Reklama

Kiedy umarł Marek, świat przestał mieć sens. Trzydzieści osiem lat razem – dobre i złe dni, wspólne kolacje, poranne rytuały, milczenie, które tylko my rozumieliśmy. Po jego śmierci zostałam sama w naszym dużym, pustym domu. Nawet zegar na ścianie tykał jakby głośniej, bardziej bezlitośnie.

Reklama

– Mamo, musisz coś ze sobą robić – powtarzała Kinga, nasza córka. Przychodziła dwa razy w tygodniu, robiła zakupy, sprzątała trochę, siedziała ze mną przy herbacie. Ale widziałam w jej oczach niepokój. Może nawet zniecierpliwienie? Ja też patrzyłam w lustro i nie poznawałam kobiety zgaszonej, przygarbionej, jakby już nie było dla niej jutra.

Ważny list z przeszłości

Minęły trzy miesiące od pogrzebu, kiedy zdecydowałam się wreszcie uporządkować papiery Marka. Jego szuflada w biurku była pełna: rachunki, gwarancje, listy z pracy. I wtedy natrafiłam na tamtą kopertę. Pożółkłą, wyraźnie starą.

Charakter pisma poznałam od razu – Tomasz. Mój przyjaciel z młodości. Ten, którego kiedyś kochałam w tajemnicy. Ten, który odszedł, nie mówiąc do końca dlaczego.

Zadrżałam. Usiadłam na podłodze z listem w dłoniach. Marek musiał go schować. Może go przeczytał? Może dlatego tak długo nie chciał mówić o przeszłości? Otworzyłam kopertę z wahaniem, jakby miała zmienić wszystko.

„Hanno… Nie wiem, czy ten list do Ciebie dotrze. Ale jeśli tak, wiedz, że nigdy nie przestałem myśleć...”

Nie dokończyłam wtedy. Zalała mnie fala wspomnień. Tomasz z książką pod pachą, śmiejący się w mojej kuchni, nocny spacer wzdłuż Odry. I tamto ostatnie spojrzenie, nim zniknął z mojego życia. Nie spałam całą noc.

Długo wahałam się, zanim usiadłam do biurka. Kilka razy brałam list do ręki, czytałam go od nowa, szukając ukrytych znaczeń. Wreszcie otworzyłam komputer i zaczęłam pisać. Nie wiedziałam, czy Tomasz wciąż żyje, czy mieszka pod tym samym adresem. Może ten mail już dawno nie istnieje. Ale musiałam spróbować.

„Dzień dobry, Tomaszu. Mam nadzieję, że to wciąż Twój adres mailowy. Piszę, bo kilka dni temu natknęłam się na Twój list. Tak wiele lat minęło. Nie wiem, od czego zacząć. Ale chcę Ci podziękować. Twój list był dla mnie… czymś ważnym. Jeśli zechcesz, odezwij się.”

Czytałam tę wiadomość cztery razy, zanim ją wysłałam. Przez godzinę siedziałam bez ruchu, gapiąc się w ekran, jakby to miało przyspieszyć odpowiedź. Nic się nie działo. W końcu wyłączyłam komputer.

– Mamo, coś się stało? – zapytała Kinga, gdy przyszła tego wieczoru. Usiadła naprzeciwko mnie z poważną miną.

– Napisałam do Tomasza – powiedziałam cicho, jakby to było coś wstydliwego.

– Tomasza?

– Tak. Tego… sprzed lat. Znalazłam jego list, jak przeglądałam rzeczy taty.

– I co w nim było?

– Dużo ciepła. I tęsknoty. Napisałam do niego. Chciałam tylko... nie wiem, może zamknąć coś.

Kinga przez chwilę milczała. Patrzyła na mnie uważnie, z niepokojem.

– Mamo, wiesz, że ja to rozumiem. Ale uważaj, proszę. Nie uciekaj od żałoby. Nie zastępuj sobie przeszłości jakimiś wspomnieniami sprzed pół wieku.

– Nie chcę niczego zastępować – odparłam. – Chciałam tylko powiedzieć „dziękuję”. I sprawdzić, czy on jeszcze pamięta.

– Tylko nie buduj sobie czegoś na nowo, co nigdy nie istniało – powiedziała ostrożnie. – Dobrze?

Pokiwałam głową. Ale w środku coś we mnie drgnęło. Bo ja właśnie nie byłam pewna, czy to nigdy nie istniało.

Poczułam się znów sobą

Czekałam trzy dni. Zaglądałam do skrzynki mailowej rano, w południe i wieczorem. Za każdym razem z sercem bijącym szybciej. Potem z coraz mniejszym entuzjazmem. W końcu przestałam. A potem, gdy zupełnie się tego nie spodziewałam, w niedzielne przedpołudnie, przyszła wiadomość.

„Hanno… Jeśli to naprawdę Ty, to znaczy, że świat jednak czasem zatacza kręgi. Przez lata miałem nadzieję, że kiedyś Cię jeszcze usłyszę, chociaż przez chwilę. Twój mail poruszył coś, co we mnie drzemało, ukryte głęboko. Dziękuję, że napisałaś. Bardzo chciałbym z Tobą porozmawiać.”

Czytałam ten krótki tekst kilka razy. Był prosty, bezpośredni, pozbawiony patosu. A jednak poczułam coś, czego nie czułam od miesięcy – radość. Delikatną, nieśmiałą, ale żywą. Odpisałam niemal od razu. Potem on odpowiedział po godzinie. I tak już poszło. Codziennie. Czasem dwa razy dziennie.

Rozmawialiśmy o wszystkim. O książkach, które lubiliśmy. O naszym miasteczku, które oboje opuściliśmy. O ludziach, których już nie było. O Marku też. Napisałam mu, że był dobrym człowiekiem. Tomasz odpisał, że to czuć w moich słowach.

Z każdym kolejnym mailem czułam, że coś się zmienia. Pisałam lekko, z uśmiechem. Nawet Kinga zauważyła.

– Mamo, jakoś lepiej wyglądasz. – Podała mi kubek herbaty. – Od jakiegoś czasu jesteś jakby… bardziej obecna.

– To tylko te listy – odpowiedziałam, patrząc na nią z wdzięcznością. – Pamiętasz, Tomasz?

– Dalej piszecie?

– Codziennie.

– I co? Flirtujecie?

Pokręciłam głową, ale musiałam przyznać przed sobą, że coś się zmieniło. Tomasz pisał ciepło, czasem z nutą żartu. Ja odpisywałam z lekkością, której nie znałam od lat. Czułam się znów sobą. Nie wdową. Nie matką. Sobą.

Na dźwięk wiadomości serce biło mi mocniej

Zaczęłam wyczekiwać tych wiadomości. Zostawiałam komputer włączony, a gdy tylko słyszałam dźwięk powiadomienia, serce przyspieszało.

Tomasz pisał zawsze rano i wieczorem. Czasem krótkie refleksje, czasem dłuższe historie. Miał lekkie pióro, ale i coś, co było dla mnie jeszcze ważniejsze – uważność.

Opowiedział mi, że jest sam. Żona zmarła kilka lat temu. Mieli syna, ale mieszka daleko, rzadko się widują. Jego życie było inne niż moje, ale znajdowałam w jego słowach podobieństwa. Smutek. Pustkę. I tę samą potrzebę bliskości.

Któregoś dnia przyznałam się Kindze, że te listy znaczą dla mnie coraz więcej.

– Mamo – westchnęła, poprawiając włosy. – Chyba się zakochujesz.

– Nie przesadzaj – odpowiedziałam odruchowo. – Po prostu czuję się… widziana.

– A to nie jest zakochanie?

Spojrzałam na nią. Była mądra. I ostrożna. Zawsze taka była. Ale teraz, choć mówiła spokojnie, widziałam cień niepokoju w jej oczach.

– Nie chcę, żebyś się rozczarowała – powiedziała. – Znasz tego człowieka tylko z dawnych lat i z maili. Życie to nie korespondencja.

– Wiem. Ale wiesz, Kinga… To chyba pierwszy raz od śmierci taty, kiedy coś mnie cieszy.

Pokiwała głową, ale milczała. Długo jeszcze siedziałyśmy naprzeciwko siebie. Ona zmartwiona. Ja – dziwnie spokojna. Bo miałam świadomość, że choć nie wiem, co będzie dalej, to pierwszy raz od miesięcy nie budzę się z ciężarem w piersi.

Poczułam, że moje życie znów się zaczyna

Tomasz zaproponował rozmowę telefoniczną. Napisał, że chciałby znów usłyszeć mój głos. Zgodziłam się, choć dłoń drżała, kiedy wybierałam numer. Odebrał niemal natychmiast.

– Haniu… – powiedział miękko. I to wystarczyło. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało, ale ta cisza była dobra, jak kiedyś.
Rozmawialiśmy ponad godzinę. Śmialiśmy się, wspominaliśmy. Pytał o Marka, o Kingę, o mój ogród. Ja słuchałam o jego pracowni, książkach, o tym, jak czasem siedzi sam przy stole i myśli, co by było, gdyby...

Po rozmowie długo siedziałam na fotelu. Nie płakałam ze smutku. To były łzy ulgi, że nie wszystko we mnie obumarło.

Gdy następnego dnia spotkałam sąsiadkę na klatce, spojrzała na mnie z uśmiechem:

– Hanno, dobrze wyglądasz. Coś się dzieje?

– Nie wiem, co się dzieje – odpowiedziałam. – Ale czuję, jakby życie znów się zaczynało.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni, w połowie drogi między naszymi miastami. Tomasz czekał przy stoliku pod oknem. Gdy mnie zobaczył, wstał, jakby świat na chwilę stanął.

– Nic się nie zmieniłaś – powiedział, śmiejąc się cicho. – No, może trochę mniej nieśmiała.

Usiedliśmy. Na początku było trochę niezręcznie, jakbyśmy nadrabiali dziesiątki lat ciszy. Ale potem wszystko wróciło. Śmialiśmy się z dawnych historii, patrzyliśmy na siebie dłużej, niż wypadało.

– Wiesz – powiedział w pewnym momencie – zawsze myślałem, że gdyby los potoczył się inaczej...

Nie dokończył. Spojrzałam na niego i nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam wdzięczność, wzruszenie, ale też coś ciężkiego – czy można zaczynać od nowa, mając za sobą całe życie?

Hanna, 60 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama