„Po 25 latach w końcu wykopałam z domu leniwego męża. Robię, co chcę i szaleję na domówkach z obcymi facetami”
„Piotr proponował, że odwiezie mnie do mieszkania, jednak… zdecydowałam się odjechać taksówką. Ta noc faktycznie była cudowna i odurzająca. Na nowo zapragnęłam zaufać facetowi, przeszywały mnie ciarki, gdy muskał moją rękę i z utęsknieniem wypatrywałam momentu, gdy wreszcie mnie pocałuje”.
- Listy do redakcji
Miało być spotkanie w gronie znajomych, zupełnie jak za starych, dobrych czasów. Co prawda wszyscy już przekroczyliśmy magiczną pięćdziesiątkę, ale przecież nikt nie zabrania nam cieszyć się życiem i bawić jak za młodu, prawda? Ja wciąż nie czuję się staro. Szczerze mówiąc, w duchu ciągle jestem nastolatką, może trochę bardziej doświadczoną przez życie i spokojniejszą. Krótko mówiąc, duchem pozostaję młoda, mimo że sporo już przeżyłam, mam za sobą nawet rozwód i wiem, jak to wszystko działa.
Małżeństwo mnie wymęczyło
Nieraz zastanawiam się, co by było, gdybym wiedziała tyle, co teraz, gdy 25 lat temu Wojciech poprosił mnie o rękę. Przystojniak z niego był, zachwalał siebie, jaki to on dobry, obrotny, troskliwy i tak dalej. Jednym zdaniem – marzenie każdej dziewczyny.
Przez te lata ten ideał żył na mój koszt. Trzeba oddać Wojtkowi, że był pracowity w jednej dziedzinie – pustej gadaninie. Gdyby dostawał wynagrodzenie za każdą pięknie brzmiącą frazę, która wychodziła z jego ust, mógłby sam spłacić całe zadłużenie naszego kraju. W końcu stwierdziłam, że mam tego serdecznie dosyć i wyrzuciłam tego lenia za drzwi.
Od tamtej pory wzięłam stery we własne ręce i nie planuję przekazywać kontroli nad sobą nikomu innemu. Mam szczęście, ponieważ wokół mnie są przyjaciele, którzy wciąż mają ochotę na różne wariactwa, jakie podobno już w naszym wieku nie uchodzą. Ale mamy to gdzieś. Jesienią parę razy wyjechaliśmy na wieś, paliliśmy ognisko, piekliśmy kartofle. Romek brzdąkał na gitarze, dziewczyny śpiewały i było jak za starych, dobrych czasów.
Mieliśmy mnóstwo wspomnień
Któregoś pięknego dnia padło takie hasło: „Domówka". To jedno słowo podziałało na nas jak sygnał trąbki na ucho końskie, od razu chciało się zerwać do cwału. W naszej paczce ostały się jeszcze dwie pary małżeńskie, ale reszta, czyli siedem osób, to już ludzie po rozwodach, a część z nas ma tzw. bliskich znajomych. Więc gdy Krystyna przypomniała starą zasadę: „Ale koniecznie musi być pinezka!" – to każdy z nas nie tylko usłyszał ten sygnał, ale i poczuł ten ekscytujący zapach prochu unoszący się nad polem walki.
Dla tych, którzy nie pamiętają, jak to było kiedyś, wyjaśnię, że pinezka wbijana w drzwi oznaczała, że para chciała pobyć sam na sam przez jakiś czas. Podczas jednej z takich schadzek Krystyna zaszła w ciążę. W tamtych czasach, a były to lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, ciąża w tak młodym wieku budziła ogromne zdziwienie. Krystyna miała wtedy zaledwie osiemnaście lat i nie mogła przystąpić do matury. Zdawała ją dopiero rok po porodzie. Chłopak, który wcześniej wydawał się jej wymarzonym księciem z bajki, finalnie okazał się zwykłym nieodpowiedzialnym gówniarzem. Nie potrafił przyznać się do ojcostwa i wziąć za nie odpowiedzialności. Obecnie Krystyna piastuje wysokie stanowisko kierownicze w jednym z banków, a tamten koleś zapewne popija tanią wódkę gdzieś pod wiaduktem.
Dawno temu godzinami dyskutowałyśmy nad tą kwestią.
