„Po 60-tce zaczęłam namiętne sesje z sąsiadem, bo mąż traktował mnie jak stary mebel. Dał mi coś, czego nie czułam od lat”
„Śmialiśmy się oboje, ale czułam, że między nami coś się zmienia. Że ten śmiech nie jest już niewinny. Że zbliżamy się do krawędzi. Kiedy się przybliżył, żeby wziąć pustą filiżankę, jego ręka musnęła moją. Nie odsunęłam jej. Spojrzał mi w oczy, a ja poczułam coś, czego nie czułam od lat – drżenie”.

- Redakcja
Mówią, że po sześćdziesiątce już niewiele może się w życiu wydarzyć. Że to czas spokoju, ogródka, książek i seriali, co najwyżej wnuków biegających wokół kolan. I ja też tak myślałam. Tak byłam nauczona – że po pewnym czasie kobieta powinna „zejść ze sceny”. Że już „swoje przeżyła”. No to ja swoje przeżyłam. Czterdzieści dwa lata z tym samym mężczyzną. Stefan. Zawsze spokojny, stateczny, zamknięty w sobie jak szkatułka, do której nigdy nie dostałam kluczyka. Na początku byłam nim zauroczona – bo kto nie chciałby mieć u boku kogoś pewnego, stabilnego, kto nie pije, nie lata po knajpach, nie krzyczy. Miałam wrażenie, że to jak wygrać los na loterii. Był inny niż moi koledzy z młodości – nie szpanował, nie mówił głupot. Po prostu był.
A potem… potem to już jakoś poleciało. Dom, dzieci – Magda i Marek. Praca w szkole, zakupy, obiady, te same rozmowy. Przez lata wmawiałam sobie, że to właśnie szczęście – codzienność bez dramatów. Że nie każdy musi czuć motyle w brzuchu i że życie to nie film. Ale jak przeszłam na emeryturę, coś się zmieniło. Zaczęłam czuć, że nikt mnie już nie potrzebuje. Dzieci – każde we własnym świecie. Stefan? Całymi dniami przed telewizorem, z gazetą, z krzyżówką. A ja? Siedziałam w kuchni, patrzyłam przez okno i nagle rozumiałam, że przez ostatnie 20 lat rozmawialiśmy głównie o rachunkach.
Pamiętam, jak pewnego dnia weszłam do sypialni i popatrzyłam na Stefana. Spał. Z ust mu kapała ślina, brzuchem zasłaniał pół łóżka, a ja pomyślałam, czy to naprawdę mężczyzna, którego kiedyś kochałam? A potem… zobaczyłam Andrzeja. Ale o nim opowiem później. Bo najpierw muszę się do czegoś przyznać. Nie żałuję życia, jakie miałam ze Stefanem. Ale coraz częściej łapię się na tym, że nie wiem, kiedy przestałam być kobietą. Kiedy zamieniłam się w kucharkę, praczkę, opiekunkę – a przestałam być Heleną. I wtedy sąsiad mnie zapytał:
– Pani Heleno, dlaczego pani zawsze taka smutna?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Czułam się jak człowiek, nie mebel
Zaczęło się banalnie. Siedziałam na ławce pod blokiem, z siatką ziemniaków u nóg, bo ciężko było mi złapać oddech po wejściu pod górkę. Wtedy on usiadł obok. Andrzej. Kojarzyłam go z klatki obok – wdowiec, chodził do sklepu zawsze sam, czasem rozmawiał z listonoszem.
– Dzień dobry pani Heleno – odezwał się, zerkając na moje siatki. – Ciężkie to. Pomóc?
– A gdzie tam, dam radę – odpowiedziałam, choć już ręce mi drżały.
Chwilę milczeliśmy, aż on pierwszy coś rzucił:
– Wie pani, u nas w domu to kiedyś też co sobotę były ziemniaki. Moja świętej pamięci Wanda robiła placki takie, że palce lizać.
Zaskoczyło mnie to. Że mówił. Że chciało mu się rozmawiać. O tym, co kiedyś było. O niczym i o wszystkim.
– A mój Stefan to tylko gotowane – powiedziałam, trochę z przekąsem. – Bo placki za tłuste.
Andrzej się zaśmiał. Cicho, ciepło. I wtedy pierwszy raz od bardzo dawna poczułam, że... ktoś mnie słucha.
Od tego dnia zaczęłam go wypatrywać. Z okna kuchni. Stałam z filiżanką kawy, udając, że podlewam kwiatki. A jak szedł do sklepu – wychodziłam niby przypadkiem po chleb. W domu... było jak zwykle. Stefan nawet nie zauważył, że mnie częściej nie ma. Przy kolacji mruknął:
– Masło się skończyło.
– Kupię jutro – odpowiedziałam. Nic więcej nie powiedział. Jakbyśmy byli dwoma duchami w jednym mieszkaniu.
A ja... zaczynałam czuć się przy Andrzeju jak człowiek, nie mebel.
Poczułam się prawie naga
Zaczęło się od spacerów. Andrzej zaproponował jeden, niby przypadkiem, gdy znowu usiedliśmy na tej samej ławce.
– Chodźmy do parku, pani Heleno. Nie lubię siedzieć w miejscu, a samemu jakoś... głupio.
Nie powiedziałam „tak” od razu. Ale nogi same mnie poniosły. Spacerowaliśmy powoli. On mówił o Wandzie – że zmarła pięć lat temu i że bolało długo. Ja opowiadałam o dzieciach, o tym, że Magda mieszka daleko, a Marek się rzadko odzywa.
– I co pani robi całymi dniami? – zapytał, patrząc na mnie z takim zainteresowaniem, że poczułam się naga.
– Czasem krzyżówki... gotuję. Stefan nie lubi gotowców – odparłam. – A wieczorem to już... tylko cisza.
Któregoś dnia zaprosił mnie na kawę. Do swojego mieszkania. Niby nic. W kuchni pachniało mieloną kawą i czymś jeszcze – ciepłem. Było jasno, czysto. I... inaczej niż u mnie.
– Czasem lubię posiedzieć tu sam – powiedział. – Ale od kiedy pani przyszła, jakoś lepiej mi się oddycha.
Nie umiałam nic odpowiedzieć. Zamiast tego zapytałam o zdjęcie na półce. Wanda. Uśmiechnięta, trzymała w ramionach psa. Wtedy powiedział coś, co rozbroiło mnie do cna:
– Czasem myślę, że ona chciałaby, żebym znowu się śmiał.
Wróciłam do domu z wypiekami na twarzy. W korytarzu czekał Stefan.
– Gdzie byłaś? – spytał chłodno.
– W sklepie. Była kolejka.
Tylko że pierwszy raz w życiu nie miałam ochoty wracać. Nazajutrz zadzwoniła Magda.
– Mamo, gdzie ty łazisz całymi dniami? Dzwonię do ciebie, a ty nie odbierasz.
– Spacerowałam – rzuciłam. – Telefon zostawiłam w domu.
– Tylko się nie zakochaj po sześćdziesiątce – zaśmiała się, ale ja nie odpowiedziałam.
Bo... może już było za późno.
Pocałował mnie delikatnie
To był wtorek. Pochmurny, z tym denerwującym mżawkowym deszczem, którego nawet nie ma jak nazwać. Przyszłam do Andrzeja tylko na chwilę – zostawić mu słoik mojej konfitury z wiśni, bo ostatnio wspominał, że uwielbia.
– Pani Heleno, ale przecież mówiłem, że pani nie musi… – powiedział z tym swoim spojrzeniem, od którego zawsze coś mi się miękło pod żebrami.
– Chciałam – odpowiedziałam cicho.
Usiedliśmy w kuchni. Kawa, jak zawsze. Rozmowa o niczym. Pogoda, stare czasy, śmieszne historie z dzieciństwa. Śmialiśmy się oboje – ale czułam, że między nami coś się zmienia. Że ten śmiech nie jest już niewinny. Że z każdą chwilą zbliżamy się do krawędzi. Kiedy się zbliżył, żeby wziąć pustą filiżankę, jego ręka musnęła moją. Nie odsunęłam jej. Spojrzał mi w oczy, a ja poczułam coś, czego nie czułam od lat – drżenie.
– Przepraszam – powiedział, pochylając się jeszcze bliżej. – Ale od dawna chciałem…
Nie dokończył. Pocałował mnie delikatnie, nieśmiało, jakby pytał, czy może. Odpowiedziałam tym samym. Pocałunek trwał krótką chwilę, ale mnie wydawało się, że cały świat stanął. Jakby ktoś nacisnął pauzę. Wróciłam do domu z bijącym sercem. Stefan, jak zawsze, siedział w fotelu, zasłuchany w wiadomości.
– Gdzie byłaś? – spytał.
– U Magdy. Miała awarię kranu.
Kłamałam. Bez zająknięcia. W łazience spojrzałam na siebie w lustrze. I pierwszy raz od dawna zobaczyłam kobietę, nie tylko żonę. Ale też oszustkę.
Jakby ktoś zdarł ze mnie skórę
To było nieuniknione. Magda zawsze miała nosa do spraw, o których wolałabym, żeby nigdy się nie dowiedziała. Tego dnia wróciłam od Andrzeja wcześniej niż zwykle – coś mnie tknęło. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy przekraczałam próg mieszkania. I wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Mamo, musimy porozmawiać – Magda weszła bez „dzień dobry”, z tą swoją detektywistyczną miną.
– Co się stało? – próbowałam zachować spokój, ale ręce mi drżały.
– Widziałam cię. Jak wychodziłaś z klatki Andrzeja. I nie mów, że to przypadek, bo byłam tam dobry kwadrans. Patrzyłam, jak się żegnacie. To nie wyglądało jak „dzień dobry sąsiedzie”.
Zamilkłam. Nie było już ucieczki.
– Mamo?! – podniosła głos. – Ty masz romans?! Ty, która całe życie każała mi trzymać się zasad?!
– Magda… ja… – głos mi się załamał. – To się nie miało wydarzyć. Po prostu... poczułam się znów żywa. Choć na chwilę.
– A tata? On nic nie wie?
– Nie. I... proszę, nie mów mu.
– Mamo, to nie jest jakiś tam byle kto, tylko twój mąż od czterdziestu lat! – warknęła. – Nie wiem, co mam z tobą zrobić...
– Nic. Po prostu... bądź moją córką – wyszeptałam.
Wieczorem zadzwonił Marek. Głos miał chłodny jak lód.
– Magda mi powiedziała. Nie chcę się wtrącać, ale... mama, co ty robisz?!
– Sama nie wiem – odpowiedziałam. – Może po raz pierwszy robię coś dla siebie.
Po rozmowie długo siedziałam w ciemności. Jakby ktoś zdarł ze mnie skórę. A pod nią – wstyd, żal, lęk.
Byliśmy zupełnie rozdarci
Wiedziałam, że to kwestia czasu. Magda długo nie wytrzyma. I nie wytrzymała. Stefan siedział przy kuchennym stole, jak co wieczór – herbata, cukier, ta sama filiżanka co zawsze. Kiedy weszłam, spojrzał na mnie inaczej. Milcząco, ciężko.
– Magda była u mnie – powiedział. – Powiedziała mi wszystko.
Zatkało mnie.
– Stefek… ja…
– Od kiedy? – przerwał. – Od kiedy mnie okłamujesz?
W ciszy słyszałam tykanie zegara. A potem własne serce.
– Kilka miesięcy – szepnęłam.
Nie wrzasnął. Nie zbił szklanki. Nie wyszedł z domu jak w filmach. Tylko spojrzał na mnie tak... pusto. Jakby ktoś zgasił światło w jego oczach.
– Po co wracałaś codziennie, skoro miałaś już swoje „gdzie indziej”? – zapytał cicho, gorzko.
– Bo to mój dom. Bo ty jesteś… byłeś… – nie umiałam dokończyć.
– Nie chcę tego słuchać – rzucił i wstał. Poszedł do sypialni, trzaskając drzwiami.
Wróciłam do kuchni. Wypiłam jego herbatę. Bez cukru. W zimnej ciszy. Wieczorem zadzwonił Andrzej.
– Co się stało? Od dwóch dni cię nie widziałem.
– Stefan wie – odpowiedziałam.
Chwila milczenia. A potem:
– Nie wiem, co teraz będzie – powiedział cicho.
– Ja też nie – szepnęłam. – Chyba nic już nie będzie.
Zostaliśmy rozdarci. Między tym, co było, a tym, czego już nie można mieć bez bólu.
Zrobiłabym to jeszcze raz
Nie wyprowadziłam się. Stefan też nie. Mieszkamy razem, ale jakby osobno – jak dwa cienie mijające się w przedpokoju. Nie rozmawiamy o tym, co się stało. Czasem tylko rzuci krótkie „zjesz coś?”, albo „zgaś światło w kuchni”. Nie widuję się już z Andrzejem. Nie dzwoni, ja też nie. Może tak lepiej. Może to była tylko chwila zapomnienia, która nie miała prawa się rozwinąć.
Dzieci patrzą na mnie inaczej. Magda chłodno, Marek jakby z żalem. Ale nikt nie potrafi mnie potępić bardziej niż ja sama. Czasem siadam na tej samej ławce, gdzie wszystko się zaczęło. Patrzę, jak liście spadają z drzew. I myślę... że gdybym miała cofnąć czas, zrobiłabym to samo. Bo przez chwilę byłam znów kobietą, nie tylko żoną. Znów czułam, że jestem. I choć zapłaciłam za to wysoką cenę – nie żałuję, że odważyłam się poczuć życie.
Helena, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kochanek wziął ode mnie pieniądze na formalności spadkowe. Bajka szybko się skończyła, gdy chciałam zwrotu pożyczki”
- „Po śmierci ojca chciałem dowiedzieć się, dlaczego był taki oschły. To, co wyznała mi matka, wstrząsnęło mną do głębi”
- „Dałam szwagrowi tanie perfumy na urodziny, bo na nic więcej nie zasługuje. Siostra powinna go zostawić, ale się boi”