Reklama

Bywa, że w życiu trafiamy na przeszkodę nie do pokonania. Wtedy mamy dwie opcje: odpuścić lub sięgnąć po narzędzia, by ją sforsować. W moim przypadku to zwykły ołówek okazał się kluczem do przemiany całej rzeczywistości dookoła mnie.

Reklama

Mężczyźni to istne dzieci! Po powrocie z pracy od razu pędzę gotować, a mój ślubny ledwo przekroczy próg i już sapie ze zmęczenia, i rzuca się na kanapę przed TV. Gdy proszę go o pomoc, zarzeka się, że nie da rady, bo jest skrajnie wyczerpany. Nieźle, co? Zupełnie, jakbym ja całe dnie spędzała, wylegując się na sofie! Po zjedzeniu Adam realizuje swój codzienny rytuał: albo przegląda filmiki na YT, albo idzie do garażu „grzebać" przy motorze.

Nie chce się wierzyć, że dojrzały i odpowiedzialny facet nawet palcem nie ruszy w domu, bo ogląda jakiś "ważny" mecz! Latami to ja dbałam o sprawy dzieciaków, sprzątałam, robiłam pranie i prasowałam ciuchy, ale Adam chyba w ogóle tego nie zauważał, zupełnie jakby w mieszkaniu wszystko robiło się samo. Nasze dzieci są już duże i zajmują się swoimi sprawami, a ja ciągle muszę stać przy kuchence. To po prostu nie fair!

Ostatnia sprzeczka była kroplą, która przepełniła czarę. Adam stwierdził, że czas nabyć nowy komputer przenośny. Powodem miało być to, że jeden z programów na dotychczasowym sprzęcie działał zbyt wolno. Śmieszne, bo dzień wcześniej oburzył się, że pozwoliłam sobie wydać 150 zł u kosmetyczki. Co gorsza, spędziłam tam po pracy aż dwie godziny, przez co mój ślubny nie otrzymał na czas swojego posiłku. Kiedy więc usłyszałam, że zamiana w pełni sprawnego laptopa na bardziej wypasiony model to nie kaprys, a potrzeba, poczułam, że za chwilę nie wytrzymam.

Wyżaliłam się sąsiadce

Odwiedziłam sąsiadkę, żeby ponarzekać na mojego męża. Zazwyczaj pomagało mi, gdy mogłam się wygadać, ale teraz nic z tego. Miałam serdecznie dosyć tych dysproporcji, które rządzą w naszym domu. Lecz nade wszystko tego, że Adam postrzega mnie jako kurę domową, a nie jako kobietę! Też zasługuję na odpoczynek! Judyta przyznała, że mam rację.

Zobacz także

– Musisz odkryć jakąś pasję! Coś, co będzie należeć tylko do ciebie, wyłącznie do ciebie – podsunęła mi pomysł.

– To nie takie proste, jak mogłoby się wydawać. Nie mam pojęcia, czym mogłabym się zająć

Obiecałam sobie jednak, że się nad tym zastanowię. Gdy dotarłam do mieszkania, rozsiadłam się wygodnie w ulubionym fotelu i machinalnie chwyciłam z pobliskiego stolika książkę o obrazach impresjonistów. Akurat ta dziedzina sztuki od zawsze była mi bliska. Malarstwo, artyzm… W czasach szkolnych świetnie radziłam sobie na zajęciach plastycznych, a nawet przez moment rozważałam studia w akademii sztuk pięknych, ale cóż, życie zweryfikowało te plany… I nagle mnie olśniło! To jest to! Zacznę malować!

Chciałam zrobić coś dla siebie

Włączyłam komputer i zajrzałam do sieci, aby poszukać jakichś warsztatów plastycznych dla osób starszych. Ku mojemu zaskoczeniu błyskawicznie natrafiłam na wiadomość o nowo uruchomionych lekcjach sztuki w domu kultury, który mieścił się raptem dwa przecznice od naszego mieszkania.

– Słuchaj, kochanie – zwróciłam się do mojej drugiej połówki, która wlepiała oczy w odbiornik TV. – Coś mi się wydaje, że za dużo zrzędzę i ciągle mam pretensje, bo nie mam zajęcia. Ale od dziś to się zmieni. Zapisałam się na kurs, więc wreszcie będę miała jakieś zainteresowanie.

Mój mąż nie podzielał mojego entuzjazmu, ale ja byłam zdecydowana. Kolejnego dnia zaraz po pracy udałam się prosto na kurs. Młodzieniec z dredami podniósł się z siedzenia i zbliżył się, aby mnie przywitać. Był zaledwie parę lat starszy od mojego pierworodnego.

– Witam cię, mam na imię Maciek – facet uścisnął mi dłoń, a ja osłupiałam. Ok, rozumiem, że atmosfera na kursie była dosyć luźna, ale zwracanie się per "ty" do kogoś prawie 20 lat starszego to chyba lekka przesada. Trochę mnie to zdziwiło, ale po chwili pocieszył mnie fakt, że być może po prostu wyglądam bardzo młodo jak na swój wiek.

– Grażyna – odparłam.

Możesz zaczynać. Na początek spróbujemy naszkicować martwą naturę. Wejdź do środka i znajdź sobie jakieś miejsce przy sztalugach, a ja poczekam na resztę grupy.

Byłam zaskoczona

Otworzyłam drzwi do sali i zobaczyłam w środku kilku amatorów malarstwa. Wszyscy posłali mi ciepłe uśmiechy. Wyglądało na to, że nie tylko ja traktuję ten kurs jako fajną przygodę i odskocznię od codzienności.

Maciek pojawił się po kilku minutach, prowadząc ze sobą pozostałe dwie uczestniczki spotkania. Ponownie się wszystkim przedstawił, a następnie podszedł do tajemniczego obiektu na podeście i zdjął z niego okrycie. Zamiast spodziewanego wazonu z kwiatami albo miski wypełnionej po brzegi owocami, moim oczom ukazała się ludzka czaszka, a obok niej leżał ostry nóż. Dookoła rozbryzgana była czerwona substancja, łudząco podobna do krwi.

– O rany... – wyrwało mi się bezwiednie, a po sali przetoczył się nerwowy chichot zgromadzonych.

– Zdecydowałem się potraktować martwą naturę dość odważnie – powiedział Maciek. Było oczywiste, że uwielbia szokować.

Chwyciłam ołówek i rozpoczęłam szkic. Reszta grupy poszła za moim przykładem. Maciek krążył między sztalugami, dzieląc się wskazówkami. Prezentował, jak przy pomocy kciuka odmierzać perspektywę, bawić się cieniem i utrzymywać proporcje. Ujęło mnie jego oddanie. Gdy stanął obok mnie, zaniemówił.

– Robisz to zawodowo? – zagadnął mężczyzna.

– Ależ skąd! – parsknęłam śmiechem, a on popatrzył na mnie ze zdziwieniem w oczach.

Jesteś niezwykle utalentowana. Masz w sobie to coś...

Postanowiłam zmienić zasady w domu

Ale to było fajne! Siedzieliśmy w grupie jeszcze sporo czasu po skończonych zajęciach. Pokazywaliśmy sobie nawzajem nasze prace i trochę się poznawaliśmy. Muszę przyznać, że mój rysunek zrobił na wszystkich duże wrażenie. Gdy weszłam do domu, Adam od razu zapytał mnie w korytarzu.

– Gdzie się podziewałaś tyle czasu?

– Jak to gdzie? Przecież ci wspominałam, że idę na kurs. A co dzisiaj jemy?

Mojego małżonka zamurowało. Miałam świadomość, że niczego nie ugotuje, ale nie chciałam puścić mu tego płazem. Uzgodniliśmy, że w te dni, kiedy będę miała lekcje, on zajmie się przygotowywaniem posiłków. Dwa razy w tygodniu to niby niewiele, ale dla kogoś przyzwyczajonego do tego, że jedzenie zawsze czekało na stole, stanowiło to nie lada wyzwanie. Więc gdy ja zagłębiałam się w lekturze o stylach malowania, rysowałam coś w zeszycie i przeglądałam zdjęcia, mój mężczyzna zaczął wertować poradniki kucharskie. Byłam totalnie zaskoczona.

– Dam ci parę pomysłów na dania – zaoferowałam.

– Nie trzeba – zripostował.

Tamtego wieczoru na kolację była jajecznica.

A jednak mąż coś potrafił

Następne lekcje okazały się tak samo ciekawe. Jednym razem skupialiśmy się na sztuce abstrakcyjnej, drugim – portretowaliśmy się wzajemnie, a jeszcze kiedy indziej przelewaliśmy na papier nasze sny... Byłam pod wrażeniem kreatywności, jaką wykazywał się nasz wykładowca. W międzyczasie, po powrocie do mieszkania, coraz bardziej zaskakiwały mnie dania, z którymi do tej pory nie miałam do czynienia: pieczone udka w sosie pomarańczowym, kasza z dodatkiem leśnych grzybów czy pierś gęsi w wiśniach. Trudno mi było przyjąć do wiadomości, że to wszystko jest dziełem Adama.

– Adam, niesamowite, jak świetnie ci idzie gotowanie! Nie zdawałam sobie sprawy, że masz takie umiejętności! – zachwycałam się, a on puchł z dumy. Nie zauważyłam momentu, gdy staliśmy się sobie o wiele bardziej bliscy niż jeszcze niedawno. Nie sądziłam, że to może być jeszcze kiedyś realne, ale czułam się tak, jakbyśmy znów byli młodzi i zakochani… Być może po prostu nasze nowo odkryte zainteresowania spowodowały, że staliśmy się dla siebie bardziej pociągający. Przyjaciółki spoglądały na mnie nieufnie.

Czułam, że żyję

– Grażynko, dlaczego tak promieniejesz radością? – spytała zaciekawiona Judyta. – Czyżbyś miała nowego adoratora?

– Wyobraź sobie, że chyba trafiła mnie strzała amora – parsknęłam śmiechem.

Któregoś popołudnia, kiedy po skończonej pracy udałam się na kurs, na podeście, gdzie zazwyczaj ustawiano przedmioty do malowania, stał młodzieniec owinięty w szlafrok. Nie miał na stopach żadnego obuwia.

– Nie sądzisz chyba, że będziemy...

– No jasne, że będziemy! – Maciek zareagował z typowym dla siebie zapałem.

Nie miałam pewności, czy dam radę sprostać takiemu wyzwaniu, ale w końcu uważałam się za zawodowca w swoim fachu. Gdy jednak mężczyzna pozbył się szlafroka, poczułam, jak policzki zaczynają mnie palić. Spojrzałam na twarze pozostałych i zrozumiałam, że nie tylko ja czuję się nieswojo w tej sytuacji. Jednak kiedy wzięłam się za szkicowanie, całe skrępowanie minęło jak ręką odjął.

Rysunek tak bardzo mnie wciągnął, że całkowicie zapomniałam o modelu. Czas mijał nieubłaganie, a ja nadal szkicowałam, jakbym była w transie. Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Oderwałam wzrok od kartki i zobaczyłam w progu Adama. Stał tam z szeroko otwartymi ustami i bukietem w dłoni. W jednej chwili dotarło do mnie, że dziś jest nasza rocznica, a ja kompletnie o niej nie pamiętałam! Odłożyłam ołówek i podniosłam się z krzesła, kierując się w stronę wyjścia.

Mąż był zazdrosny

– Świetnie się bawisz, co? – zagadnął, kiedy stanęłam przed nim.

– Zazdrosny jesteś czy co?

– No może odrobinkę – odparł, a ja go wtedy porządnie wyściskałam.

30 lat po dniu, w którym powiedzieliśmy sobie sakramentalne "tak", znów poczuliśmy tę wyjątkową więź. Zanim wyszłam, zgarnęłam kurtkę i pożegnałam wszystkich. Z Adamem udaliśmy się do knajpki, gdzie czekał na nas wcześniej zarezerwowany stolik. Byłam totalnie oczarowana. Przepyszne jedzenie, winko i zakochany po uszy mąż. O czym innym mogłabym marzyć? Od wielu lat tak świetnie nam się nie rozmawiało. Zwykle non stop gadaliśmy o dzieciakach i sprawach związanych z domem, a dziś? Gotowanie, malarstwo, pomysły na najbliższy urlop. Czułam się wspanialej niż nastolatka zakochana po uszy. A gdy dotarliśmy do mieszkania, o mało nie zemdlałam z wrażenia. W sypialni zobaczyłam coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Adam zaaranżował na ścianie wystawę moich malowideł.

– Myślałam, że nie znosisz wbijania gwoździ w ścianę! – powiedziałam bez namysłu.

– Gwoździe to jedyne, co dostrzegasz? – Adam parsknął śmiechem.

– Zrobiłam jeszcze jeden szkic… dzisiaj! – odparłam przekornie, a on popatrzył na mnie z rozbawieniem.

– Ten bazgroł? Zapomnij, nie ma mowy. W naszej sypialni nie będzie wisieć żaden goły gość.

Reklama

Grażyna, 58 lat

Reklama
Reklama
Reklama