„Po 60. wstydziłam się swoich pragnień, ale sąsiad pomógł mi się przełamać. Teraz ma mnie kto grzać w jesienne wieczory”
„Zaczęłam się wstydzić. Siebie, myśli, tego, że czekam przy oknie, aż wyjdzie z psem. Że czasem poprawiam włosy przed lustrem, chociaż nikt mnie nie widzi. Jakby to było coś złego, że kobieta po sześćdziesiątce może czegoś pragnąć. Mój mąż był zimny. Dbał o wszystko, tylko nie o mnie”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy zrobiło się tak cicho. Czasem myślę, że samotność to nie stan, tylko dźwięk – szum lodówki, skrzypienie krzesła, tykanie zegara w kuchni. Od śmierci Jana minęło osiem lat, a ja wciąż nie potrafię zdecydować, czy tęsknię za nim, czy tylko za samą obecnością drugiego człowieka. Małżeństwo? Było poprawne. Mój mąż był jak zimowy płaszcz – chronił przed chłodem, ale nie grzał od serca. Roman mieszka klatkę obok. Widywałam go od lat – zawsze z gazetą, z uśmiechem, z tą nienachalną życzliwością, której mi tak brakowało. Dziś zapytał, czy pomóc z siatkami. Odmówiłam. Głupio. Uśmiechnął się tylko i powiedział:
– W razie czego, jestem obok. Zawsze.
To słowo – „zawsze” – jeszcze długo brzęczało mi w głowie. Czy to normalne, że po sześćdziesiątce coś jeszcze w człowieku drży, jakby miał naście lat? Patrzyłam później przez okno, jak podlewa pelargonie. I pomyślałam, że może jeszcze nie jest za późno. Może jeszcze jestem kobietą, nie tylko wdową.
Patrzył na mnie jak na kobietę
Pierwszy raz zaprosiłam go na herbatę, gdy winda się znów zacięła, a on pomógł mi z siatkami aż pod drzwi. Nie potrafiłam mu podziękować tylko słowem. Zaparzyłam ziołową, na szybko, bez cukru. Usiadł sztywno na krześle, jakby nie chciał nadużyć mojej gościnności.
– Ładne te zasłonki. Sam bym takich nie wybrał – uśmiechnął się.
– A ja sama nie byłam pewna, czy nie za odważne – odpowiedziałam, pierwszy raz od dawna speszona jak dziewczyna.
Piliśmy powoli. Opowiadał o swojej wnuczce, która gra na skrzypcach. Ja o mojej, która nie odbiera telefonów. Nie śmialiśmy się głośno, ale było ciepło. Tego wieczoru czułam, że pokój nie jest już taki pusty. Następnego dnia zapukał. Przyniósł ciasto drożdżowe. Prawdziwe, z kruszonką, pachnące dzieciństwem. Usiadł już swobodniej. Rozmawialiśmy o samotności – nie wprost, ale między słowami. Kilka dni później przyszła Monika. Weszła i zmarszczyła brwi na widok talerzy po cieście w zlewie.
– Kto u ciebie był? – zapytała.
– Roman. Sąsiad. Przyniósł ciasto.
– Mamo… – jej głos był oschły. – Ty się chyba nudzisz za bardzo.
Nie odpowiedziałam. Po jej wyjściu długo siedziałam w fotelu. Nikt nie traktował mnie jak kobietę. Byłam tylko matką, babcią. A Roman... on po prostu patrzył na mnie inaczej. I to mnie przerażało bardziej, niż cieszyło.
Wstydziłam się swoich pragnień
Zaczęłam się wstydzić. Siebie, myśli, tego, że czekam przy oknie, aż wyjdzie z psem. Że czasem poprawiam włosy przed lustrem, chociaż nikt mnie nie widzi. Jakby to było coś złego, że kobieta po sześćdziesiątce może czegoś pragnąć. Pamiętam, jak raz, po herbacie, zapytał:
– A Jan? Twój mąż?
– Był zimny – powiedziałam. – Dbał o wszystko, tylko nie o mnie.
Roman nie skomentował. Tylko pokiwał głową. A potem, po dłuższej ciszy, powiedział:
– Moja Hela była dobra. Ale umarła tak nagle, że nie zdążyłem się pożegnać. Teraz śpię sam. I budzę się sam. I najgorsze, że się już do tego przyzwyczaiłem.
Popatrzył wtedy na mnie uważniej.
– A ty? Jak się z tym czujesz?
– Ja już nie jestem kobietą, Roman – powiedziałam zbyt szybko, zbyt ostro. – Jestem tylko cieniem kobiety.
Nie uciekł wzrokiem. Nie uśmiechnął się z politowaniem. Powiedział tylko:
– W takim razie pozwól mi zobaczyć ten cień. Czasem cienie są piękniejsze niż to, co w świetle.
I wtedy pękło we mnie coś, co zbudowałam przez te lata. Ta twarda skorupa wdowy, matki, statecznej sąsiadki. Zaczęłam płakać. Nie z żalu. Nie z rozpaczy. Z czegoś zupełnie nowego. Nadziei. Roman nie mówił nic. Po prostu wziął moją dłoń i trzymał, aż przestałam drżeć.
W jego oczach było wszystko
Zaprosił mnie na kolację. Nie do restauracji – do siebie. „Domowa, nic wielkiego, Basiu” – mówił przez telefon, a ja przez pół dnia nie mogłam się skupić. Przebierałam się trzy razy, malowałam usta, potem zmyłam, potem znów malowałam. Jak idiotka. Mieszkanie pachniało czosnkiem, koperkiem, trochę męską wodą toaletową. Usadził mnie przy stole, włączył cicho radio. Zupa koperkowa, kotlety z ziemniakami, kompot. Nie wiedział, że to smaki mojego dzieciństwa. Po kolacji nieśmiało zapytał, czy zostanę jeszcze chwilę. Siedzieliśmy na kanapie, blisko, ale nie za blisko. I wtedy spojrzał na mnie tak, że nie miałam już gdzie uciec.
– Basiu, ja wiem, że to późno. Że świat nie patrzy na nas z zachwytem. Ale ja bym chciał... żebyś została. Nie dziś. Ale tak na dłużej. Ze mną.
Poczułam, jak bije mi serce. Jakbym znów miała dwadzieścia lat i słyszała pierwsze wyznanie. Ale wtedy wszystko było inne. Jan nie zapytał. On oznajmił. Roman dał mi wolną rękę.
– Myślisz, że w tym wieku można jeszcze mówić „tak”? – wyszeptałam.
– Nie tylko można. Trzeba – odpowiedział. Spokojnie, bez nacisku. Ale w jego oczach widziałam wszystko.
Patrzyłam mu w twarz długą chwilę. A potem powiedziałam:
– Tak.
Nie wiem, kto bardziej zadrżał z emocji – ja czy on.
Córka nie mogła tego zrozumieć
Monika weszła bez pukania, jak zwykle. Z siatkami, z telefonem przy uchu, z westchnieniem matki, która „znowu musi wszystko ogarnąć”. Zamilkła, dopiero gdy zobaczyła, że nie jestem sama.
– Co on tu robi? – rzuciła cicho, ale lodowato.
– Mieszkam tu – powiedział spokojnie Roman. Wstał, chciał jej podać rękę, ale cofnęła się, jakby parzył.
– Mamo, ty chyba żartujesz – syknęła, ciągnąc mnie do kuchni. – On tu śpi? U ciebie? Boże, ludzie gadają, a ty tylko im potwierdzasz…
– Monika – próbowałam spokojnie – ja już nie jestem tylko babcią twoich dzieci. Jestem kobietą. I chcę z kimś być. Nie na chwilę. Na codzienność.
– A co z tatą?! – podniosła głos. – On nawet nie zdążył ostygnąć w grobie, a ty się już pchasz do łóżka z obcym facetem?!
Zatkało mnie. Ale tylko na moment.
– Twój ojciec był zimny przez całe życie – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Ja teraz jestem przy kimś ciepłym. I nie zamierzam się z tego tłumaczyć. Ani przed tobą, ani przed sąsiadkami.
Patrzyłyśmy na siebie długo. Jej oczy błyszczały złością. Moje – może po raz pierwszy – spokojem.
– Nie chcę, żeby moje dzieci to widziały – rzuciła.
– A ja nie chcę, żeby widziały kobietę, która udaje, że nie ma uczuć.
Trzasnęła drzwiami. Roman milczał. Podszedł dopiero po chwili i ujął moją dłoń.
– I tak jestem z ciebie dumny – powiedział tylko.
Kochał mnie taką, jaką jestem
Wieczorem usiedliśmy razem na ławce pod blokiem. W rękach termos z herbatą, na kolanach koc, który Roman przyniósł „na wszelki wypadek”. Liście wirowały po chodniku, a powietrze pachniało już październikiem.
– Wiesz, czego żałuję? – zapytał.
– Czego?
– Że nie poznałem cię wcześniej.
Uśmiechnęłam się, smutno.
– Może wtedy byś mnie nie zauważył – powiedziałam. – Miałam wtedy na sobie maski. Żony. Matki. Gospodyni. A ty lubisz cienie, pamiętasz?
Pokiwał głową. Patrzył gdzieś w przestrzeń, jakby zbierał się na coś ważnego.
– Nie wiem, ile nam zostało. Może dziesięć lat. Może dwa. Ale chciałbym, żebyśmy się nie bali. Ani tego, co będzie, ani tego, co było.
Nie odpowiedziałam od razu. Tylko chwyciłam go za rękę. Trzymałam mocno. Czułam każde drgnienie jego palców. Czułam, że w tej chwili nie jestem sama.
– Myślisz o śmierci? – spytałam po chwili.
– Często. Ale odkąd jesteś, mniej się jej boję. I mniej się boję życia.
Położyłam głowę na jego ramieniu. Zamknęłam oczy. Nie musimy już robić nic wielkiego. Nie musimy zdobywać szczytów, ani spełniać cudzych oczekiwań. Wystarczy, że jesteśmy obok siebie.
– Basiu – powiedział cicho. – Kocham cię. Taką, jaka jesteś. Bez upiększeń.
Zacisnęłam powieki. Po raz pierwszy od lat poczułam, że jestem... prawdziwa.
Dobrze jest w końcu żyć
Szliśmy razem przez park. On – z wiklinowym koszem, ja – z liściem klonu w dłoni. Złote, rdzawe drzewa wyglądały jak sen, a ja czułam, że w końcu idę nie tylko z kimś, ale do czegoś. Roman co chwilę zerkał na mnie. Uśmiechał się, jakby sprawdzał, czy to wszystko naprawdę się dzieje. Usiedliśmy na ławce. Patrzyłam na ludzi, na dzieci biegające wśród liści. Kiedyś patrzyłam na to z dystansem, jak przez szybę. Dziś – czułam ciepło tej chwili. Obecność.
W myślach powiedziałam coś do Jana. Cicho, bez gniewu: „Wybacz mi. Albo nie. Ale teraz to ja wybieram siebie”. Nie wiem, ile nam jeszcze czasu. Może miesiące, może lata. Ale pierwszy raz od wielu, wielu lat nie boję się jutra. Nie boję się siebie. Roman ścisnął moją dłoń. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Bo dobrze jest w końcu żyć. Nie tylko wspominać.
Barbara, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chciałam związać koniec z końcem, więc wynajęłam pokój miłemu lokatorowi. Skradł nie tylko moje serce, ale i precjoza”
- „Ojciec całe życie harował po nocach, a my żyliśmy na skraju ubóstwa. Długi rosły, aż w końcu odkryłem, na co szła kasa”
- „Kochanek wziął ode mnie pieniądze na formalności spadkowe. Bajka szybko się skończyła, gdy chciałam zwrotu pożyczki”