Reklama

Nie byłam typem kobiety, która zagląda mężowi do telefonu. Po trzydziestu latach wspólnego życia zakładałam, że jeśli coś miałoby się walić, to usłyszę to prędzej w jego milczeniu, niż przeczytam w wiadomościach. Jednak wieczory zrobiły się jakieś inne. Cichsze. On siedział przy kuchennym stole i coś tam bazgrał. Mój mąż został poetą. Najpierw się śmiałam. Potem zaczęłam uważnie słuchać. Bo nie mówił tam o mnie. Wiedziałam, że coś się zmieniło. I że nie jestem już jego muzą. Ale nie sądziłam, że ta historia przybierze aż taki obrót.

Reklama

Patrzyłam na niego inaczej

Znalazłam ten zeszyt między książkami kucharskimi, kiedy szukałam przepisu na racuchy. Niebieska okładka, trochę wytarta. Odruchowo zajrzałam do środka.

– Co to za notatki? – zapytałam przy obiedzie, starając się brzmieć obojętnie.

– Jakie notatki? – uniósł wzrok znad talerza.

Znalazłam zeszyt z wierszami.

Uśmiechnął się, ale jakoś dziwnie.

– A, to tylko takie... próby. Wena mnie naszła.

– Po trzydziestu latach małżeństwa? Ciekawe.

– No co? Człowiek się zmienia. Szuka nowych form wyrazu.

– A te „oczy jak sierpień” to, czyje?

Zamilkł. Wziął łyżkę do ust i żuł powoli, jakby rozważał, ile mi powiedzieć.

– To nie zawsze musi być o kimś konkretnym. Poezja jest... symboliczna.

– Serio?.

Wzruszył ramionami. Dla niego temat był zakończony. Dla mnie właśnie się zaczął. Od tamtej pory patrzyłam na niego inaczej. Jak na kogoś, kto ma sekret. Może nie zdradzał mnie fizycznie, ale coś ukrywał. A ja nie lubię zagadek. Zwłaszcza tych, w których chodzi o uczucia.

Coś mnie tknęło

Tydzień później napisał nowy wiersz. Znalazłam go przypadkiem, na stole w salonie, kiedy odkładałam jego okulary. Kartka zgrabnie ułożona, jakby sam chciał, żebym ją przeczytała. I przeczytałam.

„Złote nitki w świetle księżyca
rozsypane na białej pościeli.
Jej śmiech – jak dzwonek z dzieciństwa.
Jej dłonie – nie moje”.

Wtedy właśnie mnie tknęło.

– O kim to jest? – zapytałam, stojąc z tą kartką w ręku.

– Co? – udawał, że nie rozumie, ale jego twarz zdradzała więcej niż tysiąc słów.

– Złote nitki, biały księżyc, nie twoja żona. No mów. Piszesz o kimś, czy ja jestem jakimś poetyckim duchem?

Westchnął.

Przecież to tylko poezja.

– Tylko poezja? Wypisujesz jakieś dyrdymały o cudzych dłoniach i śmiechu!

– Przesadzasz. Szukam inspiracji. Może to nawet o tobie, tylko... w innym świetle.

– W świetle księżyca? Przecież śpimy przy roletach zaciemniających!

Przez chwilę patrzył na mnie, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć.

Nie wszystko musi być dosłowne.

– Ale ja jestem dosłowna. I chcę wiedzieć, co się dzieje.

Milczał. Po raz pierwszy poczułam, że nie jesteśmy już partnerami. Tylko dwiema osobnymi postaciami w jego poetyckim teatrze.

Nie chciałam znać odpowiedzi

Zwykle wieczorami siedzieliśmy razem na kanapie. Jednak od kilku dni zaczął znikać do sypialni wcześniej. Mówił, że jest zmęczony. Tego wieczoru usłyszałam, jak rozmawia przez telefon.

– Tak, właśnie skończyłem pisać – powiedział cicho, z tym swoim nowym tonem, miękkim jak aksamit. – Mogę ci przeczytać... jeśli chcesz.

Zerwałam się z kanapy i stanęłam pod drzwiami. Przez szparę słyszałam tylko urywki, ale wystarczyły.

– „...skóra jak porcelana. Zawsze pachnie wiosną”... – recytował.

A potem usłyszałam śmiech. Lekki, frywolny. Weszłam bez pukania.

Z kim rozmawiasz?

Zadrżał. Szybko odsunął telefon od ucha.

– Z Krzyśkiem – rzucił, chowając aparat za plecami.

Od kiedy Krzysiek pachnie wiosną?

– Co?

– No właśnie. Te twoje wiersze zaczynają mieć bardzo konkretne zapachy i faktury.

Nie odpowiedział.

– Rozłącz się – powiedziałam spokojnie. – Chcę wiedzieć, kto to był.

– To nie jest tak, jak myślisz.

To powiedz mi, jak jest.

Wzdychał, kręcił się, w końcu usiadł na łóżku.

– Poznałem ją na warsztatach literackich. Pomaga mi... szukać języka. Inspiruje mnie.

– Czyli to ona jest tą muzą.

– Nie o to chodzi...

– To o co?

Nie odpowiedział. Patrzył w podłogę. A ja po raz pierwszy nie chciałam znać odpowiedzi.

Zrobiło mi się słabo

Nie chciałam robić scen. Byliśmy dorosłymi ludźmi, prawda? Po trzydziestu latach małżeństwa nie powinno się biegać z patelnią za mężem. Więc zrobiłam coś innego. Znalazłam te „warsztaty literackie” w internecie. Dwa razy w tygodniu, wieczorami, w niewielkiej kawiarni na drugim końcu miasta. Zapisałam się na nie, używając panieńskiego nazwiska. Wchodząc tam, czułam się jak aktorka w kiepskim teatrze. Kiedy zobaczyłam go siedzącego przy jednym stoliku z kobietą w rudym swetrze i spódnicy do kolan, zrobiło mi się słabo.

– I znowu mamy ten motyw światła – mówiła kobieta, pochylona nad jego zeszytem. – Ale tym razem bardziej zmysłowo.

– Dobrze – odpowiedział, z miną uczniaka, który zrobił zadanie domowe najlepiej w klasie.

Usiadłam przy innym stoliku i obserwowałam. Dopiero po godzinie mnie zauważył.

– Renata?! – zbladł.

– Dobry wieczór – powiedziałam słodko. – Zapisałam mnie na kurs. Chciałam spróbować poezji. Może i ja mam coś do powiedzenia o świetle.

Kobieta spojrzała na mnie niepewnie.

– A pani to...?

– Żona – odpowiedziałam. – I proszę się nie przejmować. Nie gryzę. Chociaż może moje metafory będą ostrzejsze niż jego.

Zapanowała niezręczna cisza.

– Chciałam tylko zobaczyć, kto cię tak inspiruje – dodałam. – Bo już wiem, że nie jestem to ja.

A potem wyszłam bez słowa.

Czułam się zdradzona

Po tamtym wieczorze nie rozmawialiśmy przez trzy dni. W naszym domu panowała niezręczna cisza, przerywana jedynie stukotem sztućców i dźwiękiem zmywarki. Michał nie pisał wierszy. A przynajmniej dobrze się ukrywał. Czwartego dnia sam zaczął rozmowę.

– Możemy pogadać?

– Zależy, o czym. Chcesz mi przeczytać nowy wiersz?

– Przestań, proszę. Wiem, że to wyglądało źle.

– Wyglądało? Flirtowałeś z nią jak nastolatek!

– Nie flirtowałem. Ona po prostu... sprawiła, że znowu poczułem, że coś mogę. Że mam coś do powiedzenia. Ty zawsze się ze mnie śmiałaś.

– Bo dla mnie to jest śmieszne i zupełnie niepraktyczne. Dlaczego nie piszesz o naszym życiu?

To nie jest romantyczne.

– A może właśnie to jest miłość?.

– Może... – spojrzał na mnie ze smutkiem. – Potrzebowałem czegoś więcej. Czegoś innego.

– I znalazłeś. Gratuluję.

Nie chodzi o romans. Przysięgam.

Przestałeś myśleć o mnie. To wystarczy.

Nie odpowiedział. Usiadł na swoim fotelu i zapatrzył się w okno. W tamtej chwili zrozumiałam, że można mieszkać z kimś przez pół życia i wciąż być nieobecnym w jego świecie.

Nie miałam już złudzeń

Michał przeprowadził się do pokoju gościnnego. Nie kłóciliśmy się już, ale też nie rozmawialiśmy. Żyliśmy obok siebie – dwa ciała w jednym domu, dwa rytmy dnia. Wciąż robiłam zakupy, gotowałam, on nadal chodził na warsztaty. Zostawiał mi kartki z informacją, że będzie później. Nie wiersze. Zwykłe notatki. I to bolało. Pewnego ranka, gdy zbierałam pranie z suszarki, znalazłam jego zeszyt. Leżał na mojej poduszce. Z wytartą okładką, znajomy, a jednak inny. Otworzyłam na ostatniej stronie.

„Już nie pachnie wiosną.
Już nie błyszczą oczy.
Ale wciąż tam jest.
Tam, gdzie nie sięga żadne słowo”.

Z tyłu krótkie zdanie: Dla Renaty, której nie umiałem opisać. Wieczorem zapytałam:

– Co to ma być? Przeprosiny?

– Może. Albo spóźnione zrozumienie.

– Nie chcę być dodatkiem do twojej poezji.

– Wiem. I żałuję, że zrozumiałem to dopiero teraz.

Patrzyliśmy na siebie długo, jakbyśmy oboje liczyli sylaby tej ciszy między nami. Nie wrócił do naszej sypialni. I ja nie poprosiłam, żeby wrócił. Czasem nawet nie trzeba rozwodu, żeby wiedzieć, że coś się skończyło. Wystarczy przestać być inspiracją. Nie mam już złudzeń. W zamian odzyskałam spokój.

Renata, 54 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama