Reklama

Tego dnia nic mi się nie kleiło. Najpierw przez moment nie leciała ciepła woda, więc musiałam poczekać z prysznicem, potem gdzieś mi się zapodziały klucze, a na dokładkę sąsiedzi zablokowali windę… Pędziłam co sił w nogach, żeby złapać busa, który akurat podjechał na przystanek. Dwie minutki przed czasem! Dam radę, przeleciało mi przez myśl, jeśli kierowca mnie zauważy, to poczeka chwilkę.

Reklama

To był pechowy dzień

Ale zapomniałam, że chodnik w tamtym miejscu jest strasznie nierówny. Zamachałam rękami, próbując utrzymać równowagę, ale gdzie tam. Poleciałam i… bęc! Ocknęłam się od delikatnego klepania po policzku.

– O rany, w końcu się pani obudziła! Niech pani leży spokojnie. Upadła pani i mocno uderzyła w głowę. Zaraz przyjedzie pogotowie! – tłumaczyła jakaś pani.

Kiedy mój wzrok stał się ostry, zobaczyłam pochylającą się nade mną kobietę, chyba niewiele starszą ode mnie.

– Naprawdę, proszę się nie wiercić, to może być coś z kręgosłupem…

– Au, moja stopa! – krzyknęłam, mimo że odczuwałam ból w każdej części ciała, to uczucie rozdzierania w okolicy stawu skokowego przyćmiewało wszystko inne.

– Proszę pozostać w pozycji leżącej, istnieje ryzyko uszkodzenia kręgosłupa. Słychać już sygnał nadjeżdżającej karetki, lada chwila tu dotrą. O, są na miejscu.

Życzliwa kobieta podniosła się z kolan, a do moich uszu dobiegł jej głos relacjonujący przebieg zdarzenia, najprawdopodobniej pracownikowi służb medycznych. Bez szemrania leżałam na plecach, wpatrując się w zachmurzone niebo nad głową.

Totalnie mnie zatkało!

– Za chwileczkę podniesiemy panią z ziemi. Jest pani w stanie ruszyć kończynami dolnymi? A górnymi? Proszę powiedzieć, co panią boli? – usłyszałam, gdy nade mną pochylił się mężczyzna.

Zamurowało mnie. Czyżby to uderzenie w łepetynę sprawiło, że mam jakieś zwidy? Kojarzę skądś tę twarz, wgłębienia pod bródką… Wydawała mi się znajoma, tylko taka jakby z dawnych czasów?

– Marysia? To ty? – usłyszałam.

Nagle mnie oświeciło.

– Marcel… – westchnęłam ciężko.

Chodziliśmy do tej samej szkoły średniej, ale do innych klas. Mimo to zawsze braliśmy udział we wspólnych wycieczkach, dzięki czemu całkiem nieźle się poznaliśmy. Wpadł mi w oko, ale romanse w szkole z reguły kończyły się po paru tygodniach, więc zanim wymyśliłam, jak dać mu do zrozumienia, że podoba mi się bardziej niż reszta facetów, Kamil wyskoczył z propozycją wyjścia do kina. On też był całkiem niezły, no to…

– No, mała, ale żeś się urządziła. Daj no się obejrzeć – wyczułam, jak jego ręce mnie macają. – Okej, krzyż raczej nietknięty, ale głowę trzeba skontrolować. No i ta noga… Murowane, że do jesieni będziesz paradować w eleganckim gipsie.

Cieszyłam się, że to on

Umieścili mnie w ambulansie i przetransportowali do szpitala. Łeb mi niemal eksplodował, ale na całe szczęście nie rozpadł się na kawałki. Na plecach zapowiadały się przepiękne siniaki, ale to też nie było wielkim dramatem. Najgorzej miała się noga, która pękła jak zapałka.

Dzięki niebiosom, uniknęłam wycieczki na stół operacyjny. Marcel zostawił mnie, jak uznał, pod fachową opieką i się zmył, zanim zdążyłam poprosić go o namiary. Żal. Fajnie było spotkać po latach starego kumpla.

Miałam zostać pod obserwacją przez całą dobę. Doktor chciał mieć pewność, że nic poważnego mi nie dolega, jakieś wstrząśnienie mózgu czy coś w tym stylu. Nie przeszkadzało mi to, w sumie czułam się bezpieczniej, wiedząc, że mają na mnie oko, choć co tu dużo mówić – nudziłam się jak mops.

Nie miałam ładowarki do komórki, więc musiałam oszczędzać baterię. Nad ranem, gdy pielęgniarki przyszły sprawdzić, co u mnie, wpadł z wizytą Marcel. Zamiast cieszyć się, że go widzę, zaczęłam się zamartwiać, jak kiepsko wyglądam po tej nocy – makijaż na pewno rozmazany, włosy w nieładzie, spocone, w ogóle taka nieświeża, bo przecież nie miałam jak wziąć prysznica…

– Zdaję sobie sprawę, że nie należę do krewnych, ale jako personel medyczny nikt mnie stąd nie wygonił – rzucił na powitanie, opierając się na parapecie. – Wszystko w porządku? Masz jakieś życzenia?

Przyszedł znowu

– Dzięki, podobno dzisiaj mnie wypuszczają, więc jakoś sobie poradzę. A może ty chciałbyś już wracać do siebie i trochę odsapnąć? Zdrzemnąć się? Na pewno bliscy stęsknili się za tobą?

– Nie mam żony, zmarła lata temu, a dzieci jakoś się nie dorobiliśmy, także w chałupie nikt się za mną nie wypłakuje – sapnął, a mnie coś ścisnęło w dołku.

– Wybacz, ja nie miałam pojęcia, nie miałam zamiaru cię…

– Luz, nie przejmuj się tym. Skądże mogłaś to wiedzieć? A ciebie ktoś opłakuje?

– O tym, że wylądowałam w szpitalu, powiem rodzicom dopiero po powrocie. Wyobraź sobie, jaka byłaby panika, gdyby się o tym teraz dowiedzieli. No a poza moimi staruszkami… – skrzywiłam się – nikt by po mnie nie płakał. Facet, z którym byłam już prawie zaręczona, rozstał się ze mną przed rokiem, a jakoś nie spieszyło mi się, żeby pakować się w kolejne przygody sercowe. Wiesz, jak to jest, trochę mnie to zniechęciło.

Zamieniliśmy parę słów, powracając wspomnieniami do przeszłości. Atmosfera była przyjemna, wesoła i luźna. W pewnym momencie Marcel stwierdził, że powinnam odpocząć i ponownie opuścił salę, zanim zdążyłam poprosić go o numer. Zastanawiałam się, czy może nie miał ochoty na podtrzymywanie tej przypadkowo odnowionej relacji między nami.

Był bardzo troskliwy

Ku mojemu zaskoczeniu zjawił się znowu w dniu, gdy wypisywali mnie z oddziału.

– W tym gipsie nie pozwolę ci jechać samej, podwiozę cię.

Podczas jazdy w kierunku mojego mieszkania usiłowałam przywołać w pamięci, jaki rozgardiasz tam pozostał po moim wyjściu. Czy spłonę z zażenowania? Na bank w salonie stała suszarka z ubraniami. Z tym gipsem na nodze nie dam rady jej ukryć.

Marcel pracuje jako ratownik, więc zapewne widywał już różne akcesoria, ale mimo wszystko wolałabym, żeby nie musiał patrzeć na moje fatałaszki. Rany, chyba też nie pozmywałam naczyń! Może już coś zaczęło kiełkować w zlewozmywaku… Ale on nawet okiem nie mrugnął. Umieścił mnie na sofie i pognał do spożywczaka, by kupić najpilniejsze artykuły, mimo że przekonywałam go, że mogę je zamówić online.

Gdy tylko wszedł do domu, przejął dowodzenie w kuchni. Uporał się z naczyniami i zaparzył herbatkę. Kategorycznie zabronił mi wstawać – miałam wypoczywać na kanapie. Później, kiedy już sprawdził, czy czegoś mi nie brakuje, uznał, że najwyższa pora przestać zawracać mi głowę.

Wciąż o mnie pamiętał

– Zostawię ci jeszcze autograf na tym gipsie. Mam tu wszystko, co trzeba – sięgnął do kieszonki na piersi po marker i nad kolanem nabazgrał swoje imię oraz numer komórki. – Wiesz, na wypadek gdybyś kiedyś czegoś potrzebowała. No wiesz, zakupy, posprzątać coś, pogadać z kimś…

– Wiesz, w szkole mi się podobałeś – wyrzuciłam z siebie.

– Serio? Ty mi też! – parsknął śmiechem. – No popatrz, ale z nas niezdary… Kamil cię zgarnął przede mną. A teraz? Mam jeszcze jakieś szanse? – zagadnął, kładąc rękę na moim kolanie.

Choć opatrunek unieruchamiał kończynę, atmosfera nagle stała się dziwnie bliska. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Moje serce galopowało jak szalone, myśli wirowały w chaosie. Odruchowo przesunęłam językiem po wargach.

– Przestań… – wyszeptał ledwo słyszalnie.

– Niby co? To? – odparłam cicho i ponownie musnęłam usta koniuszkiem języka, tym razem z premedytacją.

Czas, który spędziliśmy osobno, nie poszedł na marne. Stał się jeszcze bardziej męski, zapuścił drapiący zarost, a do tego opanował sztukę całowania do tego stopnia, że… po prostu szok i niedowierzanie.

– Nosiłem się z tą myślą przez osiemnaście miesięcy – wyznał, gdy po chwili nasze wargi się rozłączyły – przed egzaminami końcowymi i rozstaniem. Ale okazałem się kretynem, bo zamiast zebrać się na odwagę…

– To lepiej weź się do roboty, a nie tylko paplasz – przygarnęłam go do siebie.

Zaopiekował się mną

Od tamtej pory Marcel zaglądał do mnie każdego dnia, o ile akurat nie był na służbie w pracy. Wspierał mnie w ogarnięciu codziennych spraw, bo przy nodze w gipsie, sięgającym od kostki aż po udo, nawet błahe czynności stanowiły nie lada wyzwanie. Ale najważniejsze, że organizował dla nas randki we własnych czterech ścianach.

Zdarzało się, że przywoził moje ulubione dania i zestaw świeczek, abyśmy mogli zjeść razem romantyczną kolację. Innym razem przygotowywał specjalnie dla mnie prażoną kukurydzę o smaku karmelu i urządzaliśmy sobie prawdziwy seans kinowy na sofie.

Zaczęliśmy się dogadywać coraz bardziej. Nie mieliśmy szansy odzyskać utraconych lat, bo to niemożliwe, ale odkrywaliśmy się na nowo, sprawdzając, jakimi ludźmi staliśmy się w dorosłości, kiedy jako nastolatkowie czuliśmy do siebie miętę, ale brakowało nam odwagi, żeby wtedy coś z tego wyszło. Kiedy zdjęli mi gips i odzyskałam pełną sprawność, Marcel pomógł mi się spakować i zamieszkałam u niego.

Zdecydowaliśmy się na wspólne mieszkanie w jego większym lokum, żeby przekonać się, czy do siebie pasujemy i czy nie pozabijamy się, gdy będziemy na siebie skazani dłużej niż kilka godzin każdego dnia. Dobra wiadomość jest taka, że oboje wciąż oddychamy. Jedyne, co może nam grozić, to eksplozja szczęścia i miłości, które stały się naszym udziałem. Kulejąc na złamanej nodze, wpadłam w ramiona Marcela i już mnie z nich nie wypuścił.

Reklama

Maria, 37 lat

Reklama
Reklama
Reklama