Reklama

Czasami łapałam się na tym, że budząc się obok Pawła, przez chwilę musiałam przypominać sobie, że to już nie chłopak, a mój mąż, z którym dzieliłam nie tylko łóżko, ale i kredyt, zakupy, plany na remont łazienki i pytania typu „co dziś na obiad?”. Z pracy wracaliśmy o podobnych godzinach, mijaliśmy się w kuchni przy czajniku, a wieczorami leżeliśmy obok siebie z oczami wlepionymi w osobne ekrany.

Reklama

Potrzebowaliśmy oddechu

Od miesięcy marzyłam o tym, żeby gdzieś wyjechać tylko my dwoje. Bez obowiązków, bez tego poczucia, że nasze małżeństwo to bardziej współlokatorski układ niż związek dwojga kochających się ludzi. Dlatego Hel miał być naszym nowym początkiem. „Restartem”, jak to ujął Paweł.

Pakowałam się z ekscytacją, jak dziecko przed kolonią. Kupiłam nową sukienkę, spisałam listę knajpek nad morzem, które koniecznie musimy odwiedzić. Marzyłam o spacerach po plaży, długich rozmowach bez zerkania na zegarek, śmiechu przy winie. Zaczęłam się łudzić, że wrócimy zakochani jak kiedyś.

Ostatniego dnia przed wyjazdem wreszcie odetchnęłam. Torby stały spakowane przy drzwiach. Robiłam herbatę, kiedy Paweł odebrał telefon od swojej mamy. Usłyszałam tylko urywki rozmowy. Po kilku minutach mój mąż wszedł do kuchni. Trzymał telefon w ręce i miał nieszczególną minę.

– Marta, nie denerwuj się, ale mama zapytała, czy mogą pojechać z nami. Tylko na kilka dni, chcieli zobaczyć morze.

– Przecież to miał być nasz wyjazd.

– Nie chciałem ich urazić… Mama powiedziała, że się stęsknili.

Patrzył na mnie z zakłopotaniem. Próbował coś jeszcze dodać, ale już go nie słuchałam. W głowie krążyło mi tylko jedno: spędziłam tygodnie na planowaniu czegoś, co miało nas do siebie zbliżyć, a teraz miałam znowu udawać uśmiech i znosić towarzystwo kogoś, kto traktował mnie jak zbędny dodatek.

Nie mogłam uwierzyć

Spojrzałam na walizki. Powinnam się cieszyć, przecież to miał być wyjazd marzeń. Zamiast tego czułam pustkę. Cichy gniew osiadał we mnie coraz głębiej, bo wiedziałam, że znowu pozwoliłam innym wejść w nasze życie bez zaproszenia.

Dojechaliśmy późnym popołudniem. Szeroka plaża, powietrze przesycone jodem, mewy krążące nad smażalniami – ale to wszystko mnie nie cieszyło. Obok nas, zadowoleni jakby właśnie wygrali w totolotka, szli jego rodzice. Teściowa w nowych sandałach, uśmiechała się szeroko. Ojciec Pawła dźwigał torby i sapał.

Pierwszy wieczór spędziliśmy przy wspólnej kolacji w pensjonacie. Siedzieliśmy przy jednym stole, rozmowy grzęzły w banałach. Teściowa zagadywała mnie, ale nie po to, żeby mnie poznać. Raczej sprawdzała, czy przypadkiem nie urosły mi rogi.

– Marta, ty zawsze tak mało jesz? Może przez to jesteś taka drażliwa – rzuciła z uśmiechem, który ledwo ukrywał szyderstwo.

– Może po prostu nie jestem głodna – odpowiedziałam spokojnie, choć miałam ochotę wstać i wyjść.

– Paweł zawsze miał problem z kobietami z charakterkiem – dodała.

Mój mąż milczał. Spojrzałam na niego. Wiedział, że powinien coś powiedzieć. Widział, że tracę cierpliwość, ale jak zwykle wybrał spokój.

Byłam w tym sama

Wieczorem, gdy jego rodzice zamknęli się w swoim pokoju, usiedliśmy razem na małym balkonie z widokiem na zatokę. Wreszcie odważyłam się przerwać ciszę.

– Dlaczego nic nie mówisz, kiedy ona mnie tak traktuje?

– Nie chcę się kłócić. Nie przesadzaj, ona tak już ma.

Ta odpowiedź bolała. To nie był pierwszy raz, kiedy nie stanął po mojej stronie, ale za każdym razem łudziłam się, że w końcu mnie obroni, że powie choć jedno zdanie, które da mi poczucie, że jestem dla niego ważna. Zamiast tego uciekał wzrokiem wszystko spłycał.

Reszta wieczoru upłynęła w milczeniu. Paweł poszedł wcześniej spać, a ja siedziałam sama. Słyszałam przez cienką ścianę, jak jego matka rozmawia z ojcem – narzekała na jedzenie, na pogodę, na to, że w pokoju nie działa wiatrak. Ja tymczasem nie mogłam przestać myśleć o tym, jak łatwo dałam się w to wciągnąć. Przyjechałam tu z nadzieją na bliskość, a w zamian dostałam samotność podzieloną na cztery osoby.

Ustawiali nas

Dni na Helu płynęły powoli, ale wcale nie spokojnie. Każdy poranek zaczynał się tak samo – pukanie do drzwi i głos teściowej:

– Wstawajcie, szkoda dnia! O dziesiątej idziemy na spacer do latarni, potem obiad w Barce, tam podobno mają dorsza na parze.

Nie pytała, czy mamy ochotę, po prostu ogłaszała plan. Paweł kiwał głową i mówił „okej”, jakby właśnie usłyszał prognozę pogody, nie decyzję o tym, jak spędzimy cały dzień. Nie było miejsca na ciszę, na leniwe śniadanie we dwoje, na chodzenie bez celu. Było tempo i komentarze.

– Marta, może załóż coś innego, tu wieje od morza. A poza tym, ta sukienka… no wiesz – rzucała niby od niechcenia.

Albo:

– Paweł, pamiętasz jak byliśmy tu z Agnieszką, twoją byłą? Ona tak lubiła smażonego halibuta.

Czasem myślałam, że robi to celowo, a czasem, że po prostu nigdy nie przestała uważać mnie za tymczasową.

Wieczorami próbowałam zaszyć się w naszym pokoju. Miałam nadzieję, że w końcu będziemy mogli pobyć sami. Ale teściowie pukali do drzwi.

– Przynieśliśmy herbatkę z imbirem, dobra na trawienie – mówiła teściowa, wchodząc bez zaproszenia.

Paweł znów tylko się uśmiechał i rozstawiał kubki.

Nie postawił się

Z każdym dniem czułam się jak gość na własnym urlopie. Ich obecność wdzierała się wszędzie, nawet nocą, kiedy próbowałam zasnąć, słyszałam jak rozmawiają po drugiej stronie ściany – o nas, o planach, o tym, co jeszcze musimy zobaczyć.

Ten wyjazd miał być czasem dla mnie i Pawła, być ucieczką, bliskością, szansą. Zamiast tego był wycieczką grupową, na której wciąż musiałam udawać, że dobrze się bawię.

Ostatni dzień zapowiadał się pogodnie. Niebo było czyste, powietrze lekkie. Poszliśmy razem na śniadanie, które tym razem zjadłam niemal w milczeniu. Nawet teściowa mówiła mniej niż zwykle. W drodze do pokoju Paweł oznajmił, że jego rodzice zaprosili nas na kolację do nowej restauracji przy porcie. Ja już wiedziałam, że nie pójdę.

– Idźcie. Ja zostanę – powiedziałam cicho, nie patrząc na niego.

Nie próbował mnie przekonywać. Wzruszył tylko ramionami, jakby nie miał siły na kolejny temat do rozwiązania. Po południu wyszedł z nimi.

Podjęłam decyzję

Usiadłam na łóżku, a potem zaczęłam się pakować. Nie miałam żadnego planu, ale wiedziałam, że nie chcę tu być, kiedy wrócą. Wrzucałam rzeczy do walizki, porządnie, ale szybko, jakby czas nagle zaczął mnie gonić. Zostawiłam mu kartkę na stoliku. „Pojechałam wcześniej. Muszę przemyśleć, co dalej”. Oddałam klucz w recepcji go bez słowa i ruszyłam na dworzec.

W pociągu było niewiele ludzi. Usiadłam przy oknie i patrzyłam na znikające pola, miasteczka, drzewa. Kupiłam bilet na ten pociąg, który jechał najdalej. Nie chciałam wracać do domu. Telefon zadzwonił po raz pierwszy w połowie drogi. Wiadomość głosowa. „Marta, co to ma znaczyć? Gdzie jesteś? Nie rozumiem…”.

Pewnie myślał, że obraziłam się jak dziecko, że wrócę za kilka godzin. Ale ja wiedziałam, że nie mogę wrócić tam, gdzie znów będę tylko dodatkiem. Nie wiem, czy wrócę w ogóle. Wreszcie czułam, że zrobiłam coś tylko dla siebie.

Marta, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama