Reklama

Ale się zmieniliśmy, pomyślałam, patrząc na siebie i męża. Słońce paliło jak na Saharze, a my od dwóch tygodni przewoziliśmy rzeczy do nowego mieszkania. Zamiast się cieszyć, że wreszcie zamieszkamy w miejscu z centralnym ogrzewaniem, gdzie ściany nie kojarzą się z PRL-em, zaczynałam skupiać się na tym, jak wyglądamy, dźwigając pudła, sapiąc i pocąc się okrutnie. Kiedyś coś takiego w ogóle by mi nie przeszkadzało. Kiedyś widok męża w przepoconej koszulce sprawiał, że miałam ochotę ją z niego zedrzeć i zaciągnąć go do sypialni. Teraz niekoniecznie.

Reklama

– Ty się zastanów, jak chcesz to rozłożyć – powiedział małżonek, stawiając przede mną ostatnie pudło z książkami. – Ja skoczę do marketu budowlanego po osiemnaście wkrętów.

Chodziło o półki na książki. Mój mąż z góry wiedział, ile wkrętów będzie potrzebował, żeby je zamocować. Jego miłość do liczb była jak natręctwo, ale zawsze mnie rozczulała. I to akurat się nie zmieniło.

– Leć – westchnęłam. Pot na jego koszulce ułożył się w kształt serca, a ja, zamiast skomentować to w zabawny sposób, dodałam: – Tylko najpierw weź prysznic.

– Taki jest plan – odparł.

Gdy zatrzasnął drzwi łazienki, pomyślałam, że w dawnych czasach lubiłam zakradać się pod prysznic, namydlać mężowi skórę, całować jego mokre usta. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio zrobiłam coś tak, hm, erotycznego. Nieważne.

Dorosłe wakacje

Otworzyłam pierwsze pudło i zaczęłam wyciągać książki, a następnie układać je stosami. W tym czasie mój mąż ubrał się i ruszył na zakupy. W mieszkaniu nastała cisza. W pewnym momencie wpadło mi w ręce coś w błyszczących okładkach, ze zdjęciem zespołu rockowego, z pożółkłymi kartkami, poprzekładanymi masą biletów i wycinków. Mój pamiętnik z nastoletnich czasów! Otworzyłam go na przypadkowej stronie i zaczęłam czytać.

Trafiłam na opis pierwszych „dorosłych” wakacji. Tuż po osiemnastce wybrałam się z dwoma przyjaciółkami do Giżycka. Jak na szczury lądowe przystało, nie interesowało nas żeglowanie, tylko imprezy, piwo w tawernach, szanty i… przystojni żeglarze. A że byłyśmy młode, piękne, roześmiane i pozbawione trosk, co wieczór ktoś się do nas dosiadał. Marta z Agnieszką szybko znalazły sobie wakacyjną parę. Tylko ja snułam się samotna i znudzona, gdy dziewczyny coraz więcej uwagi poświęcały swoim amantom, zapominając o mnie. Tamtego wieczoru, nie mogąc wytrzymać maślanych spojrzeń i przesłodzonego szczebiotania, opuściłam tawernę i poszłam na spacer wzdłuż przystani.

Było ciepło, choć już nie tak jak w ciągu dnia. Żałowałam, że nie wzięłam swetra. Nie chciało mi się jednak wracać do pokoju, by siedzieć tam sama jak palec. Podczas spaceru mijałam żeglarzy, którzy świetnie się bawili w swoim towarzystwie. Takim to dobrze. Wreszcie znalazłam ustronne miejsce, gdzie nikt nie łaził, nie krzyczał, nie śpiewał szant, ale w razie niebezpieczeństwa szybko mogłabym wrócić między ludzi.

Zaufałam intuicji

Zapatrzyłam się w fale, w odbijające się w niej światła i pogrążyłam w rozmyślaniach o dorosłości i o tym, że nie jestem tak wygadana jak Marta i Agnieszka, może dlatego wokół mnie nie kręcił się wianuszek facetów.

– Wybrałaś najładniejsze miejsce – usłyszałam za plecami.

Odwróciłam się. Chłopak, z włosami do ramion, na oko kilka lat starszy ode mnie, w sfatygowanych spodniach i bluzie z kapturem. Po kilku dniach pobytu w Giżycku chyba go kojarzyłam z widzenia. Prawdopodobnie pływał na jednym z jachtów. Zatrzymał się parę kroków ode mnie i uśmiechnął się nieśmiało, niepewny, czy go przegonię, czy nawiążę konwersację. Wyglądał uroczo i niewinnie, wybrałam więc opcję numer dwa. Zwykle ufałam swojej intuicji, która dotąd mnie nie zawiodła.

– Przepraszam, jeśli zajęłam ci miejsce.

Machnął ręką i podszedł bliżej.

– Nie szkodzi. Takie widoki dobrze z kimś omówić – stwierdził i usiadł obok mnie. Na tyle jednak daleko, bym nie poczuła się niekomfortowo. – Poza tym potrzebuję pomocy.

– Tak…? – zdziwiłam się. Wyglądał jak ktoś, kto udał się na spacer, a nie jak osoba szukająca wsparcia.

– Pomóż mi policzyć, czy w tym prostokącie – wskazał dłonią miejsce na wodzie – odbija się dwadzieścia sześć czy dwadzieścia siedem świateł. Raz widzę tyle, raz tyle. Mam nadzieję, że rozwiejesz moje wątpliwości, zanim oszaleję.

Zaimponował mi

Faktycznie, gość jest szalony, pomyślałam rozbawiona. Kto w ogóle skupia się na takich detalach? Zanim jednak się zorientowałam, już liczyliśmy razem światła, a Dawid wyjaśnił mi, że jest studentem drugiego roku matematyki i od dzieciństwa fascynują go liczby.

– Wcale nie jestem wariatem. Wykorzystuję ten tekst wobec dziewczyn, które zajmują moją ulubioną miejscówkę. Liczyłem, że cię przegonię, ale jesteś twardsza, niż sądziłem.

Oboje roześmialiśmy się. Spodobało mi się jego poczucie humoru. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym jak starzy przyjaciele z przedszkola, którzy spotkali się po latach. Dawid nie zachowywał się jak donżuan polujący na znudzone, samotne wczasowiczki. Naprawdę lubił to miejsce.

– Przyjeżdżam tu co roku i pomagam wujkowi w smażalni. Dzięki temu stać mnie potem, by przez kilka miesięcy uczyć się i nie pracować.

Coś nas do siebie ciągnęło

Okazało się też, że oboje mieszkamy w Poznaniu, bywamy w tych samym miejscach, tyle że z racji różnicy wieku obracamy się w odmiennych towarzystwach. Tak dobrze mi się z nim rozmawiało, że najchętniej zostałabym na plaży do rana. Problem w tym, że zrobiło się naprawdę chłodno. Dawid musiał zauważyć, że dyskretnie rozcieram ramiona, bo ściągnął bluzę i okrył mi ramiona. Dłużej niż to konieczne zatrzymał dłonie na moich barkach, ale nie wywołało to we mnie obaw. Przeciwnie. Dotyk Dawida był przyjemny i ciepły. Pragnęłam, by trwał jak najdłużej.

Ponieważ wciąż siedział na tyle daleko, że nie stykaliśmy się biodrami, mogłam z bezpiecznej odległości spojrzeć mu w oczy, przyjrzeć mu się z bliska i otwarcie, a nie jak dotąd ukradkiem. Oczy Dawida były jasne, świetliste, twarz opalona i promienna, z cieniem chłopięcego zarostu na brodzie. Również patrzył mi w oczy, długo, intensywnie. Ogarnęło mnie narastające podniecenie. Musiał to wyczuć, bo zbliżył się i dotknął kciukiem moich ust. Poczułam zapach jego ciała i niemo poprosiłam o więcej. Zrozumiał. Pocałował mnie delikatnie, a potem znów na mnie spojrzał i uśmiechnął się psotnie.

