„Po 60. chciałam być wolna jak ptak, a nie latać za wnukami. Nie po to harowałam całe życie, żeby nic z tego nie mieć”
„Ale bycie babcią nie oznaczało, że moje życie miało kręcić się tylko wokół nich. Każdego dnia, gdy wstawałam rano, miałam wrażenie, że jestem wciąż w pracy, tylko zamiast szefa był mój syn, a zamiast współpracowników – dwójka energicznych wnuków. Czułam się jak darmowa opiekunka. I wiedziałam, że jeśli czegoś nie zmienię, tak już zostanie”.

- Redakcja
Zawsze marzyłam o podróżach. Przez lata pracy wyobrażałam sobie, jak wreszcie, gdy przejdę na emeryturę, wyruszę w świat – może kamperem, może pociągiem, może z plecakiem. Miałam listę miejsc do odwiedzenia: Prowansja, Andaluzja, fiordy Norwegii. Gdy inni liczyli dni do końca kariery, ja liczyłam miejsca, które chcę zobaczyć. Zdawało mi się, że wreszcie nadejdzie czas tylko dla mnie. Nie musiałam już wstawać skoro świt, stresować się obowiązkami, martwić się, czy zdążę ze wszystkim. Mogłam być wolna.
Gdy przyszedł ten dzień i zamknęłam za sobą drzwi biura po raz ostatni, miałam wrażenie, że unoszę się nad ziemią. Wróciłam do domu, zaparzyłam kawę, usiadłam przy stole i zaczęłam przeglądać oferty wycieczek. To był moment, na który czekałam całe życie. Nie minęło jednak kilka dni, gdy rzeczywistość brutalnie sprowadziła mnie na ziemię. Tomek, mój syn, oznajmił mi, że będzie podrzucał dzieci „na kilka godzin dziennie”. Mówił to takim tonem, jakby informował o czymś oczywistym, czymś, co nie wymaga żadnej dyskusji. Wtedy jeszcze nie przeczuwałam, że te „kilka godzin” szybko stanie się całymi dniami, a moje plany zaczną rozpływać się w powietrzu.
Na początku myślałam, że to sytuacja tymczasowa. Miałam dobre serce, a poza tym kochałam Kasię i Kubę. Były dni, kiedy naprawdę cieszyłam się z ich obecności. Ale z każdym kolejnym tygodniem czułam coraz większy ciężar. Syn przestał pytać, czy mam jakieś plany. Po prostu przyprowadzał dzieci i tyle. A ja, choć wiedziałam, że powinnam zaprotestować, nie umiałam odmówić. Czułam się winna na samą myśl, że mogłabym powiedzieć „nie”. Przecież to moje wnuki. Przecież jestem babcią.
Ale bycie babcią nie oznaczało, że moje życie miało kręcić się tylko wokół nich. Każdego dnia, gdy wstawałam rano, miałam wrażenie, że jestem wciąż w pracy, tylko zamiast szefa był mój syn, a zamiast współpracowników – dwójka energicznych dzieci. Czułam się jak darmowa opiekunka. I wiedziałam, że jeśli czegoś nie zmienię, tak już zostanie.
Nie traktowali mnie poważnie
Tego dnia zaprosiłam Tomka i Alicję na obiad. Chciałam spokojnie porozmawiać, dać im do zrozumienia, że nie mogę zajmować się dziećmi codziennie. Przygotowałam ich ulubiony rosół, pieczone ziemniaki i kurczaka. Kiedy usiedliśmy przy stole, czułam lekkie napięcie, choć jeszcze nie wiedziałam, jak ciężka będzie ta rozmowa.
– Kochani, chciałam z wami porozmawiać – zaczęłam, starając się mówić spokojnie. – Bardzo kocham Kasię i Kubę, ale nie sądzicie, że codzienna opieka nad nimi to trochę za dużo?
Tomek spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, jakby nie do końca rozumiał, do czego zmierzam.
– Mamo, przecież i tak jesteś w domu. A dzieci cię uwielbiają!
Alicja tylko westchnęła i zaczęła skubać sałatkę na talerzu.
– To nie o to chodzi, czy mnie uwielbiają – powiedziałam, czując, jak rośnie we mnie irytacja. – Chodzi o to, że ja też mam swoje życie.
Tomek uniósł brwi.
– Jakie życie? Jesteś na emeryturze!
Przez chwilę nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Popatrzyłam na niego uważnie, próbując dostrzec, choć cień refleksji, ale w jego oczach była tylko obojętność.
– I co? Mam teraz całe dnie spędzać na pilnowaniu waszych dzieci? – spytałam, siląc się na spokój.
– No tak to działa, mamo – zaśmiał się Tomek. – Zajmowałaś się mną, a teraz możesz pomóc nam z naszymi dziećmi.
Alicja w końcu podniosła głowę.
– To tylko kilka godzin dziennie… – powiedziała cicho, jakby nie chciała się wtrącać.
Poczułam, że nie ma sensu dalej tłumaczyć. Tomek nie traktował moich słów poważnie. Dla niego było oczywiste, że skoro przeszłam na emeryturę, to moim nowym obowiązkiem jest opieka nad wnukami. Nie pytał, nie konsultował. Po prostu założył, że to moja rola.
Coś się we mnie zmieniło
Po obiedzie, kiedy sprzątałam ze stołu, usłyszałam, jak Tomek mówi do Alicji w przedpokoju:
– Mama chyba ma jakiś kryzys wieku emerytalnego. Przecież dobrze jej z dzieciakami.
Zatrzymałam się na chwilę z talerzem w ręku. Coś we mnie pękło. Wiedziałam już, że żadne prośby nic tu nie zmienią. Jeśli chcę odzyskać swoje życie, muszę podjąć zdecydowane kroki.
Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wpatrując się w sufit. W głowie wciąż brzmiały mi słowa Tomka: „Jakie życie? Jesteś na emeryturze!” Jakby to, że przestałam pracować, oznaczało, że przestałam istnieć jako niezależny człowiek, że moje plany i marzenia nie mają już znaczenia.
Przez całe życie dbałam o innych. Najpierw o męża, który – choć go kochałam – zawsze uważał, że domowe sprawy to moja działka. Potem o Tomka, którego wychowywałam praktycznie sama, bo mąż wiecznie pracował. A teraz, gdy w końcu miałam czas dla siebie, miałam go znów poświęcić dla kogoś innego? Czy tak już zawsze miało wyglądać moje życie?
Wstałam wcześnie rano, zanim jeszcze słońce wstało na dobre. Usiadłam przy komputerze i zaczęłam przeglądać oferty podróży. Paryż, Lizbona, Praga – te miejsca były na wyciągnięcie ręki, ale wciąż coś mnie powstrzymywało. Może to ten irracjonalny strach, że sama sobie nie poradzę? A może przyzwyczajenie, że to zawsze inni decydują o moim czasie?
Wtedy trafiłam na stronę z ogłoszeniami o sprzedaży kamperów. Poczułam, jak szybciej bije mi serce. Myśl o tym, że mogłabym mieć swój własny dom na kółkach, jechać, gdzie chcę, zatrzymywać się, gdzie mi się podoba, nagle wydała mi się czymś więcej niż odległym marzeniem. W głowie zaczęła mi kiełkować myśl, która z minuty na minutę stawała się coraz bardziej realna.
Otworzyłam kolejną stronę – tym razem z ofertami sprzedaży mieszkań. Przeszukałam pobieżnie kilka ogłoszeń i już wiedziałam. Jeśli sprzedam mieszkanie, bez problemu kupię dobrego kampera i jeszcze mi zostanie na pierwsze miesiące podróży.
Podjęcie decyzji zajęło mi kilka dni. W tym czasie Tomek kilka razy przyprowadził dzieci, jakby nic się nie stało. Nie pytał, czy mam czas, nie zauważył, że coś się we mnie zmieniło. A ja coraz wyraźniej czułam, że to musi się skończyć.
Nie miałam zamiaru się wycofać
W końcu wystawiłam mieszkanie na sprzedaż. Poczułam ulgę, jakby ktoś zdjął mi z pleców ciężki worek. Po raz pierwszy od dawna miałam wrażenie, że to ja decyduję o swoim życiu. I że nikt już mnie nie zatrzyma.
Gdy powiedziałam Tomkowi o swoim planie, myślał, że żartuję.
– Co?! Ty?! Sprzedajesz mieszkanie?! – patrzył na mnie, jakby pierwszy raz mnie widział. – I chcesz jeździć po Europie jak jakaś hipiska?!
– Dokładnie tak – odpowiedziałam spokojnie.
Jego zdziwienie szybko zamieniło się w irytację.
– A co z dziećmi?! Kto się nimi zajmie?!
– Są twoje, nie moje.
Zapadła cisza. Tomek wyglądał, jakby ktoś właśnie dał mu w twarz.
– To jest egoizm, mamo! My cię potrzebujemy!
– A ja potrzebuję swojego życia – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Nie odpowiedział. Tylko zacisnął szczękę, chwycił kurtkę i wyszedł, trzaskając drzwiami. W pokoju zrobiło się nagle bardzo cicho. Ale ja po raz pierwszy od dawna czułam spokój.
Przez kolejne dni Tomek milczał. Nie dzwonił, nie pisał, nie przyprowadzał dzieci. Spodziewałam się, że się obrazi, że uzna to za chwilowy kaprys, który mi przejdzie. Może myślał, że się wycofam? Że wystarczy kilka dni ciszy, a sama przyjdę i powiem, że to był błąd?
Ale ja nie miałam zamiaru się wycofać. Mieszkanie sprzedało się szybciej, niż się spodziewałam. Kupiec zapłacił gotówką, a ja od razu ruszyłam do komisu z kamperami. Gdy weszłam do środka i zobaczyłam długie rzędy pojazdów, poczułam ekscytację, jakiej nie czułam od lat. Sprzedawca, starszy pan z siwą brodą, uśmiechnął się do mnie ciepło.
– Dzień dobry. Szukam domu na kółkach – powiedziałam, a on uniósł brwi.
– Domu, powiada pani? No to musi być coś porządnego.
Przeszliśmy między samochodami, oglądałam, dopytywałam, siadałam za kierownicą. W końcu znalazłam swój. Niewielki, ale wygodny, ze składanym łóżkiem, kuchenką i nawet małą łazienką. Patrzyłam na niego i wiedziałam, że to jest to. Kilka dni później odbierałam kluczyki. Poczułam, jak moje życie rusza z miejsca.
Tomek dowiedział się od Alicji. Nie zadzwonił. Wysłał tylko krótką wiadomość: „Nie wierzę, że naprawdę to robisz".
Odpisałam: „Naprawdę".
Teraz to ja decydowałam
Dzień wyjazdu nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Kamper był już spakowany – ubrania, naczynia, przewodniki, nawet kilka książek, których nigdy nie miałam czasu przeczytać. Patrzyłam na swoje dawne mieszkanie, teraz puste, gotowe na nowych właścicieli, i nie czułam żalu.
Kasia i Kuba przybiegli przed dom, gdy akurat dopinałam ostatnie rzeczy.
– A możemy z tobą jechać?!
Przykucnęłam, patrząc im prosto w oczy.
– Może kiedyś. Ale najpierw babcia musi zobaczyć trochę świata.
Pokiwały głowami, chyba nie do końca rozumiejąc. Alicja stała z boku. Uśmiechnęła się lekko.
– Tomek się nie pojawi – powiedziała w końcu. – Nadal ma nadzieję, że zmienisz zdanie.
– Nie zmienię – odpowiedziałam spokojnie.
Chwilę milczała, po czym podeszła i lekko mnie przytuliła.
– Trzymaj się, mamo. I daj znać, gdzie jesteś.
Gdy wsiadłam za kierownicę, przez chwilę jeszcze patrzyłam na nich przez szybę. Kasia i Kuba machali energicznie, Alicja stała obok z rękami w kieszeniach. Tomka nie było. Przekręciłam kluczyk. Silnik zaskoczył od razu, cicho i pewnie. Po raz pierwszy od lat jechałam w stronę, którą sama wybrałam.
Bożena, 63 lata