– Być może gdyby nie pojawienie się dziecka – powiedziała kiedyś – dojrzewanie do dorosłości zabrałoby mi całe wieki. Albo jak Romek, w ogóle bym nie wydoroślała.
– Czyli nie masz do siebie pretensji o tamte wydarzenia? – pytałam ją o to trzykrotnie w ciągu ostatnich lat.
Gdy Krystyna po raz pierwszy wyznała mi, że czegoś żałuje, nie zagłębiałam się w szczegóły. Po kilkunastu latach stwierdziła, że "raczej nie". Ale niedawno dostrzegłam w jej spojrzeniu dziwny blask. Powiedziała wtedy, że gdyby cofnęła się w czasie, a Romek znów zaproponował jej seks, pobiegłaby za nim bez chwili namysłu.
– I chciałabyś przejść od nowa przez to wszystko, co cię później spotkało? - zapytałam.
Krysia odpowiedziała melancholijnym uśmiechem i pokręciła przecząco głową.
– Nie, skarbie – odparła ściszonym głosem. – Ale znów miałabym 18 lat...
Planowaliśmy domówkę
No ale skupmy się na nadchodzącej imprezie. Pinezka spodobała się całej ekipie. Kiedyś imprezowaliśmy w ciasnych mieszkankach naszych rodziców. Standardem były dwa pokoiki. Tym razem balanga miała odbyć się w willi Stefana, więc miejsca na pewno starczy dla wszystkich.
– Gorzej może być z facetami – wtrąciła Magda, a ona zna się na rzeczy, bo pochowała już trzech mężów i (nie robi z tego tajemnicy) wypatruje czwartego.
Na sam koniec dogadaliśmy się, co kto weźmie ze sobą. Nasz krąg znajomych to takie osoby, którym dobrze poszło w życiu. Ale wiecie co? Nic nie będzie tak dobre, jak własnoręcznie przygotowana sałatka warzywna albo samodzielnie wyczarowana w domu ryba po grecku. „Bałtycka" – obrzydliwa jak za dawnych czasów
Podział zadań był prosty – dziewczyny odpowiadały za przekąski, a faceci mieli zadbać o zapełnienie barku. Wszyscy mieli się przebrać w ciuchy z tamtych czasów, czyli schyłku lat 80. Na imprezę można było przyjść z kimś, bo – jak stwierdził znany prawnik Krzyś – im więcej „asortymentu", tym lepiej dla wszystkich. W umówionym dniu stawiłam się z dwiema miskami – jedną wypełnioną śledziami, a drugą z wędlinami. Podwiózł mnie syn. Przez całą trasę narzekał na mój waciak, który wyszperałam na strychu:
– Mamo, w tych fatałaszkach i tej potwornej chuście wyglądasz jak zmordowana pracownica po zarwanej nocce w zakładzie przemysłowym!
– O rety, naprawdę sprawiam wrażenie aż tak wykończonej i zaniedbanej?
– Bardziej ubogiej.
– Dawniej znaczna część polskiego społeczeństwa tak się prezentowała – stwierdziłam, a mój potomek obrzucił mnie powątpiewającym spojrzeniem i zaniechał dalszych dociekań.
Bawiłam się wyśmienicie
Na imprezkę wpadło mniej więcej dwadzieścia osób. Pośród obcych ludzi dostrzegłam…
– Jestem Piotr – powiedział wysoki przystojniak, łapiąc mnie za rękę.
– Grażyna.
Muszę przyznać, że jego lśniące, czekoladowe oczy wywołały prawdziwy chaos w mojej głowie. Na początek, po symbolicznym łyku, opróżniliśmy flaszkę znanej w czasach naszej młodości gorzałki.
– Matko Boska, to paskudztwo smakuje równie paskudnie co dawniej – Olek wykrzywił twarz w grymasie i zerknął na Stefana, pytając: – Skąd to wytrzasnąłeś? Przecież od wieków już tego nie produkują. I całe szczęście, moim zdaniem.
Stefan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– A wyśmiewaliście mnie, że jestem jak chomik… Trzymałem tę butelczynę na wyjątkowy moment!
Piotrek czarował mnie przez całą imprezę. Gadał jak najęty, był szarmancki i sprawiał wrażenie bardzo bystrego faceta! Miał niesamowitą wyobraźnię. Z tego, co mówił, wynikało, że jest śmiały, ale też nie szaleje bez opamiętania. Całkiem nieźle wywijał na parkiecie. Wydawał się być człowiekiem, z którym można by zaszaleć. Zaszumiało mi w głowie od drinków. Pierwszy buziak miał miejsce przy nieśmiertelnych hitach Beatlesów. Poczułam się jakbym znów była nastolatką! Cudne, beztroskie czasy, kiedy po wszystkim mogłam wrócić do rodziców. A potem przyszła dorosłość... „Człowiek jadł z okien kit, ale przyznać mu było wstyd… Nie ma jak u mamy" – jak swego czasu wyśpiewywał Wojtek Młynarski.
Czułam się jak nastolatka
Niedługo potem Piotrek wyjawił mi, że jest po rozwodzie i że była żona go potwornie potraktowała. To od razu obudziło we mnie chęć, żeby go pocieszyć i wesprzeć. Do kotłujących się we mnie uczuć doszło jeszcze współczucie. Przede mną stał facet, który tyle przeszedł – żona go skrzywdziła, a dzieciaki nie chciały utrzymywać kontaktu ze swoim tatą. Ech, życie bywa doprawdy niesprawiedliwe i okrutne. Wypiliśmy jeszcze parę kieliszków winka, a wtedy spostrzegłam w oczach Piotrka takie same iskierki, jakie kiedyś widywałam u mojego Wojtusia. Przypomniało mi się, jak właśnie podczas jednej z imprez, wiele lat temu, oświadczył mi się, a ja piszczałam ze szczęścia jak wariatka.
Następny buziak. Następne szmery i dalekie, dobiegające z oddali żale. I błysk nadziei, że nadchodzące dni przyniosą odmianę losu, a on odnajdzie tę wyjątkową... Wypowiadając słowo „wyjątkowa", wpatrywał się w moje oczy, a ja miałam wrażenie, że moje serce ucieka ku gardłu, przez który zaraz uleci i wzniesie się ku niebu! Niewątpliwie, koncepcja domówki okazała się najbardziej zachwycającym pomysłem, na jaki wpadliśmy ostatnio. Pinezka Krystyny także zrobiła prawdziwą sensację. A nagrania „z tamtych czasów" niejednej z nas wycisnęły łezki z oczu. Nie od dziś wiadomo, że dziewczyny są bardziej sentymentalne i delikatne niż przedstawiciele płci brzydkiej.
Gdy nadszedł czas pożegnań o świcie, każdy wylewnie ucałował gospodarza. Piotr proponował, że odwiezie mnie do mieszkania, jednak… zdecydowałam się odjechać taksówką. Ta noc faktycznie była cudowna i odurzająca. Na nowo zapragnęłam zaufać facetowi, przeszywały mnie ciarki, gdy muskał moją rękę i z utęsknieniem wypatrywałam momentu, gdy wreszcie mnie pocałuje.
Powinnam pójść na całość
Nie należałam już jednak do naiwnych dziewczynek, jakimi byłyśmy przed laty. Kiedyś dałam się omotać czułym słówkom mężczyzny, który potem został moim mężem. Nie planowałam więc ponownie dać się omamić kolejnemu podobnemu i wpuścić go do swojego serca i życia. Chociaż wspomnienia minionych czasów ożyły, a emocje sprzed lat odżyły, to jednak nabraliśmy życiowego doświadczenia i nie byliśmy już tak łatwowierni.
– Powinnaś żałować, że nie skorzystałaś z okazji – stwierdziła Krystyna podczas naszego spotkania kilka dni później. – Zauważyłam, że ten twój adorator wzdychał i przewracał oczami jak stary parowiec na oceanie.
– Zastanawiasz się, czy nie dopadła mnie starość? – mruknęłam z nutą przygnębienia.
– Co ty opowiadasz! – parsknęła śmiechem Krystyna. – Zapomniałaś o naszej dawnej obietnicy?
– Racja, miałyśmy pozostać wiecznie młode! – przytaknęłam.
Oto moja druga młodość. Ale jest w niej trochę goryczy pośród całej tej słodyczy. Wciąż nie daje mi spokoju myśl, czy postąpiłam słusznie, hamując się przed pójściem na całość. Może tym razem powinnam była zaryzykować…
Grażyna, 54 lata