Spuściłam wzrok. Ta chwila była niemal po dziecięcemu niewinna, jakbyśmy potajemnie całowali się w krzakach – niczym dwójka przedszkolaków udających mamę i tatę – a jednak nigdy wcześniej nie czułam czegoś tak intensywnego i dorosłego. Wreszcie Dawid przyciągnął mnie do siebie tak, że wtuliłam twarz w jego pierś, a on położył swoją głowę na mojej. Przeszył mnie dreszcz, jakiego nigdy wcześniej nie czułam. Czy tak wygląda szczęście? A może rozkosz? Chwila była piękna i mogłaby trwać wiecznie. W zupełności też wystarczała mi taka dawka intymności. Znowu zrozumiał i nie wykonał kolejnego ruchu. Spędziliśmy spleceni ze sobą jeszcze wiele minut, których nie liczyłam, choć Dawid może…

– Czas wracać do domu – wyszeptał. – Jutro też jest dzień.

Myślałam, że to koniec

Mimo pewnego rozczarowania ucieszyłam się, że Dawid nie wykorzystał okazji, by mnie uwieść. Bo całkiem prawdopodobne, że bym mu uległa, czego potem na bank bym żałowała. Wstał, podał mi rękę, po czym wyciągnął z tylnej kieszeni notes i poprosił o mój numer telefonu. Podyktowałam i jakoś nie przyszło mi do głowy, by poprosić o to samo. Że niby nie wypada, że niby chłopak powinien pierwszy zadzwonić? Nie mam pojęcia. Nie miałam wprawy we flirtowaniu. Odprowadził mnie do skrzyżowania, skąd mogłam bezpiecznie dotrzeć na kwaterę. Dopiero w ostatniej chwili oddałam mu bluzę.

Następnego dnia widziałam, jak krząta się po smażalni, ale nie miałam śmiałości, by podejść, a tym bardziej przeszkadzać mu w pracy. Nie udało nam się porozmawiać. Wieczór spędziłam z dziewczynami. To był nasz ostatni dzień w Giżycku. Zajrzałam na przystań, pół godziny spędziłam w miejscu, w którym go spotkałam, ale Dawid nie przyszedł. Wyjechałyśmy. Ja z żalem, że się z nim nie pożegnałam i nie wzięłam jego numeru telefonu. Głupia.

Znalazł mnie i został na zawsze

W Poznaniu wpadłam w wir codziennych i rodzinnych spraw, więc nie miałam czasu na rozmyślania o Dawidzie. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu trzy dni później dostałam od niego SMSa: „Siedem razy próbowałem nawiązać z Tobą kontakt wzrokowy, ale na mnie nie patrzyłaś”.

Siedem razy! Roześmiałam się. Zalała mnie fala szczęścia. Odezwał się! Nie zapomniał! Umówiliśmy się tego samego dnia, a potem znowu i znowu. Choć wakacyjne znajomości podobno rzadko przechodzą próbę czasu, my okazaliśmy się szlachetnym wyjątkiem. Dawid był moją pokrewną duszą. I jest nią do dziś, pomyślałam, gdy wrócił z marketu budowlanego.

– Gotowa do montażu półek? – spytał, stając przede mną z wiertarką.

Teraz miał krótkie włosy, zaokrąglony brzuszek, ale jego oczy wciąż były jasne i świetliste, a twarz opalona i promienna, choć dorobił się na niej męskiego zarostu. Wstałam, włożyłam mu dłonie pod koszulkę i wymruczałam:

Reklama

– Półki mogą poczekać. Idziemy do sypialni.

Reklama
Reklama
Reklama