„Po 15 latach wróciłam ze Szkocji do kraju, bo tęskniłam za ojczyzną. Niestety Polacy nie przyjęli mnie zbyt ciepło”
„Marzyłam o tym, że wrócę i odnajdę spokój, że spotkam się z dawnymi przyjaciółmi, rodziną, i wszystko znów będzie miało sens. Tymczasem po powrocie nic nie było takie, jak się spodziewałam. Miasto się zmieniło, ludzie jeszcze bardziej. A ja czułam się obca we własnym kraju”.

- Redakcja
Po piętnastu latach życia w Szkocji zdecydowałam się wrócić do Polski. Tęsknota za językiem, smakiem prawdziwego chleba i zapachem lasu po deszczu z roku na rok stawała się silniejsza. Pracę za granicą miałam dobrą, mieszkanie w Edynburgu wygodne, ale w sercu coś mi ciągle mówiło, że to nie moje miejsce. Marzyłam o tym, że wrócę i odnajdę spokój, że spotkam się z dawnymi przyjaciółmi, rodziną, i wszystko znów będzie miało sens. Tymczasem po powrocie nic nie było takie, jak się spodziewałam. Miasto się zmieniło, ludzie jeszcze bardziej. A ja czułam się obca we własnym kraju.
Powrót z walizką nadziei
Wysiadłam z autobusu na dobrze znanym dworcu. Niby to samo miejsce, co kiedyś, ale wszystko wydawało się inne. Nowe kioski, jakieś elektroniczne tablice, a ludzie jakby bardziej spieszący się, zamyśleni, nieobecni. Spojrzałam na swój bagaż – jedna większa walizka i plecak. Resztę rzeczy zostawiłam w Szkocji u znajomej. Nie chciałam wracać z przytłaczającym dobytkiem, tylko z nadzieją, że dam radę wszystko zacząć na nowo.
Znalazłam niewielkie mieszkanie na wynajem w tej samej dzielnicy, gdzie kiedyś mieszkałam z rodzicami. Klucze odebrałam od właścicielki, która nie okazała żadnego zainteresowania, kim jestem ani skąd wracam. Patrzyła na mnie, jakby już wiedziała, że długo tu nie zabawię. Pierwszy dzień spędziłam w milczeniu. Przechodziłam się ulicami i zaglądałam do znajomych miejsc, choć niektóre z nich zniknęły. Cukiernia, gdzie kupowałam drożdżówki, była teraz apteką. Stary warzywniak przerobiono na studio tatuażu. Tylko jeden sklepik prowadzony przez starsze małżeństwo trzymał się dzielnie. Weszłam tam i zostałam rozpoznana.
– Ty to jesteś ta Zosia, co do Szkocji wyjechała, prawda?
– Tak, wróciłam na stałe – odpowiedziałam z uśmiechem, trochę zdziwiona, że ktoś jeszcze mnie pamięta.
– No proszę, no proszę... – kobieta uśmiechnęła się, ale coś w jej tonie mnie zaniepokoiło. Jakby nie cieszyła się z mojego powrotu. Jakby coś wiedziała.
Wyszłam ze sklepu z jabłkami i dziwnym uczuciem, że to dopiero początek czegoś, na co nie byłam gotowa.
Na kawie z przeszłością
W pierwszym tygodniu po powrocie napisałam do Alicji, mojej dawnej przyjaciółki. W liceum byłyśmy nierozłączne – razem siedziałyśmy w ławce, razem wagarowałyśmy, razem marzyłyśmy o wielkim świecie. Od kiedy wyjechałam, kontakt się urwał. Wysłałam jej wiadomość bez większych oczekiwań, ale odpisała zaskakująco szybko: „Jasne, spotkajmy się! Jutro? Może o 11. w tej nowej kawiarni przy parku?” Przyszłam punktualnie. Zmieniła się. Miała teraz ciemne włosy, mocny makijaż i ubrania, które wyglądały jak z reklamy. Uśmiechnęła się, ale to nie był ten uśmiech, który pamiętałam.
– No i co? Jak tam ta twoja luksusowa emigracja? – zapytała z lekkim przekąsem, zanim jeszcze zamówiłyśmy kawę.
– Nie była taka luksusowa, jak myślisz – odpowiedziałam spokojnie. – Pracowałam w gastronomii, czasem po 12 godzin dziennie. Teraz chciałam zacząć coś swojego, tutaj.
– Hmm. Odważna jesteś. Wiesz, tu się trochę pozmieniało. Każdy walczy o swoje. Rynek ciasny. A ty przyjeżdżasz z „zagranicy” i myślisz, że wszystko ci się od razu ułoży?
Patrzyłam na nią, próbując zrozumieć, o co jej chodzi. Jeszcze kilka dni temu wyobrażałam sobie, że się przytulimy, pośmiejemy, jak dawniej. Zamiast tego czułam, że między nami wisi chłód.
– Przyszłam pogadać, a nie konkurować – powiedziałam cicho.
– No to gadajmy – odpowiedziała, ale więcej w tym było dystansu niż chęci dialogu. Po godzinie rozmowy pełnej niezręczności wiedziałam, że nic nie zostało ze starej przyjaźni. To była tylko wspólna przeszłość. Przeszłość, która już nie wróci.
Rodzina, która nie czekała
W sobotę postanowiłam odwiedzić rodzinę. Wcześniej zadzwoniłam do cioci Celiny – siostry mojej mamy – żeby uprzedzić, że wpadnę. Była zaskoczona, choć starała się ukryć to w głosie.
– No dobrze, zajrzyj... jak już wróciłaś – rzuciła z wyraźnym wahaniem.
Dom, który kiedyś był pełen zapachu pieczonych jabłek i rozmów do późna, teraz wydawał mi się chłodny. Ciocia siedziała przy stole, obierając ziemniaki, a jej mąż, wujek Rysiek, ledwo uniósł wzrok znad gazety.
– Zosia... to ty? – powiedział. – W telewizji mówią, że za granicą to życie jak w Madrycie. Po co ci tu wracać?
– Bo chciałam być blisko was. Blisko domu – odpowiedziałam. – Tam było mi samotnie.
Ciocia odłożyła nóż i spojrzała na mnie tak, jakby zbierała się do tej rozmowy od lat.
– Wiesz, twoja mama bardzo przeżywała, że tak nagle wyjechałaś. Nie dzwoniłaś za często. Nawet na pogrzeb taty nie mogłaś przylecieć.
– Nie dostałam urlopu. Było mi potwornie przykro...
– Teraz to niewiele zmienia – przerwała.
Siedzieliśmy w ciszy. Ja z herbatą w dłoniach, oni z pretensjami w oczach. Czułam się jak ktoś obcy, kto wszedł do nie swojego domu. Jakby moja nieobecność była raną, której nie chcieli już zabliźniać.
– Przecież nie jestem wrogiem – powiedziałam cicho.
– Tylko trochę obcą osobą. Już nas nie znasz, a my nie znamy ciebie – powiedział wujek bez emocji.
Wyszłam wcześniej, niż planowałam. Z ciężarem w sercu i przekonaniem, że mój powrót to dla nich nie radość, a kłopot.
Sąsiedzi i szeptane rozmowy
Kiedy wprowadziłam się do nowego mieszkania, nie znałam nikogo w kamienicy. Po kilku dniach zaczęłam zauważać znajome twarze – starsza sąsiadka z dołu, pan z pieskiem, młoda matka z wózkiem z naprzeciwka. Starałam się być uprzejma, mówiłam „dzień dobry”, uśmiechałam się, ale odpowiedzi były wymuszone, a spojrzenia jakby oceniające. Któregoś wieczoru usłyszałam głosy na klatce schodowej. Nie zamknęłam dokładnie drzwi i rozmowa do mnie dotarła.
– To ta, co z zagranicy wróciła, słyszałaś?
– No. Wynajmuje u J.. Podobno ma pieniądze, ale niech sobie nie myśli, że będzie się tu wywyższać.
– A może już tam sobie kogoś znalazła, a tu tylko udaje biedną i samotną?
– Ona? Nie przesadzaj…
Zamarłam. Serce waliło mi jak oszalałe. Przeszło mi przez myśl, żeby wyjść i coś powiedzieć, ale nie zrobiłam tego. Wróciłam do pokoju, usiadłam na łóżku i poczułam, jakby ktoś właśnie wsunął mi w ręce ciężar, którego nie chciałam dźwigać. Nazajutrz w sklepie kasjerka rzuciła do mnie:
– To pani ta nowa z trzeciego piętra? Mówią, że wróciła pani z zagranicy. Odważnie tak zaczynać zupełnie od nowa.
