„Spotkałam miłość z dawnych lat. Chemia, która kiedyś nas połączyła, przetrwała próbę czasu. Znów jesteśmy kochankami”
„Poznałam go w liceum, chodził do równoległej klasy. Początkowo była to zwykła znajomość, która w krótkim czasie przerodziła się w silne uczucie. Niemal wszystko robiliśmy razem, nieodłączni, zakochani w sobie. Mieliśmy te same marzenia i wspólne plany. Po maturze każde z nas wyjechało na studia, niestety każde do innego miasta”.
- Hanna, 60 lat
Wróciłam do mojego miasteczka. Nie na zawsze, na parę dni, żeby je znowu zobaczyć. Przez kilka ostatnich lat towarzyszyła mi myśl, by odwiedzić miejsca z młodości. Sentymenty mają potężną siłę: postanowiłam wreszcie zostawić wszystko i pojechać, oderwać się od monotonii i zanurzyć we wspomnieniach wśród znanych mi sprzed lat domów i uliczek. Kiedyś było to moje miejsce na ziemi, z którym wiązałam swoją przyszłość. Kiedyś byłam tu szczęśliwa…
Wysiadłam na dworcu i, niosąc ze sobą niewielki bagaż, skierowałam się ku starówce. Było sobotnie przedpołudnie. Spokój i cisza, garstka osób przemierzała uliczki. Postanowiłam wynająć pokój w jedynym tutejszym hoteliku, by już ze spokojną głową udać się na pierwszy po latach spacer po moich dawnych ścieżkach.
O tak, znam drogę. Wiele razy ją przemierzałam
Jakże tu inaczej! Kamieniczki stały wciąż na swoim miejscu, uliczki były te same, ale ich wygląd dalece odbiegał od tego, co tkwiło w mojej pamięci. Nowe kolorowe tynki ożywiały budynki, w których na wysokości chodnika pyszniły się wystawy sklepowe. Stare platany wycięto, nie pozostał po nich nawet ślad. Odnowione chodniki przyozdobiono stylowymi latarniami i zachęcająco wyglądającymi ławeczkami. Usiadłam na jednej z nich, by ochłonąć z pierwszego wrażenia. Poczułam się tu obco. Nic już nie było takie samo. Owładnęła mną przygnębiająca myśl, że do przeszłości nie ma powrotów.
– To już nie jest moje miasteczko – powiedziałam do siebie na głos.
– Czy pani coś mówiła? – dobiegł mnie głos dziewczyny, przechodzącej właśnie obok mnie.
– Nie… To znaczy tak – byłam zmieszana. – Chciałabym spytać o kawiarnię Słoneczko. Istnieje jeszcze?
– Owszem. Ale to stary, nieodnawiany lokal. Właściciel jest dziwakiem. Twierdzi, że póki żyje, nie pozwoli niczego zmienić. Chadza tam tylko garstka staruszków. To miejsce jest, jakby to ująć… – dziewczyna widocznie nie chciała sprawić mi przykrości ze względu na mój wiek – retro.
– To będę tam pasowała – uśmiechnęłam się.
– Wytłumaczę pani, jak tam trafić – zaoferowała dziewczyna.
– Nie trzeba, znam drogę. Dziękuję.
O tak, znam drogę. Wiele razy przemierzałam ją co dnia, kiedyś, w innym życiu. Każdego popołudnia, dokładnie o szesnastej piętnaście, przychodziłam do Słoneczka, by wypić kawę waniliową i zjeść kawałek tortu orzechowego z bitą śmietaną. Oczywiście w towarzystwie Staszka. Poznałam go w liceum, chodził do równoległej klasy. Początkowo była to zwykła znajomość, która w krótkim czasie przerodziła się w silne uczucie. Niemal wszystko robiliśmy razem, nieodłączni, zakochani w sobie. Mieliśmy te same marzenia i wspólne plany. Po maturze każde z nas wyjechało na studia, niestety każde do innego miasta.
Co tydzień, gdy wracaliśmy na weekend do domów, spotykaliśmy się w naszym Słoneczku. To właśnie wówczas postanowiliśmy, że wszystko jedno, co się wydarzy, spotkamy się w tej kawiarni o naszej ustalonej godzinie. Wydawało mi się niemożliwe, by coś kiedykolwiek nas rozdzieliło. Ale los chciał inaczej.
Skończyliśmy studia, musiałam wyjechać z domu mojej ciotki, która przygarnęła mnie jako dziecko po śmierci moich rodziców. Zaczęłam pracować, wynajęłam mieszkanie w mieście. Staszek myślał o naszej wspólnej przyszłości. Był inżynierem, planował zatrudnić się w dużym zakładzie przemysłowym.
W tym czasie zmarła jego mama, która samotnie wychowywała syna odkąd skończył siedem lat.
– Już niedługo zamieszkamy razem – mawiał radośnie przy każdym naszym spotkaniu w Słoneczku – jeszcze tylko trochę cierpliwości.
– Dlaczego nie chcesz zdradzić mi żadnych szczegółów? – pytałam nieco rozżalona.
– To niespodzianka. Nie zawiodę cię, tego możesz być pewna – odpowiadał z uśmiechem i błyskiem w oku. A ja wiedziałam, że mogę na niego liczyć.
I tak spotykaliśmy się w Słoneczku, co było coraz trudniejsze. Mogłam przyjeżdżać tylko w soboty, i to nie we wszystkie. Podobnie Staszek. Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy spotkania. Podczas rozłąki ratowaliśmy się kontaktami telefonicznymi, które jednak nie należały do codzienności. W tamtych czasach o telefonach komórkowych nikt jeszcze nie słyszał…
Otrząsnęłam się ze wspomnień i zerknęłam na zegarek: dochodziła szesnasta. Poczułam się dziwnie, serce załomotało przez moment, po plecach przebiegł dreszcz, w głowie zawirowało. „Za szybko wstałam. W końcu retro ze mnie pani” – zażartowałam z siebie w myślach.
Skierowałam niespieszne kroki ku Słoneczku. Nie wiedzieć czemu, czułam się niespokojna czy raczej podekscytowana. Szłam około kwadransa, coraz wolniejszym tempem. Zaskoczyło mnie, że mimowolnie oddalam chwilę, w której przestąpię próg kawiarni. „Przecież po to tu przyjechałam” – dodawałam sobie otuchy.
Otworzyłam drzwi i zamarłam w bezruchu
Wszystko było dokładnie takie, jak w moich wspomnieniach. Takie same zasłony w oknach, krzesła i fotele, identyczne stoliki poustawiane w tym samym co dawniej porządku. Te same obrazy na swoich miejscach, kelnerka w zapamiętanym stroju. Ściany pomalowane w znanym mi odcieniu zieleni…. Lekki półmrok i stare lampy nadawały lokalowi klimat z moich wspomnień. Wielki zegar na ścianie wskazywał szesnastą piętnaście. Tu czas się zatrzymał. To było MOJE Słoneczko. Poczułam się tak, jakby wcale nie minęło kilkadziesiąt lat od ostatniej tutaj wizyty. Stałam osłupiała, ze ściśniętym gardłem.
Machinalnie podeszłam do naszego stolika, usiadłam. Po chwili podeszła do mnie kelnerka. Z uśmiechem postawiła na stoliku moją ulubioną kawę waniliową i kawałek tortu orzechowego z bitą śmietaną.
– Dziękuję – bąknęłam zaskoczona. – Skąd pani wiedziała?
– Tajemnica szefa. Życzę smacznego – powiedziała i odeszła bezszelestnie.
Kawa i ciastko wyglądały i pachniały tak samo, jak w owym dniu, gdy po raz ostatni czekałam na Staszka w Słoneczku. Od trzech miesięcy nie pojawił się w kawiarni, nie odbierał telefonów, nie zostawił żadnych wieści. Byłam zrozpaczona. „Porzucił mnie” – dudniło mi w głowie. Postanowiłam zostawić Staszkowi list: „Wyjeżdżam na pięć lat na zagraniczny staż i nie wiem, jak Ci to inaczej przekazać, skoro mnie unikasz. Żałuję, że bez słowa wykreśliłeś mnie ze swojego życia”.
Wyjechałam z kraju, jak się okazało na zawsze, staż w szpitalu pediatrycznym dla dzieci przerodził się w stałą pracę. Zapomniałam o życiu prywatnym, nie założyłam rodziny. Nie rozpamiętywałam przeszłości. Gdzieś na dnie mojego serca tliły się jeszcze płomyki zawiedzionej miłości, nie pozwalałam im jednak dochodzić do głosu, zbyt silny towarzyszył im żal.
Ocknęłam się z zadumy, spojrzałam na zegar – o dziwo, była szesnasta piętnaście.
– Tutaj zawsze jest szesnasta piętnaście, nikt tego zegara nie nakręca – odezwał się męski, spokojny i znajomy głos.
– Staszek?
Milczeliśmy oboje. Los z nas okrutnie zakpił
– Czekam na ciebie, odkąd przeczytałem list – wyjął z kieszeni pożółkły papier. – Nie unikałem cię. Nie porzuciłem. Spieszyłem się na pociąg na nasze spotkanie i potrącił mnie samochód. Długo leżałem nieprzytomny w szpitalu. Nie miałem jak przesłać ci wiadomości, a ty wyjechałaś.
Milczeliśmy oboje. Los z nas okrutnie zakpił. Zrozumiałam, że Staszek zrobił wszystko, by stać się właścicielem Słoneczka i nie zmieniał w nim niczego wyłącznie dla mnie. To NASZE miejsce i powinno takim pozostać. Pojęłam, że oboje, choć tak dalecy, pozostaliśmy sobie wierni i tęskniliśmy, mając w głębi duszy nadzieję, że przeznaczenie jeszcze nas połączy. Nie wyjadę stąd więcej. Tu spędzę dany mi czas, pozostawiając żal za sobą. Minionych lat nic nie cofnie, a te, które nadejdą, można jeszcze przeżyć pełnią życia. Zostanę i będę cieszyć się każdą wspólnie spędzoną ze Staszkiem chwilą. Na przekór losowi!