michałem, nawet jeśli przegrywam. To mogę zrobić. Tylko to. A może – aż tyle.
Czułem w środku coś dziwnego – mieszaninę wdzięczności i ciężaru, jakby los powiedział mi: „Zatrzymaj się. Pamiętaj, co naprawdę ma znaczenie”.
Nagle w drzwiach stanęły dzieci. Zosia boso, Michał w szlafroku.
– Tatusiu… możemy cię przytulić?
Nie odpowiedziałem. Po prostu rozłożyłem ramiona, a oni wskoczyli na kanapę, przytulając się z całych sił.
– Kocham was – wyszeptałem.
Zamknąłem oczy, czując ich ciepło, miękkie włosy pod brodą, zapach szamponu i cichutkie westchnienia.
„Dziękuję… za was” – pomyślałem.
Wtedy zrozumiałem, że czasem to, co wydaje się przeszkodą, jest w rzeczywistości ratunkiem. Może właśnie dlatego ten samochód się zepsuł. Może właśnie dlatego los powiedział: „Nie dziś. Nie teraz”. Może to naprawdę był mój najlepszy Dzień Ojca.
Waldemar, 42 lata
Czytaj także:
- „Poprosiłam teściową o pomoc przy wnuku, a ta chciała mnie wysiudać z domu. Nie dam się starej jędzy wykluczyć z życia”
- „Mąż traktował mnie jak bankomat, a z dzieci robił materialistów. Gdy dawał im kieszonkowe, łapałam się za głowę”
- „Zamieszkaliśmy z teściami, żeby zaoszczędzić. Byłem w szoku, gdy odkryłem, czym moja teściowa zajmuje się po nocach”