Uśmiechnęłam się blado i zapłaciłam. Wyszłam ze sklepu z myślą, że już nie jestem tą Zosią, która wyjechała. Ani tą, która miała wrócić do domu. Tu nie czekało na mnie nic poza podejrzliwością, zazdrością i szeptami za plecami. Zamiast ciepła – chłód. Zamiast przyjęcia – dystans.
Między domem a samotnością
Minęły kolejne tygodnie. Rytm dnia wyznaczały poranne spacery, szukanie pracy, krótkie rozmowy z obojętnymi urzędnikami i wieczory w pustym mieszkaniu. Czasem miałam wrażenie, że Polska, do której wróciłam, nie istniała. Ta prawdziwa, ciepła, bliska. Zastąpiło ją coś obcego, pełnego cieni i niedomówień. Zgłosiłam się do jednej z lokalnych firm, gdzie szukali kogoś do działu administracyjnego. Miałam doświadczenie, języki, referencje. Rozmowa kwalifikacyjna przebiegła dobrze – przynajmniej tak myślałam.
– No wie pani, my tu mamy swój zespół – powiedziała kobieta z działu kadr. – A pani, po tylu latach za granicą… może się nie odnaleźć. Tu wszystko działa trochę inaczej.
– Dlatego chciałabym spróbować. Chcę tu żyć. Wróciłam, bo tęskniłam – odpowiedziałam, czując, jak narasta we mnie bezradność.
– Rozumiem. Zobaczymy. Proszę czekać na kontakt.
Nie zadzwonili. Wieczorem poszłam na spacer po parku. Usiałam na ławce przy stawie i patrzyłam na dzieci rzucające kamyki do wody. Obok mnie usiadł starszy mężczyzna. Zerknął na mnie i skinął głową.
– Ciężko wracać, co?
– Skąd pan wie, że wróciłam?
– Widać. Te oczy, co szukają znajomych twarzy, a widzą tylko obce.
Nie odpowiedziałam. Poczułam łzy pod powiekami, ale nie pozwoliłam im wypłynąć. Chciałam wierzyć, że jeszcze będzie lepiej. Że gdzieś tu znajdę choćby jedną osobę, która powie: „Dobrze, że wróciłaś”. Na razie byłam sama. Pomiędzy domem, który znałam, a samotnością, której się nie spodziewałam.
Nowe miejsce w starym świecie
Minęły dwa miesiące od mojego powrotu. Nie było łatwo, to pewne. Z każdej strony zderzałam się z czymś, czego nie przewidziałam – z chłodem, z podejrzliwością, z niechęcią. Wcześniej wydawało mi się, że dom to miejsce, do którego zawsze można wrócić. Tymczasem przekonałam się, że dom to nie tylko ulice, budynki czy zapach pieczonego chleba. To też ludzie. A ci, których znałam, albo się zmienili, albo nie chcieli mnie już znać. Znalazłam w końcu pracę. W małej księgarni, prowadzonej przez panią Halinę, wdowę po nauczycielu historii. Zatrudniła mnie bez zbędnych pytań.
– Czasem trzeba zacząć od małych rzeczy – powiedziała, podając mi fartuch i klucz do zaplecza.
Nie była to praca moich marzeń, ale dawała spokój. Przychodzili tam ludzie, którzy jeszcze potrafili mówić „dzień dobry” i pytać, jak się czuję. Pojawiły się pierwsze rozmowy, czasem uśmiechy. Z niektórymi klientami zaczęłam wymieniać się książkami. Jedna z dziewczyn zaprosiła mnie na wieczór poetycki w bibliotece. Może coś się rodziło. Może z czasem to miejsce znowu stanie się moim domem. Już nie tym, który znałam, ale nowym. W starym świecie. Nie żałuję, że wróciłam. Tęsknota za krajem była prawdziwa. Czasem trzeba stracić złudzenia, żeby zobaczyć rzeczy takimi, jakie są. I wtedy można zacząć budować coś od nowa – spokojniej, mądrzej, bez oczekiwań.
Zofia, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka bez pytania podrzuca mi 4 swoich dzieci. Wstydzę się z nimi wychodzić, bo ludzie wytykają nas palcami”
- „Mąż wydał pół pensji na potrawy świąteczne, a mi żałuje na tani krem BB. Na samą myśl o Wigilii jestem zła”
- „Wigilia samotnego taksówkarza nie była kolorowa. Stało się jednak coś, dzięki czemu ten dzień w końcu był wyjątkowy”