„Po jednej rozmowie z mężem przestałam mu ufać. Ciągle się zastanawiam, kiedy kłamie, a kiedy mówi prawdę”
„Zwracał uwagę na każdą zmianę na lepsze. Sprawiało mu radość, że wyglądam na szczęśliwą, a kiedy nosiłam bluzki z większym wycięciem, aż wzdychał z zachwytu. Nasz związek przechodził drugą młodość do czasu, aż zapaliła mi się lampka kontrolna w głowie”.

- listy do redakcji
Mam 41 lat i nigdy nie usłyszałam od męża, że mój wygląd mu nie odpowiada. Zarówno przed zawarciem związku małżeńskiego, jak i po ślubie troszczył się o to, żebym dobrze się czuła ze sobą. Opiekował się mną także podczas ciąży i kiedy wracałam do swojej wagi po urodzeniu dziecka. Nigdy nie miałam wątpliwości co do swojej atrakcyjności. Dopiero odkąd zaczęłam uczęszczać na zajęcia fitness, naszły mnie wątpliwości odnośnie tego, czy przez cały ten czas mówił mi prawdę.
Mąż jest bardzo aktywny
Tomek od zawsze kochał aktywność fizyczną i przywiązywał dużą wagę do tego, aby być w dobrej formie. Uwielbia pedałować na swoim jednośladzie, truchtać po okolicy i ćwiczyć na siłce. Nic dziwnego, że prezentuje się dużo młodziej niż wskazywałaby jego metryka – można by go wziąć za faceta po trzydziestce. Jak sięgam pamięcią, namawiał mnie też, abym znalazła jakąś dyscyplinę dla siebie i zaczęła ćwiczyć.
– Edytka, a może miałabyś ochotę wybrać się ze mną na jogging? – zaproponował. – To rewelacyjny pomysł.
– Równie przyjemnie spędza się czas z lekturą na tarasie. Biegnij dookoła budynku, a ja policzę twoje rundy.
– Droczysz się, a ja jestem całkowicie poważny. Poczułabyś się o niebo lepiej.
– Ależ ja wcale nie czuję się kiepsko.
– Nie o to chodzi. Na pewno wiesz, co mam na myśli.
– Jasne, że wiem, ale jeszcze nie dorosłam do tego. Może w przyszłości – parsknęłam śmiechem.
Przyszedł czas na zmiany
Nie odczuwałam silnej potrzeby zmian. Co więcej, mój ukochany nieustannie zachwycał się moją urodą, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie muszę jakoś specjalnie zabiegać o lepszą sylwetkę. Nie jestem typem kobiety, która za wszelką cenę próbuje zatrzymać czas, więc po prostu pilnowałam, aby jeść zdrowo. I tyle mi w zupełności wystarczało.
Pewnego razu przydarzyło mi się coś nieprzyjemnego. Kiedy sięgałam po garnek w szafce, nagle poczułam przeszywający ból w plecach. To był koszmar, musiałam iść do fizjoterapeuty. Na szczęście mi pomógł, ale powiedział, że koniecznie muszę zacząć ćwiczyć, żeby wzmocnić mięśnie pleców i uniknąć nawrotów bólu.
Doradził mi, żebym zapisała się na fitness do porządnego klubu. Zapewniał, że znajdę tam zajęcia idealne dla moich pleców, a także mnóstwo innych ciekawych ćwiczeń. Ten sympatyczny fizjoterapeuta wspomniał też, że dobrze by było, gdybym zgubiła parę kilo, bo nie służyły kręgosłupowi.
Spodobały mi się zajęcia
Kiedy mój małżonek dowiedział się, że zamierzam uczęszczać na zajęcia fitness w lokalnej siłowni, wprost nie posiadał się z radości. Jego entuzjazm był tak wielki, że aż zaczęłam coś podejrzewać.
– Dlaczego tak się ekscytujesz? Myślisz, że przybyło mi parę kilo za dużo? – zapytałam podejrzliwie.
– Ależ skąd, nigdy w życiu! Kto ci takich głupot nagadał?
– Mój rehabilitant tak twierdzi.
– Idiota – skomentował lakonicznie i kontynuował: – Jestem zadowolony, bo przekonasz się, jak świetna sprawa to regularne treningi. Uwierz mi, będziesz zachwycona!
No i faktycznie, przyznaję mu rację. Już za pierwszym podejściem odczułam wielką frajdę. Było mega wymagająco, z trudem dowlokłam się z tego pomieszczenia. Ale kiedy już się odświeżyłam i opuściłam przebieralnię, miałam wrażenie lekkości.
Podjęłam więc decyzję o systematycznym uczęszczaniu na ćwiczenia. Na początku wybrałam takie wzmacniające mięśnie grzbietu, a następnie zdecydowałam się na bardziej wymagające treningi. Pierwsze tygodnie były dla mnie sporym wyzwaniem, ponieważ miałam problem z wykonaniem większości zadań. Odczuwałam pewne zażenowanie, czułam się nieco za stara, a momentami opadałam z sił. Jednak zalety tych zajęć gimnastycznych zdecydowanie przeważały nad minusami.
Rezultaty pojawiły się błyskawicznie
W przeszłości nie sprawiało mi trudności przestawienie się na zdrowy sposób odżywiania, dlatego i tym razem zdecydowałam się na menu, które wspomagało racjonalne chudnięcie. Gdy minął kwartał, na własne oczy dostrzegłam w lustrze, że zrzuciłam trochę kilogramów i moja sylwetka stała się smuklejsza. Ku mojemu zdziwieniu, nawet moja buzia wyglądała młodziej. Mój małżonek również to spostrzegł.
– Aniołku drogi! – wyrwało mu się pewnego wieczoru, kiedy pojawiłam się przed nim w ciemnych rajstopach i kusej mini, której od wieków nie miałam na sobie. Wybieraliśmy się wówczas na domówkę do kumpli.
– O co chodzi? – zaskoczył mnie jego wybuch.
Tomasz parsknął śmiechem.
– O co chodzi? Dziewczyno, widziałaś się w lustrze?
– Eee, no tak, a o co chodzi? – robiłam dobrą minę do złej gry. – Chodzi o fryzurę czy może coś z moim makijażem?
– Słuchaj, wyglądasz jak z okładki. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jesteś atrakcyjna, ale nie sądziłem, że aż tak bardzo.
– Daj spokój, gadasz głupoty…
– Nawet nie trochę. Twój organizm po prostu fenomenalnie odpowiada na treningi.
– Serio mogę w tym iść?
– No pewnie!
Poczułam się doceniona
Jeszcze przyjemniej mi się zrobiło, gdy w następnych tygodniach, a nawet miesiącach, stale komplementował mój wygląd. Zwracał uwagę na każdą zmianę na lepsze. Sprawiało mu radość, że wyglądam na szczęśliwszą, a kiedy nosiłam bluzki z większym wycięciem, aż wzdychał z zachwytu.
Nasz związek przechodził drugą młodość. Mąż był mną oczarowany i ani jednego dnia nie omieszkał mi tego pokazać. Ilekroć przychodziłam z siłowni, wypytywał, jakie ćwiczenia robiliśmy i nad czym się skupialiśmy. Jego entuzjazm jeszcze bardziej nakręcał mnie do treningów. Dołączyłam na kolejne lekcje. Ale robiłam to nie tylko dla Tomka – po prostu sprawiało mi to frajdę. Byłam podekscytowana tą świeżą przygodą. Nawet przez moment nie pomyślałam, że moja przemiana może wkrótce stać się zalążkiem przykrego komentarza, który na długo zepsuje mi nastrój...
Minęło kilkanaście miesięcy od momentu, gdy rozpoczęłam regularne treningi. Kiedy poinformowałam o tym fakcie swojego męża, wyszedł z propozycją, abyśmy świętowali tę okoliczność razem, delektując się lampką wina. Przystałam na ten pomysł, ponieważ od dłuższego czasu stroniłam od procentowych trunków.
Wyjątkowo tamtego wieczoru zrobiłam odstępstwo od reguły. Rozsiedliśmy się wygodnie w pokoju dziennym i otworzyliśmy butelkę. Miałam ochotę coś pooglądać w TV, ale mój mężczyzna wpadł na pomysł, żebyśmy wspólnie przekartkowali album z fotkami. Chciał, żebym zobaczyła na własne oczy, jak bardzo się zmieniłam. Facet gadał z sensem. Kiedy zerknęłam na stare fotki sprzed roku, dotarło do mnie, jak bardzo poprawiła się moja sylwetka moje samopoczucie. Oglądałam zdjęcie za zdjęciem, czując jednocześnie dumę i zażenowanie.
To mnie zastanowiło
– Nie do wiary, spójrz tylko na to zdjęcie! – Tomek nie krył zdumienia. – Twoje biodra były wtedy takie szerokie, a teraz? Teraz wyglądasz jak nastolatka. Kawał dobrej roboty, jestem pod wrażeniem – posłał mi uśmiech, a ja przytaknęłam.
– No rzeczywiście. Sporo się pozmieniało.
– Sporo? Ogromnie dużo! Zerknij na tę fotkę z twojego przyjęcia urodzinowego. Buźka okrągła jak pełnia księżyca, a teraz masz zarysowane kości policzkowe. Jestem z ciebie taki dumny, że szok! Wiesz, że któryś z sąsiadów zagadał mnie niedawno na chodniku i nie mógł się ciebie nachwalić? Mówił, że zauważył cię, jak byłaś na zakupach i był totalnie oczarowany! Normalnie rozpierała mnie duma!
– Miło mi to słyszeć – odpowiedziałam, chociaż ta gadka zaczynała mnie już trochę nudzić.
Przyszło mi do głowy, że jeśli Tomek aż tak bardzo jest zachwycony zmianą mojego wyglądu, to pewnie wcześniej niezbyt mu się podobałam.
– Skarbie, obowiązkowo kontynuuj zajęcia fitness. Nie wolno ci zmarnować tego, co już osiągnęłaś – dorzucił, a mnie w tamtej chwili zupełnie odechciało się przeglądać fotki i celebrować moje osiągnięcia.
Nie wiem, kiedy udawał
Nie wspomniałam o tym, bo nie chciałam zepsuć atmosfery. Oznajmiłam tylko, że jednak wolałabym obejrzeć jakiś film i zamknęliśmy album ze zdjęciami. Wpatrywałam się w telewizor, ale cały czas rozmyślałam nad tym, co mój mąż musiał sobie kiedyś o mnie myśleć.
Z tego, co mówił, wywnioskowałam, że widział we mnie potwora, że zauważył sporo niedoskonałości, ale udawał, że mu się podobam... Przez cały wieczór pogrążyłam się w ponurych rozważaniach, a nawet uroniłam łzę. A on niczego nie dostrzegł. Czułam się okropnie.
Próbuję o tym nie myśleć, lecz mimo to od czasu do czasu przed oczami staje mi tamten wieczór. Zdaję sobie sprawę, że rozmowa z Tomkiem to konieczność, problem w tym, że kompletnie nie mam pojęcia, jak ugryźć ten temat. Z jednej strony czuję zażenowanie, a z drugiej jakoś nie potrafię przełknąć dumy. Zdarza mi się myśleć, że może po prostu przesadzam. I jakoś daję radę z tą swoją niewielką bolączką. Jednego dnia potrafię z niej żartować, a drugiego wpędza mnie w dołek.
Chyba powinnam o tym porozmawiać z moim mężczyzną, tylko kompletnie nie mam pojęcia, od czego zacząć. Jak mu to przekazać, żeby nie wziął mnie za sfrustrowaną wariatkę? Nawet nie wiem, co chciałabym od niego usłyszeć, żeby nie uznać, że kłamie i poczuć się lepiej.
Edyta, 41 lat