„Po 60. szukałem wrażeń na portalu randkowym. Nie wiem, jak mogłem uwierzyć, że 30-latka poleciała na siwe włosy”
„Kiedy zapytała, kogo szukam, zawahałem się. – No, kobiety. Ciepłej, dojrzałej. Z którą można iść do kina, ale i poleżeć na kanapie. Najlepiej w moim wieku. Takiej, co rozumie, że po sześćdziesiątce człowiek woli kolację o siedemnastej niż imprezę do rana. Po godzinie miałem gotowy profil”.

- Redakcja
Kiedy skończyłem sześćdziesiąt lat, wielu moich znajomych uznało, że powinienem zająć się działką, wnukami albo szachami w parku. Tylko że ja nie miałem wnuków, działka mnie nudziła, a do parku nie było po co chodzić, skoro wracałem wieczorami do pustego mieszkania. Nie chciałem być samotny do końca życia. Postanowiłem, że spróbuję czegoś nowego – randkowania przez internet. Nie miałem pojęcia, co mnie tam czeka. Myślałem, że spotkam głównie panie w moim wieku. Tymczasem los napisał zupełnie inny scenariusz.
Synowa założyła mi konto
Synowa założyła mi konto. Stwierdziła, że skoro nie umiem włączyć nawigacji w telefonie, to tym bardziej nie poradzę sobie z portalem randkowym. Usiadła obok mnie przy kuchennym stole, zaciągnęła kawę nosem i rzuciła:
– No dobra, Heniek, wybieramy zdjęcie. Masz jakieś, na którym nie wyglądasz jak na dowodzie?
– A czemu nie to z wakacji w Bieszczadach?
– Bo masz na nim krótkie spodenki, skarpety do pół łydki i czapkę z daszkiem z napisem „wędkarz z wyboru”. Nie, tato. To odstraszy kobiety.
Westchnąłem. Po dziesięciu minutach znalazła zdjęcie z ubiegłorocznego wesela bratanka. Garnitur, lekki uśmiech, nawet nieźle wyglądałem.
– O, tu jesteś całkiem do rzeczy – mruknęła zadowolona i zaczęła klikać.
Zdziwiło mnie, ile trzeba o sobie napisać. Zainteresowania, charakter, ulubione potrawy, nawet wzrost i znak zodiaku. Wszystko, jakbyśmy nie na randki szli, tylko na casting do teleturnieju. Kiedy zapytała, kogo szukam, zawahałem się.
– No… kobiety. Ciepłej, dojrzałej. Z którą można iść do kina, ale i poleżeć na kanapie. Najlepiej w moim wieku. Takiej, co rozumie, że po sześćdziesiątce człowiek woli kolację o siedemnastej niż imprezę do rana.
Uśmiechnęła się i pokiwała głową. Po godzinie miałem gotowy profil. Zdjęcie, opis, kilka oznaczonych zainteresowań i kliknięcie „aktywuj konto”.
– No, tato. Teraz czekamy. A jakby co, nie klikaj w podejrzane linki i nie przelewaj nikomu pieniędzy.
Parsknąłem śmiechem. Jeszcze nie wiedziałem, jak szybko przypomnę sobie te słowa.
Nie takie randki straszne
Pierwsza wiadomość przyszła po trzech godzinach. Kobieta z Krakowa, lat 63. Napisała, że lubi spacery, seriale i że jestem „przystojnym starszym panem”. Od razu mi się zrobiło cieplej na sercu. Odpisałem, nieśmiało. Że też lubię spacery, a seriale toleruję, ale wolę książki. Rozmowa się kleiła, więc pod wieczór zaproponowałem telefon. Odpisała tylko „dajmy sobie jeszcze chwilkę”. No to czekałem.
Dwa dni. Potem zniknęła. Później przyszła wiadomość od Haliny z Wrocławia. Lat 70. Wdowa, emerytka, w wolnym czasie szydełkuje i piecze serniki. Pisała bardzo miło, tylko że już po trzeciej wiadomości zaczęła wypytywać, ile mam emerytury i czy mam samochód. Grzecznie się wycofałem. Nie zniechęcałem się. Nawet mnie to bawiło. Codziennie miałem nowe powiadomienia. Niektóre kobiety pisały bezpośrednio: „Jestem konkretna. Interesuje mnie stały związek. Spotkajmy się, pogadamy. Jak coś zaiskrzy, to fajnie. Jak nie, to do widzenia”.
