Reklama

Jestem emerytką po rozwodzie. Moje dzieci są już dorosłe, mają swoje życie, swoje sprawy. Syn mieszka za granicą, córka z mężem i dwójką maluchów pod Warszawą. Od ponad dziesięciu lat jestem sama. I choć potrafię cieszyć się z drobiazgów – filiżanki dobrej kawy, książki na tarasie, telefonów od wnuków – to wieczory są najgorsze. Ciche, puste, przeraźliwie samotne.

Reklama

Od rozwodu nie byłam z żadnym mężczyzną. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu... nie wierzyłam, że jeszcze mogę być dla kogoś ważna. Aż do tamtego wieczoru. To był październik. Pamiętam, bo na balkonie miałam jeszcze doniczkę z pelargoniami, które wciąż nie chciały zwiędnąć. Długo krążyłam wokół decyzji. Aż w końcu – z duszą na ramieniu – założyłam konto na portalu randkowym. Podałam tylko imię, wiek, napisałam dwa zdania o sobie. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Bałam się kompromitacji. I jeszcze bardziej bałam się odrzucenia.

A potem napisał do mnie Marek.

"Halina, zobaczyłem Twój profil i poczułem, że jesteś kobietą, z którą można rozmawiać całe noce. Jeśli masz ochotę – napisz."

Miałam wątpliwości, ale w końcu odpisałam.

Poczułam się młodsza

Marek był wdowcem, jak twierdził – od pięciu lat. Ciepły, kulturalny, z poczuciem humoru. Pracował jako konsultant finansowy. Rozmowy z nim były jak lekarstwo na moją samotność. Po miesiącu zaczęliśmy dzwonić do siebie codziennie. Po dwóch umówiliśmy się na spotkanie. Miał na sobie szary płaszcz i szalik w kratkę. Pachniał świeżością i jakimś klasycznym męskim zapachem.

– Wyglądasz nawet lepiej niż na zdjęciu – powiedział od razu.

Zaczerwieniłam się jak nastolatka. A potem wszystko potoczyło się naturalnie: spacery, kino, restauracja z włoską kuchnią. Śmialiśmy się. Dotykał mojej dłoni tak, jakby to była najdelikatniejsza porcelana.

Po pół roku czułam się młodsza o dekadę. Zaczęłam dbać o siebie, częściej się uśmiechałam. I nagle zauważyłam, że codzienność przestała być pusta. Bo był Marek.

W lustrze widziałam inną kobietę. Pewniejszą siebie, z odrobiną światła w oczach. Wróciła do mnie nadzieja, której dawno nie czułam.

Wierzyłam, że to może być „ten jedyny”.

Chciałam, żeby poznał moją rodzinę

Pamiętam ten wieczór bardzo dobrze. To był wtorek, a ja zrobiłam bigos – taki, jaki Marek lubił najbardziej. Dusiłam go ponad trzy godziny, z grzybami i wędzonką, z dodatkiem czerwonego wina. Chciałam go zaprosić do siebie, jak zawsze. Chociaż już kilka razy bywałam u niego „w okolicy”, jak mówił, to jeszcze nie byłam w jego mieszkaniu. Zawsze spotykaliśmy się gdzieś „po drodze”, w kawiarni, w parku, u mnie na herbacie. Nigdy u niego.

Siedzieliśmy na mojej kanapie, piliśmy wino i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Pomyślałam, że to dobry moment.

– Marek... Może wpadniesz w sobotę na obiad? – powiedziałam jakby od niechcenia. – Będzie też Basia z rodziną. Dzieciaki by cię poznały.

Marek zamarł. Popatrzył na mnie jakby się zawahał, ale zaraz się uśmiechnął, trochę sztucznie.

– W sobotę? Chyba mam jakieś szkolenie w Krakowie... Muszę sprawdzić.

– A może innym razem? – zaproponowałam szybko, próbując ukryć rozczarowanie. – Dzieci są ciekawe, kim jest ten tajemniczy pan, który co chwilę zostawia u mamy różę w wazonie.

Zaśmiał się, ale nie było w tym śmiechu radości.

– Wiesz, Halinko... Z dziećmi to delikatna sprawa. Chciałbym najpierw mieć pewność, że... no, że my... że to na pewno jest to, rozumiesz?

Po pół roku? – zapytałam bez namysłu. Od razu pożałowałam. – Przepraszam, nie chciałam naciskać.

Odłożył kieliszek i zaczął zbierać się do wyjścia.

– To nie tak, naprawdę cię lubię. Jesteś wyjątkowa. Po prostu... nie jestem gotowy. Jeszcze nie.

– Jasne – odparłam, uśmiechając się słabo.

Poszedł chwilę później. Bez pocałunku, bez spojrzenia przez ramię. Tylko rzucił: „Zadzwonię jutro”.

Miałam coraz więcej obaw

Marek nie zadzwonił. Ani jutro, ani pojutrze. Wysyłałam mu wiadomości – krótkie, niezobowiązujące. Odpowiadał oszczędnie. A ja, choć próbowałam się nie przejmować, czułam w brzuchu znajomy ścisk. Tak jak wtedy, kiedy mój były mąż zaczął późno wracać z pracy i przestawał mówić „dobranoc”.

Leżałam w łóżku i odtwarzałam nasze rozmowy. Może czymś go uraziłam? Może za bardzo chciałam? Może za wcześnie? Ale przecież nie prosiłam o oświadczyny. Tylko o wspólny obiad z dziećmi.

Dlaczego to było aż tak trudne?

– Nie podoba mi się to – powiedziała Irena, gdy opowiedziałam jej o tej sytuacji. – Facet, który naprawdę coś czuje, nie zachowuje się jak Marek. Ucieka, bo wie, że coś wyjdzie na jaw.

– Ale co miałoby wyjść? – próbowałam się bronić. – Przecież go znam. Tak długo się spotykamy...

– Halinka... – westchnęła. – A znasz jego adres? Widziałaś jego mieszkanie? Spotkałaś kogoś z jego znajomych?

Zamilkłam. Wiedziałam, do czego zmierza. I w głębi duszy czułam, że ma rację.

To było podejrzane

To wtedy zaczęłam wszystko analizować. Marek coraz częściej odwoływał nasze spotkania – „ważna rozmowa z klientem”, „migrena”, „wyjazd służbowy”. Przestał komentować moje zdjęcia, nie skomplementował nawet tej z nową fryzurą. A przecież zawsze pisał, że dobrze mi w krótkich włosach.

Napisałam mu pewnego wieczoru: „Tęsknię. Może uda się jutro na chwilę spotkać?”. Odpisał po czterech godzinach: „Jutro ciężko. Może w tygodniu. Buziaki”. Ale w tygodniu też się nie odezwał.

W końcu sama zadzwoniłam. Odebrał dopiero za trzecim razem.

– Halina, nie przesadzaj. Mam teraz sporo stresu. To nie znaczy, że coś się dzieje.

– A jednak czuję, że coś jest nie tak – powiedziałam cicho. – Ja po prostu chcę wiedzieć, czy jesteśmy razem, czy nie.

– Muszę kończyć – przerwał. – Pogadamy później, dobrze?

Zostałam z telefonem w ręku i pytaniami, na które nie było odpowiedzi.

W końcu odkryłam prawdę

Musiałam dowiedzieć się, o co chodzi. Zaczęłam bawić się w detektywa. Pamiętałam, że kiedyś mimochodem wspomniał o firmie, w której pracuje. Niby nic wielkiego – jakieś konsultacje finansowe, praca z klientami, czasem szkolenia. Wpisałam nazwę w wyszukiwarkę. Znalazłam stronę, zdjęcia zespołu. Marek był tam – w garniturze, z tą swoją nienaganną fryzurą. A obok – kobieta, którą dobrze znałam ze zdjęć, które pokazywał jako... swoją zmarłą żonę.

Na zdjęciu trzymali się za ręce. Data publikacji? Trzy miesiące temu. Zamarłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież opowiadał o żonie z taką czułością. Mówił, że zmarła nagle, że długo dochodził do siebie. A ona... żyła. I miała się dobrze.

Przeszukałam jego profil na Facebooku. Był ustawiony na „tylko dla znajomych”, ale niektóre zdjęcia oznaczone przez innych były publiczne. Na jednym – trzymał w ramionach kobietę o kruczoczarnych włosach. Inna niż ta na poprzednim zdjęciu, a pod spodem jego czuły komentarz: „Moja kochana”.

Wtedy dopiero zrozumiałam. Wszystko ułożyło się w spójny obraz, którego wcześniej nie chciałam widzieć. Marek miał więcej niż jedno życie. I więcej niż jedną kobietę.

Znalazłam komentarz pod jego zdjęciem – „Super randka jak zawsze, dzięki Marku 💕” – napisała jakaś Wanda. Zajrzałam na jej profil. Inne miasto. Inne zdjęcia. Ale ten sam Marek.

Napisałam do niej. Krótko: „Przepraszam, że piszę. Chciałam tylko zapytać, od kiedy zna pani Marka?”.

Odpisała po godzinie: „Od roku. A pani?”.

I wtedy wiedziałam, że to dopiero początek.

Tego było już za wiele

Spotkaliśmy się u mnie. Sama nalegałam. Powiedziałam, że musimy porozmawiać. Zgodził się bez oporów, jakby nie przeczuwał niczego. Przyszedł z różą, jak zawsze. Postawił ją w wazonie, usiadł na kanapie i się uśmiechnął.

– Co się dzieje, Halinka? Brzmisz poważnie.

Nie odpowiedziałam od razu. Siadłam naprzeciwko i położyłam na stole wydrukowane zdjęcie z Facebooka. To z „nieżyjącą” żoną.

– Znasz ją? – zapytałam cicho.

Zamarł. Patrzył na zdjęcie jakby widział je pierwszy raz. Potem westchnął i opadł na oparcie.

– Halina, posłuchaj...

– Nie. Ty posłuchaj. Kłamałeś. Wiesz, co boli najbardziej? Że ja ci naprawdę wierzyłam.

– To nie jest tak, jak myślisz – zaczął, głosem jakby z automatu. – Chciałem ci o tym powiedzieć. Naprawdę. Ale... bałem się, że cię stracę.

– Nie bałeś się mnie stracić. Bałeś się, że któraś z nas się dowie – przerwałam. – Wiesz, że napisałam do Wandy?

Podniósł głowę. W jego oczach pojawił się lęk.

– Napisała, że jesteście razem od roku. Wiesz, co jej napisałam? Że ja też. I że nie jesteśmy jedyne.

Milczał. Nie próbował zaprzeczać.

Ile nas jest? – zapytałam w końcu.

– Cztery – powiedział po chwili. – Cztery kobiety. Każda w innym mieście.

Zrobiło mi się niedobrze. Żadnego „przepraszam”, żadnego żalu. Tylko sucha liczba. Jakby mówił o rzeczach, a nie o ludziach.

– Dlaczego? – wyszeptałam.

– Bo nie umiem być sam – odpowiedział. – Bo z każdą z was czułem coś innego. Bo każda dawała mi coś, czego potrzebowałem.

– A ja? Co ja ci dawałam?

Spojrzał mi prosto w oczy.

Spokój.

Wtedy wstałam. Podeszłam do drzwi.

– Wyjdź. Wynoś się z mojego życia.

Nie protestował. Wziął płaszcz, zostawił różę i wyszedł. I to był pierwszy wieczór od dawna, kiedy naprawdę poczułam, że jestem sama.

Miałam złamane serce

Nie płakałam. Ani tego wieczoru, ani następnego. Coś we mnie pękło i zamiast łez była tylko pustka. Wyciszyłam telefon, usunęłam aplikację randkową. Wstawiłam róże do śmietnika. Na kolację zjadłam kromkę chleba i przez pół godziny gapiłam się przez okno.

Dwa dni później przyszła Basia. Wnuczki biegały po mieszkaniu, a ja udawałam, że wszystko gra. W końcu, kiedy dziewczynki poszły do drugiego pokoju, Basia spojrzała na mnie uważnie.

– Coś się stało?

– Zakończyłam tamtą znajomość – powiedziałam spokojnie. – Okazało się, że Marek miał nie tylko mnie.

– O matko... – Basia zakryła usta dłonią. – Mamo, czemu mi wcześniej nie powiedziałaś, że coś się psuje?

– Bo sama nie chciałam tego widzieć.

Objęła mnie. Przytuliłam się do niej jak dziecko i pierwszy raz się rozpłakałam.

– Wiesz, przez chwilę myślałam, że to moja wina. Że byłam zbyt nachalna, zbyt łatwa, zbyt... zdesperowana.

– Mamo – przerwała – nie mów tak. To nie twoja wina. On cię oszukał. Wykorzystał. I dobrze, że już go nie ma.

Później zadzwoniłam do Ireny. Poprosiłam, żeby wpadła wieczorem. Przyniosła butelkę wina i dwie paczki czekoladek.

– Nie zamierzam ci mówić „a nie mówiłam” – zaczęła – bo wiem, że bolało. Ale wiesz, co? Jesteś cholernie silna.

Uśmiechnęłam się pierwszy raz od kilku dni.

Reklama

Halina, 62 lata

Reklama
Reklama
Reklama