Reklama

Przez trzydzieści pięć lat byłam żoną Adama – mężczyzny, którego kochałam bez reszty. Nasze życie nie było bajką, ale było wspólne – z całym bagażem wzlotów i upadków. Razem wychowaliśmy córkę, zbudowaliśmy dom, przeszliśmy przez śmierć naszych rodziców i przez te wszystkie codzienne drobiazgi, które tworzą małżeństwo.

Reklama

Po przejściu na emeryturę wyobrażałam sobie, że wreszcie odpoczniemy. Wspólne śniadania bez pośpiechu, wycieczki nad morze, trochę więcej czasu z wnukami. Adam zawsze mówił, że marzy, by wreszcie „odetchnąć”. Tyle że kiedy ja już byłam gotowa, on zaczął coraz częściej wychodzić z domu.

Najpierw to była zwykła gimnastyka. Potem joga. Sandra – tak miała na imię nauczycielka – była ponoć świetna, rozciągnięcia, oddychanie, czakry… Nie interesowałam się tym. Byłam zajęta wnukami, obiadem, serialem o dziewiętnastej.

Aż któregoś dnia wrócił wcześniej niż zwykle. Zdjął kurtkę, usiadł przy stole i spojrzał na mnie tak, jakby mnie widział pierwszy raz od lat.

– Musimy porozmawiać – powiedział.

I wtedy wszystko się skończyło. A może dopiero zaczęło?

Myślałam, że żartuje

– Helena… Musimy porozmawiać – powiedział cicho Adam, siadając przy kuchennym stole. W dłoniach nerwowo obracał kubek, który jeszcze przed chwilą napełniłam kawą. Pachniało cynamonem i świeżym ciastem, które specjalnie dla niego upiekłam.

– Coś się stało? – zapytałam odruchowo, choć serce już zaczęło mi bić szybciej. Przecież znałam ten ton. Ton „musimy porozmawiać” nie zwiastuje niczego dobrego.

– Helena, ja… – zaczął, ale zaraz przerwał. – Spotykam się z kimś.

Zamrugałam oczami. Spojrzałam na niego jak na obcego człowieka.

– Jak to: spotykasz się? Z kim? – głos mi zadrżał.

– Z Sandrą. Zajęcia jogi… to znaczy… najpierw chodziłem tam tylko dla zdrowia. Ale potem… Ona mnie zrozumiała. Przypomniała mi, kim byłem.

– A kim jesteś teraz? – spytałam, śmiejąc się. – Starym dziadem, który rzuca żonę po trzydziestu pięciu latach?

Adam spuścił głowę.

– Helena… Z tobą czułem się już tylko stary.

Zamarłam. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie otwartą dłonią w twarz.

– A z nią? Młodszy? Lepszy? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Nie odpowiedział. Wzrok wbity miał w stół. Milczał. Wtedy po raz pierwszy od dawna naprawdę się rozpłakałam. Nie z powodu zdrady. Z powodu tego, jak łatwo dał się wykreślić z naszej wspólnej historii.

Byłam wściekła

– Mamo, może on po prostu… przeżywa jakiś kryzys – powiedziała Kasia ostrożnie. – To się zdarza. Zwłaszcza facetom.

Siedziałyśmy razem przy jej kuchennym stole. W tle bawiły się wnuki, ich śmiech był jedynym dźwiękiem, który nie bolał. Przyszłam, bo musiałam z kimś porozmawiać. Ale to, co usłyszałam, nie przyniosło ulgi.

– Kasia, twój ojciec nie ma kryzysu. On ma romans. Z kobietą, która mogłaby być jego córką. – Mój głos się załamał. – I jeszcze mówi, że przy mnie czuł się stary.

– Może czuł się niepotrzebny? – Córka unikała mojego wzroku.

Wtedy pękłam.

Ja też mam swoje lata, ale nie uciekam do cudzych ramion! – krzyknęłam. – Nie robię pozycji lotosu i nie szukam sensu życia w cudzym uśmiechu! Ja się nie zakochuję, żeby czuć się młodszą! Ja jestem lojalna, rozumiesz? Lojalna!

Dzieci ucichły. Kasia spojrzała na mnie ze strachem i smutkiem.

– Przepraszam, nie chciałam cię zranić… – wyszeptała.

Wstałam gwałtownie, łapiąc torebkę.

– Nie chodzi o ciebie. Chodzi o to, że nikt mnie już nie rozumie. Ani ojciec, ani ty.

I wyszłam, zanim łzy zdążyły znów popłynąć.

To mnie dobiło

Zobaczyłam ich przez szybę kawiarni na rogu Piłsudskiego. Siedzieli przy oknie. On patrzył na nią jak kiedyś na mnie – uważnie, z czułością. Uśmiechał się. Trzymał jej dłoń. A ona śmiała się tak beztrosko, że przez moment poczułam się jak statystka w ich romantycznym filmie.

Stałam tam jak wmurowana. W ręku trzymałam siatkę z bułkami i mlekiem. Przyszłam tylko po zakupy, po cichą, zwyczajną chwilę. A dostałam cios między żebra.nOdwróciłam się gwałtownie i odeszłam. Nie chciałam, żeby mnie zobaczyli. Nie chciałam widzieć tego więcej.

Wróciłam do mieszkania i usiadłam w kuchni. Wpatrzona w pusty kubek po kawie, zaczęłam mówić sama do siebie. Głośno.

– To już nie jestem ja. Już mnie nie potrzebuje. A ja... ja nie wiem, kim teraz jestem. Nie żoną, nie przyjaciółką. Nawet nie partnerką do jogi.

Wstałam. Spojrzałam na nasze stare zdjęcie z wakacji – ja w kapeluszu, Adam z ręką na moim ramieniu. Bali 2020. Uśmiechnięci, brązowi od słońca. Szczęśliwi. Wzięłam ramkę i wsunęłam ją do szuflady. Nie płakałam. Nie tym razem. Bo właśnie postanowiłam: koniec z tkwieniem w przeszłości. Czas zamknąć ten etap. Na dobre.

Miałam w sobie dużo żalu

Zadzwoniłam do Adama. Poprosiłam, żeby przyszedł po swoje rzeczy. Bez zbędnych słów, bez łez. Chciałam, żeby ten ostatni raz był czysty, chłodny. Taki, jak on. Przyszedł punktualnie. Jak zawsze. Wszedł do mieszkania i rozejrzał się, jakby był w muzeum swojego dawnego życia.

Spakowałam wszystko – powiedziałam spokojnie, wskazując na dwie torby przy drzwiach. – Zostawiłam ci też albumy. Chciałam wyrzucić, ale… może Sandra będzie chciała wiedzieć, z kim byłeś wcześniej.

Adam nie odpowiedział. Przez chwilę patrzył na mnie milcząco, potem cicho zapytał:

– Naprawdę myślisz, że to wszystko było niczym?

– Myślę, że nie było dość – odpowiedziałam ostrożnie. – Że trzydzieści pięć lat to był tylko etap. Dla ciebie.

– Helena… – westchnął. – Przy Sandrze znów poczułem się żywy.

Poczułam, jak w gardle coś mnie ściska. Ale nie poddałam się emocjom.

– Ja całe życie byłam wszystkim dla ciebie – powiedziałam cicho. – Oddychałam twoim rytmem. Dźwigałam codzienność, kiedy ty uciekałeś do pracy, potem do jogi, teraz do niej. I wiesz co? Już nie chcę. Zabierz swoje rzeczy. I odejdź na dobre.

Odwróciłam się i wyszłam do sypialni. Gdy wróciłam – jego już nie było.

Muszę pomyśleć o sobie

Minęły trzy tygodnie. Cisza w mieszkaniu bolała najbardziej rano, kiedy budziłam się i przez chwilę łudziłam się, że to wszystko był tylko zły sen. Potem wstawałam, parzyłam herbatę, siadałam w fotelu i patrzyłam przez okno.

Postanowiłam zrobić coś dla siebie. Poszłam do psycholożki. Nie była czuła, nie głaskała mnie słowami – i dobrze. Patrzyła prosto, mówiła konkretnie. Powiedziała: „Straciła pani nie tylko męża, ale i swoją tożsamość. Teraz trzeba ją odzyskać”.

Zaczęłam od drobiazgów. Wyrzuciłam starą, wysiedzianą sofę i kupiłam nowy fotel. Taki tylko dla mnie. Miętowy, z miękkim siedziskiem. Zaczęłam wychodzić na spacery – najpierw krótkie, wokół bloku. Potem coraz dalej.

Otworzyłam zeszyt i zaczęłam pisać pamiętnik. O tym, co czuję, czego się boję, czego bym chciała. Czasem były to tylko zdania. Innym razem całe strony łez. Ale czułam, że coś się we mnie przesuwa. Że jestem mniej zagubiona niż jeszcze wczoraj. Nie umiem jeszcze wybaczyć. Ani jemu, ani sobie. Ale uczę się żyć. Oddychać tylko dla siebie.

Helena, 63 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama