Reklama

Pewnego dnia po prostu wyszłam. Zostawiłam wszystko – mieszkanie, męża, dziecko. Zniknęłam bez słowa, bez wyjaśnienia. Bo nie wiedziałam już, kim jestem. Przez lata byłam tylko czyjąś żoną, czyjąś matką, tłem. Wstawałam, ogarniałam dom, gotowałam, słuchałam. Ale nikt nie słuchał mnie. Marek, mój mąż, potrafił przejść obok mnie, jakby mnie nie było. Syn był jedynym powodem, dla którego jeszcze się starałam. Ale nawet jego uśmiech przestał wystarczać. Wtedy poczułam, że muszę coś zrobić. Że jeśli się nie uratuję, to zniknę naprawdę. I zniknęłam na trzy dni.

Reklama

Wreszcie powiedziałam „dość”

To była kolejna nasza kłótnia.

No i znowu! – Marek rzucił kluczami na stół. – Wchodzę do domu, a ty siedzisz z tym swoim wiecznym fochem.

– Nie z fochem – odpowiedziałam cicho, nie odrywając wzroku od talerza. – Zmęczona jestem. Zmęczona tym wszystkim.

– Czym „tym wszystkim”? Pracujesz cztery godziny dziennie, masz wszystko podane na tacy.

– Naprawdę? – spojrzałam mu w oczy. – Myślisz, że to jest wszystko? Że jak masz obiad i czyste skarpetki, to znaczy, że jest dobrze?

Ty zawsze jesteś niezadowolona! – krzyknął. – Zawsze coś nie pasuje! Może to ty powinnaś się zastanowić, co jest z tobą nie tak?

– Nie rozumiesz... ja się duszę w tym domu. Czuję się niewidzialna. Jak mebel!

– Jak ci tak źle, to po prostu wyjdź! – rzucił bez namysłu. – Nikt cię tu na siłę nie trzyma!

Wstałam. Cisza między nami zrobiła się głośniejsza niż wcześniejszy krzyk.

Zrobiłam to. Wzięłam kurtkę z wieszaka. Słyszałam, jak Kacper coś mówi w swoim pokoju do laptopa. Nie chciałam go denerwować, nie chciałam robić dramatu. Wyszłam. Mąż mnie nie zatrzymał.

Szłam bez celu. Mijałam znajome bloki, światła aut, drzewa, które znałam na pamięć. I czułam... ulgę. Prawdziwą, ciężką ulgę. Jakby nagle ktoś odpiął mi z pleców ogromny plecak z kamieniami. Nie miałam planu. Ale miałam ciszę. I pierwszy raz od dawna – miałam siebie.

Nie odzywałam się trzy dni

Zadzwoniła do mnie przyjaciółka, więc odebrałam. Opowiedziała mi o swojej rozmowie z moim mężem.

Jak to, wyszła? – spytała, nie dowierzając. – I co, nie wróciła? Nie dzwoniła? Nic?

– Nic – odpowiedział Marek, szurając nogą po dywanie. – Zostawiła wszystko i po prostu wyszła. Minęły dwa dni.

– A Kacper?

– Powiedziałem mu, że wyjechała do ciebie na kilka dni. Że musi odpocząć.

Ewa prychnęła z niedowierzaniem.

– A ty nie pomyślałeś, żeby od razu do mnie zadzwonić? Może bym wiedziała, gdzie poszła, co planuje... Marek, przecież ona była na granicy. Ty tego nie widziałeś?

– Myślałem, że to znowu jakaś jej akcja. Że się prześpi, wróci, jak zwykle.

– „Jak zwykle”? – powtórzyła Ewa ostro. – Ona od miesięcy mówiła, że się dusi. Że coś w niej pęka. Nie chciałeś słuchać. Taka jest prawda.

Marek wzruszył ramionami i usiadł ciężko na fotelu. Pierwszy raz wyglądał na zagubionego. Na zmęczonego.

– Może... może naprawdę zrobiła coś dla siebie – powiedziała Ewa ciszej. – Może pierwszy raz od lat przestała być żoną i matką, a zaczęła być Joanną. I nie chciała o tym nikomu mówić.

– Ale gdzie ona jest? – zapytał Marek, już bez złości. – Co robi?

– Nie wiem – Ewa odwróciła wzrok. – Ale wiem, że nie chce być teraz tu. Z tobą. I że jeśli nie zmienisz podejścia, możesz jej nie odzyskać.

Cisza między nimi znów się rozciągnęła, ciężka, jakby coś miało zaraz runąć. Bo zniknęłam – i nikt nie wiedział, co zrobię, gdy wrócę.

Wróciłam, ale tylko na chwilę

Wróciłam trzeciego dnia rano. Bez walizki, bez dramatów. Z butami w ręce, żeby nie narobić hałasu. Przekręciłam klucz w zamku i weszłam. Wszystko było na swoim miejscu – jakby czas się zatrzymał. Albo mnie nigdy nie było.

Marek siedział w kuchni przy stole, w piżamie, z pustym kubkiem przed sobą. Spojrzał na mnie i wstał, jakby nie wierzył, że to naprawdę ja.

Gdzie byłaś?! – rzucił z mieszanką ulgi i złości. – Co to miało być, Aśka?! Myślisz, że możesz tak po prostu wyjść i wrócić, jak gdyby nigdy nic?

– Nie jestem tu po to, żeby się tłumaczyć – powiedziałam spokojnie, odkładając klucze na szafkę. – Przyszłam się pożegnać.

– Co ty opowiadasz?! – jego głos się załamał. – Pożegnać? Asia, przecież mamy dziecko. Dom. My...

– Wiem. I właśnie dlatego musiałam odejść. Musiałam na chwilę zniknąć, żeby się nie udusić. Żeby przypomnieć sobie, kim jestem. Bo zapomniałam. Tu, z tobą, z tym wszystkim... byłam tylko czyjąś wersją siebie.

Usiadłam na chwilę na kanapie. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Byłam spokojna. Spokojniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej.

Nie uciekam – dodałam. – Tylko wybieram. Siebie.

Marek nie powiedział już nic. Patrzył na mnie, jakby pierwszy raz widział. A ja... ja w końcu czułam, że oddycham.

Syn to zrozumiał

– Mamo? – Kacper wszedł do mojego pokoju ostrożnie, jakby się bał, że zniknę znowu, jeśli zrobi za dużo hałasu.

– Chodź, kochanie – usiadłam na łóżku i wyciągnęłam do niego rękę. Przytulił się od razu, mocno, mocniej niż zwykle.

– Gdzie byłaś? – zapytał, chowając twarz w moim ramieniu.

Potrzebowałam trochę ciszy – odpowiedziałam. – Takiej, w której mogłam pomyśleć. O sobie. O wszystkim.

– Bałem się – wyszeptał. – Że już nie wrócisz.

Zacisnęłam powieki. Nie mogłam płakać. Nie teraz. Nie przy nim.

– Wróciłam, bo jesteś moim synkiem. I zawsze będziesz. Ale musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie dużymi, czujnymi oczami. Już nie był małym chłopcem, którego można było zbyć bajką o wyjeździe do cioci.

– Kacper, mama musi coś zmienić w swoim życiu. Nie dlatego, że cię nie kocha. Tylko dlatego, że jeśli tego nie zrobi, to się zgubi. I wtedy nie będzie mogła być dobrą mamą.

Ale zostawiasz nas? – zapytał zbyt dojrzale, jak na dziesięciolatka.

– Tak. Ale nie ciebie. Nigdy ciebie. Nadal będziemy się widywać, rozmawiać, będę odbierać cię ze szkoły, pójdziemy do kina. Tylko... mama nie będzie mieszkała tutaj.

Kacper rozpłakał się. A ja razem z nim. Trzymaliśmy się długo i mocno. Świat się chwiał, ale w tym uścisku było coś, co mówiło: damy radę.

Musiałam to zrobić

Pakowałam się długo, powoli, jakby każde złożone ubranie miało mnie przekonać, żeby jeszcze zostać. Włożyłam do torby tylko to, co naprawdę moje. Bez pośpiechu. Bez łez.

Kiedy zajechała Ewa, weszła bez pukania. Jak zawsze.

Gotowa? – zapytała cicho.

– Chyba tak – skinęłam głową, zamykając torbę. – Dziękuję, że przyjechałaś.

– Wiesz, że zawsze. I nie musisz mi dziękować.

– Muszę. Bo jesteś jedyną osobą, która mnie nie osądza.

Wzięła moją torbę i zaniosła do auta. Ja jeszcze przez chwilę stałam w progu, patrząc na kuchnię, kanapę, stół z porysowanym blatem. To wszystko miało być moim domem. A stało się klatką.

Marek stał przy oknie. Nie odezwał się ani słowem, gdy schodziłam po schodach. Tylko patrzył. I nie wiem, czy w tym spojrzeniu była złość, ból czy zwykłe niezrozumienie.

Nie zrobiłam tego, by cię skrzywdzić – powiedziałam, gdy mijałam go w drzwiach. – Ale już nie mogłam inaczej.

Nie odpowiedział. Może nie miał już słów. Albo ich nigdy nie miał.

Ewa otworzyła drzwi auta. Wsiadłam, nie oglądając się za siebie. Nie było po co.

W milczeniu ruszyłyśmy w drogę. Czułam się lekko. Smutno, ale lekko. Jakby ktoś zdjął mi z ramion wieloletni ciężar. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale po raz pierwszy od dawna – chciałam to sprawdzić.

Kobieta też może odejść

Świat za oknem był szary, ale we mnie było jasno. Siedziałam na kuchennym stołku w nowym mieszkaniu – zaskakująco ciepłym, jak na wynajęte. Jeszcze nie miałam zasłon, a kubki były z różnych kompletów. Ale to miejsce było moje. Tylko moje.

Nie planowałam wszystkiego. Nie miałam wielkiej strategii na życie po. Po rozstaniu. Po ucieczce. Po tamtym życiu, które przygniotło mnie na tyle, że musiałam zniknąć, żeby się nie rozpaść. Ale nie czułam już pustki. Czułam przestrzeń. Oddech. Luz.

Kacper przysłał mi wiadomość. Krótką, prostą. „Mamo, możemy w weekend pograć w Monopoly? Tęsknię”. Odpisałam: „Tak, skarbie. Kupimy pizzę. I znowu cię pokonam”.

Wtedy zrozumiałam – nie muszę wszystkiego naprawiać. Nie muszę wszystkiego rozumieć. Wystarczy, że jestem. Wystarczy, że żyję po swojemu, nie przepraszając za każdy oddech.

Marek się nie odezwał. Może nie potrafi. Może nie chce. Ale to już nie moja rola – przekonywać, tłumaczyć, znosić. Teraz mam inne zadanie. Nauczyć się żyć. Dla siebie.

Pomaluję ściany na żółto. Nauczę się robić naleśniki z jabłkami, które kiedyś mi nie wychodziły. Może zapiszę się na jogę, chociaż zawsze mówiłam, że to nie dla mnie. A może po prostu wyjdę na spacer bez celu. Nie wiem, dokąd to wszystko mnie zaprowadzi. Ale wiem jedno. Wróciłam do siebie.

Joanna, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama