„Po 70. zostałam sama w pustym mieszkaniu. Gdy na progu pojawił się pewien Romeo, myślałam, że to głupi żart”
„Moje dzieci wyjechały, jedno do Irlandii, drugie do Niemiec. Dzwonią, oczywiście, pytają, jak się czuję, ale to mało. Siedząc wieczorami przy oknie, patrzę na ludzi niosących zakupy, rozmawiających, śmiejących się. A ja wciąż czekam. Sama nie wiem na co. Może na to, że ktoś zapuka do drzwi”.

- Redakcja
Mieszkam sama w trzypokojowym mieszkaniu, które kiedyś tętniło życiem, a teraz… brzmi pustką. Kiedyś biegały tu dzieci, mąż oglądał telewizję zbyt głośno, w kuchni pachniało obiadem. Dziś odgłos, który słyszę najczęściej, to stukot własnych pantofli po panelach. Moje dzieci wyjechały – jedno do Irlandii, drugie do Niemiec. Dzwonią, oczywiście, pytają jak się czuję, ale zawsze kończy się to tym samym: „Mamo, przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać, bo praca, bo dzieci, bo obowiązki…”. Rozumiem ich. Takie życie. A jednak… serce robi się ciężkie, gdy odkładam słuchawkę.
Sąsiedzi? Witam się na klatce, czasem wymienię dwa słowa, ale coraz częściej mam wrażenie, że wszyscy żyją obok mnie, a nie ze mną. Jakbym była niewidzialna. Siedząc wieczorami przy oknie, patrzę na ludzi wracających do domów, niosących zakupy, rozmawiających, śmiejących się. A ja? Ja wciąż czekam. Sama nie wiem na co. Może na cud? Może na to, że ktoś zapuka do drzwi, tak po prostu, bez zapowiedzi. I pewnego dnia naprawdę ktoś zapukał. Myślałam, że to listonosz albo ulotki z pizzerii. Ale gdy otworzyłam drzwi, na mojej wycieraczce siedział kot – bury, z białymi łapkami. Patrzył na mnie tak, jakby mnie znał od dawna.
– A coś ty za jeden? – zapytałam, nie ruszając się z miejsca.
Kot zamruczał, przeciągnął się i… zapukał ogonem w moje drzwi. Zaśmiałam się sama do siebie.
– No dobrze, ale tylko na chwilę – mruknęłam i uchyliłam drzwi szerzej.
Wszedł powoli, bez pośpiechu, jakby wiedział, że to jego teren. Dałam mu resztkę ryby wędzonej, która została w lodówce. Usiadłam obok, a on patrzył na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, jakby czekał, aż coś powiem.
– Wiesz, kocie… – zaczęłam, a głos mi zadrżał – dawno nikt mnie tak nie odwiedził.
I mówiłam. O samotności, o tęsknocie, o tym, jak to jest być potrzebnym tylko od święta. On słuchał – albo przynajmniej tak mi się wydawało. A mnie zrobiło się lżej.
Byłam wdzięczna, że się pojawił
Kot wrócił następnego dnia, jakby wiedział, że czekam. Siedział na wycieraczce, a kiedy uchyliłam drzwi, wszedł pewnym krokiem, jakby od dawna tu należał. W rękach miałam świeżo zaparzoną herbatę i nawet się nie zastanawiałam, tylko nalałam mu odrobinę mleka do miseczki, którą wyciągnęłam z kredensu. Zauważyłam, że od razu znalazł sobie miejsce na fotelu, tym samym, w którym dawniej siadywał mój mąż. Patrzyłam na niego z dziwnym uczuciem – to był tylko kot, a jednak w jego obecności cisza nie ciążyła mi już tak bardzo. Czułam, że po raz pierwszy od dawna ktoś na mnie czekał.
– Ty przynajmniej nie pytasz, kiedy wreszcie sprzedam to mieszkanie i przeprowadzę się bliżej dzieci – odezwałam się do niego półgłosem. Kot poruszył uszami, spojrzał na mnie i zamruczał, jakby chciał odpowiedzieć.
Zaczęłam z nim rozmawiać coraz swobodniej. Opowiadałam o dawnych czasach, o śmiesznych sytuacjach, które przeżyliśmy w młodości z mężem, o tym, jak dzieci biegały po korytarzu, a sąsiedzi narzekali na hałas. Mówiłam też o swoich żalach, o tym, jak boli mnie obojętność tych, których kiedyś nosiłam na rękach. On leżał spokojnie, mruczał i wydawało mi się, że naprawdę mnie słucha.
Kiedy kot odchodził, zawsze zostawiałam uchylone drzwi na chwilę, jakby miał zaraz wrócić. Każdego dnia wracał, o podobnej porze. Zaczęłam przygotowywać mu mleko wcześniej, czasem też kawałek chleba z masłem, bo przecież nie wiedziałam, co koty tak naprawdę powinny jeść. On zjadał wszystko bez protestu, a ja czułam wdzięczność za tę jego obecność. Nawet najprostsze czynności nabrały innego znaczenia. Gdy rano otwierałam okno, myślałam, że zaraz usłyszę jego miauknięcie na korytarzu. Gdy wieczorem siadałam w fotelu, czekałam, aż wskoczy mi na kolana. I nagle każdy dzień miał swój rytuał, który nie był już tylko pustym powtarzaniem tego samego.
Zrobiło mi się gorąco
Pewnego dnia, gdy siedziałam przy stole i szyłam guziki do starego swetra, usłyszałam pukanie. Odłożyłam igłę, pewna, że to kot, ale tym razem odgłos był inny, zdecydowany. Zaskoczona podniosłam się i otworzyłam drzwi. Na progu stał mężczyzna, wysoki, siwiejący, w płaszczu, który wyglądał, jakby służył mu od lat. Spojrzał na mnie nieco nieufnie, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
– Przepraszam, ale widziała pani może mojego kota? – zapytał cicho. – Zawsze wracał, a od kilku dni znika na dłużej.
Zrobiło mi się gorąco. Obróciłam głowę w stronę fotela i tam, jak na złość, leżał mój towarzysz. Zwinął się w kłębek i nawet nie drgnął.
– Może… to on? – odezwałam się niepewnie, wskazując zwierzę.
Mężczyzna westchnął z ulgą i uśmiechnął się lekko. Wszedł krok do środka, a ja nagle poczułam wstyd. W pokoju stała tylko stara lampa, obok krzesło z przetartym swetrem, na stole pusty talerz po śniadaniu.
– Widzę, że znalazł sobie tutaj wygodne miejsce, ten mój Romeo – powiedział, podchodząc bliżej. – Nie chciał pani chyba przeszkadzać.
– To nic takiego – odparłam zbyt pospiesznie. – On sam tu przychodził, nie miałam serca go wygonić.
Mężczyzna skinął głową i przez chwilę oglądał mieszkanie. Zauważyłam, że patrzy na pustą lodówkę stojącą w kącie, na ściany, które dawno prosiły o odmalowanie. Poczułam, jak wzbiera we mnie zażenowanie.
– Proszę się nie tłumaczyć – odezwał się łagodnie. – Chyba mu tu dobrze. Jeśli pani pozwoli, nie będę go od razu zabierał. Może… przy okazji napijemy się herbaty?
Zaskoczył mnie tą propozycją. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz ktoś wprosił się do mnie tak zwyczajnie, bez wielkich planów, bez formalności. Pokiwałam głową, choć serce biło mi niespokojnie.
– Dobrze – szepnęłam. – Mam herbatę.
I tak właśnie Adam, mój sąsiad, przekroczył próg mojego mieszkania po raz pierwszy.
Poczułam coś dziwnego
W kuchni panowała cisza, którą przerywało jedynie stukanie łyżeczki o porcelanową filiżankę. Postawiłam przed nim herbatę i usiadłam naprzeciwko, trochę spięta, jakbym miała do czynienia z obcym człowiekiem, a nie z sąsiadem zza ściany. On uśmiechnął się niepewnie i pogładził kota po grzbiecie. Zwierzak usadowił się na moich kolanach, jakby chciał zaznaczyć, do kogo należy.
– Ma pani szczęście – odezwał się Adam. – On zwykle nie ufa ludziom tak szybko.
– Myślałam, że to ja mam szczęście, że do mnie przyszedł – odparłam cicho.
Na początku rozmowa była ostrożna. Pytał o to, czy mieszkam tu długo, wspomniał, że sam jest tu od lat, odkąd po rozwodzie nie miał dokąd pójść. Z czasem głos mu złagodniał i mówił coraz bardziej otwarcie. Opowiedział o swojej byłej żonie, o tym, jak nagle wszystko się rozpadło, jak został sam w pustym mieszkaniu.
– Człowiek się przyzwyczaja – powiedział, patrząc w parującą herbatę. – Ale to przyzwyczajenie też boli.
Poczułam, że nie muszę udawać. Powiedziałam mu, jak wygląda moje życie, jak długo już trwam w tej ciszy, jak dzieci dzwonią, ale zawsze gdzieś się spieszą. Mówiłam to, czego nie mówiłam nikomu od lat. Kot mruczał spokojnie, wtulony we mnie, jakby potwierdzał każde słowo.
– On wróci do pana – powiedziałam, głaszcząc go po grzbiecie. – To tylko chwilowe.
Adam pokręcił głową.
– Może wracać do nas obojga – odpowiedział powoli. – Widzę, że znalazł tutaj swój dom.
Patrzyłam na niego i poczułam coś, czego dawno nie czułam, że nie jestem jedynie starszą kobietą z trzeciego piętra. Że ktoś naprawdę dostrzegł mnie i moje życie.
Nie chciałam zostać z pustką
Adam zaczął zaglądać do mnie coraz częściej. Na początku mówił, że przychodzi po kota, ale szybko oboje wiedzieliśmy, że to tylko wymówka. Kot raz spał u mnie, raz u niego, a czasem znikał na cały dzień i wracał dopiero wieczorem, jakby sam pilnował, żebyśmy się spotykali. Herbata stała się naszym rytuałem. Siadaliśmy przy kuchennym stole, a rozmowy z dnia na dzień nabierały lekkości. On żartował z moich starych zasłon, ja odpowiadałam, że w jego mieszkaniu pewnie jeszcze gorzej. Śmialiśmy się, czasem trochę złośliwie, ale nigdy tak, żeby zranić.
– Może trzeba by powiesić nowe firanki – powiedział któregoś razu, patrząc na moje okno.
– A może pan sam powiesi, skoro taki mądry – odpowiedziałam, a on parsknął śmiechem.
Zaczęłam się przyzwyczajać do jego obecności, choć w środku walczyłam ze sobą. Powtarzałam w myślach, że nie powinnam się przywiązywać. Dzieci i tak rzadko mnie odwiedzają, a Adam pewnego dnia może równie dobrze przestać tu przychodzić. Nie chciałam znów zostać z pustką. Ale kiedy przychodził i siadał naprzeciwko, gdy opowiadał o dawnych czasach albo o pracy, nie potrafiłam się bronić przed ciepłem, jakie wypełniało mieszkanie. Kot leżał raz u niego na kolanach, raz u mnie, jakby świadomie pilnował równowagi między nami. Któregoś popołudnia, kiedy odprowadzałam go do drzwi, zatrzymał się w progu.
– Emilia, wie pani… a może zaczniemy sobie mówić po imieniu? – zapytał, uśmiechając się lekko.
Zawahałam się, a potem odpowiedziałam:
– Dobrze, Adamie.
I to brzmiało tak naturalnie, jakby zawsze tak było.
Coś w nas dojrzewało
Któregoś wieczoru Adam przyniósł ze sobą ciasto, takie zwyczajne drożdżowe z kruszonką. Usiadł przy stole i długo milczał, jakby szukał odpowiednich słów. Czułam, że coś w nim dojrzewało. W końcu odezwał się cicho:
– Nie myślałem, że jeszcze z kimś usiądę do stołu i poczuję, że… nie jestem sam.
Patrzyłam na niego, a w gardle mnie ścisnęło wzruszenie. Nie chciałam płakać, ale głos mi zadrżał.
– A ja nie sądziłam, że ktoś zajrzy jeszcze do mojego mieszkania nie przez pomyłkę – odpowiedziałam.
Rozmawialiśmy długo, tym razem o rzeczach, których zwykle się unika. O starości, o lęku przed tym, że człowiek stanie się ciężarem, o strachu, że nikt nie zapyta, czy czegoś potrzebujemy. Adam mówił o poczuciu winy po rozwodzie, o tym, że jego syn dawno się od niego oddalił. Ja przyznałam się, że czasem mam wrażenie, iż dla własnych dzieci stałam się tylko głosem w telefonie. Kot wskoczył na parapet i obserwował nas, jakby rozumiał każdy wypowiedziany szept.
– Wiesz, Emilia – odezwał się Adam – nie musimy być młodzi, żeby jeszcze czegoś oczekiwać od życia.
– Może – odpowiedziałam, głaszcząc kota po głowie – ale trzeba odwagi, żeby w to uwierzyć.
Tego wieczoru nie żegnałam go jak zwykle w drzwiach. Po prostu siedzieliśmy obok siebie, popijając herbatę i milcząc, a cisza nie bolała. Po raz pierwszy od lat poczułam, że samotność nie jest wyrokiem, ale może być początkiem czegoś, co da się jeszcze zbudować.
Nagle poczułam spokój
Siedziałam przy stole, patrząc na Romea wylegującego się na parapecie. Promienie popołudniowego słońca padały na jego sierść, a on mruczał cicho, jakby znał wszystkie moje myśli. Adam stał przy kuchence i nalewał herbatę do filiżanek, zupełnie jakby był tu od zawsze. Przez chwilę obserwowałam ten zwyczajny obrazek – kota, mężczyznę i siebie – i nagle poczułam spokój. Nie było wielkich deklaracji ani obietnic, nie było słów o miłości, jak w książkach. Była obecność. Było to, że ktoś pamięta, by dolać mi herbaty, że ktoś opowiada, co wydarzyło się na podwórku, że ktoś puka do drzwi nie z obowiązku, ale z chęci.
Patrzyłam na Adama i pomyślałam, że życie wciąż potrafi zaskoczyć, nawet wtedy, gdy przestaliśmy tego oczekiwać. Nie chodziło już o to, by nadrabiać stracony czas, ani o to, by planować przyszłość. Wystarczyło, że dzisiaj, w tej chwili, nie byłam sama. Romeo został ze mną. Adam też. I choć w oczach innych wciąż byłam tylko starszą panią z trzeciego piętra, wiedziałam, że dla kogoś stałam się kimś więcej – kobietą, którą można zobaczyć i której można posłuchać.
Emilia, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „5 lat czekałam, aż kochanek odejdzie od żony. Gdy moje życie umierało w poczekalni jego decyzji, on bawił się z inną”
- „Po ślubie mąż chciał mnie trzymać na krótkiej smyczy. Wybiera mi znajomych i sprawdza, gdzie chodzę po bułki”
- „Romans z żonatym szefem wydawał mi się przygodą życia. Moja naiwność zaprowadziła mnie na samo dno”