Pewna pani z Katowic od razu wysłała mi swoje zdjęcie w bikini. A miała lat 68! Trochę mnie zatkało, ale muszę przyznać, że wyglądała lepiej niż ja w kąpielówkach. W tak zwanym międzyczasie ja też zacząłem pisać. Niektóre panie nie odpisywały wcale, inne po jednej wiadomości. Ale były też takie, z którymi rozmowa toczyła się godzinami. Nie było w tym wielkich uniesień, ale była ciekawość. I pierwszy raz od dawna nie czułem się jak emeryt siedzący w kapciach. I właśnie wtedy, kiedy zacząłem wierzyć, że może coś z tego być, napisała do mnie Wiola.
Wiola wywinęła niezły numer
Wiola miała 55 lat i uśmiech jak z reklamy pasty do zębów. Na zdjęciu – filiżanka kawy, koc i ona, z książką. W opisie napisała: „Nie szukam sponsora, tylko przyjaciela. Kogoś, z kim można przeżyć resztę życia – niekoniecznie w ciszy”. Zaintrygowała mnie. Zaczęliśmy pisać. Pierwszego wieczoru wymieniliśmy ponad czterdzieści wiadomości. Pisała dowcipnie, z ironią. Lubiła jazz, kino lat 70. i żartowała, że jest uzależniona od krzyżówek.
– Spotkajmy się – napisałem po trzech dniach.
– Jasne. Ale nie w żadnej kawiarni. Przyjedź do mnie. Mam świetną kawę i jeszcze lepszy sernik. A poza tym… nie lubię tłumów.
Pojechałem. Z bijącym sercem, jak dzieciak przed pierwszą randką. Mieszkała na obrzeżach miasta. Dom – ładny, zadbany. Otworzyła w czerwonej sukience. Pachniała wanilią i szarlotką.
– Wejdź, rozgość się. Kawa zaraz będzie.
W salonie stały świece, winylowy odtwarzacz i stara lampa z abażurem. Było przytulnie. Może nawet zbyt przytulnie.
– Wiola, to wszystko takie... jak z katalogu – powiedziałem.
Uśmiechnęła się, odwracając się do kuchni.
I wtedy w drzwiach stanął mężczyzna. Starszy ode mnie, w szlafroku, z miną jakby się obudził w złym śnie.
– Co to ma znaczyć?! – warknął.
Zamarłem. Wiola zbladła.
– Roman... To tylko znajomy z internetu...
– Znajomy?! Ty chyba oszalałaś!
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, drzwi trzasnęły za mną. Wiola nie odpisała już nigdy.
Młodsza o trzydzieści lat
Po tej historii z Wiolą zrobiłem sobie przerwę. Dwa tygodnie. Kasia – synowa – zapytała raz, czy dalej randkuję. Pokręciłem głową.
– A daj spokój, dziecko. To nie dla mnie.
Ale pewnego wieczoru, z nudów, znów wszedłem na portal. I wtedy napisała ona. Profil bez zdjęcia. Lat 29. Pomyślałem, że to jakaś pomyłka. „Dzień dobry. Czy to nie dziwne, że piszę do pana?” Tak zaczęła wiadomość. „Może. Ale nie oceniam po wieku”. „A pan wygląda na człowieka z klasą”. Zamarłem. Słowa jak z filmu. Zacząłem pisać. Z początku ostrożnie. Pytałem, czy wie, że mam 60 lat.
„Wiem. Lubię mężczyzn dojrzałych. Pan ma w oczach spokój, którego brakuje facetom w moim wieku. I... muszę przyznać – podobają mi się starsi panowie. Nie krępuje mnie to”.
Zrobiło mi się gorąco. Tyle lat nikt nie mówił do mnie takich rzeczy. Rozmawialiśmy przez tydzień. Potem zaproponowała spotkanie.
„Mieszkam niedaleko. Może spacer, kawa? Zobaczymy, czy to wszystko ma sens w rzeczywistości”.
Zgodziłem się. Spotkaliśmy się w kawiarni w centrum. Przyszła. Naprawdę miała 29 lat. Szczupła, długie włosy, uśmiechnięta. Wyglądała jak moja studentka, gdy jeszcze wykładałem na uczelni.
– Hej, Heniek – powiedziała i cmoknęła mnie w policzek.
Czułem się jak bohater jakiegoś filmu, który sam bym kiedyś uznał za głupi. I nie potrafiłem tego przerwać. Choć w głowie już wtedy świtały mi pytania. Po co jej ktoś taki jak ja?
Zbyt piękne, by było prawdziwe
Na początku wszystko było jak z bajki. Spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu. Chodziliśmy na spacery, do kina, czasem zamawialiśmy pizzę i rozmawialiśmy do północy. Mówiła do mnie „Heniuś”, śmiała się z moich żartów, dotykała dłoni, jakby to było najnaturalniejsze na świecie.
– Jesteś cudowny – mówiła i wtulała się we mnie, jakby to właśnie ze mną chciała zestarzeć się w domku nad jeziorem.
Nie pytała o moją emeryturę, majątek, stan konta. A jednak coś mi nie grało. Czasem znikała na dwa dni bez słowa, innym razem odbierała telefon i nagle milkła, twierdząc, że „to tylko koleżanka”. A ja siedziałem i udawałem, że nie czuję, jak w brzuchu robi mi się twardy supeł. Pewnego wieczoru, po kolacji u mnie, powiedziała:
– Heniuś, mam problem. Nie chcę cię prosić, ale... nie wiem już, co robić. Moja mama trafiła do szpitala. Muszę zapłacić za prywatną opiekę. Potrzebuję dwóch tysięcy. Pożyczysz?
Zamarłem.
– A nie możesz... z banku? Albo od znajomych?
– Już próbowałam. Ale tylko ty jesteś dla mnie jak rodzina.
Wtedy pierwszy raz zrobiło mi się zimno. Przypomniałem sobie, co mówiła Kasia. „Nie przelewaj nikomu pieniędzy”. Spojrzałem na dziewczynę, którą przecież ledwo znałem, a której byłem gotów dać wszystko. I poczułem się jak naiwny starzec z memów.
– Przykro mi. Nie mogę – powiedziałem.
Po tym wieczorze nie napisała już nigdy więcej.
Nie wstydzę się, że szukam miłości
Zamknąłem komputer, usiadłem w fotelu i przez chwilę wpatrywałem się w ścianę. Nie wiedziałem, czy powinienem się śmiać, czy płakać. Czułem się jak ktoś, kto spadł z drabiny własnych złudzeń. Bo przecież ja naprawdę wierzyłem, że tej młodej kobiecie chodzi o coś więcej niż pieniądze. Wierzyłem, że może mnie lubi. Że może jestem dla niej kimś ważnym. I może właśnie to było najgorsze, że chciałem w to uwierzyć.
– Tato, wszystko w porządku? – zapytała Kasia, wchodząc bez pukania.
– Tak... – odparłem. – A właściwie to nie. Ale to już nieważne.
Usiadła naprzeciwko mnie, patrzyła uważnie. A potem powiedziała coś, co mnie rozbroiło:
– Nie musisz się wstydzić, że szukasz miłości. Masz prawo do szczęścia, tato. Tylko uważaj, komu je dajesz do ręki.
Uśmiechnąłem się blado. Może i miała rację. Może trzeba próbować dalej. Ale już inaczej. Bez tej naiwności, z którą człowiek otwiera się jak książka, zanim zobaczy, kto czyta. Konto na portalu randkowym zostawiłem. Ale teraz piszę mniej, czytam więcej. Zamiast szukać „tej jednej”, zacząłem rozmawiać z ludźmi. Czasem po prostu o tym, co gotujemy na obiad, czasem o tym, że boli kręgosłup. Bez emocji, bez udawania. Nie wiem, czy jeszcze kogoś spotkam. Ale wiem, że nie chcę już udawać, że mam 40 lat. Nie muszę. Mam 60. I na pewno nie tylko emerytki lubią starszych panów. Czasem wystarczy być sobą.
Henryk, 60 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłem panem z wielkiej korporacji, teraz taplam się w błocie. Moja kariera obróciła się w żart przez 1 głupi błąd”
- „Chciałem studiować, a rodzice woleli, żebym został na gospodarce. Nie będę babrać się w błocie przez całe życie jak oni”
- „Żona kolegi zawróciła mi w głowie, więc zarzuciłem wędkę. To była kwestia czasu, aż złapie ją na miłosną przynętę”