„Po 2 latach mój partner nagle odsłonił swoją prawdziwą twarz. Ten podły złodziej ukradł mi coś cenniejszego niż złoto”
„Coraz częściej leżałam w łóżku obok niego, czując się bardziej samotna niż wtedy, gdy byłam naprawdę sama. Zastanawiałam się, czy miłość może się tak po prostu wypalić. Czy możliwe, że ten sam człowiek, który kiedyś potrafił godzinami patrzeć mi w oczy, teraz nie widzi mnie wcale”.

- Redakcja
Kiedy poznałam Szymona, miałam wrażenie, że w końcu los się do mnie uśmiechnął. Po kilku nieudanych związkach, w których zawsze to ja dawałam z siebie wszystko, a druga strona zwykle jakieś ochłapy, pojawił się ktoś, kto patrzył na mnie tak, jakby naprawdę mnie widział. Nasze pierwsze randki pachniały kawą z małych knajpek i długimi spacerami po mieście, podczas których wydawało mi się, że nie muszę niczego udawać. Szymon śmiał się z moich żartów, trzymał mnie za rękę w taki sposób, jakby chciał obiecać, że już nigdy nie będę sama.
Przez pierwsze miesiące byliśmy nierozłączni. On gotował dla mnie kolacje, a ja zaskakiwałam go drobnymi prezentami. Wtedy właśnie podarował mi złotą bransoletkę – delikatną, z maleńkim serduszkiem. Mówił, że to symbol naszego początku. Nosząc ją, czułam, że naprawdę komuś na mnie zależy. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Najpierw niewinnie – mniej wiadomości w ciągu dnia, mniej pytań o to, jak mi minął dzień. Potem dochodziły wymówki, że jest zmęczony, że ma dużo pracy, że nie ma głowy do spotkań. Tłumaczyłam to sobie – przecież każdy ma trudniejsze okresy. Starałam się nie naciskać, nie chciałam być tą, która wiecznie robi wyrzuty.
A jednak coraz częściej leżałam w łóżku obok niego, czując się bardziej samotna niż wtedy, gdy byłam naprawdę sama. Zastanawiałam się, czy miłość może się tak po prostu wypalić. Czy możliwe, że ten sam człowiek, który kiedyś potrafił godzinami patrzeć mi w oczy, teraz nie widzi mnie wcale? Patrzyłam na bransoletkę, błyszczącą jeszcze w świetle lampki nocnej i próbowałam uwierzyć, że to tylko chwilowy kryzys. Nie wiedziałam wtedy, że to właśnie ona stanie się dowodem na to, kim Szymon naprawdę był.
Nie rozumiał o co mi chodzi
– Szymon, możemy pogadać? – zapytałam nieśmiało, kiedy po raz kolejny wrócił do mieszkania, rzucił klucze na komodę i bez słowa usiadł przed telewizorem.
– A o czym tu gadać? – odparł, nawet na mnie nie patrząc.
– O nas. O tym, że ostatnio jesteś jakby… gdzie indziej. Wracasz, włączasz telewizor, albo siedzisz w telefonie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio poszliśmy gdzieś razem.
– Iwona, znowu zaczynasz? – prychnął, sięgając po pilot. – Przesadzasz.
– Przesadzam? – poczułam, jak coś we mnie pęka. – Dwa lata jesteśmy razem, a ja mam wrażenie, że od kilku miesięcy żyję sama. Nie pytasz, co u mnie, nie dotykasz mnie, jakbyśmy byli współlokatorami, a nie parą.
– Bo jestem zmęczony! – podniósł głos. – Cały dzień w robocie, potem korki, a tu jeszcze pretensje. Nie wystarczy, że wracam do domu?
– Wystarczy? – powtórzyłam szeptem, ale w tym szepcie krył się cały krzyk, którego nie umiałam już wydusić. – Ja nie chcę, żebyś po prostu wracał. Ja chcę, żebyś był.
Na chwilę zapadła cisza. Patrzył na mnie, jakby nie do końca rozumiał, o czym mówię. Potem nagle poderwał się z kanapy, chwycił kurtkę i z rozmachem trzasnął drzwiami.
– Może trochę przestrzeni dobrze ci zrobi – rzucił jeszcze, zanim wyszedł.
Stałam w przedpokoju, patrząc na drzwi, które dopiero co się zatrzasnęły. Czułam, jak łzy zbierają mi się w oczach, ale nie pozwoliłam im wypłynąć. Wmawiałam sobie, że to tylko zwykła sprzeczka, że pewnie zaraz wróci i powie, że nie chciał tego mówić. Tylko że nie wrócił. A ja siedziałam sama w pustym mieszkaniu i zastanawiałam się, czy naprawdę to ja zrobiłam coś nie tak.
Zniknął razem z bransoletką
Wracałam z pracy zmęczona, ale z nadzieją, że wieczór wreszcie spędzimy razem. W głowie układałam sobie słowa, że przeproszę go, zapytam spokojnie, spróbuję bez wyrzutów. Klucze zazgrzytały w zamku, weszłam do środka i… zatrzymałam się jak wryta. Czegoś tam brakowało. Szafa, w której zawsze wisiały jego koszule, była pusta. Półka z butami – pusta. Łazienka – brak jego szczoteczki, perfum, nawet maszynki do golenia. Chwilę chodziłam od pokoju do pokoju, jakby mój mózg odmawiał przyjęcia faktu, że Szymon zniknął.
– Nie, to niemożliwe – powtarzałam szeptem. – Może zabrał rzeczy do pralni. Może…
I wtedy spojrzałam na komodę, na której stało moje pudełko z biżuterią. Otworzyłam je drżącymi dłońmi. Bransoletki nie było. Ta złota, którą sam mi podarował, zniknęła razem z nim. Zadzwoniłam. Raz, drugi, trzeci. Sygnał, a potem głuchy automat: „Abonent jest czasowo niedostępny”. Serce waliło mi jak młotem, a w gardle czułam ucisk. Usiadłam na podłodze i wybuchnęłam płaczem. Godzinę później zadzwoniłam do Kasi.
– Kasia, on… on zniknął – wyszeptałam, dławiąc się łzami.
– Jak to zniknął? – w jej głosie zabrzmiało niedowierzanie.
– Wszystkie jego rzeczy… nie ma niczego. Nie odbiera telefonu. A bransoletka… – urwałam, czując, jak gardło zaciska mi się jeszcze mocniej.
– Może… może potrzebował czasu? – próbowała mnie uspokoić. – Może wróci, wytłumaczy…
– Ale dlaczego zabrał coś, co mi podarował? – krzyknęłam nagle. – To tak, jakby chciał wymazać każdy ślad po sobie.
Po drugiej stronie długo panowała cisza.
– Iwona… czasem ludzie robią rzeczy, których nie rozumiemy. Ale nie możesz od razu zakładać najgorszego.
Nie odpowiedziałam. Siedziałam w pustym mieszkaniu, otoczona pustymi półkami i ciszą, która dźwięczała głośniej niż krzyk. Wiedziałam jedno – cokolwiek się wydarzyło, nic już nie będzie takie samo.
Udawał, że mnie nie widzi
Minęły trzy miesiące. Trzy długie, puste miesiące, podczas których budziłam się z nadzieją, że zadzwoni, a kładłam się spać ze świadomością, że milczenie boli bardziej niż jakiekolwiek słowa. Telefon nie zabrzmiał ani razu. Żadnego „przepraszam”, żadnego wyjaśnienia. Tylko cisza. Któregoś popołudnia pojechałam służbowo do innego miasta. Przechodziłam deptakiem, kiedy nagle… zamarłam. Po drugiej stronie ulicy, w tłumie ludzi, szedł on. Szymon. Rozpoznałabym jego sylwetkę wszędzie – ten lekko pochylony krok, dłonie w kieszeniach.
– Szymon! – zawołałam, nie wierząc własnym oczom.
Odwrócił głowę, spojrzał na mnie, a potem… udawał, że mnie nie widzi. Przyspieszył kroku. Poczułam, jak krew uderza mi do głowy. Ruszyłam za nim, lawirując między ludźmi.
– Szymon, stój! – dogoniłam go przy rogu ulicy i złapałam za ramię. – Naprawdę myślałeś, że tak po prostu będziesz mógł zniknąć?
Zatrzymał się, skrzywił lekko, jakby cała sytuacja była dla niego tylko uciążliwością.
– Iwona… nie teraz.
– Nie teraz?! – krzyknęłam. – Trzy miesiące cię nie ma! Trzy miesiące milczenia, zero wiadomości, zero telefonu! A ty mówisz „nie teraz”?
Westchnął ciężko, wzrok wbity gdzieś w bok, byle nie we mnie.
– Nie lubię pożegnań – powiedział cicho. – Tak było łatwiej. Dla mnie.
Zamarłam. W głowie dudniło mi to jedno: „dla mnie”. Dla niego było łatwiej zniknąć, a ja… ja mogłam tonąć w pytaniach i łzach. Patrzyłam na niego, a serce kruszyło mi się w środku. Po raz pierwszy dotarło do mnie, że może nigdy nie byłam dla niego tym, kim on był dla mnie. Że dla niego nasz związek był tylko etapem.
– Dla ciebie było łatwiej – powtórzyłam szeptem, a moje słowa brzmiały jak wyrok.
Odsłonił prawdziwą twarz
– A bransoletka? – słowa same wyrwały mi się z ust. Głos mi zadrżał, ale nie mogłam już się zatrzymać. – Zniknąłeś, ale dlaczego ukradłeś coś, co sam mi dałeś?
Szymon w końcu spojrzał mi prosto w oczy. Nie było w nich wstydu, ani żalu. Tylko chłodna obojętność.
– To był mój prezent – powiedział spokojnie, jakby tłumaczył coś oczywistego. – Moje pieniądze. Potrzebowałem ich na nowy start.
Na moment poczułam, jak uginają się pode mną nogi.
– Twój prezent? – powtórzyłam, głos mi się załamał. – Szymon, to było coś, co miało symbolizować nas. Naszą miłość. To nie była zwykła rzecz.
Wzruszył ramionami.
– Dla ciebie może nie. Dla mnie to tylko złoto. A złoto można spieniężyć.
Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka. Każde słowo wbijało się we mnie jak nóż. Wszystkie te wieczory, gdy nosiłam bransoletkę i czułam, że jestem dla niego kimś wyjątkowym, nagle straciły sens. W jednej chwili każde dobre wspomnienie zmieniło się w kłamstwo.
– Więc tak wygląda cała prawda? – wyszeptałam. – Nie potrafiłeś się pożegnać, ale potrafiłeś zabrać mi coś, co sama traktowałam jak najcenniejszy skarb?
– Przestań dramatyzować – mruknął. – Każdy radzi sobie, jak potrafi. Ja zrobiłem to, co musiałem.
Poczułam, że brakuje mi powietrza. Gniew i bezsilność mieszały się we mnie w taki sposób, że miałam ochotę, albo na niego wrzeszczeć, albo rozpłakać się jak dziecko. Ale nic nie zrobiłam. Stałam w miejscu, czując, jak świat osuwa mi się spod nóg. Ten człowiek, którego kochałam, nagle odsłonił prawdziwą twarz. I była to twarz kogoś, kogo wcale nie znałam.
Płakałam nad sobą
Stałam naprzeciwko niego, jakby dzieliła nas przepaść. W mojej głowie kłębiły się wszystkie pytania, których nie zadam już nigdy. Bo odpowiedzi i tak nie miałyby sensu.
– Wiesz co? – odezwałam się w końcu, głos miałam zdławiony, ale stanowczy. – Już nic mi nie jesteś winien. Ani wyjaśnień, ani przeprosin, ani obietnic. Po prostu zniknij na dobre.
Szymon wzruszył ramionami, jakby usłyszał, że ktoś zamyka przed nim drzwi do sklepu.
– Jak chcesz – rzucił chłodno.
I tyle. Odwrócił się i odszedł, nie oglądając się za siebie. Jego sylwetka znikała w tłumie, a ja czułam, że z każdym krokiem staje się coraz bardziej obcy, coraz mniej realny. Łzy same napłynęły mi do oczu. Ale tym razem nie były to łzy po nim – nie po człowieku, który potrafił ukraść coś, co symbolizowało miłość. Płakałam nad sobą. Nad tą naiwną wersją mnie, która wierzyła, że bransoletka znaczy coś więcej niż jej wartość w lombardzie. Nad sobą, która czekała, dzwoniła, marzyła, że wróci.
Nagle poczułam, że wraz z bólem w sercu pojawia się też coś jeszcze – ulga. Bo nie miałam już czego bronić. Iluzja się rozpadła, a ja w końcu zobaczyłam, że ten mężczyzna, którego kochałam, istniał tylko w mojej głowie. Otarłam łzy, wyprostowałam się i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Po raz pierwszy od miesięcy nie czułam się już więźniem własnych uczuć. On odszedł. Ale razem z nim odeszły też złudzenia.
Oddycham pełną piersią
Wieczorem siedziałam sama w mieszkaniu, patrząc na pustą komodę. Bransoletki nie było, jego rzeczy nie było, jego samego też nie. A mimo to pierwszy raz od dawna czułam, że oddycham pełną piersią. Zrozumiałam, że nie straciłam miłości – straciłam złudzenie. Kochałam obraz, który sobie stworzyłam, nie człowieka, który faktycznie stał obok mnie. To, co w nim widziałam, było odbiciem mojej tęsknoty, a nie jego prawdziwej twarzy.
– Iwona, dość – powiedziałam głośno, sama do siebie, jakbym musiała to usłyszeć na głos. – Dość czekania, dość tęsknoty, dość rozgrzebywania ran.
Oparłam się o sofę, zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby wspomnienia płynęły przez chwilę. Te dobre, które kiedyś były wszystkim i te złe, które teraz pokazywały mi prawdę. Z każdą minutą ich ciężar był lżejszy, jakby ktoś zdejmował mi kamienie z ramion. Nie będę udawać – bolało. Ale obok bólu pojawiło się też coś nowego. Poczucie, że to dobrze, że tak się stało. Gdyby nie zabrał bransoletki, może wciąż łudziłabym się, że jeszcze istnieje jakaś szansa. Tymczasem on sam dał mi dowód, że nie ma już do czego wracać.
Pomyślałam o przyszłości. Jest jeszcze mglista, niepewna, ale moja. Nie będę już czekać na cudze decyzje. Nauczyłam się najważniejszego, że moja wartość nie zależy od tego, kto mnie kocha, ale od tego, że ja potrafię kochać – także samą siebie. I może właśnie to była ta najcenniejsza lekcja, którą zostawił po sobie, choć wcale nie miał takiego zamiaru.
Iwona, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż wolał spędzać wieczory z matką, niż ze mną w alkowie. Jego miłość do mamusi rujnowała to, co budowaliśmy razem”
- „Gdy mój syn został tatą, zacząłem się bać, że zawiodłem jako ojciec. Czy to ja nie nauczyłem go miłości?”
- „Gdy założyliśmy wspólne konto, Marek zaczął kontrolować każdy mój wydatek. Sukienka za 350 zł to dla niego fanaberia”